Jeszcze nic się nie wydarzyło. To tylko cisza przed burzą.

Próbowała się pocieszyć tym, że urodziny Annie minęły. Na próżno.

Jeśli to było najgorsze, co mogło się zdarzyć, powinna czuć ulgę. Ale nie mogła pozbyć się uczucia, że tort to dopiero początek.

Usiadła w niszy, gdzie stał komputer, i zauważyła kota przycupnię¬tego z szeroko otwartymi oczami na szafce z książkami.

– Sasquatch jest w porządku – zapewniała go. – Przyzwyczaisz się do niego.

Tak jak ty przyzwyczaisz się do Tya? Pamiętasz, że od samego po¬czątku cię okłamywał, a teraz szuka potwierdzenia swojej słabej teorii.

Zrobiła kulkę z papieru i rzuciła w kota, który nie mógł się powstrzy¬mać i skoczył za nią.

Ty był przekonany, że Annie Seger została zamordowana, a morder¬cy uszło to na sucho.

Jak policja w Houston mogła się aż tak pomylić? Jak mogli postąpić tak niedbale? A może zatuszowali sprawę? To było mało prawdopodob¬ne, a nawet jeśli sprawa Annie dziewięć lat temu umknęła czyjeś uwagi, to dlaczego John właśnie teraz wrócił do tej historii?

Może ktoś z rozgłóśni chciał obudzić zainteresowanie starą sprawą?

Czy rzeczywiście była w to zamieszana jakaś osoba ze stacji?

Powinna przestać tak myśleć, bo to mógI być każdy. Pracownik fir¬my telefonicznej, ktoś kto pracował kiedyś w radiu albo jakiś gość, albo ktoś od napraw, kto oglądał system, kiedy Melba odwróciła się plecami. Poza tym, przy tylu łączach komputerowych i wiedzy technicznej, każ¬dy wariat mógł zdobyć numery linii telefonicznych. To nie jest takie trudne.

Odsunęła fotel od biurka i sięgnęła po telefon. Musiała zadzwonić do ojca i powiedzieć mu, że Corky spotkała Petera, że brat żyje, wygląda na trzeźwego i czystego. Sumienie mówiło jej, że Peter powinien zadzwonić sam, ale zlekceważyła to. Nie będzie go usprawiedliwiać, o co pewnie oskarżyliby ją ludzie na jednym z kursów psychologii, w którym kiedyś uczestniczyła. To było prawdziwe życie, a jej ojciec zasługiwał na trochę spokoju. Po rozmowie z ojcem zadzwoni do Leanne Jaquillard.

Podniosła słuchawkę i zaczęła wybierać numer. Dopiero wtedy za¬uważyła, że,świeci się lampka automatycznej sekretarki. Od ponad dwóch dni nie odsłuchiwała wiadomości. Może był kolejny telefon od Johna? Jeszcze jedna groźba? Nacisnęła guzik odtwarzania i usłyszała, jak ktoś odłożył słuchawkę:

– Cholera. – Potem był następny stuk. Skóra jej ścierpła. Była pew¬na, że to John.

Sekundę później usłyszała głos Leanne:

– Cześć, doktor Sam. Zastanawiałam się, czy nie mogłybyśmy się spotkać? Muszę z tobą o czymś porozmawiać i to nie może czekać do' spotkania grupy. To znaczy… chcę porozmawiać na osobności, jeśli nie masz nic przeciwko temu? Zadzwoń albo napisz wiadomość.

Stuknięcie.

Magnetofon zatrzymał się.

Sam odetchnęła z ulgą. Nie było innych wiadomości. Włączyła kom¬puter, sprawdziła pocztę i znalazła jeszcze jedną wiadomość od Leanne z prośbą o telefon.

Charon wskoczył jej na kolana. Leanne miała jakiś poważny pro¬blem. Dziewczyna nigdy przedtem nie dzwoniła do niej do domu. Sam szybko znalazła jej numer w komputerze i wykręciła.

– Bądź w domu – powiedziała i wzięła do ręki ołówek. Telefon wybierał numer, a ona nerwowo stukała ołówkiem w stół.

Po czwartym dzwonku odezwał się kobiecy głos:

– Halo? – Sam rozpoznała zirytowany głos matki Leanne i zebrała się w sobie.

– Dzień dobry, mówi Samanta Leeds. Jestem psychologiem Leanne w Centrum Boucher. Zastałam ją?

