– Nie dam się wykorzystać – powiedziała półszeptem.

– Wykorzystać?

– Przez ciebie. Dla potrzeb twojej książki. Wiem, że węszysz wokół nas, grzebiesz w naszej przeszłości. Ale jeśli przyjechałeś tu w nadziei, że odkryję przed tobą jakieś wielkie tajemnice dotyczące tej nocy, kiedy zginął Harley, to się rozczarujesz.

– Przyjechałem tu, żeby zobaczyć się z tobą – odparł. Sam był zadziwiony własną szczerością. – Chciałem wpaść wcześniej, żeby pogadać z tobą o przeszłości, ale byłem zbyt zmęczony. A potem zobaczyłem te pochodnie i… – urwał, żeby nie powiedzieć za dużo. Zanim zdołał się opanować, podniósł rękę i objął głowę Claire, przybliżając jej twarz do swojej.

– Kane, nie – wyrzekła z trudem. – Nie mogę…

Ale było już za późno. Jego usta zamknęły się na jej wargach. Dał się ponieść wspomnieniom o tym, jak to jest być z nią, dotykać jej, splatać jej ciało z własnym ciałem. Objął ją i przytulił do siebie. Jej oddech był tak samo urywany jak jego. Na piersi czuł łopotanie jej serca.

– Claire – wyszeptał – Claire.

Jęknęła, otwierając usta, zapraszając go do środka. Językiem dotknął jej zębów i twardego podniebienia, aż w końcu natrafił na jej język i zatańczył z nim zmysłowe, wilgotne bolero, które wywołało bolesną erekcję.

Poczuł, że jej ciało drży. Rozchylił błyszczący szlafrok i zaczął rozpinać guziki koszuli nocnej.

– Kane… Ooo… – Jego palce wślizgnęły się pod miękką tkaninę i odnalazły piersi, nabrzmiałe i gorące, z napiętymi, czekającymi sutkami. – Proszę… – Jedną ręką ścisnął ją za włosy, a drugą głaskał piersi i rozchylał szlafrok. Patrzył w olśnieniu na cudowne piersi, kiedy zapięcie się jeszcze bardziej rozwarło, ujrzał napięte mięśnie smukłej talii i rozkoszne zagłębienie pępka, a niżej rudawe kędziory u zbiegu nóg.

Jęknął i osunął się niżej, żeby ucałować jej piersi. Wygięła się i już wiedział, że pragnie go tak samo jak on jej.

Objęła jego głowę i mocno przytuliła. Otworzył wygłodniałe usta i zaczął ssać. Zaczęła dyszeć, wić się pod nim. Nie broniła się, również nie mogąc się oprzeć pragnieniu. Jej usta zwarły się z jego ustami. Jedną ręką przesunął po gładkiej tkaninie szlafroka, dotknął jej brzucha i sięgnął dalej, w dół, aż palcami wyczuł łono. Cicho krzyknęła, gdy wślizgnął dłoń pomiędzy uda, by przesunąć ją wyżej, aż po miękkie niebo jej źródełka. Zadrżała, gwałtownie odchyliła głowę i dała się porwać nurtowi jego pieszczot.

– Kane – krzyknęła, gdy pogłębiał dotyk, jak gdyby zdawała sobie sprawę, że dotarli do punktu, z którego nie ma odwrotu. Zacisnęła palce na jego ramionach. – O, nie – szepnęła, uświadomiwszy sobie, gdzie jest i z kim. – Nie, nie, nie!

Zamarł w bezruchu. Jego palce wciąż tkwiły wewnątrz jej tajemnego schronu.

– O Boże! Nie, nie! – Odsunęła się od niego i wydała z siebie lęk agonii. – Kane, proszę… Nie możemy tak po prostu… Boże, jestem matką… Jestem za stara, aby…

– Sza… – Uciszył ją, tuląc ją mocno w ramionach i zamykając jej usta swoimi ustami. Jego krocze było już w pogotowiu, pulsująca męskość gwałtownie domagała się, by się z nią zespolić, ale przygasił ten ogień i uspokoił oddech. Uświadomił sobie, że Claire ma rację. Nie mogą dopełnić tego aktu. Nie teraz. Nigdy. – Przykro mi – powiedział, gdy wreszcie zdołał wydobyć z siebie głos.

– Niech ci nie będzie przykro. – Drżała w jego ramionach.

