Ten stary ból, który tak rozpaczliwie usiłowała trzymać pod kluczem, przedarł się przez linie obrony i chwycił ją za serce tak mocno, że z trudem oddychała. Bóg jeden wie, jak bardzo pragnęła tego dziecka, jak ta niezwykła cząstka Huntera była jej potrzebna.

– Byłam młoda – przyznała, obracając w rękach kubek z kawą. – I wystraszona.

– I w ciąży.

Słowo to rozległo się echem po kuchni jak pogłos w kaplicy i ugodziło ją w samo serce.

– Tak. – Nie ma powodu kłamać, wie już zbyt dużo. Wpatrywała się w niego otwartymi oczami, w których nie było łez. Nie pozwoliła, by dostrzegł ból, który po latach znów ją nawiedził. – Ale to nie powinno nikogo interesować.

W jego nieprzejednanych oczach błysnął ognik czułości i zrozumienia, ale natychmiast zniknął. Zastanawiała się nawet, czy nie był tylko wytworem jej wyobraźni. Styles nie należy do ludzi, którzy potrafią innym współczuć.

– Tylko spełniam swoje obowiązki. – Jedna ciemna brew uniosła się w górę. – Podobne do tych, które pani musi wykonywać.

– Zawsze szukam prawdy.

– Ja też. – Upił łyk letniej kawy i odstawił kubek. – A co się stało z dzieckiem? – spytał przyciszonym głosem.

Zamknęła oczy.

– To jest sprawa, której nie chcę poruszać.

– Wiem.

Mijały sekundy milczenia. W końcu Miranda otworzyła oczy. Nieważne, co on wie.

– Poroniłam.

– Kiedy?

– Tej nocy, kiedy straciłam kontrolę nad kierownicą i wylądowałam w jeziorze Arrowhead. Jestem pewna, że widział pan dokumenty szpitalne. Tam powinna być wzmianka o poronieniu.

Niewielu ludzi o tym wiedziało. Miała wówczas osiemnaście lat, więc rodziców nie poinformowano o tym, że straciła dziecko. Miranda była na tyle świadoma swoich praw, żeby wiedzieć, iż lekarz nie może zdradzić tajemnicy pacjenta. Jeśli nawet ojciec kiedykolwiek się o tym dowiedział, to unikał tego tematu, ani słowem o tym nie napomknął. Denver Styles jakoś zdobył te informacje. Ale jak?

– Jak ojciec pana znalazł? – spytała zaciekawiona. Intrygujący, choć przerażający mężczyzna bez przeszłości. Jeśli Pertillo nie mógł go rozszyfrować, to nikt inny nie jest w stanie tego dokonać.

– Zgłosił się do mnie.

– A skąd pana znał? – spytała. – Nie wydaje mi się, że wynalazł pana w książce telefonicznej.

Jego usta wykrzywił cień uśmiechu. Szare oczy na sekundę zaiskrzyły.

– Poznaliśmy się przez wspólnego znajomego. – Napił się wystygłej kawy i chwycił za kurtkę. – Ale chyba pani pamięta, że to nie ja miałem być tematem tej rozmowy?

– Jak mogłam o tym zapomnieć? Pochylił się nad nią.

– Pani Mirando, jest pani inteligentną kobietą. Bystrą. Ale nie tak bystrą jak szesnaście lat temu. Osobiście uważam, że historyjka o tej nocy, kiedy zginął Taggert, którą pani wcisnęła ludziom szeryfa, jest wyssana z palca. Myślę, że wiązała pani swego rodzaju pakt z siostrami, że zapewnicie sobie nawzajem alibi. Poza tym uważam, że bez względu na to, czy pani zechce spojrzeć prawdzie w oczy, czy nie, cała ta sprawa odbije się pani czkawką. Teraz mogła pani wyznać prawdę mnie i zostałaby ona pomiędzy mną, panią i pani ojcem. A tak Kane Moran lub przeciwnicy polityczni pani ojca wezmą sprawę w swoje ręce i zaczną nią manipulować. Wybuchnie taki skandal, o jakim dotychczas nie słyszano w poczciwym, złotym Chinook. Pani kariera będzie zrujnowana, Tessa może potrzebować czegoś więcej niż tylko osobistego psychiatry, a Claire uzna mały skandalik z mężem w Kolorado za strumyczek w porównaniu z wodospadem, który ją zaleje, kiedy cała sprawa wyjdzie na jaw.

