Zwycięstwo, które odniosła wśród dzierżawców, wystarczyło na bardzo krótko. Od tamtej pory wszystko układało się nie tak. Wszystko. Całe Wycombe Abbey traktowało ją jak niedojdę, wprawdzie dobroduszną i miłą, ale niezdarną niedojdę. Doprowadzało to Ellie do szaleństwa.

Każdego dnia w jej zimowym ogrodzie umierała jakaś kolejna roślinka. Doszło do tego, że Ellie, wchodząc do oranżerii, w myślach obstawiała, który z jej różanych krzewów przeniósł się dzisiaj do raju dla roślin.

Potem była historia z gulaszem wołowym, który przygotowała dla męża jako wyraz sprzeciwu dla jego oświadczenia, że hrabiny nie mogą same gotować. Gulasz był tak słony, że Charles na pewno nie zdołałby ukryć udręki na twarzy, gdyby go spróbował, ale nawet do tego nie doszło, co zirytowało Ellie jeszcze bardziej.

Musiała pozbyć się całej zawartości garnka i nawet świnie nie chciały jej tknąć.

– Jestem pewien, że chciałaś go odpowiednio przyprawić -stwierdził Charles, gdy wszyscy tłumili chichot.

– I przyprawiłam – syknęła Ellie przez zaciśnięte zęby, w duchu dodając, że jeśli dalej tak pójdzie, to zetrze je na proszek.

– Może pomyliłaś sól z jakąś inną przyprawą?

– Wiem, jak wygląda sól! – prawie krzyknęła.

– Ellie – powiedziała Claire głosem odrobinę zbyt słodkim. -Gulasz był odrobinę przesolony, sama to przyznajesz.

– Przestań! – wybuchnęła Ellie, grożąc czternastolatce palcem. – Przestań mówić do mnie jak do dziecka! Mam już tego dość!

– Chyba coś źle zrozumiałaś.

– Do zrozumienia pozostaje tylko jedna rzecz. I jest tylko jedna osoba, która powinna coś zrozumieć. – Teraz Ellie dosłownie ziała już ogniem, a wszyscy zgromadzeni przy stole zamarli. – Poślubiłam twojego kuzyna – ciągnęła Ellie. – I nie ma znaczenia, czy ci się to podoba, nie ma znaczenia, czy jemu się to podoba, i nie ma znaczenia nawet to, czy mnie się to podoba. Jestem jego żoną i koniec.

Claire wyglądała tak, jakby chciała przerwać tę tyradę, lecz Ellie jej na to nie pozwoliła.

– Kiedy ostatnio studiowałam prawo, obowiązujące w Anglii i w kościele anglikańskim, wynikało z niego, że małżeństwo zawiera się na trwałe. Lepiej więc przyzwyczaj się do mojej obecności w Wycombe Abbey, ponieważ ja nigdzie sobie stąd nie pójdę.

Charles zaczął bić brawo, Ellie jednak była wciąż na niego zagniewana przez tę uwagę o soli i posłała mu tylko jadowite spojrzenie. A potem, ponieważ miała pewność, że jeśli zostanie dłużej w jadalni, to w końcu zrobi komuś krzywdę, wyszła.

Mąż jednak deptał jej po piętach.

– Eleanor, zaczekaj! – zawołał.

Ellie wbrew własnym chęciom odwróciła się, lecz dopiero wtedy, gdy znalazła się już w holu poza jadalnią, tak aby pozostała część rodziny nie była świadkami jej upokorzenia. Charles znów nazwał ją Eleanor, a to nigdy nie wróżyło dobrze.

– Słucham? – spytała ze złością.

– To, co powiedziałaś w jadalni… – zaczął.

– Wiem, powinno mi być przykro, że nakrzyczałam na taką młodą panienkę, ale wcale tak nie jest – oświadczyła Ellie wrogo. – Claire robi, co w jej mocy, żebym czuła się tu źle, i wcale by mnie nie zdziwiło… – urwała, uświadamiając sobie, że nie zdziwiłaby się, gdyby to Claire dosypała soli do gulaszu.

