Odpowiedź brzmiała: nie. Niektóre czyny były zbyt podłe, żeby je wybaczyć i była tylko jedna odpowiedź: zemsta. Poczuł, jak członek twardnieje mu niczym kamień i napiera na rozporek. Musiał sobie ulżyć. W wyobraźni widział jej ręce, czuł usta i język, kiedy sam zaczął się dotykać.
Głos Sam dobiegał go teraz z oddali, stłumiony przez szumy i trzaski, i hałas w jego głowie. Wkrótce, już niedługo, Samanta Leeds zrozumie.
Zrozumie, co to przebaczenie i zemsta. Pozna smak pokuty i kary.
Zapłaci za grzechy. Za wszystkie swoje grzechy, a onją do tego zmusi. Poczekaj, doktorku. Nadchodzi twój czas. Wtedy zobaczymy, co powiesz o przebaczeniu, pomyślał, onanizując się.
Będziesz mnie błagać.
Rozdział 9
– Nie podoba mi się to, Sam – mówił William Matheson ze swojego domu w Santa Monica następnego ranka. Połączenie było dobre i głos ojca brzmiał, jakby dobiegał z pokoju obok, a nie z odległości ty¬siąca kilometrów. – Bardzo mi się to nie podoba.
– Mnie też nie – przyznała Sam. Przyciskała słuchawkę ramieniem i sznurowała sportowt:: buty. – W mojej pracy to się często zdarza.
– Więc rzuć to i otwórz prywatną praktykę. Radiowe audycje nie są warte funta kłaków. Nikomu nie wychodzą na dobre i są niebezpieczne. – Niepotrzebnie ci powiedziałam – stwierdziła, wyprostowała się i odgarnęła włosy z twarzy.
– I tak bym się dowiedział.
– Wiem. Dlatego pomyślałam, że wcześniej ci wyjaśnię.
Westchnął, a Sam wyczuła, że jest zdenerwowany. Życie nie układało się tak, jak zaplanował ojciec. Ani dla niego, ani dla żony i dzieci.
– Nie chcę, żebyś przechodziła przez to samo co wtedy, w Houston.
– Nie martw się – powiedziała, ale poczuła zimny dreszcz.
– Nie muszę ci przypominać, że wszystko zaczęło się od telefonu do radia.
– Nie, tato, nie musisz. Pamiętam wszystko bardzo dobrze. – Jakby to było wczoraj, dodała w duchu i przeszła z salonu do kuchni. Dostała gęsiej skórki na rękach, kiedy przypomniała sobie telefon od zapłakanej załamanej dziewczyny.
– Po prostu nie zapominaj o tym, bo ja się martwię.
– Wiem. Wystarczy tego dobrego… Nie martw się o mnie, tato. Nic mi nie jest. Wszyscy w rozgłośni już wiedzą i rozmawiałam z policją. Myślę, że ten kto dzwonił, zajął się już czymś innym. Zabawił się i teraz torturuje małe zwierzątka albo straszy dzieci w parku.
– To nie jest zabawne.
– Wiem, wiem – powiedziała Sam. – Chciałam tylko rozładować atmosferę•.
Ojciec zawahał się.
– Nie miałaś żadnych wiadomości od Petera? – Sam zamknęła oczy. W myślach policzyła do dziesięciu. Ojciec za każdym razem pytał o brata.
– Oczywiście, że nie.
– Nie spodziewałem się. – Ale ciągle pytał. Po dziesięciu latach. – Tylko że rodzicem jest się zawsze i nic tego nie zmieni. Zrozumiesz to, jak wreszcie będziesz miała własne dzieci.
– Pewnie tak. – Teraz powie, że robię się coraz starsza, i że kuzynka Doreen ma dwoje dzieci w wieku szkolnym i jeszcze jedno w drodze.
– Wiesz, Samanto, to że masz za sobą jedno małżeństwo nie ozna¬cza, że musisz być przeciwna samej instytucji. Twoja matka i ja byliśmy małżeństwem przez trzydzieści cztery lata i miel iśmy swoje wzloty i upad¬ki, ale WaIto było, mówię ci.
– Cieszę się, tato – powiedziała, chociaż czasami mu nie wierzyła. Prze¬żył zniknięcie syna i śmierć żony i teraz całą uwagę skupił na jedynej córce, która chyba nigdy nie chciała słuchać jego rad. – Wiesz, że cię kocham.