– Myli się pan – upierała się. Wrzał w niej gniew, ale jego słowa ją przeraziły. – A jeśli pan już skończył, to nie widzę potrzeby przedłużania tej rozmowy.

Skrobał oparcie swego krzesła.

– Zmieni pani zdanie.

– Nie mam na co go zmieniać.

– Jeszcze zobaczymy. – Podniósł kurtkę z sąsiedniego krzesła, sięgnął wolną ręką do kieszeni i położył na stole wizytówkę motelu Tradewinds w Chinook. – Pokój 25. Jeśli pani zechce ze mną porozmawiać.

– Proszę nie warować przy drzwiach. – Nawet nie spojrzała na białą karteczkę. Im mniej o nim będzie wiedzieć, tym lepiej. Po raz pierwszy w życiu nie miała ochoty dociekać prawdy. Nie była pewna, czy potrafi jej spojrzeć w oczy.

Powiesił kurtkę na jednym ramieniu i delikatnie dotknął jej karku.

– Zastanów się nad tym, Mirando – powiedział półszeptem. Jego palce parzyły ją w skórę. – Jeszcze się pokażę.

Słyszała jego oddalające się kroki, wciąż czując na szyi ciepło jego dotyku. Chwilę później drzwi domu otworzyły się i cicho zamknęły. Już go nie było. Westchnęła. Wszystko się wali. Te wszystkie kłamstwa starannie opracowane. Przygryzła wargę i oparła czoło na stole.

– Boże, pomóż mi – wyszeptała. Wiedziała, że zbliża się koniec. Niech się wali i pali, Denver Styles nie spocznie, dopóki nie dopnie swego.

Tessa czuła na twarzy powiew chłodnego wiatru i żałowała, że nie daje jej to spokoju umysłu, wewnętrznej równowagi, jaka zwykle napełnia ludzi, kiedy wpatrują się w otwartą przestrzeń oceanu lub boso spacerują po piasku. Kiedy wolnym krokiem szła brzegiem morza, a piana łaskotała jej stopy, czuła się tylko niespokojna i zagubiona.

Nie powinna była wracać do Oregonu. Nigdy. Należało trzymać się z dala od tego miejsca. Jednak jeden z jej psychiatrów – taki łysy z rudą brodą, doktor Terry – powiedział jej, że pewnego dnia i tak będzie musiała spojrzeć w twarz swoim demonom. I tak kiedyś stanęłaby przed koniecznością powrotu do tego piekiełka, żeby skonfrontować się z tymi, którzy ją wykorzystywali i gwałcili.

Piasek właził jej między palce. Musiała uważać na ostre muszle małż i maleńkie wybrzuszenia, które oznaczały, że tuż pod powierzchnią kryje się krab. Wodorosty i połyskujące, połamane muszle, puste pancerze krabów i galaretowate meduzy zaśmiecały biały piasek plaży okalającej Stone Illahee – ośrodek wypoczynkowy, w którym Tessa tymczasowo zamieszkała. Zajmowała prywatny apartament z wanną z masażem elektrycznym, sauną, dwoma olbrzymimi łóżkami i pięknym widokiem na ocean. Mogła tam mieszkać tak długo, jak zechce. Dutch chciał, żeby jej było wygodnie.

– Dzięki, tato – powiedziała, zmieniając krok spacerowy w powolny bieg.

Wróciła do Oregonu z myślą o jednej rzeczy, a teraz rozchlapując stopami wodę na plaży nie mogła sobie odmówić rozsmakowywania się w marzeniach o słodkiej zemście na tych, którzy ją skrzywdzili. Czekała szesnaście lat i miała nadzieję, że w końcu minie jej ta chęć zapłaty, ale się myliła. Kiedy była w Kalifornii, z dala od sióstr i wspomnień tej piekielnej, bolesnej nocy, umiała sobie jakoś poradzić z myślami o zemście, ale teraz, kiedy wróciła do Oregonu, dawne zmory ożyły. Musi tylko odrobinę się pozbierać i ci, którzy zrobili jej krzywdę, zapłacą za to. Już czas najwyższy.

