Dory pokrótce opisała jej drogę; była pewna, że Pixie i tak nic z tego nie zapamięta.

– Będę czekać na ciebie z gorącym ponczem. Powinnaś tu dotrzeć za dwadzieścia minut. Korki zaczną się dopiero za godzinę.

– Żadnego ponczu! Po co paprać porządną gorzałę? Wyciągnij tylko butelczynę i sprawdź, czy masz duże kieliszki!

Dory roześmiała się.

– Nic się nie zmieniłaś! Nie mogę się już ciebie doczekać! Odkładaj szybko słuchawkę i przyjeżdżaj jak najszybciej. Nagadamy się za wszystkie czasy!

Po trzech kwadransach do kuchni Dory niczym trąba powietrzna wtargnęła Pixie z sześcioma walizkami i kufrem.

– Jak widzę, masz zamiar tu pozostać przez jakiś czas – uśmiechnęła się Dory.

– Trzy dni. Jestem w drodze do Hongkongu – odparła Pixie, odkorkowując kanciastą butelkę szkockiej. Nalała bursztynowej cieczy do kieliszka na wysokiej nóżce i opróżniła go jednym tchem. – Co powiesz na to, byśmy się wspólnie zalały? – spytała, sięgając ponownie po butelkę.

– Doskonały pomysł – zgodziła się Dory, wyjmując kieliszek dla siebie.

Pixie rzuciła na kuchenne krzesło swoje sobole i Dory serdecznie uściskała ciotkę.

– Uważaj na perukę! – zapiszczała Pixie, poprawiając chwiejną piramidę złotorudych loków.

– O Boże, Pixie, zupełnie zapomniałam! Przepraszam. Wyglądasz… fantastycznie!

– Wiem, wiem. Szkoda, że tylko my dwie tak myślimy. Ludzie odwracają się za mną i gapią… ale nie zawsze świadczy to o ich zachwycie. – Popijała szkocką z wyraźną przyjemnością. – A teraz, kiedy już zwilżyłam trochę gardło, możemy zabrać się na serio do picia. Podczas lotu w tej żałosnej trumnie mieli nam do zaoferowania tylko niskokaloryczną pepsi. Pepsi, i do tego bez cukru! Powiedziałam stewardesie, co o tym myślę. Bez ogródek, możesz mi wierzyć! Ta cholerna sacharyna! Boże święty! Człowiek do niczego nie może już mieć zaufania! Nawiasem mówiąc, wyglądasz, jakby przejechał po tobie walec drogowy.

– Dzięki za komplement – odparła Dory kwaśno i łyknęła szkockiej.

Pixie poszperała w torebce i w końcu wydobyła staroświeckie binokle. Osadziła je na czubku nosa i spojrzała na Dory. Aż otworzyła usta, gapiąc się na ukochaną siostrzenicę.

– Ale klucha! Boże, jak ja zazdroszczę kobietom, które mają odwagę tak się roztyć! Muszę się dobrze natrudzić, żeby nie stracić figury! – oświadczyła dumnie, wyciągając długą, chudą nogę w buciku z białej skóry. Dory nie zdziwiłaby się wcale, widząc na jego czubku pomponik.

– Wiem, że się starasz – przytaknęła ciotce. Pixie znów sobie nalała. Nie było na niąrady: ani myślała skończyć z piciem, kopciła też bez ustanku papierosy.

– Kiedy wraca ten twój Griff? Chciałabym go zobaczyć jak najprędzej. Bardzo mi przykro, że nie spędzę z wami świąt, ale dostałam pewną propozycję… – głos Pixie zmienił się w tajemniczy szept -… od mego korespondencyjnego przyjaciela. Zaprosił mnie do Hongkongu. Jest producentem obuwia. Ręcznej roboty. To Chińczyk czy Japończyk. Wyobraź sobie Dory! Obuwie! Jeśli wszystko pójdzie dobrze, będziemy miały pantofle za darmo! Wystarczy, że powiesz, czego ci trzeba. Nadal masz te pantoflaną obsesję? A może to fetyszyzm?

Dory zaczęła chichotać. To całkiem w stylu Pixie: przewędrować pół świata, żeby dostać coś za darmochę! Tyle że Pixie zależało na mężczyźnie, nie na pantoflach.

