Bentz zanotował coś i pochwycił spojrzenie Montoyi.

– A co z jej ojcem?

_ Nie wiem. Sprawdzałam to, ale, o Boże, chyba mieszkał gdzieś na

Północnym Zachodzie. – Zmarszczyła brwi.

– Jak się nazywał?

_ Wally… Oswald Seger. Wydaje mi się, że jakoś tak. – Uśmiechnęła się smutno. – Dziewięć lat temu jeszcze wszystko pamiętałam. Zapa¬dło m i to w serce, bo probowałam jakoś to zrozum ieć, ale potem… starałam się zapomnieć.

Bentz nie winił jej za to, ale musiał wszystko odgrzebać jeszcze raz ten, kto ją terroryzował, zadbał o szczegóły.

– Ma pani notatki? Nazwiska, adresy, cokolwiek?

Zawahała się i zmrużyła oczy.

_ Myślę, że tak. Mam pudło z notatkami i kasetami. Rzuciło mi się w oczy przy przeprowadzce. Chciałam je wyrzucić, ale schowałam na strychu razem z ozdobami choinkowymi i deklaracjami podatkowymi. Poszukam go.

_ Może to coś pomoże. Proszę do mnie zadzwonić,jakje pani znaj- dzie. Przyślę kogoś. Chciałbym zobaczyć wszystko, co pani ma. – Znów coś zapisał. – Pamięta pani coś jeszcze o tej Annie? Miała innych krew¬nych albo przyjaciół?

– Brata, Kena, nie… Kenta.

– A chłopak? Ojciec dziecka?

– Ryan Zimmerman, o ile pamiętam. Był od niej kilka lat starszy. Dobrze zbudowany. Ale nie jestem pewna. – Pokręciła głową. – Przez wiele lat starałam się o tym zapomnieć. – Wokół jej ust i oczu widać było ślady zmęczenia. Starała się nad sobą panować, ale groźby i po¬gróżki zrobiły swoje: Pociła się, a podkrążone oczy wskazywały na to, że ostatnio nie sypiała najlepiej.

– Słyszałem nagranie – powiedział Bentz. – John znowu nazwał panią dziwką. O co mu chodzi?

– Jest chory.

– Więc nie ma w tym prawdy?

W ułamku sekundy poderwała się z krzesła i oparła o biurko. Na policzki wystąpiły jej czerwone plamy.

– Myślałam, że to już wyjaśniliśmy! – powiedziała ze złością. – Ni¬gdy w życiu nie byłam prostytutką… – Zamknęła oczy, jakby chciała się opanować. Bentz poczuł skurcz w żołądku. Zauważył, że Montoya też zesztywniał. Przesadził i zdał sobie z tego sprawę. – Niech pan posłu¬cha – powiedziała cicho i zbladła. – Nigdy nie sprzedawałam się za żad¬ne pieniądze, ale kiedyś na studiach, kiedy robiłam badania, poznałam kilka prostytutek, tutaj… w Nowym Orleanie. Spotykałam się z nimi i wi¬działam, jak zarabiają pieniądze. Obserwowałam facetów, z którymi się zadawały i jak rozróżniały normalnych od wariatów. Poznałam psycho¬logię ulicy. Nie chodziło tylko o dziwki, ale i życie miasta w nocy.¬Powoli opadła na krzesło i spojrzała mu prosto w oczy. – Ale nie sądzę, żeby to miało jakikolwiek związek…

– Robiła to pani na zajęciach? – wtrącił się Montoya,jakby nie wierzył.

– Tak! – Pokręciła głową. – I dostałam za to piątkę!

– Możemy potwierdzić, że pani studiowała?

– Niech pan posłucha. Nie przyszłam tutaj, żeby mnie poniżano. Jeśli mi pan nie wierzy, niech pan sprawdzi u mojego profesora… O Boże. ¬Ugryzła się w język i spojrzała na sufit, jakby szukała tam pajęczyn.

– Co?

– To mój były mąż – przyznała i pokręciła głową. – Byłam jego studentką, ale możecie do niego zadzwonić. Doktor Jeremy Leeds wTulane.

– Sprawdzimy to.

Robiła wrażenie wyczerpanej i le,,two trzymała się na krześle. Zu¬pełnie jakby wybuch złości odebrał jej wszystkie siły. Ale poradzi sobie.

