– Przyczepił się do ciebie wariat. Może to jest ten seryjny morderca, o którym mówią w wiadomościach i piszą w gazetach. A jak myślisz, dlaczego przyszło tu dzisiaj tyle ludzi?

Nagle zrobiło jej się niedobrze. Być może dlatego, że znalazła się tak blisko byłego męża, a może pomyślała o tym samym. Ci ludzie Nie przy¬szli tu po to, żeby wesprzeć bal charytatywny, tylko żeby gapić się na nią.

Jeremy popijał szampana. Zamachał do kogoś z gości.

– Przynajmniej m~sz to, o czym zawsze marzyłaś – -powiedział. ¬Sławę, albo raczej niesławę, a to dobra wiadomość nie tylko dla ciebie, ale i dla rozgłośni.

– Dobra wiadomość? Kilka kobiet nie żyje, Jeremy. Są martwe. Nie wiem, co w tym dobrego. – Mówiąc to, odwróciła się i podeszła do gru¬py kobiet, które rozmawiały o polityce. Chciała uciec przed Jeremym. – Dobrze się czujesz? – dobiegł ją głos Melanie. – Wyglądasz, jak¬byś zobaczyła ducha.

– Ducha dawnego małżeństwa i uwierz mi, był wstrętny -odpowie¬działa.

– Gdzie jest twój nowy mężczyzna? – zapytała Melanie.

– Mam nadzieję, że w drodze. – Kątem oka Sam zauważyła George'a Hannaha, prowadzącego ożywioną rozmowę z Trish LaBelle. Me¬lanie też obserwowała tę scenę i mina trochę jej irzedła. – A ty co? Gdzie twój nowy chłopak?

– Zajęty. – Melanie westchnęła. – Jak zwykle.

– Chciałabym go poznać.

– Poznasz… kiedyś – powiedziała wymijająco i wtedy w drzwiach wejściowych, pod łukiem, pojawił się Ty. Serce Sam zabiło mocniej. Zauważył ją i pomachał w jej kierunku. Zniknęły gdzieś okropne dżinsy i koszulka. Miał na sobie czarny smoking.

– Pora spadać. Idzie twój facet – powiedziała Melanie z nutką za¬zdroSci w głosie i zniknęła za manekinem ubranym w przedwojenną suknię, kiedy Ty podszedł do Samanty.

– Przepraszam za spóźnienie. Coś mnie zatrzymało. Navarrone. Fa¬cet nie ma wyczucia czasu, a potem był duży ruch. – Złapał kieliszek wina z tacy, którą'nosił chudy, znudzony keltler.

– Udało mi się przetrwać bez ciebie – powiedziała zaczepnie.

– Naprawdę? Mmm? – Popatrzył na nią uważnie. – A ja myślałem, że będziesz za mną tęsknić. – Uśmiechnął się uwodzicielsko.

– Marzyciel.

Orkiestra zagrała kolejną piosenkę, ale szybko umilkła, jakby zepsu¬ły się głośniki. Niewiele osób zwrót~o na to uwagę, ale Ty podniósł głowę i spojrzał w stronę balkonu.

– Problemy techniczne – powiedział, kiedy zobaczył, że basista po¬prawia coś we wzmacniaczu.

– Nie powinno ich być. Połowa ludzi w stacji umie się posługiwać tym sprzętem. Rob, George, Melanie, Tiny, nawet ja znam podstawy.

Coraz więcej osób zaczęło zwracać uwagę na to, że orkiestra prze¬stała grać. Eleanor ruszyła do Tiny'ego i pokazywała na drugie piętro. Tiny wbiegł na schody, ale wtedy rozległo się skrzypienie mikrofonu, nastąpiło sprzężenie, i wszyscy umilkli, wpatrując się w orkiestrę.

– Co za diabeł?

Rozległa się muzyka, ale to nie była orkiestra, tylko pierwsze takty

Nocy po ciężkim dniu.

– O, nie – powiedziała Sam z bijącym sercem.

Muzyka ucichła i zatłoczone pomieszczenie wypełnił głos Sam:

– Dobry wieczór, Nowy Orleanie. Witam w Nocnych wyznaniach…

– Nagrałaś to? – spytał Ty.

