– Skoro pan tak twierdzi.

– Tak twierdzę. – Spojrzał ostro. – Ja się nigdy nie wyprowadzałem – oznajmił. – Nadal jestem na tym samym uniwersytecie. Rozstaliśmy się z Samantą, kiedy przyjęła tę pracę w Houston. Nie chciałem, żeby wyjeżdżała, a kiedy to zrobiła, nasze małżeństwo nie miało szans.

– Więc związał się pan z inną studentką. Leeds uśmiechnął się bezczelnie.

– Jestem winny.

Rozmawiali jeszcze przez chwilę, ale Bentz nie dowiedział się nicze¬go nowego. Miał dziwne uczucie, że doktor Leeds był zirytowany tym, że musiał przerwać rozmowę telefoniczną i poświęcać dyżur na przesłucha¬nie, ale rozmowa z Bentzem rozbawiła go. Odpowiadał jasno, ale w jego głosie wyczuwało się odrobinę pogardy; on naukowiec o wysokim ilora¬zie inteligencji, pogardzał tymi, którzy mu nie dorównywali.

Kiedy Leeds odprowadził go do drzwi i na korytarz szacownego uni¬wersytetu, powiedział jeszcze:

– Niech pan mnie odwiedza, detektywie. Jeśli będę mógł jakoś po¬móc, proszę dać mi znać.

Facet uwielbiał takie gierki.

Bentz wyszedł na rozgrzaną ulicę. Chmury burzowe zasłoniły słoń¬ce. Zbierało się na deszcz, powietrze było gęste. Bentz szedł przez par¬king i zastanawiał się,jak kobieta pokroju Samanty mogła kiedykolwiek wyjść za takiego dupka jak Jeremy Leeds, doktor czy nie doktor. Nie mógł w to uwierzyć.

Nigdy nie znał się na damsko-męskich grach. Jego własne, nieudane małżeństwo było tego aż nadto dobrym dowodem.

Usiadł za kierownicą i opuścił daszek, za którym ukrył awaryjną pacz¬kę cameli. Wyciągnął zapalniczkę i przytrzymał papierosa w ustach. Ruszył w stronę wyjazdu z parkingu. Po drugiej stronie ulicy dzieci ba¬wiły się w parku. Tramwaj z otwartymi oknami wiózł zaciekawionych turystów i znudzonych mieszkańców District Garden. Zapalił zapalnicz¬kę• Poczekał, aż minie go tramwaj i ruch trochę zelżeje, zapalił papierosa i głęboko zaciągnął się dymem. Nikotyna powoli dostała się do krwioobiegu. Pasażerowie opuszczali wagonik – dwójka czarnych dzieciaków z plecakami i odtwarzaczem płyt kompaktowych, starszy pan w czapce z plecionki i wysoki ciemnowłosy facet w ciemnych okularach. Spoj¬rzał zza okularów na Bentza, a potem ruszył przez ulicę do parku Audu¬bon, mijając grupkę dzieci kopiących piłkę.

Coś zaniepokoiło Bentza w tym człowieku, chociaż nie umiał okre¬ślić co. Może facet nie lubił gliniarzy. To nic wielkiego, i często się zda¬rza. Bentz odprowadził mężczyznę wzrokiem i patrzył, jak ten pobiegł przez przystrzyżoną krótko trawę w stronę drzew i laguny. Tramwaj od¬jechał, nabierając prędkości. Bentz włączył syrenę i ruszył między sa¬mochodami, wskoczył na środkowy pas i popędził w stronę dzielnicy biurowej. Na dźwięk syreny mężczyzna w parku obejrzał się za siebie, ale nie przyspieszył kroku. Po chwili zniknął wśród drzew.

Pewnie to jakiś przestraszony ćpun z odrobiną trawki w kieszeni. Bentz wyłączył syrenę, zapomniał o uciekającym mężczyźnie i pro¬wadził samochód przez zatłoczone ulice, cały czas zastanawiając się nad sprawą Samanty Leeds. Nic do siebie nie pasowało.

Kim, do diabła, był John?

Co miał wspólnego z Annie Seger?