– W przyszłym roku kończę siedemdziesiąt dwa lata. Najwyższa pora ustatkować się. Zawsze lubiłam Hongkong. Chyba bez trudu się tam zaklimatyzuję. Będę stale sobie robić manikiur i pedikiur. Ludzie mają tam bzika na tym punkcie. No i zadbam o jak najlepszą obsługę. Nie przypuszczam, żeby pan Cho mieszkał na ryżowym pólku. Z listów wynika, że ma sporo forsy: pomyśl, ilu mieszkańców Hongkongu potrzebuje butów! Kochanie, możesz na mnie liczyć – będę ci przysyłała nowe pantofle przynajmniej raz na tydzień. Czy to nie cudowne?

Myśli Dory pędziły jak szalone.

– Pix, niepokoję się o ciebie! Chyba nie powiedziałaś panu Cho o swoich pieniądzach i rządowych obligacjach?

– Ależ powiedziałam! Lubię uczciwie stawiać sprawę!

– A wspomniałaś mu, że nałogowo pijesz i palisz?

– Puknij się w głowę, Dory! Myślisz, że chcę go wystraszyć? Po raz pierwszy od dwudziestu lat ktoś mi się prawie oświadczył! Jeszcze nie zwariowałam! – opróżniła kieliszek, głośno siorbiąc.

– Jak się konkretnie przedstawia wkład pana Cho w wasz związek? Nie licząc butów?

Oczy Pixie zalśniły.

– Zapewnia mi swoje ciało i dom na wsi. Widzę, że nie jesteś zachwycona. Spróbuję ci to inaczej wytłumaczyć. – Dolała sobie szkockiej. – Boże, ale mnie głowa boli! To przez tę cholerną pepsi! Jak ci już mówiłam, kochanie, mam siedemdziesiąt dwa lata. A życie ucieka pędem. Aż się kurzy. Podobnie jak cały świat dobrze wiesz, że daleko mi do doskonałości. Nigdy nie robiłam z tego tajemnicy. Dory starała się zachować powagę.

– Wolę o tym nie myśleć – powiedziała.

– Najgorsze są wzdęcia… Łapią mnie nieoczekiwanie, gdzie bym nie była. I mam cztery mostki w uzębieniu, a ten dupek dentysta twierdzi, że dziąsła mi zanikają. Zanikają, wyobraź sobie! W dodatku moja skóra traci… elastyczność. Po prostu zwisa. Ta indycza szyja nie najlepiej się prezentuje. Znowu się pojawiły żylaki. Nawet migdałki zaczęły mi dokuczać! Cycki za nic nie chcą sterczeć. Nawet po ostatniej operacji smętnie wiszą. Wczoraj zrobiłam przegląd swoich włosów. Zostało mi trzydzieści siedem kosmyków. Nałogowo piję i palę. Nikt mnie nie kocha prócz ciebie i twojej matki; zresztą ona chyba tylko udaje. No więc co byś zrobiła na moim miejscu?

– Wybrałaby się do Hongkongu.

– Właśnie! I dokładnie to zamierzam zrobić. Zostały mi dwie zalety, za którymi chłopy wariują.

– Mianowicie?

– Nie jestem wybredna i nie oszczędzam się.

Dory parsknęła śmiechem. Od wielu miesięcy tak dobrze się nie bawiła!

Pixie bacznie wpatrywała się w nią. Coś tu nie grało! To nie była dawna, dobrze jej znana Dory. Ta niechlujna gosposia… to stworzenie w niebieskich dżinsach i tenisówkach! Pix rozejrzała się po przytulnej kuchni. Boże, ta dziewczyna zmieniła się w kurę domową!

– Kiedy się pobieracie? – spytała bez ogródek. – Nie mam wam za złe, że żyjecie w grzechu, tylko jakoś… Musisz mieć pełne prawo do połowy tego wszystkiego!

– To wynajęte mieszkanie – stwierdziła rzeczowo Dory. – Więc co by mi przyszło z jego połowy?

– Wyglądasz teraz zupełnie inaczej i widzę, że coś cię trapi. Chcesz o tym pogadać? Jeśli tak, to wyciągnij następną butelkę; tę już prawie wykończyłyśmy.

– Tak. I nie… To znaczy chcę z tobą o tym pogadać, ale nie teraz, dopiero przed twoim odjazdem. I nie mam więcej szkockiej. Może wina? Nie pijemy z Griffem zbyt dużo. Nie przypuszczałam, że szkockiej tak niewiele zostało. Wino jest dobre: kalifornijskie chablis.

