– Skoro pani tak twierdzi…
– Od razu zauważam przystojnych facetów. I założę się, że ma pieniądze. Milo Swanson lubi forsę i nie wynająłby domu byle komu. Obie wie¬my, że słono sobie liczy. – Pokiwała głową, a rondo kapelusza zasłoniło jej twarz, kiedy schyliła się i chwyciła taczki. – W prowadził się dopiero w ubie¬głym tygodniu. Może go odwiedzisz i przywitasz w imieniu sąsiadów?
– Mogłabym mu zrobić galaretkę – zaproponowała Sam. Starsza pani zachichotała i machnęła ręką na tę ironiczną uwagę.
– Lepsza byłaby butelka wina. – Wyciągnęła z kieszeni kraciastą chusteczkę• – U Zehlera dostaniesz świetny pinot noir z Oregonu. Robią go w winnicy Molalla i gwarantuję, że bije na głowę każdą galaretkę.
– Zapamiętam – powiedziała Sam, a Hannibal obwąchał jej buty.
– Mam nadzieję. – Edie otarła pot z czoła i popchnęła taczki, ruszając za dom. Hannibal z podwiniętym ogonem podreptał za nią. Sam uśmiechnęła się. Edie Killingsw0ł1h była jedyną osobą, która przyszłają przywitać po przeprowadzce. Starsza pani przyniosła w starym koszyku piknikowym zapiekankę, sałatkę owocową i butelkę pinot noir. Powie¬działa, że Sam będzie zawsze mile u niej widziana.
Samanta spojrzała w stronę starego domu Swansonów, który wyma¬gał remontu. Na podjeździe stało stare volvo, a na chodniku, obok kosza na śmieci, piętrzyły się poskładane tekturowe pudła. Zaciekawiona, mimo że noga w kostce nadal ją bolała, minęła kilka domów ocienionych dę¬bami i osłoniętych przez krzaki. Kiedy była już blisko, spojrzała na na¬brzeże za domem i zobaczyła wielką łódź z opuszczonymi żaglami. Pomyślała, że wygląda jak ta, którą prawdopodobnie widziała kilka dni temu – ta, na której w burzową noc dostrzegła mężczyznę przy sterze.
Ale wtedy noc była ciemna, a jej nerwy napięte jak postronki. Zresztą w okolicy było wiele łodzi.
Nawet jeśli widziałajakąś tamtej nocy, nie było powodu sądzić, że to ta sama. Osłoniła oczy dłonią i popatrzyła na zgrabną, żaglówkę, która kołysała się na wodzie. Na burcie widniało jej imię "Swietlisty anioł". Nawet z tej odległości zauważyła, że część farby obłazi. Na pokładzie leżało otwarte pudło z narzędziami, jakby właściciel coś na łodzi napra¬wiał. Więc facet jeździ rozpadającym się volvo, żegluje i naprawia łódź w przerwach między pisaniem Bóg wie czego.
Może pani Killingsworth miała rację.
Może przydałaby się butelka wina… i ciasto z galaretką.
– Nie obchodzi mnie, co mówisz, bo mi się to nie podoba. – Kiedy następnego wieczoru Sam weszła, kulejąc do radia, Eleanor właśnie po¬uczała George'a Hannaha. Łagodny jazz sączył się z głośników ukrytych wśród podświetlonych szafek z pamiątkami z Luizjany, które stały pomię¬dzy recepcją, biurami i studiam i. Dziś muzyka nie wpływała na Eleanor uspo¬kajająco. Rzuciła spojrzenie w stronę Sam i przerwała swoją przemowę.
– O, zdjęli ci gips! To dobrze. Lepiej się czujesz?
– Jakby mi ubyło pięć kilo. – Kostka byłajeszcze spuchnięta i bardzo bolała, ale przynajmniej nie czuła się skrępowana i tylko w razie potrzeby wspierała się na kuli. Musiała porzucić szpilki i pantofle na płaskim obca¬sie na rzecz butów sportowych, ale i tak było o wiele lepiej.
Mimo złego humoru, Eleanor uśmiechnęła się i wtedy zaczęły dzwo¬nić telefony.
– No, przyszłaś w samą porę. Właśnie mówiłam George'owi, że nie¬ważne, jak wysokie są notowania, nie jestem zainteresowana żadnym skan¬dalem. Ten facet, który do ciebie dzwoni – ten wariat – musi przestać.
