Dziecko płakało coraz głośniej.
– Oj, Billy junior się budzi. Muszę już iść.
– Czy Ryan zostawił swój numer?
– Nie. Chyba wynajmuje pokój w motelu. Zanim stanie na nogach… ale nie jestem pewna. Przepraszam pana, ale naprawdę muszę ząjrzeć do dziecka.
Ty chwycił ją za rękę.
– Jeśli pomoże mi w tej sprawie, zrobi to pani przede wszystkim dla Annie – nalegał. – Z kim się zadawała, oprócz Ryana?
– Naprawdę nie wiem. To była jakaś wielka, ciemna tajemnica¬powiedziała Prissy. – Myślałam, że to jakiś żonaty facet, na przykład kolega doktora Faradaya, bo Annie naprawdę się tym przejmowała, a jak zaszła w ciążę, nie mogła powiedzieć rodzicom. Zabiliby ją. To dokład¬nie od niej usłyszałam. – Priscilla nagle pojęła, co powiedziała. – Oj, nie chodzi o to, że naprawdę by jązabili, tylko, no wie pan, Estelle dostała¬by szału.
Dziecko krzyczało coraz głośniej i Ty puścił rękę Prissy.
– Jeśli kiedykolwiek zechce pani o tym porozmawiać, proszę do mnie zadzwonić.- Wyjął wizytówkę z portfela i chciał jej dać, ale nie wzięła.
– Nie będę dzwonić – powiedziała zdecydowanie. – Annie była moją przyjaciółką• Lubiłam ją, mimo że poderwała mojego Ryana. Ale jeśli o mnie chodzi, to sama skomplikowała sobie życie. Nie miałą odwagi stawić czoła rodzicom ani Ryanowi i powiedzieć otwarcię o dziecku i zabiła się. Nie zadzwonię do pana nigdy. Billy Ray byłby niezadowolony.
Zamknęła drzwi, a Ty zostawił wizytówkę w szparze we fi'amudze drzwi, na wypadek, gdyby Prissy zmieniła zdanie. Nie sądził jednak, że to zrobi.
– Nie rozmawiałaś bezpośrednio z Peterem ani go nie widziałaś?¬zapytał ojciec Sam, gdy do niej oddzwonił. Samanta była w kuchni i na¬kładafa kotu jedzenie.
Głos miał zmęczony i zrezygnowany.
– Nie, jeszcze z nim nie rozmawiałam, tato, ale to, że gadał z Corky wystarczy.
– Chciałbym zamienić z nim kilka słów – powiedział William Ma¬theson smutno.
Ja też bym chciała, pomyślała Sam gniewnie, ale opanowała się.
– Potraktujmy to jako dobry początek – powiedziała. – Nikt go nie widział od lat, a on sam podszedł do Corky w barze. – Trochę naciągała prawdę• Corky nie powiedziała, że Peter zaczął rozmowę, ale ojcjec po¬trzebował pozytywnych informacji. – Posłuchaj, jak się dowiem qzegoś jeszcze, zadzwonię do ciebie. – Wypłukała puszkę i wrzuciła do kosza.
– Może powinienem sprawdzić w bi'urze numerów w Atlancie. Mogą mieć jego telefon.
– Mogą. – Sam wątpiła w to.
– Pewnię jest zastrzeżony. Tak było, gdy mieszkał w Houston.
Sam zamarła. Wyciągała spod zlewu kosz na śmieci, ale zostawiła go i wyprostowała się powoli.
– Zaraz, zaraz, kiedy był w Teksasie?
– Wiele lat temu. Wynająłem prywatnego detektywa, który go szukał i znalazł niedaleko twojego domu.
– Chcesz m i powiedzieć, że Pete był w Houston, ty o tym wiedzia¬łeś i nigdy mi nie powiedziałeś?
– Nie jestem pewien, czy to był on. Może to był inny Peter Matheson. Nigdy do niego nie dotarłem, a ty… ty miałaś wtedy rozwód i tę sprawę z Annie Seger. Uznałem, że oszczędzę ci kolejnego stresu. Poza tym, jak mówiłem, nie wiem, czy to był Pete. Zdjęcia, które widziałem, nie były najlepsze, zawsze miał odwróconą głowę, kapelusz albo słoneczne okulary.