– Jeśli ma przynajmniej miesiąc, to się napiję. Pamiętasz czasy, kiedy mieliśmy na farmie bimbrownię? Sprzedałabym duszę diabłu za flachę tamtej „księżycówki”! Na pewno by mi pomogła na ten ból głowy!

Dory śmiała się. Towarzystwo Pixie wspaniale jej robiło! „Farma”, jak ją ciotka nazywała, była w rzeczywistości stuhektarową posiadłością w północnej części stanu Nowy Jork. „My” odnosiło się do piątego (a może szóstego?) męża Pixie, którego uchroniła przed każącą ręką prawa (groził mu wyrok za przemyt bimbru), gdy podróżowała po stanie Tennessee własnym Rolls-royce’em.

– Po kilku łykach tej ambrozji mój mąż miał zwyczaj wyśpiewywać okropne ballady! Boże, co to było za życie! Szkoda, że umarł. Kto ma słabą głowę, niewiele jest wart. Wad mi nie brak, ale pić umiem! Pan Cho wspomniał, że lubi sake, wódkę z ryżu. Sądzę, że będzie z nas dobrana para.

– Lepiej uważaj! Wiesz, co opowiadają o handlu białymi niewolnicami w tamtych stronach! Módl się, żeby pan Cho nie okazał się rajfurern!

– A jakże, modlę się. No, powiedz, jak ci idą studia. Zaimponowałaś mi, złotko, decydując się na ten doktorat! Najwyższy czas, żeby ktoś z naszej rodziny czegoś dokonał! Mam już dosyć moich samotnych wysiłków. Twojej głupiej matce zależy tylko na golfie i manikiurze. Kocham tę moją małą siostrzyczkę, ale ona za grosz nie umie się bawić! Nie wierz temu, co ci będzie opowiadała o naszym ostatnim spotkaniu! – mówiła Pixie, wymachując przed nosem Dory kościstym palcem, zakończonym szkarłatnym paznokciem. Trzepotała przy tym niewiarygodnie wielkimi, sztucznymi rzęsami.

– Nie mówmy o tym w tej chwili. Pogadamy później. Niebawem wyjeżdżasz, więc chcę się nacieszyć twoim towarzystwem, zanim pan Cho całkiem cię zagarnie! – odparła Dory lekkim tonem, mając nadzieję, że powstrzyma Pixie od dalszych pytań.

– Ja tam niczego nie ukrywam. Opowiedziałam ci wszystkie nowiny. – Spojrzenie Pixie było badawcze i pytające. – O czym mamy rozmawiać? O pogodzie? Co się stało, Dory? Czy to wszystko… – znowu zamachała kościstymi ramionami -… okazało się pomyłką? Chcesz się z tego wyplątać, ale nie wiesz jak? Jak mam ci pomóc? Czy chodzi o pieniądze? Czy to Griff zawinił, a może ty sama? Może powinnaś porozmawiać ze swoją matką?…

– On się nazywa Griff, nie Griff! I nie potrzebuję rad mamy. Sama to jakoś rozwiążę.

– A ile ci to zajmie czasu? – Co?

– To rozwiązywanie. Tydzień, miesiąc, rok? Czy w ogóle wiesz, co zamierzasz zrobić? No, dziecinko, przecież mnie możesz powiedzieć! Nigdy nie miałyśmy przed sobą sekretów. Czemu się teraz zamykasz? – Pixie klepnęła się w czoło z taką energią, że jej peruka znowu się przekrzywiła. – Tylko mi nie mów, że jesteś w ciąży!

– Nie jestem. Choć ostatnio sporo na ten temat myślałam.

– No to natychmiast przestań! Macierzyństwo trzeba traktować poważnie. Urodzenie dziecka to nie lekarstwo na jakieś tam problemy! Jeśli teraz wam się nie układa, to dziecko tylko skomplikuje sprawę. Wiesz co, przebierzmy się w wygodne szlafroczki i znajdźmy sobie coś lepszego do picia niż ten… soczek z winogron. Nie masz czasem wódki? A może koniak? Naprawdę wolałabym nie otwierać mego kufra. Wyobraź sobie, pan Cho zażądał, żebym wniosła mu jakieś wiano. Ponieważ nie sprecyzował, o co mu chodzi, zabrałam zapas mego ulubionego trunku. Jestem pewna, że i jemu przypadnie do gustu! Wyobraź sobie: wiano! Słyszałaś o czymś podobnym?