– Słyszałaś, co stało się wczoraj w nocy? – zapytała Sam.
– Tak, słyszałam. Tiny ma to wszystko na taśmie. – Eleanor, ubrana na czarno, wyglądałajak przysłowiowy anioł zemsty i nerwowo chodzi¬hi wzdłuż biurka Melby. – Według mnie mamy problem, i to poważny.
Melba, jak zwykle spokojna, odbierała jeden telefon za drugim, pod¬czas gdy George Hannah, ubrany w elegancki drogi garnitur, przyjmował reprymendę ze spokojem i założonymi rękami. Miał poważny wyraz twa¬rzy i lekko kiwał głową, jakby zgadzał się z każdym wypowiadanym przez Eleanor słowem.
W drzwiach pojawiła się Melanie, a za nią rozszedł się zapach dro¬gich perfum i aromat kawy, którą trzymała w papierowym kubku.
– Dziwne jest to, że facet zadzwonił po programie. – Melanie deli¬katnie upiła łyk i oblizała usta. – Więc nie miał wpływu na notowania. – To bez znaczenia. – Eleanor obrzuciła ich wszystki.ch spojrzeniem, które znaczyło: zadrzyj ze mną, a zginiesz. – Wystarczy nam przedwczo¬rajsze zainteresowanie programem.
– Zaróbmy na tym jeszcze więcej – powiedział George, popatrzył na Samantę i obdarzył ją szerokim uśmiechem. Mimo swych wad, George Hannah był zabójczo czarujący i zawsze skoncentrowany na zarabianiu pieniędzy.
Eleanor nie dawała się przekonać.
– Słuchaj, George, już to kiedyś przerabialiśmy, ty,ja i Samanta. Nie chcę, żeby powtórzyło się to, co stało się w Houston.
Sam zamarła i poczuła, że wszystkie oczy zwracają się ku niej. Wła¬ściciel stacji po raz pierwszy poczuł się niezręcznie.
– To stara historia – powiedział cicho, a uśmiech zniknął zjego twa¬rzy. Pamiętał tragedię, która o mało nie zniszczyła kariery zawodowej Samanty dziewięć lat temu. – Nie ma powodu się w tym grzebać.
Dzięki Bogu, pomyślała Sam i poczuła jak blednie.
– O czym wy mówicie? – zapytała Melba, a telefon na jej biurku znów zadzwonił. – Cholera. – Wściekła, podniosła słuchawkę.
– Mówię poważnie, George – powiedziała Eleanor i chwyciła go za rękaw prążkowanego garnituru. – Musimy być ostrożni. Ten facet wy¬gląda na niezłego świra, jak z filmów o psychopatach. To nie żarty.
– Nie zamierzałem żartować. – Właściciel stacji uniósł rękę. – Też uważam, że to poważna sprawa. Bardzo poważna.
Wyraz twarzy Eleanor mówił sam za siebie: nie wierzyła George' owi ani przez chwilę. Wydęła usta i odwróciła się w stronę Samanty.
– Dobrze, a teraz powiedz, co zrobiła policja? Dzwoniłaś do nich… prawda? Co powiedzieli?
– Że są zajęci, że powinnam przyjść i napisać skargę, a jak to zro¬bię, to 'przyślą kogoś do mnie do domu jutro.:'.
– Jutro? – Eleanor uniosła w górę ręce.
– Mająjakiś problem z podziałem obowiązków. Mieszkam w Cambrai i tam dostałam list i odebrałam telefony. Potem były telefony do radia, które jest w granicach miasta Nowy Orlean, być może trzeba bę¬dzie zaangażować aż szeryfa okręgowego.
– Nieważne, kto się tym zajmie! Upewnij się, czy w ogóle ktoś zare¬aguje! Jezu Chryste, dopiero jutro! Świetnie. Po prostu… fantastycznie. – Eleanor z trudem się uspokoiła i obrzuciła wzrokiem zgromadzo¬nych w recepcji. – Tymczasem wszyscy będziemy bardzo ostrożni, zro¬zumiano?
– Tak jest – powiedziała Melanie z uśmiechem.
– Nie żartuj sobie ze mnie, dziewczyno. Masz śledzić wszystkie rozmowy. Upewnij się, że będziesz miała numery dzwoniących na kompu¬terze. Czy nie po to mamy program identyfikacji numerów?