Dlaczego jakaś kobieta udawała nieżyjącą od dziewięciu lat dziewczynę? Czy był jakiś związek pomiędzy tym, co działo się w rozgłośni ra-diowej a morderstwami w dzielnicy francuskiej – czy był to tylko przy¬padek. Bentz rozmawiał już z agentami federalnymi. Zadzwonił nawet do Norma Stowella, człowieka, z którym pracował w Los Angeles i zaj¬mował się sporządzaniem profili przestępców w Quantico, kiedy praco¬wali dla FBI. Stowell miał świetny instynkt i udowodnił to nie jeden raz. Bentz ufał opinii Stowe!la bardziej niż młodemu funkcjonariuszowi przy¬pisanemu do sprawy. Stowell obiecał przejrzeć informacje, które prze¬słał mu Bentz i skontaktować się z nim.

Bentz zaciągnął się głęboko raz jeszcze,. kiedy zahamował na świa¬tłach przy placu Lafayette. Papieros pomagał mu się skoncentrować, a Bóg świadkiem, że potrzebował skupienia.

Pomyślał o Samancie. Mógł się w niej zakochać każdy mężczyzna, tego był pewien. Ale dlaczego wyszła za mąż za takiego gadajak Leeds? O co chodziło z byłym chłopakiem, Davidem Rossem z Houston? Jaka była jego rola? Światła zmieniły się i Bentz nacisnął gaz. Był jeszcze Ty Wheeler, człowiek, który według Bentza, nie był do końca uczciwy. Coś go niepokoiło w tym facecie. Gust Samanty Leeds, jeśli chodzi o m꿬czyzn, pozostawiał wiele do życzenia. Kto mógł mu to wyjaśnić?

Wiedział z własnego doświadczenia, że tam, gdzie chodzi o miłość i pożądanie, zdrowy rozsądek nie odgrywa decydującej roli. Niestety, większość ludzi, w tym on sam, potrafiła pomylić te dwa uczucia.

A to zwykle oznaczało katastrofę.

Życie uczuciowe Samanty Leeds było tego najlepszym przykładem.

Rozdział 20

Sam odłożyła Raj utracony na lbiurko. Przez ostatnie dwie godziny udało jej się przejrzeć większość tekstu i doszła do wniosku, że się pomyliła. Przekonanie, że John, robił alu~e do tej książki nie potwier¬dziło się. Przynajmniej ona nie znalazła żadnego związku. Rozbolałają głowa. Zapaliła lampę na biurku. Zapadał wieczór. Robiło się coraz ciem¬niej i widać już było pierwsze gwiazdy.

Więc kim był John? W zamyśleniu obracała w palcach długopis.

Czego chciał? Przestraszyć ją? Czy dla niego była to tylko zabawa, czy naprawdę chciał zrobić jej krzywdę? Sięgała właśnie po tom o psycho¬patycznych prześladowcach, kiedy telefon zadzwonił tak głośno, że aż podskoczyła.

Po drugim dzwonku podniosła słuchawkę.

– Halo – powiedziała, ale nie spodziewała się odpowiedzi. Już wcześ¬niej odebrała dwa głuche telefony. Była bardzo spięta. Dziś czwartek, urodziny Annie Seger.

– Cześć, Sam. – Usłyszała wesoły głos.

– Corky! – Ucieszyła się, słysząc przyjaciółkę. Oparła się wygodniej na krześle i uśmiechnęła się, kiedy za oknem zobaczyła wiewiórkę skaczącą z jednej grubej gałęzi dębu na drugą. – Co słychać?

– Pomyślałam, że sprawdzę, co u ciebie. Mama dzwon iła wczoraj z Los Angeles. Spotkała w klubie twojego ojca i powiedział jej, że masz kłopo¬ty, że zraniłaś się w nogę w Meksyku, a tetaz prześladuje cię jakiś wariat. – Złe wiadomości szybko się rozchodzą.

– Z prędkością światła, szczególnie gdy moja matka się dowie. Co się dzieje?

Sam westchnęła, wyobraziła sobie twarz przyjaciółki i żałowała, że Corky nie mieszka bliżej.

– To długa historia.

– Mam dużo czasu. Opowiadaj.

– Pamiętaj, że sama chciałaś. – Sam opowiedziała Corky, co się sta¬ło, o Johnie, Annie, telefonach i zniszczonym zdjęciu.

– Matko Boska, Sam, i dzisiaj są urodziny tej dziewczyny? – zapytała Corky, a Sam mogła tylko wyobrazić sobie zatroskaną twarz przyjaciółki.

