– Właśnie dziś przyjechałam. Będą mieszkać w jednym z domków przy Jeff Davis Parkway. Nazywam się Dory Faraday – powiedziała, podając mu rękę.

– A ja Nick Papopolous, zwany Ollie – odparł, wyciągając ku niej ręką masywną jak podkład kolejowy. – Chodźmy, odprowadzą panią do wozu. Kupa świrów się tu włóczy. – By podkreślić wagę swej wypowiedzi, wydobył potężny czarny rewolwer i zatknął go za pasek. Nie przykrył go koszulą; pewnie wolał, żeby broń była na widoku. – Mam pozwolenie – wyjaśnił, zamykając za sobą drzwi.

Dory przyglądała się z podziwem, jak rzucił niedbale torbę pełną pieniędzy i brudny fartuch na tylne siedzenie mercedesa 380SL. „Hot dogi muszą mieć tu powodzenie!” – pomyślała, wyjeżdżając swym kombi z parkingu. Drake Collins, niedawno wybrany, najmłodszy i najbardziej seksowny senator na Kapitolu! To byłby kąsek dla „Soiree”! Z nikim nie związany, wybitnie zdolny – na pewno zajdzie daleko; podobno ma już chrapkę na fotel gubernatora. Czego więcej mogłaby sobie życzyć kobieta, robiąca karierę zawodową? Ich czasopismo było przeznaczone przede wszystkim dla kobiet sukcesu i znajdowało się pod względem poczytności na drugim miejscu. Pierwszy był „Time”. Collins idealnie się nadawał na pierwszą z czterech osobistości, z którymi miała przeprowadzić wywiady. Musi koniecznie wpadać jak najczęściej na lunch do Olliego! Najpierw jednak trzeba załatwić ważniejsze sprawy: skończyć urządzanie domu i podjąć studia.

Nie wiadomo czemu po powrocie do domu ogarnęła ją irytacja i niepokój. Zmarszczyła brwi na widok pak z książkami. Trzeba je gdzieś upchać, póki nie zainstaluje półek. Musi mieć jeszcze jeden dzień dla siebie, zanim zajmie się studiami. Jakoś nadrobi stracony czas.

Posłała łóżko, wzięła prysznic i umyła głowę. Otulona żółtym płaszczem kąpielowym wpatrywała się w śmiałe geometryczne wzory – grafit i ciemny brąz – na wykrochmalonych, świeżutkich prześcieradłach i powłoczkach. Griff miał wyjątkową słabość do tego kompletu pościeli: mówił, że wyzwala w nim pierwotne instynkty. Dory ułożyła poduszki tak, by móc poczytać, gdy nagłe zadzwonił telefon. Na pewno Griff chce jej powiedzieć dobranoc! Uśmiechnęła się, podnosząc słuchawkę. – Tęsknię za tobą, kochanie – powiedziała niskim zmysłowym głosem.

– Ładnie byś wyglądała, gdybym to nie był ja! – roześmiał się Griff.

– A któż inny mógłby dzwonić po nocy? Nie chcę się skarżyć, ale to łóżko jest tak wielkie, że sama w nim po prostu ginę! Szkoda, że cię tu nie ma!

– Ja też żałuję, kochanie! Ale służba nie drużba: muszę wyrobić sobie mocną pozycję. Nadarzyła się wspaniała okazja, której nie wolno zaprzepaścić. Szkoda tylko, że w bardzo nieodpowiedniej chwili. Ogromnie mi przykro. W stajni senatora jest jedenaście rasowych koni. Właśnie dziś wezwano mnie do jednej z klaczy medalistek; trzeba przyspieszyć poród. Jutro koło południa powinna się już oźrebić.

Dory najeżyła się. Na ogół chętnie słuchała, gdy Griff opowiadał o swej pracy. Też kochała zwierzęta… ale tego było już za wiele! Prawie mu się oświadczyła przez telefon, a on jej ględzi o klaczy medalistce i jedenastu rasowych koniach! Natychmiast zawstydziła się swoich myśli. Nie powinna się na niego wściekać tylko dlatego, że jej oczekiwania się nie spełniły. Griff pewnie też liczył dziś na coś innego.

