– Ja też ciebie przepraszam.

– Mówisz szczerze? – spytał chłodno Griff.

– Niczego nie jestem już pewna. Wszystko tak się poplątało! Zupełnie się zagubiłam, Griff. Od kilku tygodni zamierzam z tobą porozmawiać, ale zawsze jesteś zajęty, zmęczony albo coś innego nam przeszkadza.

– Cóż to ma znaczyć?

– Tłumacz to sobie, jak chcesz. Coś się popsuło, Griff. Czy ty tego nie czujesz?

– Coś się popsuło dawno temu. Czekałem, aż się pozbierasz i będziemy mogli to przedyskutować. Nie tylko ja jestem taki zajęty! Ile razy chciałem z tobą pomówić, piekłaś chleb albo ciastka, szyłaś coś lub zajmowałaś się jakimi innymi głupstwami! A kiedy przypadkiem nic nie robisz, ciągle wisisz przy telefonie i plotkujesz z Lily albo Sylvią. Więc co miałem sobie myśleć?

– To okropne, co mówisz – mruknęła Dory.

– Ale prawdziwe. Zabawiałem, jak mogłem, twoją ciotkę, kiedy nas odwiedziła. Miałem chyba prawo oczekiwać, że i ty się zmobilizujesz na powitanie mojej matki.

– Robiłam, co mogłam. To nie moja wina, że nie chciała ruszyć się z domu, żeby jej makijażu diabli nie wzięli; ani to, że ma wrzody i nie jada normalnych posiłków! A może to moja wina, że jej firma plajtuje? Nie uważam też, że popełniłam zbrodnię, nie umiejąc jej powiedzieć, gdzie się znajduje kościół, do którego uczęszcza! Bardzo regularnie: raz do roku! Nie próbuj zwalić na mnie winy, Griff! Przez cały czas gapiła się na mnie jak na jakiś preparat pod mikroskopem! Mam już dość wyrzutów sumienia – starczy mi do końca życia! Moja ciocia niczego od ciebie nie wymagała i na swój sposób okazała nam obojgu wyjątkową hojność. Jeśli cię drażniła, trzeba było po prostu powiedzieć! Nie dam się już nigdy wrobić w poczucie winy! Tyle razy robiłam rachunek sumienia, że powinnam przez to samo trafić prosto do nieba! Mam już tego dość!

– Ja też! – wrzasnął Griff.

Dory napłynęły do oczu piekące łzy. To wcale nie miało tak wyglądać. Powinni omówić sprawę jak rozsądni, dorośli ludzie! Osunęła się na kolana przed Griffem i schwyciła go za obie ręce.

– Przepraszam, Griff, to wszystko moja wina. Chyba podświadomie chciałam, żeby doszło do takiej awantury, bo wtedy mogłabym… to znaczy… Myślałam, że wówczas będzie mi łatwiej powiedzieć to, co i tak trzeba powiedzieć. Odetchnęła głęboko i ruchem ręki powstrzymała Griffa, który chciał jej przerwać. – Proszę cię, Griff, pozwól mi powiedzieć do końca. Kiedy indziej może nie starczy mi odwagi. To była nierozsądna decyzja. Nie byłam gotowa tak się z tobą związać. Przyjechałam tu wmawiając sobie, że zamierzam podjąć na nowo studia. Oszukiwałam sama siebie. Z początku nawet w to wierzyłam, choć bardzo krótko. Potem wszystko zaprzepaściłam. Starałam się naśladować Sylvię, bo myślałam, że tego właśnie chcesz. A potem próbowałam upodobnić się do Lily, bo spoglądałeś zawsze na nią z aprobatą. Kiedy to nic nie dało, usiłowałam być jedną i drugą naraz. Ciągle starałam się odgadywać twoje życzenia. Nie zrobiłam tylko jednego: nie pozostałam sobą. Nie jestem ani doskonałą panią domu, ani elegantką z wyższych sfer! Jestem sobą! Zapomniałam o tym na jakiś czas. Nie jestem doskonała, ale jestem, kim jestem, i muszę wrócić do dawnego życia, póki to jeszcze możliwe. Nie lubię przegrywać, Griff. Chyba mi też nie zależy specjalnie na wygrywaniu. Chcę po prostu być sobą! Muszę wrócić i pozbierać się do kupy.