– Miałaby teraz dwadzieścia pięć lat.

– . Może powinnaś zatrudnić ochroniarza.

– Już mi to sugerowano – powiedziała Sam ponuro. – Również to, żebym zamienifa kota na rottweilera.

– A może przeprowadzisz się do Davida?

Sam westchnęła i zerknęła na zdjęcie Davida, które nadal stało na jej biurku. Był przystojny, to prawda, ale materiał na męża z niego żaden.

– Nawet gdyby David mieszkał w Nowym Orleanie, nic by z tego nie wyszło. – I żeby udowodnić sobie, że tak właśnie jest, wrzuciła zdję¬cie do dolnej szuflady biurka. – Między nami wszystko skończone.

– Ale pojechałaś z nim do Meksyku.

– Spotkałam się z nim tam i okazało się, że to koszmarna pomyłka. Po tym wszystkim dobrze będzie, jeśli David i ja zostaniemy przyjaciół¬mi. Najdziwniejszejest to, że policja uważ;ł, że on może mieć coś wspól¬nego z tymi telefonami.

– David Ross? – roześmiała się Corky. – Nie ma mowy. Najwyraź¬niej nie znają faceta.

– Poza tym on jest w Houston.

– Dobra, David nie. To kto? No, Sam. Nie masz innych silnych przyjaciół, którzy mogliby wprowadzić się do ciebie na trochę?

Pomyślała o Tyu Wheelerze.

– Nie. Poza tym n ie potrzebuję faceta, żeby…

– A Pete?

Sam spojrzała na zdjęcie z zakończenia szkoły, na którym byli rodzice i brat.

– Nie żartuj. Nikt nie widział Pete'a od lat.

– Ja widziałam. Wpadłam na niego wczoraj.

– Co? – Nie mogła uwierzyć własnym uszom. – Mówisz o moim bracie?

– Tak.

– Ale… ale… – Łzy napłynęły jej do oczu. Do tej chwili nie zdawała sobie sprawy, że tak naprawdę, to uznała go za zmarłego. – Przepra¬szam, Corky, ale to wielka rzecz. Nie dzwoni do taty nawet na święta, ani na urodziny… U niego wszystko w porządku?

– Cały i zdrowy, jak przysłowiowy rydz.

– Więc dlaczego nie zadzwonił, gdzie się podziewał, co robił?

– Hej, nie tak szybko. Jedno pytanie na raz – zaśmiała się Corky.

– Masz rację – powiedziała Sam, starając się uspokoić. – Zacznijmy od początku. Gdzie go widziałaś?

– Tu, w Atlancie, w barze. W ubiegły weekend. Nie mogłam uwierzyć. Sam ścisnęło się serce. Sama nie wierzyła w to, co słyszy.

– Co u niego?

– Wyglądał dobrze, ale to nic nowego. Zawsze wyglądał dobrze, nawet jak brał. – Nastąpiła cisza i Sam wzięła do ręki zdjęcie. Peter był najwyższy z całej rodziny. Sprawiał wrażenie obojętnego odludka w czar¬nej skórze i ciemnych okularach. Ty draniu, pomyślała ze złością. Ile razy ojciec pytał o niego? Sto? Dwieście?

– Chyba zmienił się na lepsze – powiedziała Corky. – Ale nie dał mi numeru telefonu, nawet nie powiedział, jak można się z nim skontakto¬wać. Powiedziałam mu, że powinien do ciebie zadzwonić, a on obiecał, że o tym pomyśli.

– Miło z jego strony.

– Hej… daj spokój. Nie sądzę, żeby jego życie było takie cudowne.

– Zawsze miałaś do niego słabość – stwierdziła Sam.

– Tak. Kiedyś tak było. To już przeszłość. Zresztą komu on się nie podobał. Nadal jest zabójczo przystojny. – Skoro tak twierdzisz.

– Owszem. Przyznaję, że jestem niepoprawną romantyczką – zachichotała Corky. – Naprawdę. Szczególnie jeśli mam do czynienia z przy¬stojnymi facetami. – Westchnęła głośno. – Gdybym nie była tak daleko, dzwoniłabym do twojej audycji z błaganiem o radę W sprawie mojego życia uczuciowego.