Bentz znał się na ludziach, a ta kobieta, był tego pewien, należała do silnych.

– Kto wie, gdzie pani parkuje samochód?

_ Wszyscy w rozgłośni. Każdy korzysta z tego parkingu. 1… moi przyjaciele. Nietrudno zgadnąć, bo to najbliższy parking koło budynku, w którym pracuję. Mój samochód rzuca się w oczy – mustang, rocznik 1966. – Zacisnęła pięści na kolanach. – Niech pan posłucha, detektywie Bentz. Wczoraj w nocy bałam się jak diabli – przyznała. – I nie podoba mi się to uczucie.

_ Nie dziwię się. Gdybym był na pani miejscu, nie wychodziłbym sam. Nie żartowałem, kiedy proponowałem wymianę zamków i kupno rottweilera. Może zatrudni pani ochroniarza?

Wstała wyprostowana i poirytowana.

_ Ochroniarz? – powtórzyła. – To kosztuje. Wie pan co, denerwuje mnie, że ten facet wygrywa. Wie, gdzie mieszkam, gdzie pracuję ijakim jeżdżę samochodem. Nie powinnam być zmuszana do zmiany stylu ży¬cia z powodu jakiegoś świra.

_ Ma pani rację, nie powinna pani być zmuszana, ale trzeba to zrobić – powiedział spokojnie i wytrzymał jej wzrok. Miał nadzieję, że Sam go zrozumie..:… Moim zdaniem, pani Leeds, ten facet jest niebezpieczny. Pogróżki są coraz poważniejsze i bezpośrednie. Dopóki nie dowiemy się, o co mu chodzi, powinna pani bardzo uważać i podjąć dodatkowe środki ostrożności, czy się to pani podoba, czy nie. Zadzwonię na posterunek w Cambrai i upewnię się, czy będą częściej patrolować pani ulicę• Zainte¬resujemy się okolicą pani biura, kiedy będzie pani w pracy. Postaramy się dopaść tego typa, ale nie uda nam się to bez pani pomocy. Rozumie, pani?

– Po to tu przyszłam – powiedziała.

– A my zrobimy, co w naszej mocy.

_ Dzięki. – Wstała, podała im obu rękę i zarzuciwszy pasek torebki na ramię, wyszła z pokoju nieświadomatego, że Reuben obserwuje ru¬chy jej bioder pod spódnicą i widzi, że utyka na jedną nogę•

Gwizdnął cichutko.

_ Jeśli będzie szukała ochroniarza, daj mi znać, bo z przyjemnością• popiinuję tego zgrabnego tyłeczka.

_ Będę pamiętał – powiedział Bentz ponuro i zaczął się zastanawiać, jaki jest związek pomiędzy facetem, który dzwonił, a martwą dziewczy¬ną z Houston. – Dowiedzmy się wszystkiego o Annie Seger. Z kim się spotykała, gdzie mieszkała, jaką miała rodzinę i chłopaka. Wszystko. Sprawdź ludzi związanych z doktor Sam. – Postukał ołówkiem w biur¬ko. – Ta sprawa komplikuje się z minuty na minutę•

– Może tak musi być – mruknął Reuben i podrapał się w brodę. Popatrzył na korytarz, którym przed chwilą przeszła Samanta Leeds.

– Co chcesz przez to powiedzieć?

– Wciągnęło cię to? Zainteresowałeś się?

– Ta część sprawy.

– Wiem, wiem – powiedział Reuben i zamyślony zmrużył oczy. – Założę się, że notowania audycji skoczyły do góry i że to dobrze dla interesów rozgłośni. Niech dzwoni jakiś wariat. Im bardziej szurnięty, tym lepiej.

– Myślisz, że to podpucha?

– Być może. – Uśmiechnął się zabójczo. – To tak, jak te programy w telewizji, w których gospodarz wprowadza normalnie wyglądającą parę, a potem dziewczynę, z którą facet zdradza kobietę, i obie panie rzucają się na siebie. Wszystko jest z góry ukartowane. Tak musi być, żeby publiczność się wciągnęła. A po chwili przychodzi jeszcze jeden tacet – brat męża albo siostra żony i okazuje się, że razem sypiają. No i publika dostaje szału.