– Co by cię nie zdziwiło?

– Nic.

Nie zmusi jej do powiedzenia tego. Ellie nie zamierzała występować z niemądrymi dziecinnymi oskarżeniami.

Charles jeszcze przez moment czekał na jej słowa, lecz gdy jasne się stało, że Ellie już nic nie powie, podjął:

– To, co powiedziałaś w jadalni… o tym, że małżeństwo musi być trwałe… Chcę, byś wiedziała, że się z tobą zgadzam.

Ellie tylko na niego patrzyła, nie bardzo wiedząc, jak to rozumieć.

– Przepraszam, że zraniłem twoje uczucia – powiedział cicho.

Ellie aż otworzyła usta. Czy on naprawdę ją przepraszał?

– Ale chciałbym, żebyś wiedziała, że pomimo tych drobnych… hm… niepowodzeń… – Mina Ellie świadczyła o tym, że znów się rozzłościła, ale Charles najwyraźniej tego nie zauważył, ponieważ ciągnął: -…uważam, że stajesz się wspaniałą hrabiną. Twoje postępowanie z dzierżawcami było naprawdę niezwykłe.

– Próbujesz mi powiedzieć, że bardziej nadaję się do życia poza Wycombe Abbey niż w środku? – spytała.

– Ależ nie! – Charles odetchnął i przegarnął palcami gęste brązowe włosy, – Staram się po prostu powiedzieć ci, że… Do diabła! – mruknął. – Co ja takiego staram się powiedzieć?

Ellie zdusiła jakąś sarkastyczną uwagę i tylko czekała ze skrzyżowanymi rękami. W końcu Charles wcisnął jej do ręki kawałek kartki i oświadczył:

– Masz.

– Co to takiego? – spytała.

– Lista,

– Oczywiście – mruknęła. – Lista, właśnie tego chciałam. Do tej pory miałam niezwykle szczęście do list.

– Ta lista jest trochę inna – powiedział Charles, wyraźnie starając się nie tracić cierpliwości.

Ellie rozłożyła kartkę i zaczęła czytać.

ZAJĘCIA Z ŻONĄ

1. Przejażdżka i piknik na wsi.

2. Wspólna małżeńska wizyta u dzierżawców.

3. Wyjazd do Londynu. Ellie potrzebuje nowych sukien.

4. Nauczyć ją robić własne listy. To bywa naprawdę diabelnie zabawne.

Podniosła głowę.

– Diabelnie zabawne, co?

– No tak, mogłabyś spróbować na przykład z „Siedmioma sposobami na uciszenie pani Foxglove".

– Ta sugestia rzeczywiście nie jest pozbawiona sensu -stwierdziła i zaczęła czytać dalej.

5. Zabrać ją nad morze.

6. Całować ją, aż postrada zmysły.

7. Całować ją, aż ja postradam zmysły.

Charles widział, w którym momencie Ellie dotarła do tych ostatnich punktów, bo policzki od razu ślicznie jej się zaróżowiły.

– Co to ma znaczyć? – spytała w końcu.

– To znaczy, moja droga żono, że ja również uświadomiłem sobie, iż małżeństwo ma charakter trwały.

– Nie rozumiem.

– Najwyższy czas, by nasze małżeństwo było normalne.

Na słowo „normalne" Ellie zaczerwieniła się jeszcze mocniej.

– Co prawda – ciągnął Charles – w jakimś przypływie szaleństwa zgodziłem się na twój warunek, że musisz poznać mnie lepiej zanim nasze stosunki nabiorą bardziej intymnego charakteru.

Teraz Ellie była już czerwona jak burak.

– Dlatego postanowiłem umożliwić ci poznanie mnie lepiej pod każdym względem i zapewnić ci wszelkie szanse na to, byś coraz swobodniej się przy mnie czuła.

– Przepraszam?

– Wybierz coś z tej listy, zrobimy to jutro.

Ellie rozchyliła usta w zachwycie. Doprawdy, jej mąż się do niej zalecał! Nigdy nie przypuszczała, że Charles okaże się takim romantykiem, chociaż zapewne nigdy by się do tego nie przyznał. Owszem, nie zaprzeczałby, że jest uwodzicielski, kochliwy czy nawet rozwiązły, ale nie romantyczny.

