Dory gotowa była uznać, że pieniądze to sprawa drugorzędna. Najbardziej zabolało jato, że wszystko, czego dokonała, wszystkie jej działania mające na celu stworzenie prawdziwego domu, nie zostały docenione. Wystrój wnętrz, zasłony, kwiaty… Mogłaby długo wyliczać! Wszystko to było zdaniem Griffa nieważne. Liczyły się tylko rachunki do zapłacenia. Mogła mu dać te pieniądze, ich strata niewiele dla niej znaczy. Bolało tylko to, że wszystko, co zrobiła, nie liczyło się! Griffa interesowały namacalne fakty, cyfry i niedotrzymane przyrzeczenia.

Deszcz nadal dobijał się hałaśliwie do okien.

– Przynajmniej szyby się umyją! – pomyślała niezbyt mądrze Dory. Odezwał się telefon i dzwonił bez opamiętania. Dory jakby go nie słyszała.

Jej gniew powoli wygasał. Teraz skłonna była raczej do ubolewania nad własnym losem. Runął cały świat. Wszystko okazało się inne, niż przypuszczała. Nawet Griff. Nawet ona sama.

Wewnętrzny głos ostrzegał Dory, by nie podejmowała żadnych pochopnych decyzji.

Telefon znowu się rozdzwonił.

– Halo! – warknęła Dory do słuchawki.

– Czy to ty, Dory? – spytał ktoś z wahaniem.

– Kary! – pisnęła Dory. – Mój Boże! Czy to naprawdę ty?! Jakże się cieszę, że dzwonisz! Co porabiasz? Co tam w redakcji? Opowiedz mi o wszystkim! Co z artykułem o Pixie? Sprawdziła się? Przypadła wam do gustu? Mów szczerze! Chcę wiedzieć wszystko! Jaka tam u was pogoda? Jak się miewa twój mąż? A kot? Opowiadaj o wszystkim!

– Jest aż tak źle? – spytała Katy.

– Fatalnie. No, gadaj!

– Opowiem o wszystkim, ale najpierw kilka spraw. Dzwonię do ciebie, bo mam pewne problemy. Chyba nie weźmiesz mi tego za złe? Szybko się z nimi uporamy i wtedy poplotkujemy.

– Mów!

Po upływie kwadransa Katy mruknęła:

– Boże, to całkiem proste! Powinnam była sama się pokapować. Pewnie dlatego ty siedzisz na swoim stołku, a ja na swoim. Wiesz co, Dory? Wyświadczyłaś „Soiree” wielką przysługę, kierując do nas swoją cioteczkę! Nie poznałabyś redakcji! A Harlow po prostuje Pixie z ręki! Pewnie dlatego, że ona ma na niego chętkę i wcale się z tym nie kryje. Takiej gorącej babki w życiu nie widziałam! – W głosie Katy brzmiał szczery podziw. – I wcale się nie zgrywa! Powiem ci jeszcze coś. Posyłam ci tekst artykułu do zatwierdzenia. Harlow zapowiedział, że nie pójdzie do druku bez twojej aprobaty. Uważam, że wykazał tym razem klasę.

– Harlow tak zadecydował? Chyba żartujesz! – Dory z każdą minutą czuła się lepiej.

– Mówię szczerą prawdę! Powiedział, że to był twój pomysł i że trzeba ci wysłać artykuł do aprobaty, choćbyś nawet się przeniosła na Alaskę!

– Super! – stwierdziła Dory. Rzadko coś się takiego zdarzało. Tym bardziej należało to docenić – i wykorzystać.

– Pixie wydała kolację „Pod Gołębiem” dla całego personelu redakcyjnego i w ogóle dla wszystkich związanych z „Soiree”. Obecność była stuprocentowa. Pixie jest bezbłędna! Harlow omal nie zemdlał, kiedy się dowiedział, ile ją kosztowała ta impreza. Wyszłam o wpół do trzeciej, ale bawiono się do czwartej. W redakcji jest teraz jak w rodzinnym grobie, odkąd zabrakło Pixie.

Dory roześmiała się. Niezawodna Pixie! Zawsze przygotuje wszystko, jak należy, i poda to na srebrnej tacy! Z pewnością długo ją będą wspominać!

– A co słychać u Lizzie?