– Wiem – powiedział Griff zdławionym głosem. – Wiem… Gorące łzy spływały po policzkach Dory.

– Kocham cię, Griff!

– Ja ciebie też.

– To tylko godzina lotu. Możemy się nadal widywać. Będę do ciebie pisać albo telefonować.

– I ja.

To było kłamstwo i oboje o tym wiedzieli.

– Że też miałeś odwagę pokazać się w tym szaliku! – powiedziała Dory, ocierając łzy.

– Nie musisz mi o tym mówić! Ludzie strasznie się na mnie gapili! Chodź no tu, Dory.

Objął ją ramionami. To w nich szukała schronienia. Ciepła. Bezpieczeństwa. Nie musi przecież odchodzić… Jakoś to wytrzyma i może kiedyś…

– Nie rób sobie wyrzutów, Dory – powiedział Griff, odgarniając jej włosy z czoła. – Robiłaś, co mogłaś. Ja też się starałem. Po prostu nie było nam sądzone… Przynajmniej nie teraz. – Zapadła długa cisza. – Kiedy wyjeżdżasz? – spytał wreszcie.

Dory odparła bez chwili wahania:

– Jutro rano. Zatrzymam się u Katy, dopóki moje mieszkanie jest zajęte.

Griff odchylił głowę Dory, by spojrzeć w jej pełne łez oczy.

– Tak będzie lepiej dla ciebie. Gdybyś nie podjęła sama tej decyzji, musiałbym podjąć ją za ciebie. Jestem dumny z ciebie, Dory.

– Och, Griff! Tak cię kocham! Mam nadzieję, że jakoś sobie z tym poradzę… Pomóż mi, proszę! – Przytuliła się do jego piersi. Całym jej ciałem wstrząsało łkanie. Jeśli już teraz jest tak ciężko, co dopiero będzie, gdy wróci do Nowego Jorku i zostanie sama? Griff tulił ją do siebie, gładził po włosach i po plecach.

Obejmował ją tak przez całą noc, ramiona i plecy całkiem mu zdrętwiały, ale nawet się nie poruszył. Przyglądał się, jak przygasa ogień, a potem wpatrywał się w dymiący popiół. Teraz świeciły się już tylko migoczące lampki na choince.

O świcie Griff zmienił pozycję na kanapie i szepnął do śpiącej Dory. – Wkrótce wyfruniesz z gniazda.

Oczy go piekły. Zapewne od dymu z kominka. W gardle go ściskało, w ustach zaschło. Noc była długa i chciało mu się pić.

To, że trzyma Dory w ramionach, było tak naturalne… Musiał jednak pozwolić, by odeszła. Powinna odejść. Wiedział, że wystarczy jedno jego słowo, jedno spojrzenie – i Dory zostanie. Kochał ją zbyt mocno, by tak ją skrzywdzić. W końcu Dory by go znienawidziła. I on sam znienawidziłby siebie.

– Pora odfrunąć, ptaszku! – powiedział cicho, próbując poruszyć ramionami. Dory nagle całkiem oprzytomniałą. Uśmiechnęła się. Był to pierwszy promienny uśmiech na jej twarzy od chwili, gdy zamieszkali w tym domu. Griff poczuł w sercu przejmujący żal za tym, co się nie spełniło.

– Griff… a co zrobisz z choinką?

– Poproszę któregoś z chłopców z kliniki, żeby wszystko spakował. Co ty na to, żebym przyrządził teraz pożegnalne śniadanie?

– Bardzo mi to odpowiada. Większość moich rzeczy zapakowałam już przedtem. Nie wyciągaj z tego niewłaściwych wniosków, Griff.

– Nie zamierzam.

Griff ruszał się po kuchni niemrawo. Nie znosił pożegnań. Nienawidził wszelkich rozstań!

Postawił przed Dory zwęgloną grzankę i przypaloną jajecznicę. Uznała to za najwspanialsze śniadanie, jakie kiedykolwiek jadła.

– Nie składajmy sobie żadnych obietnic. Nie oszukujmy się, Griff.

– Zgoda.