Ona jednak wiedziała swoje i to było najważniejsze. Uśmiechnęła się i jeszcze raz spojrzała na listę.

– Osobiście sugerowałbym punkt szósty albo siódmy – powiedział Charles.

Ellie spojrzała na niego, uśmiechał się tym diabelskim uśmieszkiem, którym zapewne złamał niejedno serce w Londynie i w drodze do niego.

– Wydaje mi się, że nie rozumiem różnicy – powiedziała.

Charles zniżył głos do aksamitnego szeptu:

– Mógłbym ci ją pokazać.

– Co do tego nie mam wątpliwości – odparła, z całych sił starając się, żeby jej głos zabrzmiał pewnie, chociaż serce waliło jej jak oszalałe, a nogi się pod nią uginały. – Ale ja wybieram punkt pierwszy i drugi. Bez kłopotu zdołamy jednego dnia pojechać na piknik i odwiedzić dzierżawców.

– Dobrze, wobec tego punkt pierwszy i drugi – powiedział Charles, elegancko się kłaniając. – Ale nie zdziw się, jeśli przy okazji postaram się o zrealizowanie punktu szóstego.

– Doprawdy, Charles!

Utkwił w niej spojrzenie i dodał: -I siódmego.

Wyprawę zaplanowano już na następny dzień. Ellie nie zdziwił zbytnio pośpiech Charlesa. Sprawiał wrażenie człowieka gotowego zrobić wszystko, byle tylko zaciągnąć ją do łóżka. Ona natomiast była zdumiona własnym brakiem oporów przed jego planami, wyraźnie czuła, że mięknie.

– Pomyślałem, że moglibyśmy się wybrać na konną przejażdżkę – oznajmił Charles, kiedy spotkał się z nią w południe. – Pogoda jest wspaniała, wstyd jechać powozem.

– Doskonały pomysł, milordzie – odparła Ellie. – A raczej byłby wspaniały, gdybym umiała jeździć konno.

– Nie jeździsz?

– Pastorowie rzadko mogą sobie pozwolić na trzymanie wierzchowca – wyjaśniła Ellie rozbawiona.

– Wobec tego będę cię musiał nauczyć.

– Mam nadzieję, że nie dzisiaj – roześmiała się. – Muszę się najpierw przygotować do bólu, jakiego bez wątpienia się przy tym nabawię.

– Moja kariolka nie została jeszcze zreperowana po naszym poprzednim wypadku, czy wobec Jego zgadzasz się iść piechotą?

– Tylko pod warunkiem, że będziesz szedł bardzo szybko -powiedziała Ellie, uśmiechając się złośliwie. – Nigdy nie byłam dobra w powolnych spacerach.

– Cóż, jakoś wcale mnie to nie dziwi.

Ellie popatrzyła na niego spod rzęs. Taka zalotna mina była dla niej czymś zupełnie nowym, lecz w obecności męża wydawała jej się najzupełniej naturalna.

– Nie dziwi cię to? – wykrzyknęła z udanym zdziwieniem.

– Powiedzmy, że trudno mi wyobrazić sobie ciebie, atakującą życie bez pełnego entuzjazmu.

Ellie zachichotała, wybiegając przed niego.

– No to chodźmy. Muszę przecież zaatakować ten dzień.

Charles ruszył za nią, usiłując dotrzymać jej kroku. Od czasu do czasu musiał podbiegać.

– Zatrzymaj się! – krzyknął w końcu. – Nie zapominaj, że mnie przeszkadza kosz piknikowy!

Ellie natychmiast się zatrzymała,

– O tak, rzeczywiście, Mam nadzieję, że monsieur Belmont przygotował nam coś smacznego.

– Nie wiem, co to jest, ale pachnie pysznie.

– Może kawałek tego wczorajszego pieczonego indyka? – spytała z nadzieją, próbując zajrzeć do kosza.

Ale Charles podniósł go nad głowę i ruszył dalej ścieżką.