– Nie rozumiem jednego: dlaczego nie zostawia swojego nazwiska ani numeru telefonu? Dlaczego ciągle mnie unika? – Na jej biurku wciąż panował bałagan. W jednym rogu leżały trzy teczki jedna na drugiej, otwarta książka telefoniczna tuż przy monitorze komputera, niedopita filiżanka kawy tkwiła tam, gdzie Miranda ją zostawiła, obok kalendarza.

– Czy nigdy nie myślałaś, że to może być jeden z tych psów gończych?

Oczywiście, że brała to pod uwagę.

– Za blisko podchodzi. Za duże ryzyko podejmuje.

– Według mnie węszenie to jego metoda pracy.

Miranda zdjęła prochowiec z wieszaka na drzwiach i przewiesiła przez ramię.

– Opowiedz mi o nim.

– Pojawił się już po raz trzeci. – Louise wyciągnęła trzy smukłe palce. – Był wczoraj i przedwczoraj. Za żadne skarby nie chciał podać nazwiska, a kiedy próbowałam dalszej rozmowy, ulatniał się.

– Jak wygląda? – Miranda zapytała o to po raz pierwszy. Wcześniej nie była ani dość zainteresowana, ani nie miała na to czasu. Ale ten człowiek zaczynał działać jej na nerwy i trochę niepokoić.

– Moim zdaniem to luzak – powiedziała Louise, ukazując równiutki rząd białych zębów. – Wygląda tak, jakby właśnie zszedł z obrazka reklamującego papierosy Marlboro. Znasz ten typ. Obszarpany, nieogolony, czarne włosy, szare oczy bez cienia uśmiechu. Metr osiemdziesiąt, może osiemdziesiąt pięć, szczupły i zawsze ubrany w dżinsy i koszulę. Bez krawata. Do tego jakaś znoszona kurtka skórzana.

– Więc cię nie przestraszył?

– Raczej nie, ale mnie trudno przestraszyć – odparła Louise. Uśmiech na jej ustach nieco zbladł. Miranda pomyślała o byłym mężu Louise, człowieku, który regularnie ją bił i przez kilka lat straszył, że zabije. W końcu Louise zebrała siły i wyrwała się z tego straszliwego związku. – Ale jest w nim coś, co wzbudza moje podejrzenia. Kiedy go nie wpuściłam dalej, zatrzymał się przy biurku Debbie, oparł się o nie biodrami, uśmiechnął się i zaczął czarować.

– To on ma w sobie jakiś urok? – spytała Miranda.

– Tak, trochę… O ile lubisz facetów, którzy włączają go na zawołanie: krzywy uśmiech, dołek w policzku, jak z reklamy. Jeśli chcesz znać moje zdanie, to właśnie to w nim jest straszne. W każdym razie zaczął wypytywać Debbie o różne dziwne rzeczy. O ciebie. Pytania osobiste. Rzecz jasna, nie mogła na nie odpowiedzieć, tak naprawdę niewiele jej się wymsknęło. A gdy podeszłam do nich, szybciutko się ulotnił.

– Może to reporter. – Miranda przewiesiła torebkę przez ramię i zabrała walizeczkę z biurka.

– To dlaczego nie zostawił wizytówki? Numeru telefonu? Nie umówił się na jakieś spotkanie? Co? Mówię ci, dziewczyno, że ten facet nie jest w porządku. Nie ma uczciwych zamiarów.

– Takich tu mamy na pęczki.

Louise pokręciła głową. Czarne loki zalśniły w jaskrawym świetle.

– Mylisz się, kochanie. Nie mamy tu takich. Nie w siedzibie prokuratora okręgowego. I choć facet nie wygląda jak szaleniec ze spluwą, radzę ci, żebyś bardzo uważała.

– Ale Pertillo go sprawdza, prawda? Louise wzruszyła ramionami.

– Stara się.

– Nie martw się – rzuciła Miranda, przystając w drzwiach. – Biorę kilka dni wolnego. Może ten ktoś da za wygraną i schowa się do nory, którą nazywa swoim domem.

– Tak jak Ronnie Klug.

