Przytuliła twarz do ramienia Griffa, objęła go rękami, pragnąc wtopić się w niego. Zaczęła go całować. Były to najpierw szybkie, drobniutkie pocałunki, potem przemieniły się w dłuższą, bardziej kuszącą pieszczotę warg i języka, mającą rozbudzić w nim namiętność, wywołać gorący odzew.

Griff był oszołomiony, zbity z tropu, zaskoczony tym wylewem uczuć, ale jego zdumienie zeszło na dalszy plan, a wreszcie całkiem zniknęło pod naporem gwałtownej żądzy, którą Dory w nim rozbudziła. Pochwycił ją na ręce i wniósł po schodach na górę, do ich wspólnego łóżka. Niecierpliwe palce Dory rozpinały guziki jego koszuli i sprzączkę paska. Zdyszanym szeptem, prawie z rozpaczą powtarzała, że go pragnie. Wodziła dłońmi po jego nagiej piersi, pieściła gładką skórę; za dłońmi pospieszyły wilgotne, zgłodniałe usta. Zniecierpliwiona tym, że ubranie tak ich od siebie odgradza, dosłownie zdarła je z siebie, ponaglając Griffa, by rozebrał się jak najprędzej.

Gdy czuła go tuż przy sobie, kiedy skóra przylegała do skóry, a oddech mieszał się z oddechem, Dory rozwarła się przed nim.

– Weź mnie, Griff! – zaklinała go, wijąc się pod ciężarem jego ciała. – Weź mnie teraz, już!

Desperacka nuta w głosie Dory utonęła w namiętności jej słów. Griff przykrył ją sobą, kołysał się wraz z nią jednym rytmem, uwięziony Iw mocnym uścisku jej ud i ramion. Słowa Dory rozbrzmiewały echem |w jego mózgu; miłość do niej kazała mu zaspokoić wszystkie jej prawienia.

Dory usiłowała zatracić się w ramionach kochanka. Pragnęła ukryć się w nich, uwolnić się od nękających ją cieni bez twarzy, od dręczących ją wątpliwości.

Griff leżał na wznak. Głowa Dory spoczywała na jego ramieniu. Czuł, że z Dory działo się coś złego.

– Chcesz porozmawiać o tym, co cię dręczy? – spytał cicho, przesuwając łagodnie dłonią po jej ramieniu, zupełnie jakby pocieszał dziecko. Długo nie odpowiadała, pomyślał nawet, że nie dosłyszała pytania.

– Nie – wyszeptała wreszcie. – Muszę się z tym sama uporać. – Nawet w mroku widział, że policzki jej pałają. Znał ją na tyle, by wiedzieć, że coś tu jest nie w porządku. Skłoniła go do miłosnych pieszczot w sposób dziki, niemal bezwstydny – i nagle stała się całkowicie bezwolna. Coś podobnego nigdy dotąd sienie zdarzyło. Zawsze byli w miłości równymi partnerami, dawali i brali, sprawiali rozkosz i doznawali jej; odnajdywali w sobie nawzajem tę szczególną wrażliwość, która sprawia, że miłość nie gaśnie. Dziś jednak Dory wstydziła się samej siebie. Dziś posłużyła się Griffem, by uciec przed swymi niepokojami. Zaspokoiła głód swego ciała, ale w głębi duszy zostało poczucie klęski. Dziś było inaczej niż zwykle. Dory zdawała sobie z tego sprawę i Griff także o tym wiedział.

6

Po cudownych, wrześniowych dniach prawdziwego babiego lata nadszedł nieco chłodniejszy październik tonący w jesiennych barwach. Dory chodziła na zajęcia od przypadku do przypadku. Wolała w zaciszu domowym przeglądać książki na temat dekoracji wnętrz lub przyrządzać najwymyślniejsze dania. Studiom uniwersyteckim poświęcała się wtedy, gdy przyszła jej na to ochota – przeważnie miała czas na naukę tylko w poniedziałkowe ranki, gdy doglądała pralki. Niekiedy także późną nocą, gdy Griff już spał, schodziła po cichutku na dół i w nagłym ataku skruchy przeglądała notatki i czytała wyznaczone rozdziały.