– Dory? – usłyszała jego głoś. – Jesteś tam? – Jestem, jestem.

– Nie gniewasz się na mnie, prawda? Powiedz, że mnie rozumiesz, Dory!

– Ależ tak, Griff! Tylko że to miała być nasza pierwsza noc we wspólnym domu. Myślałam, że mnie przeniesiesz przez próg i że napijemy się wina. Rozpaliłbyś ogień na kominku w sypialni i kochalibyśmy się bez końca… Ale wszystko w porządku. Rozumiem.

Wyraźnie usłyszała jęk Griffa i poczuła satysfakcję. Przynajmniej teraz będzie wiedział, co traci!

– Jutro wykonamy cały ten plan. Słowo daje! Wiesz, co narobiłaś?! Będę musiał wziąć zimny prysznic! A tak nawiasem mówiąc: czy Sylvia pomagała ci dzisiaj? Sama się zaofiarowała, że to zrobi.

Dory pomyślała o Sylvii, potem o Duke’u i o pełnych satysfakcji minach obojga.

– Owszem, pomagała – przyznała niechętnie. „Raczej dogadzała samej sobie!” – dodała złośliwie w duchu.

– Sylvia jest niezawodna! Zawsze można na nią liczyć – ciągnął Griff. – Pamiętasz, jak szukała dla nas mieszkania?

– Chyba masz rację. – Przypomniał jej się ostatni, wyjątkowo paskudny blok mieszkalny, który obejrzeli: równie brudny jak mieszkanie Sylvii.

– Nie zapomnij, że mamy jutro randkę! Zadzwonię do ciebie, jak tylko będę mógł. Kocham cię, Dory.

Już miała mu odpowiedzieć jak zawsze: – „Kocham cię, najdroższy!”, ale nie zrobiła tego. Odparła tylko:

– Ja też.

Długo leżała, wpatrując się w dziwnie złowieszczą okładkę najnowszej powieści Johna Saula. Jutro to już nie będzie to samo! Jutro to jutro, a dziś to dziś. Ich pierwsza noc. Czuła się oszukana. Oszukana i wściekła!

Otworzyła książkę. Jak on ma zamiar pomóc klaczy, która się źrebi przez całą noc?! Priorytety. Hierarchia ważności. Znalazła się na drugim miejscu – po koniu. Przyspieszony poród? Dopiero teraz się nad tym zastanowiła. Jeśli trzeba go było sztucznie przyspieszyć, to czy Griff nie mógł zrobić tego jutro? To on ustalał termin, nie matka Natura!

Nie mogła skupić się nad tym, co czyta. Ze złością wyskoczyła wreszcie z łóżka, a książkę rzuciła na podłogę. Zdjęła pościel w geometryczne wzory i wepchnęła ją do wiklinowego kosza, stojącego w garderobie. Zamiast niej wydobyła frymuśny komplet z koroneczkami i falbankami i pospiesznie zasłała łóżko. Ta pościel była wyraźnie przeznaczona dla samotnej kobiety. Zdecydowanie w babskim guście, zbyt ozdobna, zbyt staroświecka, by mężczyzna mógł się w niej czuć dobrze.

Siedząc samotnie na swym „dziewiczym łóżeczku”, Dory nie czuła się wcale lepiej. Griff mógł porozmawiać z nią dłużej, zachować się bardziej romantycznie. Mógł zapytać, jak minął jej dzień, jak udała się podróż z Nowego Jorku. Jak jej idzie urządzanie domu. Przecież mogła mieć wypadek, a on nawet by o tym nie wiedział! Sylvia. I konie. Miał tylko kilka minut na rozmowę z kobietą, którą podobno kochał, i marnował je na gadanie o koniu, którego na oczy nie widziała, i o babie, której raczej nie lubiła!

Nie będzie płakać! Co by to dało? Poczułaby się lepiej? Czy łzy naprawdę sprawiają ulgę? Szkoda, że nie ma pod ręką opatrunku na zranione serce! Czy oczekiwała zbyt wiele? Czy czułaby się równie źle, gdyby byli małżeństwem i zdarzyło się coś podobnego? Griff miał swoje priorytety? Ona też! A jeśli umieściła go na pierwszym miejscu, dlaczego on nie postąpił tak samo z nią?!