– Nie stracimy się całkiem z oczu. Jeśli będziesz kiedyś w Nowym Jorku… Jeśli ja znajdę się tutaj… Sam wiesz. Powiedz Sylvii i Lily, że do nich napiszę.

– Jasne – odparł Griff, zmuszając się do lekkiego tonu.

Za oknem rozległ się klakson. Taksówka. Dory spojrzała na Griffa.

– Nie chciałam, żebyś mnie odwoził na lotnisko. Wolę pożegnać się z tobą tutaj, a nie w obcym tłumie na bezosobowym lotnisku. Muszę odejść, Griff… – szepnęła, połykając łzy.

– Wiem, kochanie. Musisz wrócić do swojego świata. Tylko tam naprawdę żyjesz, bo tylko tam pragniesz być.

– Pragnę być w twoich ramionach, Griff! Ale to nie wszystko…

– Kocham cię, Dory. Pospiesz się, bo taksówkarze zawsze się niecierpliwią.

– Griff…

– Wiem, kochanie. Wiem.

– Kocham cię, Griff!

– Ja ciebie też. No rusz się, bo wszystko będzie na nic! I trzeba będzie jeszcze raz to powtarzać, kiedy się zjawi następna taksówka!

W mroźnym powietrzu rozlegał się donośny dźwięk klaksonu.

Bez dalszych słów, bez jednego spojrzenia Dory odwróciła się i wyszła z domu.

Griff stał długo przy oknie, choć taksówka dawno już odjechała. Dory wróciła do swojego świata. Odeszła. Czuł się okropnie. Pewnie to przeziębienie.

Może wpaść do Ricka i Lily na kawę i powiedzieć im, że Dory odeszła? Lily o tej porze karmi dziecko.

Griff wytarł energicznie nos. Jasne, że się przeziębił. Cóż by to mogło być innego?

12

Dory miała już za sobą pierwszy tydzień pracy i przekonała się, żepodjęła słuszną decyzję. Życie znów stało się podniecające. Wzięła na swe barki dodatkowy ciężar i uczyła się zapamiętale od Lizzie obowiązków naczelnego redaktora. Miała nadzieję, że niebawem nowo zdobyte umiejętności połączą się w jedną całość z jej twórczymi predyspozycjami. Będzie miała wówczas nowe pole działania i szanse na realizowanie ambitnych zadań.

Cóż więc z tego, że ceną za to wszystko były nieprzespane, przepłakane noce? Albo absolutny brak apetytu? Albo to, że każdy dostrzeżony w tłumie brunet o szerokich barach wydawał się jej Griffem? Jakoś się z tym upora! I tak trzymała się lepiej, niż przewidywała. Reszta była bez znaczenia. Pixie często powtarzała: „Wszystko w życiu ma swoją cenę. Rzecz w tym, czy jesteś gotowa ją zapłacić”.

Drzwi się otwarły i do gabinetu Dory wszedł David Harlow.

– Katy powiedziała, że o tej porze przyda ci się dawka kofeiny. – Postawił przed nią na biurku kubek z napisem NAJLEPSZA SZEFOWA W MIEŚCIE. – Wyglądasz na zmęczoną, więc chyba miała rację. Wpadłem, żeby cię zaprosić na kolację. – Błysk w oku Harlowa dowodził, że zwrócił uwagę na jej gładkie, lśniące włosy, sięgające ramion okrytych jedwabną bluzką w kolorze lilaróż. Gestem posiadacza wyciągnął rękę, by pogładzić bladozłote pukle.

Dory cofnęła się.

– Bardzo mi przykro, panie Harlow, ale jestem zajęta. – Odchyliwszy się na tylne oparcie fotela, piła aromatyczną kawę.

– Kiedy jesteśmy sami, mów mi po imieniu – powiedział obleśnym tonem. – No to może jutro?

– Też będę zajęta, panie dyrektorze. – Odstawiła kubek na biurko i wstała, patrząc Harlowowi prosto w twarz. – Wydawała się bardzo wysoka, gdy tak stała, poprawiając spódnicę na biodrach. – Doskonale wiem, że może pan wyrzucić mnie z redakcji „Soiree”. Zanim tu wróciłam, przygotowałam się i na ewentualną zmianę pracy.