– Nie. Ta mała gówniara nie wróciła na noc do domu i już miałam dzwonić na policję i zgłosić zaginięcie, ale pewnie przywlecze się po ' południu.

Sam zdenerwowała się i znowu zaczęła stukać ołówkiem. Kot ze¬skoczył jej z kolan i ostrożnie wyszedł z pokoju.

– Leanne zostawiła m i ki Ika wiadomości i chciałabym się z n ią skon¬taktować.

– Ja też bym chciała. Od dwóch godzin powinnam być w pracy, a nie mam z kim zostawić Billy'ego. Leanne się nim zajmuje, kiedy nie cho¬dzi do szkoły. Mówię pani, ostatni raz wykręca mi taki numer. Całą noc nie spałam i martwiłam się o nią. – W głosie Marletty słychać było strach, którego nie potrafiła ukryć. – Założę się, że znowu bierze. Boże, czy wy o tym nie rozmawiacie na tej głupiej grupie?

– To, o czym rozmawiamy, to tajemnica – powiedziała Sam i stara¬la się nie stracić cierpliwości. Martwiła się o dziewczynę.

– Ale, jak widać, terapia nic jej nie pomaga. Gdyby było inaczej, siedziałaby w domu.

– Często to robi?

– Jak tylko ma okazję.

– Może niech pani zdzwoni na policję.

– Po co? Jak dzwonię, odsyłają mnie z kwitkiem. Dzwoniłam już tyle razy, a potem Leanne wraca, jak gdyby nigdy nic. Mam dość szukania jej.

– Jednak…

– To nie pani sprawa.

Sam nie była taka pewna. Upuściła ołówek na stół.

– Proszę jej powiedzieć, że dzwoniłam.

– Tak, tak, jeśli kiedykolwiek się pojawi.

– Dzięki – powiedziała Samanta i odłożyła słuchawkę. Niepokoiła się o Leanne. Dziewczyna nie miała łatwego życia: wychowywała się bez ojca i z matką taką jak Marletta. Sam postanowiła zadzwonić na¬stępnego dnia, jeśli wiadomość nie dotrze do dziewczyny. Potem wysła¬ła krótki e-mail, żeby Leanne wiedziała, że, Sam jej szuka. Na koniec zadzwoniła do swojego ojca, który, jak stwierdziła po raz setny, był świę¬tym człowiekiem. Nie było go w domu, więc zostawiła mu wiadomość.

– Cześć, tato. Mówi Sam. Pewnie wyszedłeś gdzieś z piękną wdo¬wą? Nie rób niczego, czego ja bym nie zrobiła, i zadzwoń do mnie, jak wrócisz. Chcę ci powiedzieć, że Corky spotkała Petera, i że u niego wszystko w porządku. Nie rozmawiałam z nim, ale pomyślałam, że ci o tym powiem. Zadzwbń,jak tylko będziesz zmógł. Kocham cię! – Odło¬żyła słuchawkę i wtedy z dobiegł ją głos Tya.

– Samanto… Twój gliniarz jest w telewizji.

– Mój gliniarz? – zdziwiła się i weszła do salonu, a Ty stał z pilotem w dłoni i patrzył na ekran. Detektyw Rick Bentz. Jakaś reporterka złapa¬ła go przed olbrzymim budynkiem w dzielnicy Garden. Mruczał pod nosem: "Żadnych komentarzy".

– O co chodzi? – spytała Samanta.

– Chyba morderstwo – powiedział Ty, kiedy kamera pokazała reporterkę•

– … więc stało się. Następna zamordowana kobieta. Jeszcze jedna prostytutka. Ciekawe, czy te morderstwa są ze sobą powiązane? Czy mamy do czynienia z seryjnym mordercą, tu w Nowym Orleanie. Na razie na to wygląda.

Rozdział 26

– Bentz ma ostatnio pełne ręce roboty – zauważył Ty i wyłączył tele¬wizor.

– Kryminaliści nie robią sobie wolnych weekendów – powiedziała, zmartwiona tym, co zobaczyła. Wiadomość o seryjnym mordercy brzmia¬ła bardzo poważnie i przypomniała, że oprócz jej spraw, w mieście są jeszcze inne problemy. – Znalazłeś coś? – Wskazała na notatki, zdjęcia i akta rozrzucone na stoliku.