Najbardziej bolało jato, że rozczarowała się co do Griffa. To on sam był winien, nie żadne okoliczności! Czy to tak dużo, spodziewać się, że ukochany będzie razem z nią pierwszej nocy po przyjeździe i że się będą kochać? A jutro to już nie to samo!

Dory czuła się tak, jakby ją przepuszczono przez wyżymaczkę – zmiętoszona i stłamszona. Jak to łatwo wziąć do ręki słuchawkę i zadzwonić do kogoś, kto z pewnością wszystko zrozumie i przebaczy! Owszem, przebaczy; ale nie zapomni. Trudno zapomnieć, gdy cię ktoś zrani, a twoją miłość traktuje jako coś całkiem mu należnego.

Choć Dory postanowiła, że nie będzie płakać, łzy spływały jej po policzkach. Tak bardzo chciała, by Griff pragnął być razem z nią! Nic ją nie obchodziły żadne priorytety, więc i on nie powinien o nich myśleć! Zależało jej tylko na tym, żeby był przy niej. Pragnęła, by mówił jej o swej miłości, o tym, jak to dobrze, że przyjechała do Waszyngtonu. Cholera jasna, chciała być pewna, że ją kocha!… Na drugim miejscu po koniu. Niech no tylko Pixie się o tym dowie!

Z pewnością nie uda siej ej zasnąć. Powinna wstać i pooglądać telewizję, póki nie zwalczy w sobie tej wrogości. Albo jeszcze lepiej: napić się koniaku z tej butelki, którą dała jej Pixie. Gdyby tylko sobie przypomniała, gdzie ją wetknęła. A jak się upije na smutno? Chyba jednak lepiej wziąć trzy aspiryny. Obiecała sobie zresztą, że zachowa koniak na oblewanie artykułu poświęconego Pixie.

Dory z całej siły uderzyła ręką w poduszkę. Była zła, sfrustrowana, wszystko wymknęło się jej z rąk! Ta myśl sprawiła, że zesztywniała ze strachu. Gdy w końcu zapadła w sen, przyśnił jej się ogier o dzikim spojrzeniu, który, unosząc na swym grzbiecie Sylvię, galopował po Jefferson Davis Parkway. Obudziła się całkiem wykończona.

4

Przed południem zawieszono zasłony. Dostarczono też nowy fotel do gabinetu Griffa. Zadzwoniły Lily i Sylvia: obie zapraszały Dory na lunch. Wymówiła się tym, że musi zrobić zakupy i zdobyć plan miasta, żeby bez błądzenia dotrzeć jutro na uniwersytet w Georgetown.

– Chcę też przyrządzić Griffowi na kolację to, co najbardziej lubi, więc nie będę miała zbyt wiele czasu – wyjaśniła Sylvii.

– Masz zamiar to zamrozić? – spytała od niechcenia Sylvia.

– Skądże? Dlaczego miałabym to robić?

– Właśnie rozmawiałam z Johnem. Powiedział, że wrócą bardzo późno. Byliśmy zaproszeni na drinka i kolację. Teraz muszę uprzedzić, że nie przyjdziemy, albo pójdę sama. A może masz ochotę wybrać się razem ze mną? Griff prosił, żebym ci to zaproponowała.

„Wszystko nie tak! Wszystko nie tak! – huczało w głowie Dory, podczas gdy Sylvia szczebiotała, jak tłumaczyła Griffowi, że Dory nie jest jeszcze gotowa do włączenia się w życie towarzyskie.

– No dobrze – z trudem wykrztusiła Dory. – Coś przegryzę i przygotuję wszystko na jutro. Zaczynam przecież studia. Dzięki za telefon, Sylvio. I za zaproszenie, ale może innym razem. – Odłożyła słuchawkę, nie czekając na odpowiedź.

Lily również ją zaprosiła. Chciała pokazać Dory, jak przygotowuje galaretkę z pigwy, za którą Rick przepadał.

– Potem napijemy się herbaty – powiedziała. – Upiekę bułeczki albo Placuszki. Mały Rick po południu jest zawsze grzeczny i bawi się w łóżeczku. Pogawędzimy sobie i lepiej się poznamy.