Rankiem Griff zastawał Dory śpiącą przy biurku. Całował ją ze współczuciem i przynosił jej kawę, mówiąc:

– Biedactwo, zbyt wiele wzięłaś sobie na głowę, prawda?

Dory protestowała wówczas głośno; udawała, że wcale nie potrzebuje jego współczucia. Wymykała się w nocy do gabinetu istotnie ze szczerym zamiarem uczenia się. Skłaniała ją do tego przede wszystkim bezsenność, ta zaś wynikająca ze świadomości, że zaniedbuje studia. Gdy jednak zasiadała do pracy przy wtórze dyskretnej muzyki stereo, wkrótce morzył ją sen. Nic z tego, co czytała, nie pomagało w zwalczeniu tej żenującej słabości.

Griff był naprawdę zaniepokojony. Dory zawsze chętnie dzieliła się z nim wydarzeniami ze swego życia, opowiadała mu, co się dzieje w redakcji, i omawiała z nim swe najnowsze projekty. Zauważył, że od przyjazdu do Waszyngtonu znacznie przycichła; wolała słuchać, gdy opowiadał jej o tym, jak upłynął mu dzień i jak się rozrasta klinika. Było to z jej strony bardzo miłe, że tak się interesuje jego sprawami. Kiedy jednak wypytywał Dory o jej studia albo o pracę, którą miała wykonać na zlecenie redakcji, stawała się milcząca i niekomunikatywna. Kiedy zapytywał wprost, co ją dręczy, wpatrywała się w niego swymi szeroko otwartymi, zielonymi oczami i zapewniała, że wszystko jest w porządku. Wiedziony niedobrym przeczuciem Griff zapewne drążyłby ów temat, gdyby nie pochłaniała go całkowicie klinika z ustawicznie rosnącą liczbą pacjentów. Nie wątpił zresztą, że Dory jest z nim szczęśliwa. Dbała o dom, ciągle miała nowe pomysły dotyczące dekoracji wnętrz. Nieustannie też podśpiewywała sobie, krzątając się po kuchni. Dzięki Dory żyło im się przyjemnie. Brała chyba jednak na swe barki zbyt wiele ciężarów: gospodarstwo domowe, gotowanie, studia, praca zawodowa… Kiedy Griff myślał o zmianach, które stopniowo zachodziły w Dory, na jego czole pojawiała się zmarszczka zafrasowania.

Dory wiedziała, że Griff niepokoi się o jej studia i o artykuły, które miała opracować dla „Soiree”. Ciągle ją o to wypytywał. Wykręcała się, jak mogła. Jakże miała mu powiedzieć, że ze studiami była w lesie, a w sprawie zamówionych artykułów nawet palcem jeszcze nie kiwnęła? Zdecydowanie łatwiej było omijać ten temat. Właśnie wczoraj zadzwoniła do niej Katy i oznajmiła, że redakcja skontaktowała się z kilkoma interesującymi osobistościami, z którymi warto by przeprowadzić wywiady. Podała Dory ich nazwiska i bliższe dane. Gdy jednak Katy zaczęła wypytywać, jak jej się żyje w Waszyngtonie, Dory pod byle pretekstem pospiesznie zakończyła rozmowę. Kilka razy kusiło ją, by zatelefonować do Katy, ale nie starczyło jej na to odwagi. Dory uświadomiła sobie, że chowa się przed przyjaciółmi i uprawia strusią politykę. Jak jednak mogła opowiadać o swych działaniach i sukcesach, gdy w gruncie rzeczy nie robiła nic? Była sobą rozczarowana, a mówiąc ściśle – zła na siebie. Nieustannie powtarzała, że musi wziąć się w garść. Co wieczór, gdy kładła się obok Griffa, czuła wstyd i pogardę dla samej siebie, gdyż i ten dzień nie różnił się od poprzednich. Tylko wówczas, gdy leżała w objęciach kochanka, czuła jego dłonie na swym ciele i słyszała wymawiane szeptem pieszczotliwe słówka, miała wrażenie, że jest coś warta. Mogła uciec nawet przed sobą, gdy oddawała się duszą i ciałem ukochanemu mężczyźnie.

