Nawet nie próbował zaprzeczać.

– Przyznaję się do winy. – Zdjął okulary.

Wpatrywała się w jego złociste oczy. Nie odwrócił wzroku – wpatrywał się w nią, jakby oczami prześwietlał jej duszę.

– Dlaczego?

– Myślę, że nadszedł czas, aby wszyscy rozliczyli się z tego, co się wydarzyło tamtej nocy. – Zsiadł z motoru i szedł ku niej, ale ona cofała się na drugi koniec wydmy, gdzie w trawie spod ziemi wystawał głaz.

Nie chciała być blisko niego. Obawiała się własnych reakcji na jego dotyk.

– Jeśli myślisz, że usłyszysz ode mnie jakieś wyznanie albo jakąś inną wersję wydarzeń niż ta, którą usłyszała od nas policja, to się mylisz.

– Claire… – Był tak blisko. Zbyt blisko.

– Na Boga, Kane, już tyle razy powtarzałam tobie i całemu światu, co się stało tamtej nocy! Sprawdź to w raportach policyjnych. – Potknęła się o kamień i nieomal osunęła się na kolana, ale ją chwycił za ramię i podtrzymał.

– Sprawdziłem.

– Przeczytaj wycinki z gazet.

– Też je znam. – Nie puścił jej. Przez rękaw parzył ją jego uścisk. Stała nieruchomo.

– To spytaj kogokolwiek, kto tu wtedy był albo widział się z Harleyem tamtego wieczoru.

– Pytam ciebie. – Jego palce władczo się zacisnęły. Przez jej plecy znów przebiegł niechciany dreszcz.

– I mam powiedzieć ci coś innego, co potem wykorzystasz w druku, aby zniszczyć moją rodzinę?

– Harley Taggert zginął. Jesteśmy mu winni…

– Dla ciebie zawsze był nikim. Właśnie to w tym wszystkim jest najśmieszniejsze.

Serce jej waliło jak oszalałe, a ciało nagle się rozpaliło. Palcami głaskał wewnętrzną stronę jej przedramienia. Dlaczego jej nie zostawi w spokoju, nie zaakceptuje jej kłamstw, nie puści jej ręki i nie odwiezie jej do domu? Zanim ona powie coś, co zaszkodzi jej rodzinie. Zanim jej się wymknie, że Sean jest jego synem.

– Ty byłaś kimś dla mnie.

– O Boże! – Jego wyznanie wypełniło wieczorną ciszę. Na niebie zaczęły migotać pierwsze gwiazdy i zapadł zmierzch. Zmagała się z pokusą, by unieść głowę i pocałować go w usta, powiedzieć, że nigdy nie przestała go kochać, że gdyby nie zrządzenie losu, zawsze by na niego czekała.

– Nosisz na sercu ciężar, którego powinnaś się pozbyć.

– Myślę… myślę, że powinniśmy pozwolić Harleyowi spoczywać w pokoju.

– Czy naprawdę tego chcesz, Claire? Żebym się wycofał?

– Tak – powiedziała ze ściśniętym gardłem.

– Kłamczucha.

– Nie, ja…

– Na tym polega problem, wiesz? Zawsze byłaś obrzydliwą kłamczucha.

Szkoda, że nie wiesz. Och, Kane, mamy dziecko. Wspaniałego syna, z którego możemy być dumni i…

Pociągnął ją za ramię i przytulił do siebie. Czuła żar pulsujący w jego ciele. Silne ramiona ją otoczyły i zacisnęły się na niej, jakby była jedyną kobietą na świecie, a on jedynym mężczyzną.

– Kane, nie sądzę… Oo…

Jego wygłodniałe usta znalazły jej wargi i zwarły się z nimi w gwałtownym, gorącym pocałunku.

Kolana o mało się pod nią nie ugięły.