– Nie. – Zobaczyła jak Georege Hannah przerywa rozmowę, a Eleanor pędzi za Tinym.

– … dziś w nocy porozmawiamy o – Głos Sam umilkł. Poczuła, że patrzy na nią dwieście par oczu. – ofiarach i odkupieniu…

grał razem kilka moich audycji, pomyślała. Serce biło jej szybko.

Popatrzyła uważnie na zgromadzony tłum. Był tutaj. Ale gdzie? Omio¬tła wzrokiem wejścia i balkony… gdzie, do diabła, się schował?

Tiny był już na balkonie, a Eleanor zawróciła i ruszyła przez tłum w stronę Sam.

– Wiedziałaś coś o tym? – spytała zdyszana.

– Oczywiście, że nie.

– Zabierz ją stąd – rozkazała Tyowi.

– Tu Nocne wyznania. Dzwońcie do mnie… z waszymi problemami. Opowiedzcie mi…

– Co się tu, do cholery, dzieje? – George patrzył wprost na Eleanor.

– Co to za kawały?

– Sam mi powiedz – warknęła Eleanor w odpowiedzi. Podszedł do nich Bentz z radiotelefonem w ręku.

– Dowiedzcie się, skąd nadaje – powiedział do słuchawki. Zerknął na Eleanor. – Musimy wyprowadzić stąd ludzi. Już wezwałem posiłki. Niech wszyscy zbiorą się na parkingu po drugiej stronie ulicy.

George zrobił krok do przodu i spojrzał mu w twarz.

– Nie może pan traktować naszych gości jak stada bydła!

– A właśnie, że mogę. – Bentz pstryknął palcami na umundurowanego policjanta. – Spisać nazwiska i adresy wszystkich, którzy w ciągu ostatniego tygodnia wchodzili do budynku. Robotnicy, personel hotelu, goście, doręczyciele czegokolwiek, wszyscy. Do roboty. – Ludzie już ruszyli w stronę drzwi.

Radio Bentza zatrzeszczało.

– Dobra, zaraz tam będę. – Wyłączył je i wyjaśnił: – Wygląda na to, że znaleźliśmy źródło. – Ruszył ku schodom, a Sam tuż za nim. Zerknął przez ramię. – To sprawa policji. Pani niech tu zostanie.

– Nie ma mowy, to mnie dotyczy.

Bentz machnął nerwowo. Pot skroplił mu się nad brwiami, a twarz poczerwieniała z gorąca.

– Do diabła, zrobi pani, co mówię. Dopóki nie sprawdzę, czy jest tam bezpiecznie i ekipa śledcza wszystkiego nie obejrzy, nigdzie pani nie pójdzie. – Popatrzył na Tya. – Pilnuj jej.

Co za głupia kobieta. Nie zdaje sobie sprawy, jakie to niebezpieczne?

Pobiegł po schodach do piwnicy, gdzie było już kilku funkcjonariuszy.

– To jest to?

– Na to wygląda – powiedział jeden z nich. – Stary składzik posprzątany przy remoncie.,

Pomieszczenie nie było puste. Na podłodze stał magnetofon podłą¬czony do kabli w ścianach. Na środku, na składanym krześle, siedział manekin – nagi, ubrany tylko w maskę i czerwoną perukę. Na szyi miał zaciśnięty różaniec. – Jezu – wyszeptał Bentz i wszedł do ciemnego pomieszczenia.

W rękawiczkach zdjął perukę i maskę.

– Cholera. – Oczy manekina zostały zamazane na czarno.

Bentz był już teraz pewny, że Samanta Leeds będzie następna.

Rozdział 32

Prawie tydzień później Sam siedziała przy piurku w rozgłośni i czyta¬ła pocztę, starając się zapomnieć o balu. Policja nie miała podejrza¬nych, chociaż wiele osób twierdziło, że ktoś przebrany za robotnika mógł wejść do budynku. Jeden z manekinów został zabrany z parteru i umiesz¬czony w piwnicy, a ktoś z podstawową wiedzą o systemie nagłaśniają¬cym, podłączył magnetofon do wzmacniaczy. Policja przesłuchała wszyst¬kich obecnych, oraz pracowników ijt?1elu i robotników budowlanych. Ty pomagał policji i dzwonił do Navarrone'a, a Sam czytała o seryjnych mordercach, psychopatach i wszystkim, co mogło odnosić się do Johna. Rick Bentz zwiększył jej ochronę, zarówno w mieście, jak i w domu.