Wyprawy po zakupy w towarzystwie Sylvii wyprowadzały Dory z równowagi. Nie mogła znieść jej patologicznej rozrzutności. Sylvia – podobnie jak Dory – uciekała przed rzeczywistością. Służyły do tego najdroższe kreacje, kosztowne kosmetyki, potajemne, przedpołudniowe randki. Dory czuła, że niebawem Sylvia zacznie się jej zwierzać, a bynajmniej nie chciała odgrywać roli powiernicy. Dlatego też powoli zaczęła odsuwać się od Sylvii i zbliżyła z Lily. W obecności Lily nie musiała nawet myśleć. Deklaracje niezależności i wyzywająca postawa Sylvii budziły w Lily gwałtowny protest.

– Przecież ona jest całkowicie uzależniona! – powiedziała z uśmiechem, gdy w przeddzień Halloween jadły z Dory lunch. – Gdyby zabrakło Johna, Sylvia zwiędłaby jak stare jabłko!

Dory stwierdziła, że w gruncie rzeczy lubi Lily. Towarzystwo tej młodej tłuścioszki okazało się znacznie przyjemniejsze, niż początkowo sądziła. Chociażby dziś: Dory nie zaprotestowała, gdy Lily zaprosiła ją na lunch i zaproponowała, by wspólnie wykonały strachy, które należało postawić przed drzwiami.

– Halloween to taka świetna zabawa! – zapewniała Lily. Dory nie zaprzeczyła, choć sama nigdy się tym dniem specjalnie nie zachwycała. – Mały Rick po raz pierwszy weźmie udział w paradzie. Przebiorę go za króliczka – ciągnęła Lily – i zawiozę w spacerowym wózku, żeby zobaczył poprzebierane dzieci. Uważam, że powinnien uczestniczyć we wszystkich wydarzeniach od samego początku. Dotyczy to oczywiście także i Halloween.

Dory przytaknęła zgodnie. Griff z pewnością będzie zaskoczony, gdy wracając wieczorem do domu, natknie się na taką dekorację przed drzwiami! Lily stwierdziła, że Dory jest zręczna i pomysłowa.

– Bardzo się zmieniłaś od dnia przyjazdu – zauważyła z uśmiechem, wtykając słomiane łapy stracha w rękawy kraciastej koszuli.

– Pod jakim względem? – spytała Dory.

– Kiedy się zjawiłaś, była z ciebie nowojorska elegantka od stóp do głów! Dokładnie taka, jaką chce być Sylvia, tylko że jej to nie wychodzi: eleganckie stroje, idealnie dobrana fryzura. Nawiasem mówiąc: nie chcesz, żebym ci przycięła włosy? Mam do tego prawdziwy dryg: Ricka zawsze strzygę sama!

– Jasne! – Dory zachichotała w duchu. Co by powiedział jej stylista z Vidal Sassoon, gdyby zobaczył jak Lily jej „przycina włosy”?!

– Teraz jesteś taka jak wszyscy. Gotujesz, sprzątasz, chodzisz na wykłady. I nie zamykasz się już w sobie. Griff z pewnością jest zachwycony wszystkim, czego dokonałaś.

Dory zmarszczyła brwi. Czy rzeczywiście Griff jest zachwycony jej osiągnięciami? Czy tylko je toleruje? Nie była pewna. On też się jakoś zmienił. – Ciągle jest zajęty w klinice. Nigdy teraz nie ma ochoty na żaden wypad, chyba że zaprosi go ktoś ze znajomych. – Pewnie szkoda mu pieniędzy. Zawsze wszystko sprowadza się do pieniędzy! Serce ją bolało, gdy widziała niepokój na twarzy Griffa, podliczającego wydatki. Może powinna zaproponować, że się dołoży? Doszła do wniosku, że zrobi to w przyszłym miesiącu. Kupowała zresztą sama całą żywność i pokryła wydatki związane z urządzaniem mieszkania. Griff z pewnością nie oczekiwał od niej niczego więcej! Był ostatnio zamknięty w sobie i dziwnie spięty. I dwa razy dziennie dopytywał się, jak jej idzie na studiach. Dory stwierdziła z przykrością, że zaczęła go okłamywać. Opowiadała, że była na wykładach, gdy nie ruszała się z domu: przycinała i podlewała kwiatki albo po prostu siedziała i czytała jakieś powieścidło. Zawsze miała potem wyrzuty sumienia i wymyślała Bóg wie jakie gastronomiczne cuda dla Griffa.