– Claire – wyszeptał. Głos mu się łamał. – Słodka, słodka Claire. Zamknęła oczy i pomyślała, że powinna mu się oprzeć, odepchnąć go. Zbliżanie się do niego to igranie z ogniem. Jednak gdy pogłębił pocałunek, językiem rozwierając jej zęby, stopniała i już nie słyszała głosu rozsądku. Otwarła się dla niego jak kwiat dla słońca. Pragnęła go coraz bardziej, a jej piersi nabrzmiały potrzebą jego dotyku, pieszczot, kochania. Pożądanie leniwie snuło się po jej ciele, dosięgając najdalszych zakamarków i rozgrzewając krew tak, że w głębinach jej kobiecości otwierała się wilgotna czeluść. Czuła piekący głód, jakiego nie doświadczała od lat. Tak bardzo go pragnęła. Niewiarygodnie. Objęła go za kark i uwiesiła się na nim, zmuszając go do osunięcia się na ziemię.

Wtulił twarz pomiędzy jej piersi, otworzył usta i zaczął językiem muskać jej bluzkę. Włożył ręce pod jej pośladki i przycisnął jej łono do swojego tak mocno, że przez materiał obu par spodni czuła twardy, napięty pręt. Pragnął jej tak samo jak ona jego.

Rozpinał guziki, a potem szybko rozchylił bluzkę, przeciągnął palcami po rąbku biustonosza, muskając obrzeża koronki, wreszcie gwałtownie obnażył jedną pierś. Językiem i zębami smakował naprężoną sutkę, uwalniając rwącą kaskadę pożądania, która w niej trysnęła.

W jej żyłach buzowało pożądanie. Kłucie w łonie nasilało się. Ocierała się o niego, domagając się więcej. Coś jej podpowiadało, że szuka guza, ale nie mogła się opanować. Tak długo na to czekała. Jego palce chwyciły za pasek jej spodni i powoli rozpięły rozporek. Jej oddech był płytki i urywany.

Przestań, Claire. Nie popełnij znów tego samego błędu.

Jęknął, przykładając twarz do jej majtek. Jego oddech muskał jej skórę przez koronkę.

– Claire – Wymamrotał, dmuchając jej w brzuch. – Jesteś pewna? Nie była pewna niczego, prócz tej jednej rzeczy: pragnęła go. Kipiąca krew w jej żyłach domagała się jego całego.

– T-tak. Tak, Kane. Tak – powiedziała, gdy zręcznie ściągał z niej majteczki. Uniósł jej biodra i wtulił twarz w najintymniejsze miejsce jej ciała.

Drżała jak osika. Wiła się, czując dotyk jego warg i języka, jego gorący, słodki oddech. Wygięła ciało w łuk, a on pieścił je dłońmi.

– Kane! – krzyknęła zmienionym głosem.

Głaszcząc nogi, całował i pieścił jej najczulsze sfery. Językiem dokonywał cudów, a ona ocierała się o niego, żebrząc o więcej i więcej.

– Tak, dobrze, kochanie, pozwól sobie na to. Dooobrze – powiedział stłumionym, łagodnym głosem. Poruszała się w rytm jego pieszczot, księżyc i gwiazdy wirowały jej nad głową. Nagle poczuła, że się unosi w przestworza. Krzyczała, tarmosząc go za włosy. Targał nią spazm za spazmem.

– Kane… Kane!

– Jestem tu, księżniczko – powiedział, podciągając się do jej brzucha. Całował go, potem szyję, aż w końcu jego usta dotarły do jej ust. Łzy napełniły jej oczy. Scałował je. – Wszystko w porządku, Claire.

– Nie, nie powinnam…

– Ciśś. Po prostu odczuwaj. – Muskał ustami jej szyję i piersi, dając pocieszenie i prosząc o więcej. Nie mogła się powstrzymać i choć tysiąc „nie” przemknęło przez jej głowę, wślizgnęła rękę pod jego kurtkę i koszulę. Zaczęła go rozbierać i pieścić jego piersi i brzuch, wymacywać palcami kształt mięśni, wsłuchując się w jego urywany oddech. Chwyciła za pasek u jego spodni.

Złapał ją za nadgarstek.

– Nie musisz…

– Sza. – Rozpięła zamek i zsunęła mu levisy. Usłyszała jęk, gdy dotknęła jego twardej męskości. – Chcę tego – powiedziała. Jej oddech pieścił jego krocze. – Chcę.

Jęknął. Pocałowała go. Drgnął, wyginając się ku niej. Mocno ją trzymając, rytmicznie falował.

