Kto?

George Hannah? Tiny?

Melanie? Eleanor?

Ufała im wszystkim, a ci, których mniej znała – Gator i Rambling' Rob, technicy i handlowcy, nawet Melba – byli częścią jej rodziny, tu w Nowym Orleanie.

Jest wśród nich ktoś, kto cię nienawidzi, Sam. Ktoś, kto chce cię śmiertelnie przerazić.

Patrzyła na milczący telefon i sygnalizatory. Cisza. Zdjęcia sławnych ludzi, nagrody w ramkach, lalki voodoo i małe aligatory – wszystko błysz¬czało w świetle jarzeniówki i wyglądało makabrycznie.

Ten, kto to robił, dobrze się dziś postarał.

Nie poczuje się bezpieczna, dopóki nie dowie się, kto za tym wszyst¬kim stoi.

Rozdział 22

Wszystko przez ciebie..

Ty nie słuchał podszeptów sumienia, a poczucie winy nie opusz¬czało go, kiedy otwierał drzwi samochodu i gwizdnął na psa. Miał po¬czucie, że w jakiś sposób obudził czyjeś zainteresowanie Annie Seger. Znał tę historię na wylot, ale nie mógł dojść do tego,jakjego pomysł na książkę mógł kogoś zainteresować.

Nikt nie wiedział o jego projekcie, tylko wydawca, agent i on. Nie był nawet do końca szczery z Sam i kiedy to się wyda, będzie wściekła jak diabli.

Sasquatch wybiegł zza rogu i wskoczył na tylne siedzenie.

– Bądź grzeczny – ostrzegł go Ty, usiadł za kierownicą i włożył klu¬czyk do stacyjki. Nie miał zamiaru przyczynić się do popełnienia nowe¬go przestępstwa, nie chciał też wiązać się z Sam, chociaż od początku miał zamiar ją poznać.

Wrzucił bieg, silnik ryknął i Ty Włączył światła. Ulica była pusta, dom Sam ciemny i tylko na werandzie pani Killingsworth paliła się lampa.

Chęć poznania Samanty Leeds i dowiedzenia się, co wie o sprawie, przerodziła się w coś wielkiego. Zanim Ty zabrał się do rzeczy, jakiś John zaczął dzwonić do jej programu. Potem ta druga sprawa – szepczą¬ca dziewczyna, która podawała się za Annie. O co w tym, do diabła, chodziło? Kim ona była?

Zwolnił przed znakiem stopu, skręcił i popędził przez przedmieścia Cambrai ku widocznemu w oddali centrum miasta.

Przez głowę przelatywały mu nazwiska osób związanych ze sprawą Annie Seger. Jej matka – Estelle, zimna, religijna suka i Wally, biologiczny ojciec, facet, który ciągle zmieniał pracę. Potem był jeszcze brat – Kent – półtora roku starszy i nie tak popularny jak siostra. Wychowywał ją Jason Faraday, ojczym – ambitny pan doktor. Jej chłopak, Ryan Zimmerman, na początku wzorowy uczeń i kapitan drużyny hokejowej, wplątał się w narkotyki i im¬prezował. Najlepsza przyjaciółka Annie, Priscilla "Prissy" McQueen, bez¬troska i złośliwa nastolatka, podkochiwała się w chłopaku Annie.

Skręcił i zobaczył światła centrum Nowego Orleanu. Sięgnął po te¬lefon i wystukał numer. Musiał wezwać pomoc, mimo że tego nie chciał.

Obawiał się, że komuś może stać się krzywda.


Zadzwonił telefon.

Nie, pomyślał Bentz i otworzył oczy w ciemności. Tylko nie teraz.

Telefon dzwonił uporczywie.

Przekręcił się na bok, zerknął na zegarek i jękną!. Druga trzydzieści nad ranem. Spał zaledwie od dwóch godzin i wiedział, że usłyszy złe wieści. Nikt nie dzwoni w środku nocy, żeby pogadać. Włączył nocną lampkę i chwycił słuchawkę.

– Bentz – powiedział i pr;,.:etarł twarz dłonią, próbując się obudzić.

– Chyba mamy jeszcze jedną. – Głos Montoyi brzmiał przytomnie, jak na tę porę..