Bentz rozparł się na krześle i zaczął bawić się ołówkiem.

– Uważasz, że doktor Sam maczała w czymś takim pałce?

– Może tak, a może nie. Wygląda na naprawdę przestraszoną, ale może dobra z niej aktorka; pracuje w radiu, na litość boską. Takie nume¬ry już się zdarzały, a pracują z nią ci sami ludzie. George Hannah, Ele¬anor Cavalier, wystarczy? Może sąjeszcze inni? Założę się o całą wy¬płatę, że ktoś w tej stacji wie, co jest grane, i że chodzi o pieniądze.

– Ty zawsze węszysz we wszystkim forsę – poskarżył się Bentz, choć myślał podobnie. Poznałjuż George'a Hannaha i uważał go za nadętego dupka i krętacza. Kierownik stacji, czarnoskóra kobieta, miała opinię hetery, a Montoya miał rację, że oboje pracowali z Sam w Houston¬tyle Bentzjuż wiedział. Miał przeczucie, że ten facet, który dzwonił do programu doktor Sam, miał jakiś związek z morderstwami prostytutek. Nie było zbyt wielu punktów zaczepienia – włosy z czerwonej peruki, podobne do włosów Samanty Leeds i zdjęcie z wydłubanymi oczami, które przypominało mu pomazane studolarówki. Nic więcej.

– Mam rację – mówił Montoya. – W dzi'ewięćdziesięciu procentach spraw tego typu forsa przechodzi z rąk do rąk.

– Tylko dlaczego John zadzwonił po programie? Co mu to dało?

Przecież nikt go nie słyszał.

– Może to część zabawy. Potem poszedłby przeciek do prasy, że ten facet dzwoni nie tylko do radia, ale.j po audycji. A pani doktor jeszcze bardziej się przestraszy. Wariat ma do niej coś osobistego.

To nie pasowało do koncepcji Bentza, ale się nie spierał.

_ Więc to udowodnij – powiedział do Montoyi, a młody butny poli¬cjant rzucił mu pewny siebie uśmieszek.

– Zrobię to.


Idioci.

Policjanci to kretyni.

Dlaczego nic nie zrozumieją? Nie widzą związku?

Nie potrafią złożyć dwóch pieprzonych elementów do kupy?

Na zewnątrz chaty rechotały żaby. Gorące powietrze wpadało przez okna i szpary w ścianach. Zabił komara i czytał dalej artykuł o swojej ostatniej ofierze.

Nie było żadnego przecieku do prasy o tym, że morderstwa mają ze sobą coś wspólnego, a przecież tak starannie zostawiał im ślady… pie¬przyć to, pomyślał i wyciął żałosny artykuł nożem. Wyrównał papier i zo¬stawił marginesy. Światło księżyca przebijało się przez mgłę i oświetlało pokój, rozjaśniając nieco ciemności wokół małej lampy. Było mu gorąco, niewygodnie i nie mógł usiedzieć spokojnie. Czuł, że musi coś zrobić, żeby zwrócić na siebie uwagę. Nadeszła pora. Wyjrzał przez okno i zoba¬czył cień przelatującego nietoperza, a serce zaczęło mu szybciej bić.

Oddychał płytko i kiedy włączył radio, dobiegły go znajome takty Nocy po ciężkim dniu, a potem głos, niski i ciepły. Seksowny jak diabli.

_ Witam Nowy Orlean. Mówi doktor Sam z WSLJ. Pora na Nocne wyznania, program dla serca i duszy. Dziś będziemy rozmawiać o szkole średniej. Pamiętacie te czasy? Dla ni~których z was to jeszcze teraźniej¬szość, dla innych odległa przeszłość, taka o której nie chcecie pamiętać. Chodziliśmy do szkół prywatnych, państwowych albo kościelnych. Czu¬liśmy presję rówieśników, chęć buntu, pierwsze miłości i odrzucenie. Pa¬miętacie ten pierwszy dzień? Byliście bardzo zdenerwowani? Jak to było, kiedy po raz pierwszy zobaczyliśc,ie szkolną sympatię? Pierwsza miłość? Pierwszy pocałunek… a może coś więcej? Opowiedzcie mi o tym. Nowy Orleanie… czekam na wyznania.