– Ja też cię kocham, skarbie.
– Nadal spotykasz się z tą wdową z przeciwka?
– Helen? Nie… właściwie, to nie są randki. Gramy razem w golfa albo w brydża od czasu do czasu.
– Wierz mi, że ona traktuje te spotkania jak randki.
– Czy to twoja profesjonalna opinia? – zapytał i Sam usłyszała rozbawienie w jego głosie. Przez chwilę zapomniał o tym, że martwi się o córkę. – Oczywiście. Kiedyś wystawię ci rachunek.
Roześmiał się.
– A darmowe porady dla staruszka?
– Nic za darmo. Słuchaj, tato, muszę lecieć, ale zadzwonię niedługo.
– Koniecznie, i Samanta obiecaj, że będziesz ostrożna.
– Obiecuję, tato.
– Grzeczna dziewczynka – powiedział i odłożył słuchawkę, a Sam rzuciła swoją na widełki. Spojrzała przez okno na łódź kołyszącą się przy pomoście. Pokręciła głową, żeby pozbyć się napięcia ściskającego mi꬜nie na karku. Bez względu na to co robiła, nieważne jakie osiągała sukce¬sy i jak bardzo udowadniała sobie własną wartość, ojciec zawsze myślał o niej jak o swojej małej córeczce. Nigdy nie zapomniał o Peterze, pomi¬mo tego, że dla Sam jej starszy brat równie dobrze mógłby być martwy.
Ty zjawił się po dwunastej z ciężkim pudłem narzędzi i butelką wina. – Przepraszam za kłopot – powiedział i wręczył jej trunek na we¬randzie. Znów zasłonił oczy ciemnym i oku laram i, założył obcięte spoden¬ki. Pies dreptał tuż za nim. – Byłem zajęty, a potem zrobiło się ciemno… Żałowałem, że nie mam twojego numeru telefonu, bo bym zadzwonił.
– Nic się nie stało – zapewniła go, chociaż sama nie wierzyła w to, co mówi. Było coś niepokojącego w tym mężczyźnie, coś niezwykle zmysłowego i miała wrażenie, że niebezpiecznego.
A może zaczynała wpadać w paranoję?
Być może ostrzeżenia detektywa Bentza przekonały ją, że nie należy nikomu ufać.
Ty minął dom i skierował się ścieżką w stronę jeziora. Sam schowa¬ła butelkę rieslinga do lodówki i spojrzała na swoje odbicie w lustrze na starej szafce. Miała zaróżowione policzki i przydałaby jej się szminka, ale nie miała zamiaru upiększać się dla tego faceta. To tylko sąsiad z ze¬psutą łodzią. Nic więcej.
Ruszyła za nim na pomost. Od razu zaczął grzebać w silniku płaskim kluczem, a mięśnie napięły mu się mocno, kiedy odkręcał starą śrubę.
– Mogłam ci pożyczyć narzędzia. Mam ich trochę w domu – obcę¬gi, klucze, młotek…
– Tak przypuszczałem, ale wiedziałem, że moje będąpasować. Mam odpowiedni rozmiar kluczy z kompletu od łodzi. – Uśmiechnął się do niej przez ramię. – Wyjąłem narzędzia wczoraj, jak sprawdzałem, czy coś nie cieknie, i zostawiłem na pomoście, a potem popłynąłem na krót¬ki rejs. – Przerwał, jakby czekał, co na to odpowie, a potem dodał:¬Zrobiłem głupotę, ale nie przypuszczałem, że będę potrzebował silni¬ka. – Skrzywił się i ostatni raz przekręcił śrubę. – Nie musisz nic mó¬wić. Wiem, że jestem idiotą.
– Prosta pomyłka – powiedziała.
– Prosty ze mnie człowiek – mruknął pod nosem, ale Sam nie wierzyła w ani jedno jego słowo. Czuła, że nie ma nic prostego w Tyu Wheele¬rze: nic a nic. Pies skoczył z pomostu na pokład, położył się koło steru z głową na łapach, a jego brązowe oczy śledziły każdy ruch. Nad ich gło¬wami, po bezkresnym modrym niebie wolt:I0 płynęły białe chmury, a ja¬strząb leniwie zataczał koła. Bom głównego żagla obsunął się trochę.