– Był tam w tym samym czasie co ja? A ty mi nic nie powiedzia¬łeś… Jezu, tato; nawet jeśli to nie był nasz Peter, nie sądzisz, że powi¬nieneś mi powiedzieć? – Nie mogła uwierzyć w dwulicowość ojca. To było do niego zupełnie niepodobne. ~ Przez tyle lat, w każdej naszej rozmowie pytałeś o niego i ani razu nie wspomniałeś, że był w Houston?
– Co by to dało? – zapytał ojciec szorstko. – Czy był sto czy tysiąc, czy dziesięć kilometrów od ciebie, jaka to różnica?
– Tato – powiedziała ostro – nie wiedziałam nawet, czy żyje.
– Ja też nie. Mówiłem już, że nawet nie wiem, czy to był nasz Pete.
Nasz Pete. Nie był nasz, od lat. Nie było sensu się kłócić. Sam chciała uspokoić mocno bijące serce i skończyła rozmowę. Ojciec miał rację. Co z tego, że Pete był w Houston? Nie znał Annie Seger… nie mógł. Była uczennicą szkoły średniej, a H0uston to duże miasto i mieszkały w nim setki tysięcy ludzi.
Ale skoro Pete był w mieście, dlaczego nie skontaktował się z nią?
O samobójstwie Annie Seger i telefonach do radia pisano we wszyst¬kich gazetach i musiał wiedzieć, że Sam tam mieszka. Gdzie był Peter, kiedy prasa polowała na nią, kiedy przesłuchiwała ją policja, a rodzina Annie oskarżała o wszystko, od publicznego wywlekania problemów ich córki do błędu w sztuce lekarskiej włącznie.
Może to nie był on, pomyśiała, kiedy Charon wskoczył na blat ku¬chenny i zaczął czyścić sobie pyszczek. Jednak istniało prawdopodo¬bieństwo, że to Peter mieszkał w Houston. Teraz pojawił się znowu, dzie¬więć lat później, tak jak sprawa Annie Seger.
Nie było sensu myśleć o tym, co było i mogło być. Nagle znowu zadzwonił telefon.
– Pewnie to ojciec z przeprosinami – powiedziała do kota. – Złaź! _ Nacisnęła guzik i przyłożyła słuchawkę do ucha. – Samanto…
Głos Johna sparaliżował ją.
Zachowaj spokój. Dowiedz się o nim czegoś więcej.
– Tak – odpowiedziała i wyjrzała przez okno w kuchni. Po drugiej stronie ulicy Edie Killingsworth kopała w ogródku, a Hannibal łaził po trawie, jakby nic złego ani dziwnego się nie działo.
– Dlaczego dzwonisz do mnie do domu?
– Powinnaś o czymś wiedzieć.
O, Boże.
– O czym? – zapytała i zauważyła, że pod jej dom podjeżdża policyjny radiowóz. Powinna jak naj dłużej trzymać go przy telefonie.
– Chcę, żebyś wiedziała, że spełniłem obietnicę.
– Jaką obietnicę? – zapytała i serce jej zamarło.
Pogróżki. Spełnił swoje groźby.
– Masz na myśli tort? Dostałam go.
– Nie, jest coś jeszcze.
– Co? – zapytała i poczuła, że ogarnia ją przerażenie.
– Złożyłem dla ciebie ofiarę.
– Ofiarę? Jaką ofiarę?
Telefon zamilkł.
– Jaką ofiarę?!- wrzasnęła do słuchawki zmartwiała ze strachu.¬O czym, do diabła, mówisz, ty draniu?
Nie było odpowiedzi.
– Niech to cholera! – Rzuciła słuchawkę na widełki. Przez okno wi¬działa detektywa Bentza i jego partnera, Montoyę, jak wysiadają z samo¬chodu. Zbliżali się do domu z ponurymi i zaciętymi minami. Sam popę¬dziła do drzwi, odsunęła zasuwę i spojrzała na nich, kiedy weszli na.ganek.
– Co się stało? – zapytała, patrząc to na jednego, to na drugiego.
– Obawiam się, że mamy złe wieści – powiedział Bentz, ale Sam ledwo go słyszała, tak głośno biło jej serce. – Chodzi o jedną z pani pa¬cjentek, dziewczynę o imieniu Leanne Jaquillard.
– Nie – wyszeptała. Oparła się o framugę i nagle rozległo się kiJka głosów naraz – Bentza, szczekającego Hannibala, drozda śpiewąjącego w oddali. Wszystko to zagłuszał jeszcze szum w jej głowie.