John milczał. Nie zadzwonił ani razu i nie domagał się pochwały za swój czyn.

Sam dostawała dreszczy, na wspomnienie nagiego manekina z zamalowanymi ślepymi oczami. To była wiadomość dla niej.

Groził jej albo coś obiecywał.

Notowania Nocnych wyznań rosły jak szalone. George Hannah wychodził z siebie, a policja sugerowała, że wszystko zostało ukartowane przez właściciela WSLJ po to, by zwiększyć liczbę słuchaczy.

Sam tak nie uważała, chociaż była pewna, że działały dwie siły. Po¬twór, którego celem było zabijanie, i ktoś drugi, kto lubił się bawić ¬a może to był jeden człowiek z rozdwojeniem jaźni? Ktoś z rozgłośni związany z Annie? Na litość Boską, kto?

Usłyszała kroki W korytarzu. W drzwiach pojawiła się Melanie.

_ Pora zaczynać – oznajmiła, a włosy błyszczały jej w świetle lamp. – Pora na zebranie.

_ Co ty tu robisz o tej porze? – zapytała Sam. – Mnie wezwali, ale ty nie masz dzisiaj randki?

Melanie uśmiechnęła się szeroko, a w jej oczach pojawił się błysk.

– Mam wspaniałą randkę•

– Nowy tajemniczy mężczyzna?

_ Mmm – skinęła głową z kocim uśmiechem. – Myślę, że to może być ten właściwy.

_ Brzmi poważnie – stwierdziła Sam. – Trzymam kciuki! – Melanie promieniała i Sam przypomniała sobie, że dzi.ewczyna ma dopiero dwa¬dzieścia pięć lat. – Kto to jest? Znam go? – zapytała.

Melanie pokręciła głową, ale w oczach miała psotne iskierki.

– Nie.

– Więc kiedy go poznam?

_ Niedługo _ powiedziała Melanie szybko. – Przyprowadzę go. A teraz idź na spotkanie. Mały George nie lubi, kiedy każe mu się czekać.

_ Niech no tylko usłyszy, jak o nim mówisz.

_ Nigdy ~ przyrzekła Melanie.

Sam nie miała ochoty iść na to spotkanie, bo coś wisiało w powie¬trzu. Miała wrażenie, że coś się wydarzy. Spodziewała się, że tematem rozmowy będą szalone notowania programu.

Od czasu imprezy charytatywnej WSLJ było bombardowane telefonami od dziennikarzy, którzy choieli przeprowadzać wywiady, a liczba telefonów do programu Sam rosła z dnia na dzień. Nowy Orlean oszalał na punkcie audycji i setki do tej pory obojętnych słuchaczy, domagało się rady Sam. Ludzie chcieli też usłyszeć własny głos na falach radia. Inni szukali sławy; dzwonili i podawali się za Johna albo innego waria¬ta. Naśladowcy wypełzli z ciemnych zakamarków miasta.

Melanie dostawała szału, sprawdzając rozmowy, a detektyw Bentz nakazał podwójną kontrolę. Wszystkie telefony od dziewiątej wieczorem do drugiej w nocy przechodziły przez drugie sito. Melanie odbierała tele¬fony, a potem policjantka wyznaczona przez Bentza udawała, że jest dok¬tor Sam. Każda roZl)1owa była nagrywana i można było ją wyśledzić.

Jak na razie John milczał.

Policja była pewna, że go złapie, ale nawet artykuły w prasie i por¬tret pamięciowy nic nie dały. John zapadł się pod ziemię. Musieli przy¬znać, że rysunek był zbyt ogólny. Każdy wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna z ciemnymi włosami był potencjalnym podejrzanym.

– Rzuć dobre słowo mojej sprawie – powiedziała Melanie z'uśmie¬chem. – Powiedz George' owi, że jestem twoją lojalną, ale przepracowaną, za nisko opłacaną i wykształconą asystentką, która jest gotowa od¬dać duszę za szansę poprowadzenia własnego programu.