– Tak, mamo – odpowiedziała ironicznie Melanie, zupełnie jak po¬przedniego dnia powiedziała do Sam. – Ale ten telefon pojawił się jako numer anonimowy. Prawdopodobnie z systemu, którego nie można zi¬dentyfikować. Nie mogłam nic na to poradzić.
– I tu jest problem – mruknęła Eleanor pod nosem. – Nikt mnie tu nie słucha.
Melba nacisnęła guzik zawieszający rozmowę•
– Dyrektor do spraw reklamy do pani. – Złapała wzrok Eleanor. ¬Dzwonił jakiś pan Seely i prosi o telefon. – Podała George'owi różową karteczkę. – Połączyłabym go z panem pocztą głosową, gdybyśmy jąmie¬li, ale ponieważ nie mamy…
George uniósł ciemne brwi, a Melba poruszyła się niespokojnie na krześle.
– Proszę. – Szybko podała kilka kartek Samancie. – Twój ojciec znowu dzwonił.
– Stęskniliśmy się za sobą – wyjaśniła Sam i zauważyła, że dzwonił też David. Chyba nie zrozumiał, że wszystko skończone. David był uparty i za nic nie chciał się poddać. Dla niego Sam była jak wielka nagroda i pomyślała, że powinna czuć się dumna.
Zaimprowizowane spotkanie dobiegło końca i Sam ruszyła przez "aortę", a Melanie podążała krok za nią•
– Co się stało w Houston? – zapytała szeptem.
– Coś bardzo złego, ale to długa historia. – Sam nie miała ochoty do niej wracać i chciała zapomnieć o tym, co przytrafiło się przerażonej nastolatce, która pewnego dnia zadzwoniła do programu w poszukiwa¬niu rady i pomocy. Boże, głos tej dziewczyny jeszcze teraz prześladował Sam w koszmarnych snach. Ponure wspomnienia wypełniły jej głowę, ale nie chciała do nich wracać. Nie była w stanie zmierzyć się z bólem i poczuciem winy. – Opowiem ci o tym później – powiedziała, ale wca¬le nie miała takiego zamiaru.
– Trzymam cię za słowo.
– Dobrze – zgodziła się, ale wiedziała, że nie będzie z nią rozmawiać o tym, co stało się w Houston.
Podeszła do komputera i zaczęła czytać nową pocztę. Szybko prze¬leciała przez zwykłe listy, aż doszła do kilku słów od Leanne Jaquillard, która przypominała Sam o spotkaniu grupy w Centrum Boucher następ¬nego dnia. Pisała też, że w centrum wszyscy oszaleli i przygotowują się do wielkiego wydarzenia. Sam szybko odpisała, że przyjdzie.
Raz w tygodniu pracowała w centrum jako wolontariuszka, ale z po¬wodu wyjazdu do Meksyku nie widziała swoich nastoletnich pacjentek przez prawie miesiąc. Stanowiły ciekawą zbieraninę dziewczyn z róż¬nymi problemami. Pochodziły z nie najlepszych rodzin, ale łączyła je chęć powrotu do normalnegq życia. Nigdy przedtem nie znała tak mi¬łych, ale jednocześnie pokręconych i przebiegłych osób. Leanne nie sta¬nowiła wyjątku. Właściwie miała najgorsze kłopoty, ale z powodu szcze¬gólnych cech charakteru objęła przywództwo w grupie. Wychowała się na ulicy, brakowało jej wykształcenia i na pozór była twarda, choć w środ¬ku kryła się przerażona dziewczyna. Leanne JaquilIard została niefor¬malną kierowniczką grupy i jedyną osobą, która poza sesjami utrzymy¬wała kontakt z Sam.
Dziewczyna po prostu potrzebowała pomocy i przypominała Saman¬cie ją samą w tym wieku – zjedną różnicą, że Sam wychowała się w ko¬chąjącej zamożnej rodzinie w Los Angeles. Gdy tylko miała kłopoty, rodzice pomagali jej, rozmawiali z nią, znosili okres buntu i niepokoju. Leanne nie miała tyle szczęścia. Podobnie było z pozostałymi dziew¬czynami z grupy. Ponieważ nie miała własnych dzieci, Sam uważała je za "swoje dziewczyny"..
"W afekcie" отзывы
Отзывы читателей о книге "W afekcie". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "W afekcie" друзьям в соцсетях.