– Wszystko idzie jak po maśle! Lizzie szaleje ze szczęścia. Ona naprawdę liczy na ciebie, Dory.

– Wiem. Właśnie się nad tym zastanawiam, Katy. Nie poganiaj mnie, dobra?

– Ani mi to w głowie. Eileen jest w ciąży i bierze urlop. Sandy przeżywa burzliwy romans z nowym dyrektorem artystycznym i upaja się każdą chwilą. Jamie kupiła domek na wsi i zamierza sama go odnowić podczas weekendów.

– A te długie paznokcie nie będą jej przypadkiem przeszkadzać? – zaśmiała się Dory.

– O to samo zapytałam. Powiedziała, że są sztuczne i może się ich pozbyć w każdej chwili.

– A jak się miewają twój mąż i twój kot?

– Zacznijmy od ważniejszej osoby. Goliat czuje się świetnie. Zjada dziennie dwie puszki swoich konserw. Zrobił się taki gruby, że nie może już wskoczyć na łóżko. A co się tyczy mojej lepszej połowy, to cóż tu może być nowego? Powiedzmy sobie szczerze: wiele wody upłynęło od miodowego miesiąca! Szlag mnie trafia, gdy on bierze się do prania! Raz zafarbuje wszystko na różowo, raz na niebiesko. Nie chce mu się posortować.

Dory zwijała się ze śmiechu. Rozmowa z Katy tak dobrze jej robiła! Boże, ależ się stęskniła za wszystkimi! – Co jeszcze?

– Wyobraź sobie, w tym tygodniu przysłano nam całą ciężarówkę roślin doniczkowych i nie mamy pojęcia, kto się na nie szarpnął. Nikt jakoś nie zapamiętał nazwy firmy przewozowej. I co za rośliny! Zobaczysz swój gabinet! Wygląda jak dżungla! Podejrzewam, że to robota Pixie. Kiedyś powiedziała, że najlepiej się prezentuje na tle zieleni. Wtedy nie zwróciłam na to uwagi, ale teraz mi się przypomniało. Miała ochotę wystąpić a la naturelle na tle flory i fauny. Przykryłyśmy ją trochę tu i tam; rośliny były wypożyczone. W każdym razie jest teraz u ciebie jak w dżungli! Muszę bulić dziewczętom za nadgodziny, żeby codziennie to podlewały i spryskiwały.

Zaległa cisza. Dory zbyt była wzruszona, by wykrztusić słowo.

– Brak nam ciebie, Dory. Wszystkie dziewczęta prosiły, żeby cię od nich pozdrowić.

– Ja też za wami tęsknię. Powiedz to wszystkim. Dziękuję ci bardzo za telefon, Kary!

– Zawsze do usług. I dzięki za pomoc! Myślałam, że szlag mnie trafi! A jak ty się do tego wzięłaś, okazało się całkiem proste. Czasem żałuję, że nie jestem tobą.

– Nie żałuj! Fatalnie byś na tym wyszła – powiedziała cicho Dory. – Nie zapomnij podziękować wszystkim za pamięć!

– Lepiej sama byś się zjawiła i podziękowała osobiście! – burknęła Katy i odłożyła słuchawkę.

Ależ się za wszystkimi stęskniła! Jak bardzo potrzebowała tej krótkiej rozmowy przez telefon…

Dory położyła się na łóżku na wznak, starając się nie myśleć o niczym. Po kilku sekundach usnęła.

8

Dory zbudziła się po godzinie. Czuła się niewiele lepiej niż przedtem.Senność ustąpiła. Zaczęła znów użalać się nad własnym losem, gdy jej spojrzenie padło na otwartą walizkę w nogach łóżka. Zatrzasnęła wieko. Szczęk zamka w ciszy pokoju zabrzmiał jak śmiercionośny strzał. Dory opadła znów na ciepłą, jedwabistą kołdrę. Oczy miała pełne łez. Czuła się niepewna, zalękniona, przerażona. Powinna się wyzwolić od tego, co ją tak dręczy. Jeśli jednak była bezpieczna tutaj, we własnym domu, to gdzie mogłaby poczuć się pewniej? Jeżeli nie potrafi zapanować nad własnymi uczuciami, jak sobie poradzi z czymkolwiek innym?! Z euforii po telefonie Katy nie pozostało już ani śladu.