– Cholera. – Ty popatrzył na maszt, a potem na nią. – Chcesz pomóc?
– Jasne. Ale ostrzegam: marny ze mnie żeglarz.
Ty obrzucił ją wzrokiem.
– Ze mnie też. – Wiatr nadął rękawy jego koszulki, a on zakołysał się na piętach. – Możesz potrzymać bom nieruchorno przez kilka mi¬nut? – zapytał. – Ciągle spada.
– Postaram się.
– Jest ciężki.
– Na studiach podnosiłam ciężary.
Obejrzał ją od stóp do głów i ukrył uśmiech.
– Tak, jasne. Założę się, że nie dostałaś się nigdy do światowej czo¬łówki.
– Dobra, oszukałam cię – przyznała i weszła na pokład. – Ale gra¬łam w tenisa.
– Zabójczy strzał w siatkę nic nam nie pomoże. Dobra, potrzymaj to. – Ułożył jej ręce na bomie i oboje zaparli się z całej siły i wstawili go na miejsce.
– Wszystko w porządku? -zapytał i sprawdził zamek. Pociągnął za gładki kawałek drewna. Pot spływał mu po obu ~tronach twarzy. Popa¬trzył na takielunek, bom ani drgnął. Ty przeniósł wzrok na Sam. – Już możesz puścić.
Zabolały ją ręce.
– Nie miałam pojęcia, jak mało mam siły.
Znów omiótł ją spojrzeniem.
– Zrobiliśmy co trzeba. – Zdjął okulary, otarł pot z czoła i po raz pierwszy zobaczyła jego piwne oczy. – Dzięki. – Ponownie założył okulary.
– Proszę bardzo. Zawsze do usług, kiedy coś ci się zepsuje. Wyszczerzył białe zęby.
– Miejmy nadzieję, że nie za często. – Popatrzył na pokład "Świetli¬stego anioła". – Może Bóg chce mi powiedzieć, że nie nadaję się na właściciela łodzi. Znasz stare przysłowie? Jaki jest naj szczęśliwszy dzień w życiu właściciela łodzi?
– Nie wiem. Jaki?
– Dzień, w którym kupuje łódź. A jaki jest drugi najszczęśliwszy dzień w jego życiu?
Czekała.
– Dzień, w którym ją sprzedaje.
Uśmiechnęła się i chciała zejść z łódki.
– A ja zawsze myślałam, że faceci kochają takie rzeczy.
– N iektórzy tak, ale z łodzią jest jak z kobietą. Musisz znaleźć tę odpowiednią. Czasami popełniasz błąd, a innym razem masz szczęście. ¬Patrzył na nią uporczywie zza ciemnych szkieł.
– A mężczyźni sąjak samochody – zawsze niedoskonali. Nigdy nie dostaje się pełnej opcji.
– Jaka jest pełna opcja? – zapytał.
– Nie wiem, czy znam cię na tyle, żeby ci powiedzieć – zażartowała i zeszła na brzeg. Chorą kostkę przeszył ból. Skrzywiła się.
– Wszystko w porządku?
– Stara wojenna rana się odzywa. – Patrzyła jak dłubie w silniku i ból mijał. Obcęgami, kluczami i innymi narzędziami, których nie zna¬ła, pracował nad motorem, usiłował go uruchomić, i niezadowolony z wy¬dostającego się z niego warkotu, ponownie pochylał się nad urządze¬mem.
Sam starała się nie patrzeć na jego zgięte plecy i ruch opalonych ra¬mion. Mięśnie napinały się i wiotczały. Spod luźnych spodni widać było skrawek białej bielizny tuż na biodrach.
Przestań, ostrzegła się w duchu. Nawet go ńie znasz. Nie mogłajed¬nak n ie zauważyć jego wąskich warg i zmrużonych oczu, kiedy skupiał się nad pracą•
Znów uruchomił silnik, który pracował nierówno.
– Chybajuż lepiej nie będzie. Muszę go dać do generalnego remon¬tu – stwierdził. Sięgnął pod siedzenie, wyciągnął szmatę i wytarł ręce. Klepnął bom z szerokim uśmiechem. – Niezły zrobiłem interes.
"W afekcie" отзывы
Отзывы читателей о книге "W afekcie". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "W afekcie" друзьям в соцсетях.