– Do diabła. – Bentz spuścił nogi z łóżka. Oprzytomniał natychmiast i przypomniał sobie o ostrzeżeniu, jakie dostała Samanta Leeds. -Gdzie?

– Obok Garden District – powiedział Montoya i podał adres. – Drugie piętro.

– Taka sama sprawa?

– Podobna, ale nie identyczna. Lepiej przyjedź. – Powtórzył adres.

– Daj mi dwadzieścia minut. Niech nikt niczego nie dotyka.

– Przecież wiem – oznajmił Montoya i się rozłączył. Bentz był ciekaw, dlaczego to nie on pierwszy dostał wezwanie. Odłożył słuchawkę, złapał parę dżinsów, które rzucił w nocy na łóżko, i wyciągnął buty spod komody. Nie za~racał sobie głowy skarpetkami. Wciągnął jakąś koszul¬kę• Jednym ruchem zgarnął z nocnej szatki kluczyki, odznakę, kaburę i glocka. Szybko założył marynarkę i wcisnął na głowę czapęczkę Saint¬sów. Popędził schodami do wyjścia.

Była druga trzydzieści w nocy i upał nie do wytrzymania. Po kilku mi¬nutachjuż był spocony. Podbiegł do samochodu, włączył silnik i zapiął pasy.

Następna martwa kobieta.

Nie powinien tak się przejmować doktor Sam.:…- pomyślał – i tymi cholernymi listami z pogróżkami. Przynajmniej nie wtedy, kiedy w mie¬ście zdarzały się morderstwa, które powinny zostać rozwikłane.

Tylko że te zabójstwa mogły mieć jakiś związek z doktorką z radia. Opony zapiszczały, kiedy zbyt szybko wziął zakręt. Wszedł na poli¬cyjną częstotliwość i usłyszał meldunek o kłopotach w dzielnicy fran¬cuskiej. Podali adres i Bentz wiedział, który to budynek. Chodziło o WSLJ. Był już pewien, że to znów problemy pani psycholog. Poczuł ucisk w żołądku i pomyślał, że John ostrzegł ją i znów zaatakował.

Czekała go ciekawa noc.

Pędził jak szalony i po chwili dotarł pod adres podany przez Mon¬toyę i zaparkował pomiędzy dwoma radiowozami. Noc pyła lepka i pra¬wie bezwietrzna. Pot płynął mu po plecach, gdy przepychał się przez tłum, który zdążył się zebrać wokół wielkiego starego bloku.

Znalazł mieszkanie na drugim piętrze i wszedł do środka.

Wszędzie kręcili się ludzie z ekipy dochodzeniowej. Policyjny foto¬graf robił zdjęcia martwej kobiety, która leżała twarzą w dół, na dywa¬nie. Była naga i miała ogoloną głowę, a na czaszce, pod resztkami wło¬sów, widać było szramy. W jednej dłoni ściskała gruby czarny kosmyk, a wokół, oprócz odoru śmierci, unosił się dziwny słodki zapach. Miała gładką skórę koloru kawy.

Rozejrzał się i doszedł do wniosku, że mają do czynienia z nowym mordercą.

– To wszystko nie tak – mruknął o siebie. Żołądek miał skurczony, a szczękę zaciśniętą, kiedy patrzył na rozłożoną na dywanie ofiarę.

– Nie musisz mi mówić. – Montoya stanął obok fotografa i usłyszał słowa Bentza.

Bentz kucnął i kołysał się na piętacl1. Dotknął kosmyka włosów, któ¬ry kobieta ściskała w palcach. Był tłusty i pachniał mdło olejkiem pa¬czuli, jak w kamasutrze. O co w tym wszystkim chodzi?

– Kim ona jest? – Bujając się na piętach, Bentz spojrzał w górę na Montoyę•

– Cathy Adams,jak wynika z prawa jazdy. Znanajako Cassie Alexa albo księżniczka Alexandra.

– Dziwka?

– Trochę prostytutka, trochę studentka z Tulane, tancerka erotyczna z Playlandu.