Miranda poczuła, jak napinają się jej mięśnie karku. Niemalże spadła ze schodów. Mimowolnie dotknęła szyi, wyczuwając pod palcami malutki ślad po bliźnie. Wreszcie ręka opadła bezwładnie.

– Nie sądzę…

– To mógł być kolejny facet, którego posłałaś za kratki, Rando. Tak długo pracujesz w tej branży, że kilku z nich zdążyli już wypuścić na wolność.

– Myślisz, że ten typ to były więzień?

– Nie wiem. Nie wygląda na takiego, ale nigdy nie wiadomo. Pamiętasz Teda Bundy’ego? Wyglądał porządnie, był nawet czarujący. Prawdziwy donżuan.

Miranda nie mogła odmówić logiki tym argumentom.

– Słusznie.

– No tak. W takim razie Pertillo prześwietli wszystkich frajerów i okrutnych mężów, których posłałaś do pudła. Problem polega na tym, że lista jest bardzo długa.

– Posłuchaj, Louise. Nie chcę, żebyś nie spała po nocach tylko dlatego, że jakiś typ tu węszy, dobrze?

– Trzeba przyznać, że jest powód do zmartwień. Ten gość wygląda na zdecydowanego. Tak łatwo nie da za wygraną. Mówię ci, Mirando, miej oczy szeroko otwarte, kiedy będziesz na urlopie.

Na urlopie. Gdyby Louise wiedziała, gdzie naprawdę Miranda jedzie i… co zamierza tam robić…

Miranda nie należała do kobiet, które z byle powodu wpadają w panikę, ale troska Louise oraz wzmianka o Klugu wywarły na niej piorunujące wrażenie. Ronnie Klug i jego trzydziestocentymetrowy nóż…

Fakt, że wyjeżdżała z miasteczka na spotkanie z ojcem (Jakie tam spotkanie! Stawiam się na rozkaz!) wcale nie koił jej nerwów. Dutch Holland nie znosił sprzeciwu. Wymagał posłuszeństwa zarówno od byłej żony i dzieci, jak i od setek podwładnych. A teraz z bliżej nieokreślonego powodu życzy sobie spotkania z pierworodną córką.

Wrzuciła aktówkę do bagażnika, rozejrzała się dookoła po podziemnym parkingu i zajrzała przez okno do środka, zerkając na tylne siedzenie swego volvo. Nie widać było nikogo, kto by się czaił po kątach garażu. Żadnej upiornej postaci w cieniu. Dzięki Bogu!

Miranda usiadła za kierownicą i usiłowała nie zwracać uwagi na piekielny ból głowy, który pulsował w jej skroniach.

W kilka minut włączyła się do wlokącego się łańcucha aut, które wyjeżdżały z miasta. Klimatyzacja była zepsuta, więc tylko opuściła szybę i przyglądała się bagażnikowi buicka jadącego przed nią. Do rozgrzanego wnętrza samochodu wtargnął powiew parnego letniego powietrza. Zerknęła na odbicie w lusterku wstecznym. Był to nieciekawy widok. Szminka się wytarła, tusz do rzęs rozmazał, a jej oczy pokrywała siatka czerwonych żyłek. Ścisły węzeł włosów z tyłu głowy zaczynał się rozluźniać.

– Świetnie – mruknęła, kierując samochód na inny pas i rozpuszczając włosy. Gumkę rzuciła na siedzenie obok. – Po prostu cudownie!

Kim jest ten facet, który o nią wypytywał? I dlaczego węszy wokół niej właśnie teraz, kiedy wszystko w jej życiu zaczęło się komplikować? Kiedy jej ojciec – niech go licho! – postanowił znów uderzyć w patriarchalną strunę. Kiedy jej życie ponownie zaczęło się rozpadać na kawałki.

Weź się w garść, rozkazała. Nie mogła sobie pozwolić na rozklejanie się. Nie teraz. Zbyt ciężko pracowała na to, co osiągnęła, wspinając się po sękatych szczeblach prokuratury okręgowej, i zbyt wiele ran – zarówno emocjonalnych, jak i fizycznych – odniosła w trakcie tej wspinaczki. Jeden tajemniczy tropiciel nie zdoła wyprowadzić jej z równowagi.