– Ale…

– Proszę. – Delikatnie pocałowała go w usta i ujęła jego głowę w swoje dłonie. – Wiem, co czujesz. Naprawdę… Ale zbyt wiele rzeczy nas dzieli, zbyt długi czas. Zbyt wiele wspomnień. Błędów. – Zatrzepotała powiekami, jak gdyby chciała opędzić się od łez i wyślizgnęła się z jego uścisku. – Po prostu… nie mogę tego zrobić… Jeszcze nie. Nawet cię nie znam.

– Znasz mnie – powiedział. – Pamiętasz.

– Tak. – Łzy spływały po jej policzkach. – Pamiętam. – Nerwowo oblizała łzy, jakby koniecznie chcąc mu coś powiedzieć, powierzyć jakąś mroczną, bolesną tajemnicę, ale nagle pokręciła głową, wstała i uciekła od niego co sił w nogach.

2.

Mówię ci, ten gość nie ma żadnej przeszłości – powiedział Pertillo i ciężko opadł na jedno z krzeseł przed biurkiem Mirandy. Znów stawiła się w pracy po ponadtygodniowym urlopie, na który sobie pozwoliła, aby odzyskać równowagę. Nie życzyła sobie, żeby jej ojciec czy któryś z jego pomagierów, a zwłaszcza Styles, sterował jej życiem. – Wygląda to tak, jak gdyby Denver Styles w ogóle nie istniał. Żadnych danych na policji ani w komputerach, ani w ubezpieczeniach, ani w urzędzie skarbowym czy innym. – Sięgnął do kieszeni za ciasnego sportowego płaszcza i wyjął paczkę owocowej gumy do żucia. – Mnie się wydaje, że jego nazwisko jest wymyślone. To jakiś pseudonim.

Miranda siedziała nad stosem świeżej korespondencji i dokumentów dotyczących aktualnych spraw rozpatrywanych przez prokuraturę. Drżała. Dotknęła blizny na szyi i zastanawiała się, kim jest najnowszy pracownik ojca.

– Skąd twój stary go wytrzasnął?

– Nie chce powiedzieć.

– Hm. Prawdopodobnie nie z książki telefonicznej. – Pertillo rozpakował plasterek gumy i ładnie go zwinął, zanim włożył do ust.

– Też tak myślę.

– Możliwe, że Styles ma jakieś powiązania ze światem przestępczym.

– Nie przypuszczam, że jest gangsterem, jeśli to chciałeś zasugerować – powiedziała Miranda, przywołując z pamięci obraz Denvera Stylesa. Przystojny, chłodny, arogancki i… jeszcze coś… No tak: uparty. Nie wątpiła, że jeśli Styles już raz coś postanowi, to dopnie swego. Bez fałszywych kroków. Nerwowo przygryzła wargę. Niepokoił ją, i to bardzo.

– Cóż, jeśli nie jest związany z mafią, to ma jakieś inne powiązania. Założę się o kupę szmalu, że to nie są zbyt wysokie koneksje, chyba domyślasz się, o co mi chodzi. Szychy mają adresy, numery telefonu, polisy ubezpieczeniowe na samochody i psy. Są zarejestrowane w jednostkach militarnych i służbach specjalnych. Ten gość, Styles, jest jak duch. – Wypluł gumę i podrapał się po policzku. – Ale nie mam zamiaru dać za wygraną – obiecał. – Tak czy siak dowiem się, kto to jest i co robi wśród ludzi twojego starego.

– W jaki sposób chcesz tego dokonać?

– Będę za nim łaził, jeśli trzeba. – Brązowe oczy zaiskrzyły. Był podekscytowany wyzwaniem na swoją miarę. – Chcę się dowiedzieć, skąd się wziął ten typ.

– Ja też. – Miranda myślała na głos. Wzięła do ręki ołówek i zaczęła nim lekko stukać o księgę leżącą na środku biurka. Kto to jest ten Denver Styles? Co robi u ojca? Czy to jakiś doradca polityczny? A może prywatny detektyw, ktoś w rodzaju płatnego żołnierza, człowiek, który zrobi wszystko za odpowiednią sumę pieniędzy… Wybijając ołówkiem rytm, podniosła wzrok. Zobaczyła, że Frank przygląda jej się z zaciekawieniem. – Nie chcę, żebyś stracił za wiele czasu przez tego gościa. Muszę się zająć innymi pracami tu, w biurze.

– Prześwietlę tego Stylesa na wylot – oświadczył Pertillo. – To może być ciekawe.