– Ona nie żyje – powiedział Bentz. – Została zamordowana wczo¬raj w nocy.
– Nie! – powtórzyła załamana. _Nie Leanne. Nie zrobiłby tego. Niemożliwe. – Łzy napłynęły jej do oczu, a dłonie bezradnie zacisnęły się w pięści.
– Uważamy, że zabił ją ten sam człowiek, który zamordował dwie inne, ten, który dzwoni do pani i podaje się za Johna. Pani Leeds? Sa¬manto… dobrze się pani czuje?
– Nie – wykrztusiłaz trudem. – Przed chwilą dzwonił. Ten pieprzo¬ny morderca właśnie dzwonił i powiedział mi, że złożył ofiarę i że to moja wina… O Boże, nie, nie,nie! – powtarzała i z trudem opanowywa¬ła się, żeby nie wybuchnąć płaczem.
– Jest jeszcze coś – powiedział Bentz delikatnie i dotknął jej ramie¬nia, żeby wprowadzić ją do domu.
– Nie… nie. – Leanne próbowała się z nią skontaktować i nawet dzwoniła. – To nie może być ona. Dzwoniła tutaj. Szukała mnie… nie wierzę. To na pewno pomyłka.
– Nie ma pomyłki – oznajmił Bentz, a Montoya zamknął za nimi drzwi. Za plecami zostawili gorące słońce i rozgrzane powietrze.
– Powiedział pan, że jest coś jeszcze – wykrztusiła Sam i objęła się w pasie.
– Tak. Ona była w ciąży. Tak jak Annie.
– O, Boże, nie… nie znowu…
Bentz wciągnął głęboko powietrze, a Sam usiadła na dole schodów. – Miała na sobie czerwoną bieliznę. Powiedziała pani, że zginął jej jeden komplet, i że ktoś mógł go ukraść. Chcę, żeby pani pojechała na komisariat i zobaczyła, czy to te same rzeczy.
Sam ukryła twarz w dłon'iach i łzy popłynęły jej po policzkach. Le¬anne nie żyje. Nie udało jej się z nią skontaktować i nie zdążyła jej po¬móc. John zabił ją tak, jak inne kobiety.
Bentz usiadł na schodku obok niej.
– Dobrze się pani czuje? Wiem, że to dla pani szok, ale jestem prze¬konany, że pani życie też jest w niebezpieczeństwie. Zabił już trzy ko¬biety, może nawet więcej. Uważamy, że pani jest jego celem.
W tej chwili zadzwonił telefon.
.
Rozdział 29
– Niech pani odbierze – powiedział Bentz i Sam zmusiła się, żeby wstać. Detektyw poszedł za nią do kuchni. Potem podniosła słu¬chawkę•
– Halo? – Sam?
– Ty. – Jak w omdleniu opadła na podłogę, ręką opierając się o kuchenny blat.
– Coś się stało, Sam?
– Learme… jedna z dziewczyn z Centrum Boucher. On jąz amordował i zadzwonił do mnie, żeby powiedzieć, że złożył ofiarę. Policja jest u mnie… muszę jechać na komisariat i… – Odetchnęła głęboko, żeby wziąć się w garść.
– Trzymaj się – powiedział Ty. – Jestem jeszcze w Houston, ale już jadę na lotnisko. Wrócę za kilka godzin. Jesteś z policją? Zostań z nimi i nigdzie nie wychodź. Jezu Chryste, nie powinienem wyjeżdżać. Zabił tę dziewczynę?
– I kilka innych… Nie rozmawiałam jeszcze z detektywem, bo do¬piero weszli – powiedziała powoli, odzyskując panowanie nad sobą. ¬Ale Leanne… O Boże… była w ciąży… tak jak Annie.
– Sukinsyn – mruknął Ty i po chwili zaklął raz jeszcze. – Trzymaj się, Sam. Wracam do domu. Czekaj na mnie.
– Dobrze – odpowiedziała i odłożyła słuchawkę. Odwróciła się do po¬licjantów, którzy dziwnie i niezręcznie wyglądali w jej kuchni. – Proszę, panowie… opowiedzcie mi, co się dzieje? – Otarła łzy z oczu, ale w środku czuła się odrętwiała. Leanne… Boże, jak on mógł zabić Leanne?
"W afekcie" отзывы
Отзывы читателей о книге "W afekcie". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "W afekcie" друзьям в соцсетях.