Dory – zła na siebie – podniosła się z łóżka. Może powinna zastanowić się poważnie nad małżeństwem z Griffem? Nie byłoby trudno zmusić go do tego. Co też jej przyszło do głowy?! Miałaby go zmuszać? Przecież to Griff chciał się z nią ożenić! Przed kilkoma miesiącami, zanim jeszcze przenieśli się do Waszyngtonu, poprosił ją o rękę. To ona się wahała, nie mogła się zdecydować! A teraz myślała o zmuszeniu Griffa do małżeństwa?! Ogarnęło ją przerażenie. Chyba upadła na głowę! Koniecznie musi kogoś się poradzić!

Może zadzwonić do Lily? Ona doskonale wiedziała, czego chce. Postarała się nawet o „polisę ubezpieczeniową” w postaci dziecka. Nic nie mogło jej zagrozić. Nie musiała obawiać się przegranej. Lily była zupełnie bezpieczna. Ona, Dory, także mogłaby zapewnić sobie bezpieczną pozycję. Gdyby wyszła za Griffa, nie byłoby już mowy o przegranej: sama wycofałaby się z gry. To żaden wstyd. A może jednak? Boże, niczego już nie była pewna!

Wepchnęła walizkę z powrotem do szafy. Gdyby sprzedała walizę na pchlim targu, zdobyłaby pieniądze na żywność, może nawet na zapłacenie rachunku za elektryczność. Tylko czy ktoś przypadkowy zorientuje się, jak cenną rzeczą jest walizka od Gucciego? Jakże była szczęśliwa, gdy ją kupowała razem z neseserem od kompletu! Bardzo chciała mieć taką walizkę, więc ją sobie kupiła, choć kosztowała więcej niż jej dwutygodniowa pensja. Nie myślała wówczas o cenie. Wiedziała, że sama zarobiła te pieniądze i może je wydać, na co chce. Kupowanie tego czy owego nie było grzechem! Nie musiała nikogo pytać o pozwolenie. Teraz miała naprawdę jej dosyć! W sobotę sprzeda te obie rzeczy. Lily z pewnością pochwaliłaby ją. A Sylvia? Pewnie uśmiechnęłaby się z ironią i spytała, w co teraz Dory ma zamiar pakować swoje rzeczy? W torbę na zakupy? Sylvia miała cały komplet walizek od Louisa Vuittona.


Listopad okazał się wyjątkowo ponury. Po jarzących się barwach jesieni nie zostało ani śladu. Dni były zimne, deszcz padał prawie bez przerwy. Dory z przerażeniem myślała o zimie z przejmującym wiatrem i marznącą mżawką. Podobny lęk budziły w niej wygłaszane przez Griffa pod koniec każdego miesiąca kazania na temat rozrzutności.

Święto Dziękczynienia różniło się od innych dni tylko tym, że kolację jedli u Lily. Dory posłusznie przygotowała zapiekanki i puree z brukwi według zamówienia gospodyni. Miała najszczerszy zamiar być bardzo powściągliwa w jedzeniu, ale już wkrótce opychała się jak wszyscy.

Waga ustawiona w łazience wykazała bez żadnych wątpliwości, że przybyło jej sześć kilogramów. Tylko półtora kilo od poprzedniego ważenia się. Jeśli tak to potraktować, sytuacja nie wyglądała tragicznie.

Zawsze gdy Dory była w kuchni, bez względu na to, co robiła, jak bardzo starała się patrzeć w inną stronę, uwagę jej przyciągał kalendarz z rządkiem czerwonych krzyżyków. Termin ostatecznej rozmowy z Lizzie zbliżał się z przerażającą szybkością.

Studia Dory były czystą farsą. Więcej wykładów opuściła, niż wysłuchała. Nawet jeśli poszła na zajęcia, niczego potem nie pamiętała. Oczywiście udawała, że tkwi po uszy w podręcznikach i bez końca opracowuje notatki. Przeważnie były to jednak listy sprawunków lub czekających ją prac gospodarskich. Griff jakoś niczego nie podejrzewał. Chodził po kuchni na palcach, ilekroć zastawał Dory pochyloną nad książką czy notatnikiem.