Ani wezwanie od poczciwego starego ojczulka – wiadomość zostawiona na automatycznej sekretarce. Palcami jednej ręki roztrzepując włosy, wietrząc posklejane kosmyki, w spokojnym tempie jechała na zachód, w stronę słońca, które zniżyło już lot.

Dutch Holland zażądał od niej, żeby się z nim spotkała w domu rodzinnym nad jeziorem. Jakby nie mógł wybrać innego miejsca na spotkanie. A już myślała, że stary dom myśliwski od lat jest zabity deskami. Miała nadzieję, że pokrowce i prześcieradła okrywające meble nigdy już nie będą zdjęte. Modliła się, żeby tajemnice tam ukryte nigdy nie ujrzały światła dziennego.

– Niedobrze – mruknęła pod nosem, w ostatniej chwili hamując tuż przed brygadą robotników drogowych, która szykowała się do zakończenia pracy. Ledwie zdołała wyminąć pomarańczowe stożki. Jeden z mężczyzn właśnie wrzucał łopatę na przyczepę ochlapanej smołą ciężarówki, a kobieta w pomarańczowym odblaskowym kubraczku przystanęła przed drzwiami wozu i zapalała papierosa.

Miranda mrużyła oczy, patrząc pod słońce. Uporczywa myśl drążyła jej mózg, nie dając wytchnienia. Czy to możliwe, żeby tajemniczy mężczyzna, który się pojawił w biurze i wypytywał o nią, miał jakiś związek z wezwaniem ojca? A może fakt, że pojawił się mniej więcej w tym samym czasie, kiedy rodzina, która już o niej zapomniała, znów upomniała się o nią, to zwykły przypadek?

Nic podobnego. Miranda Holland zbyt długo pracowała w wymiarze sprawiedliwości, żeby wierzyć w przypadki.

2.

Teraz albo nigdy. Więc może nigdy? Miranda zgasiła silnik volvo i słuchała, jak powoli przestaje tykać. Przez brudną od owadzich odchodów szybę patrzyła na spokojną wodę jeziora, przygryzając wargę. We wspomnieniach zobaczyła siebie jako przemoczoną, śmiertelnie wystraszoną osiemnastolatkę, która kłamie jak z nut.

– O Boże! – wyszeptała i na moment spuściła głowę, opierając czoło o kierownicę. Przyjechała tu po raz pierwszy od tamtego lata.

Weź się w garść! Nie mogła teraz pęknąć. Nie teraz, po tych wszystkich latach mozolnego budowania swojego życia, udowadniania ojcu i światu, że jest kimś więcej niż tylko córką Dutcha Hollanda.

Chwyciła torebkę i płaszcz, wysiadła z samochodu i poszła ścieżką prowadzącą do szerokiej werandy. Gwałtownie zastukała w drzwi wejściowe i nie czekając na odpowiedź, pociągnęła za gałkę. Drzwi otwarły się. Nagle znalazła się w domu, w którym się wychowywała. Przez jej głowę przemknęły dziesiątki wspomnień. Niewinne obrazki szczęśliwego dzieciństwa z dwiema siostrami, nieobecnym ojcem i zabieganą mamą. Bardziej mroczne wspomnienia z wieku dorastania, kiedy tylko ona wiedziała, że małżeństwo ich rodziców rozpada się i że opary miłości, które ich łączyły, rozwiały się. I wreszcie ta czarna koszmarna noc, która na zawsze zmieniła ich życie.

Kiedy przechodziła przez foyer, jej nozdrza podrażniła mieszanka zapachów: sosny, rozpuszczalnika, wosku i detergentów. Podłogi z twardego drewna lśniły jak łagodną patyną, a świeżo odkurzone lampy wylewały morze światła na świeżo woskowane drewno dębowe.

– Tata? – zawołała, przesuwając palcami po balustradzie schodów, które wznosiły się do drugiego piętra. Na wieńczącym słupku kiedyś był wyrzeźbiony uroczy łosoś wygięty w łuk, ale zarówno ryby, jak i inne rzeźbione stworzenia zostały stamtąd usunięte wiele lat temu. Teraz pozostał tylko ten jeden słupek, jak święta figura.