I niebezpieczne, pomyślała Miranda przypominając sobie świdrujące szare oczy, zaciśniętą szczękę i ogólną aurę, jaką promieniował ten człowiek. Jak już coś postanowi, to ma tak być i kropka.

Nie tym razem.

Dłonie Claire trzęsły się, kiedy nalewała sobie kawy do filiżanki. Jak mogła tak się wygłupić? Całować się z Kane’em Moranem. Pieścić go.

Pozwolić, by ją pieścił. Nawet teraz, w kuchni, w blasku porannego słońca czuła mrowienie w podbrzuszu, kiedy pomyślała o jego dłoniach, ustach, języku i wspaniałej celebracji, która rzuciła ją na kolana. Mało brakowało, a kochałaby się z nim. Jakby te lata, te wszystkie kłamstwa i rany nie miały miejsca.

Jakby nie był ojcem Seana.

Na Boga, i co teraz będzie?

– Idiotka z ciebie – mruknęła pod nosem, wsypując mąkę na naleśniki do miski. Z impetem rozbiła dwa jajka i dodała mleka. Usiłowała skupić się na tym, co robi.

Wiele czasu upłynęło od chwili, kiedy ostatni raz była z mężczyzną. Lata. Prawdopodobnie kierowała nią po prostu desperacja, nic więcej. Mieszając ciasto, wpatrywała się w okno. Patrzyła na chatę Kane’a po drugiej stronie jeziora. Postanowiła zapomnieć o tym, co ich kiedyś łączyło. On stał się innym człowiekiem, ma zamiar zemścić się na jej rodzinie.

Nie ufaj mu. Jesteś dla niego wyłącznie źródłem informacji potrzebnych do tej przeklętej książki. Nie zapomnij o tym.

A jednak jej ciało omdlewało na samo wspomnienie o nim.

Lejąc ciasto na rozgrzaną patelnię, usłyszała lekkie kroki Samanthy na schodach. Nawet gdyby Paul nie dał jej nic więcej prócz córki, to i tak błogosławiłaby go za ten cudowny dar.

Sam wparowała do kuchni. Była już przebrana w strój kąpielowy i natłuszczona olejkiem do opalania. Miała ze sobą koszyk plażowy, który rzuciła na ladę.

– Gdzie jest Sean?

– Myślę, że śpi. Może go zbudzisz i powiesz mu, że śniadanie już prawie gotowe?

– Nie ma go w łóżku. Już sprawdzałam.

– Nie? – To dziwne. Sean słynął z tego, że spał do drugiej po południu. – Może wybrał się na przejażdżkę konną? – Claire nagle targnął niepokój.

Sam skrzywiła się.

– On nie znosi koni.

Miała rację. Claire wyjrzała przez okno. Wszystkie trzy konie stały z pochylonymi łbami i skubały trawę, uszami i ogonami opędzając się od natrętnych much.

– To może poszedł się przejść.

– Wcześnie rano? Z kim?

– Z kim? – machinalnie powtórzyła Claire.

– Właśnie, z kim? Nie ma tu żadnych znajomych.

– Będzie ich miał, kiedy rozpocznie się rok szkolny. Sam przewróciła oczami.

– Jasne… O mamo! Naleśniki!

Znad patelni unosił się dym. Claire wyrzuciła pierwszy zwęglony placek do kosza.

– Nie mogłabyś przez chwilkę popilnować patelni? – poprosiła córkę. – Poszukam Seana.

– Jasne.

Ledwie otworzyła drzwi, zobaczyła, że na podjazd wjeżdża dżip. Serce w niej zamarło. Kane prowadził, a na siedzeniu pasażera siedział Sean. Miał buntowniczo wysunięty podbródek i opuszczone oczy. Claire na chwilę zamarła w bezruchu. Czy Kane nie widzi, jak bardzo Sean jest do niego podobny? Prosty nos, cienkie wargi, szerokie ramiona i pogarda dla świata. Zwichrowany podrostek z niego. Wprawdzie Seanowi jeszcze trochę brakuje do tego wcielonego diabła, jakim był Kane w jego wieku, ale jest na właściwej drodze, aby mu dorównać. Ręce jej się zaczęły pocić i poczuła, że grunt się zapada pod jej stopami. Jak im to powie – któremukolwiek z nich? Sean potępi ją za niskie morale. Nie tylko ukrywała przed nim prawdę, ale wręcz kłamała. Nigdy jej nie wybaczy.