– Uważaj, Claire. Nie… Ooo. – Nagle zmienił pozycję, położył ją na plecy i przykrył sobą. Pulsująca męskość wpijała się w jej brzuch. – Powiedz „nie”.

– Nie mogę…

– To błąd.

– Naprawdę? – spytała, patrząc mu w oczy. Widziała na jego twarzy napięcie, mękę powstrzymywania się.

– O, Boże, przebacz mi. – Pogłaskał japo policzku i kolanami delikatnie rozchylił jej nogi. – Nie zamierzałem tego robić – powiedział.

– Oczywiście, że zamierzałeś. Ja… ja też.

– Tak. – Jego usta znów zażądały jej warg. Wtargnął w nią z nieokiełznanym, pierwotnym ogniem, który kruszył jej kości.

Zachłysnęła się wdechem. Rozszalałe serce wzbiło się w górę, kiedy wycofał się tylko po to, by znów – powoli, ale mocno – w nią wejść. Brakowało jej tchu. Nie mogła myśleć. Całował jej oczy i szyję. Przed oczami widziała tylko rozmazane plamy gwiazd. Dotrzymywała mu tempa. Aż do chwili, kiedy wiedziała, że wybuchnie.

– Kane – krzyknęła, wijąc się w konwulsjach. Księżyc zderzył się z ziemią, a jej dusza odleciała do gwiazd. Mocno ją pocałował. – O, Boże, Kane.

Z triumfalnym okrzykiem opadł na nią, tryskając gejzerem i miażdżąc jej piersi.

Trzymał ją w ramionach z desperacją, która rozdzierała jej serce.

– Wybacz mi.

– Co?

– To, że tak bardzo cię pragnę.

– To nie grzech – powiedziała. W oczach miała łzy.

– Nie? – Położył się obok niej, ale mocno przytuliwszy, trzymał ją w ramionach, pieścił szyję, westchnieniami dmuchając jej we włosy.

Zesztywniała, gdy jego słowa dotarły do niej. Wykorzystuje ją? Czy to chciał powiedzieć? Nagle gardło jej się ścisnęło i zastanawiała się, co w nią wstąpiło, co sprawiło, że przestała się kontrolować.

– Muszę już iść.

– Jeszcze nie. – Trzymał ją silnymi ramionami.

– Ale dzieci…

– …świetnie sobie poradzą bez ciebie. Zostań jeszcze chwilkę, Claire. Pozwól mi cię potrzymać w ramionach.

– Po co? Zęby ci powiedzieć coś na temat przeszłości. Coś, czego jeszcze nie wiesz? Żebym zmieniła zeznania?

– Nie. Tylko po to, żeby obdarować mnie odrobiną pokoju, którego tak mi brakuje. – Leżąc tuż przy niej, oparł się na łokciu. – Czy to tak trudno zrozumieć? – Patrzył jej prosto w oczy.

– Chciałabym… ci ufać.

– Zaufaj.

– Ale usiłujesz zniszczyć mojego ojca, moją rodzinę, wszystko, co mi jest bliskie.

– Nie, kochanie – głaskał jej włosy. – Po prostu szukam prawdy.

– Wierzysz w to, że prawda nigdy nie zrani człowieka?

– Nie. Prawda czasem gryzie jak wściekły pies, ale jest lepsza niż życie w zakłamaniu.

Zastanawiała się, czy ma rację. Żyła kłamstwem tak długo, że prawdopodobnie nie umiałaby odróżnić go od prawdy.

– Naprawdę muszę wracać. – Sięgnęła po bluzkę, ale wielką dłonią chwycił ją za nadgarstek.

– Uwierz mi, że cokolwiek się stanie, nie chcę cię zranić.

– Ale zranisz. – Nagle pojęła złowieszczy chłód, który czuła w głębi serca. Tym człowiekiem sterują nieznane siły. Nie spocznie, dopóki nie pozna prawdy. – Zranisz – powtórzyła – bo myślisz, że nie masz wyboru.

– Bo nie mam.

– Mylisz się, Kane. Wszyscy mamy wybór.

Tak. A ty wybierasz to, że nie powiesz mu prawdy o Seanie. I znów kochałaś się z ojcem Seana. Och, Claire! Czy ty nigdy niczego się nie nauczysz?!