– Niewiele ponad to, co już wiedziałem. – Potarł kark, żeby rozluź¬nić obolałe mięśnie. – Mam listę ludzi, których znała, wiem, co się z ni¬mi działo przez ostatnie dziewięć lat i mam ich adresy.

– Dobry początek. Opowiedz mi o nich.

– Dobra. – Ty usiadł na kanapie. Pochylił się na stolikiem i sięgnął do komputera. Zmrużył oczy, ruszył myszką i powiedział: – Oswald. Wally, ojciec Annie, nadal mieszka w… Kelso, w stanie Waszyngton.

– Wiem, gdzie to jest. To on cię prosił, żebyś zajął się tą sprawą?

– Tak. Dobry stary wujaszek Wally. Zupełnie nie pasował do Estelle. Ona należała do wyższych sfer, a on był robotnikiem i często zmie¬niał pracę. Nigdy nie potrafiłem rozumieć, dlaczego byli razem, a potem zaszła w ciążę z Kentem i pobrali się. Rozwiedli się, gdy dzieci były małe i Estelle znalazła sobie kogoś bardziej odpowiedniego w osobie doktora Faradaya. Wally nie ozenił się drugi raz. Mieszka sam i pracuje przy wycince lasu. – Ty spojrzał na Samantę. – Nie sądzę, żeby był podejrza¬nym, ale nie wykreśliłem go jeszcze. Widziałem dziwniejsze rzeczy.

– Domyślam się. – Samanta okrążyła kanapę i pochyliła się do przodu, patrząc na ekran• komputera przez ramię Tya,…z głową tuż przy jego uchu.

– Estelle nadal mieszka w Houston, w tym samym domu, gdzie umarła Annie. Nigdy się nie przeprowadziła, nie wyszła za mąż, z nikim się nie spotyka. Pracuje jako ochotniczka w kościele i żyje z pieniędzy, które dostała po rozwodzie i z inwestycji. Ciocia Estelle jest bardzo oszczędna. Zamieniła małe pieniądze w sporą fortunkę. Rozmawiałem z nią przez telefon i zgodziła się udzielić mi wywiadu do książki, jeśli przyjadę do niej osobiście. Nie przepada za mną, najwyżej mnie toleruje. Nie chce, żeby mówiono o historii Annie, ale skoro i tak się to stanie, chciałaby przedstawić swoją wersję. – Uśmiechnął się• – Dominująca kobieta. Moim zdaniem, ona uważa, że jak ze mną porozmawia, to przyj¬mę jej wersję wydarzeń i wydrukuję słowo w słowo.

_ Czego, oczywiście, nie zrobisz.

_ Jasne, że nie. Prawdajest prawdą• Możesz ubarwiać ją, jak chcesz, albo wybielać, lecz to zawsze będzie prawda. Estelle umie manipulować ludźmi, ale ze mną nie pójdzie jej tak łatwo. – Zerknął na nią przez ra¬mię. – Ciekawe, co ma do powiedzenia.

Sam przypomniała sobie surową kobietę o lodowatym spojrzeniu, która nie pozwoliła Sam przyjść na pogrzeb córki. Wysoka i zgrabna, z upiętymi w kok blond włosami i jasnoniebieskimi oczami spojrzała zimno na Samantę przy bramie cmentarza.

_ Przykro mi, ale to prywatna uroczy~tość – powiedziała. – Tylko dla rodziny.

_ Chciałam złożyć kondolencje – odpowiedziała Sam ze ściśniętym sercem.

_ Nie uważa pani, żejuż wystarczy? Moja rodzinajest załamana i to pani wina. Gdyby jej pani pomogła… – Zimna twarz Estelle wykrzywiła się, jej usta zadrżały. Łzy napłynęły do oczu i zamrugała gwałtownie. ¬Pani nic nie rozumie… Proszę… lepiej będzie dla wszystkich, jeśli pani odejdzie. – Pobladła pod makijażem i podniosła drżącą rękę• Otarła oczy, ostrożnie, żeby nie rozmazać tuszu. – Nie mam teraz na to siły. – Od¬wróciła się do chudego mężczyzny z rzadkimi brązowymi włosami, któ¬ry stał obok ze smutnym wyrazem twarzy. Sam rozpoznała w nim męża Estelle, Jasona Faradaya, ojczyma Annie. – To zbyt okropne – powie¬działa Estelle, a mężczyzna błagał wzrokiem Sam, żeby odeszła. – Nie chcę tutaj tej kobiety.