Claire właśnie odnawiała z Samanthą pracownię nad garażem, gdy dobiegł ją odgłos motocykla. Wystawiła głowę przez okno i serce jej się ścisnęło.

Kane Moran zbliżał się na ogromnym czarnym harleyu davidsonie. Na oczach miał lustrzane okulary lotnicze, a ubrany był w zakurzone dżinsy i postrzępioną skórzaną kurtkę. Ożyły stare wspomnienia. Wiatr we włosach, ona mocno ściska Kane’a w pasie, mieszanka zapachów skóry, piżma i tytoniu podrażnia jej nozdrza. Wspomnienia dni tęsknoty za nim i nocy, kiedy nie pragnęła niczego więcej, tylko trzymać go w ramionach.

Ostatnie popołudniowe promienie słońca złociły mu włosy. Jakże mocno go kochała i jak bardzo jej na nim zależało.

– O Boże – szepnęła.

– Co? Co takiego? – spytała Samantha, wspinając się na palce i zaglądając matce przez ramię. – Uuu! – wyrwał jej się okrzyk zachwytu.

Sean wrzucał piłki do prowizorycznego kosza, który zamontował nad trzecimi drzwiami garażu, ale na odgłos motocykla przerwał grę, wcisnął piłkę pod pachę i w niemym zachwycie patrzył, jak Kane zwalnia i zatrzymuje się nie dalej niż półtora metra przed jego nosem.

– Twój? – spytał, gdy Kane zsiadł z motoru.

– Póki co, tak.

Sean, nie wiedząc, że matka na niego patrzy, gwizdnął przeciągle z podziwu.

– O cholera!

– Sean! – krzyknęła Claire z okna.

– Ale mamo, popatrz! To harley! Harley. Wszystko kręci się wokół niego.

– Też mi coś – mruknęła pod nosem Samantha. Kane wytarł twarz zewnętrzną stroną dłoni.

– Podoba się?

– Podoba się, podoba – odparł Sean. – A co ma się nie podobać?

– Chcesz się przejechać?

– Chcesz powiedzieć, że to ja będę kierował?

– Chwileczkę! – Claire wybiegła z pokoju i pomknęła na dół po schodach. W kilka sekund była na dworze. – Sean nie ma prawa jazdy ani nawet pozwolenia na prowadzenie pojazdów w stanie Oregon.

– Oj, mamo, daj spokój. – Sean dryblował, ale ani na chwilę nie spuszczał oka z lśniącej maszyny.

– Nie ma mowy? Czy nie trzeba mieć prawa jazdy, żeby prowadzić taki pojazd?

– Legalnie tak – zgodził się Kane, kołysząc motorem pomiędzy nogami.

– Interesuje mnie tylko to, co jest legalne.

– Ale mamo…

– Sean, proszę. – Posłała Kane’owi spojrzenie, które mogłoby przeniknąć stal. Znów dostrzegła uderzające podobieństwo pomiędzy ojcem i synem. Jak oni mogą tego nie widzieć?

– Coś ci powiem: wskakuj z tyłu. Przewiozę cię – odezwał się Kane do chłopaka, o którym nie wiedział, że to jego syn. Sięgnął za plecy, rzucił kask Seanowi, który wkładając go, upuścił piłkę siatkową. Zlekceważona pomarańczowa kula potoczyła się w stronę garażu.

– A ja? – spytała Samantha.

– Będziesz następna – obiecał Kane. Claire odniosła nieodparte wrażenie, że ktoś tu nią manipuluje.

Sean obszedł motor dookoła, szczegółowo go oglądając.

– Bomba!

– Wsiadaj. – Kane skinął głową na chłopaka, którego nie trzeba było dłużej namawiać. Pomimo wcześniejszych deklaracji, że „nienawidzi tego kutasa”, usiadł za Kane’em, zapiął kask i zamiast objąć kierowcę wpół, chwycił za pas okalający siedzenie.