Bentz znał ten lokal. Klub z nagimi tancerkami na Bourbon Street. Wyprostował się i rozejrzał po pokoju. Był czysty, uporządkowany, a meble, choć stare, były przyzwoite. Na ścianach wisiało kilka obraz¬ków, a nad fotelem zobaczył zdjęcie Mal1ina Luthera Kinga. Tuż nad jego głową wisiał portret Chrystusa.

– To jej mieszkanie?

– Tak. Właścicielka mówi, że mieszkała z chłopakiem, który był jednocześnie jej alfonsem, ale on – Marc Duvall – wyprowadził się trzy tygodnie temu po jednej z pijackich awantur. Jak zwykle, ona dzwoni na 911, ale zanim gliniarze przyjeżdżają, uspokaja się i mimo, że ją pobił jak diabli, nie składa skargi i twierdzi, że to pomyłka. Faceta aresztują, ale wychodzi za kaucją. W końcu posłała go do diabła, zniknął i nikt go od tamtej pory nie widział. Właścicielka miała dość awantur i kazała jej się wynosić. Powiedziałem, żeby szukali tego Marca, ale chyba wyje¬chał z miasta, a być może i z kraju.

Bentz nadal oglądał miejsce zbrodni.

– Tego nie zrobił nasz facet – powiedział. Pochylił się raz jeszcze, żeby lepiej obejrzeć denatkę. Sądząc po sinych śladach na szyi, została uduszona, ale znaki były inne niż u pozostałych.

– Wiem. To jest lepsza dzielnica, nie ma banknotu z zamazanymi oczami, ani włączonego radia i udusił ją innym narzędziem.

– Wszystkie pozostałe ofiary były białe – mruknął Bentz.

– Ta też była prostytutką i zginęła w swoim mieszkaniu, i leży w dziwnej pozycji – wskazał Montoy~… Miał rację. Nikt nie upadłby na podłogę twarzą w dół z ramionami rozłożonymi nad głową, nogami ra¬zem, obciągniętymi palcami i kosmykiem własnych włosów w dłoni.

Leży inaczej, pomyślał Bentz i spojrzał na,brązową skórę Cathy Adams. Ciekawe czy miała dzieci? Może męża? Albo rodziców, którzy jeszcze żyli? Zacisnął szczęki.

– Sprawdź, jaką ma rodzinę, przyjaciół, innych facetów. Dowiedz się, gdzie jeszcze pracowała. Pogadaj z innymi dziewczynami i z wła¬ścicielem klubu.

Montoya kiwnął głową i popatrzył w dół, na kobietę.

– Może nasz facet wymyślił coś nowego albo zmienił się i dlatego wszystko wygląda inaczej?

– Jest zupełnie inaczej, Reuben. – Bentz zmartwił się tym, co mu przyszło do głowy. – Założę się, że mamy nowego mordercę, który być może naśladuje pierwszego.

– Dwóch? – Montoya sięgnął do kieszeni marynarki i wyciągnął paczkę marlboro. Wysupłał jednego, ale nie zapalił. – Nie. Nie ma ich tak wielu. Może stanowią dziesięć procent zabójców.

– Coś koło tego.

– Więc jak często się to zdarza?

– Rzadko, dzięki Bogu, ale zdarza się… – Bentz ruszył przez mieszkanie i zapach paczuli się ulotnił.

Sypialnia Cathy była tak samo porządna jak salon. Pościel na łóżku nawet nie została poruszona, a w łazience pełno było kobiecych rze¬czy – rajstopy wisiały na rurze od prysznica za czystą zasłoną, a na kra¬wędzi wanny stał szampon i odżywka. Przez chusteczkę otworzył szaf¬kę z lekami i znalazł tam tubki i słoiczki z kosmetykami, leki bez recepty, plastry i tampony. Jedyne, co wskazywało najej zawód, to pudło prezer¬watyw obok tabletek Alka-Seltzer. Nie było żadnych leków na receptę ani żadnego śladu narkotyków.

W niedużej szafce leżały świeże ręczniki, a środki czyszczące stały pod umywalką.

Bentz doszedł do wniosku, że widział wszystko, co trzeba, i ruszył do wyjścia. Za drzwiami zebrał się tłumek ciekawskich, powstrzymywa¬ny przez policjantów w cywilu.