Zaczęła eksperymentować i pozwalała dotykać się chłopakowi po piątej albo szóstej randce i zapewnieniach o miłości. Wiedziała, że to grzech, którego nie powinna wyznawać nawet księdzu, ale nie mogła się powstrzymać. Lubiła to i pragnęła coraz bardziej. Starała się o tym nie myśleć, ale wtedy było to jeszcze silniejsze. Zupelnie inaczej, niż mówiła matka, chłopcy zwracali na nią uwagę, chcieli ją całować i dotykać, i chęt¬nie mówi l i jej, jaka jest piękna i jak ją kochają.

A ona im wierzyła. Jakaż była głupia.

Dziewictwo straciła w wieku szesnastu lat z chłopakiem, który we¬dług matki był idealną partią. Potem już nigdy się z nią nie umówił, nie dzwonił i za to pochwalił się wszystkim swoim podbojem. Matka ciągle pytała o Vincenta, o to, co się z nim stało i dlaczego się nie spotykają. Wtedy Estelle odczuła pierwsze skutki tego, przed czym ostrzegała ją matka.

Potem wszyscy chcieli to z nią robić. Kiedy ich odrzucała, złościli się i przypominali, że dla Vincenta Millera rozłożyła nogi.

Czasami Estelle lubiła robić matce wstyd. Aż.do dnia, kiedy uległa i zrobiła to z chłopakiem, który naprawdę jej się podobał, i zaszła z nim w ciążę. Aborcja nie wchodziła w grę, a ona była niepełnoletnia. Dała się namówić matce na kłamstwo, że wyjeżdża do szkoły za granicę. W rze¬czywistości pojechała tylko do Austin i oddała dziecko do adopcji.

– To najlepsze rozwiązanie – powiedziała jej matka i Estelle popeł¬niła największy błąd w życiu. Wyjechała, urodziła chłopca i widziała, jak lekarz patrzył na nią z wyrzutem i podał dziecko pielęgniarce, która je od razu zabrała.

Estelle obwiniała swoją matkę i po powrocie do Houston spotkała się z Oswaldem Segerem. Ten przynajmniej był miły. Interesowały go jej uczucia i do niczego jej nie zmuszał. Kiedy wreszcie to zrobili, za¬dzwonił następnego dnia i przysłał jej róże.

Kiedy skończyła osiemnaście lat uciekli i zamieszkali razem.

Kent urodził się dziesięć miesięcy potem, a Annie niedługo po nim.

Wstrząśnięci rodzice wyrzekli się jej i przypomnieli sobie o niej dopie¬ro, kiedy przyszedł na świat wnuk. Reszta, jak uznali, to była przeszłość, której nie chcieli znać. Kiedy dzieci były małe zrozumiała, że nie będzie szczęśliwa z wymazanym smarem robotnikiem, a fascynacja Wally'ego motocyklami i łodziami wiązała się z całkowitą nieumiejętnością utrzy¬mania pieniędzy na koncie i oszczędzania.

Na szczęście spotkała Jasona Faradaya… wtedy myślała, że ma szcz꬜cie. Teraz, kiedy kończyła trzeciego drinka i alkohol rozgrzał jej ciało, nie była tego taka pewna. Były jeszcze inne tajemnice, których nigdy do końca nie ujawniła, i które prześladowały ją dniami i nocami. Nie mo¬gła przeżyć kolejnego skandalu… było ich już zbyt wiele.

Kręciło jej się w głowie i spojrzała na głęboką, czystą wodę. Kusiła ją niebieska głębia. Obok stała figurka dziewicy, blada w zapadającym zmierzchu, a jej szeroko rozpostarte ramiona, witały i zapraszały.

Łzy popłynęły po policzkach EstelIe, kiedy opróżniła dzbanek i jednym, długim łykiem dopiła resztę alkoholu. W stała na lekko uginających s!ę kola¬nach. Kręciło jej się w głowie, ale wiedziała, co musi zrobić. Podeszła do krawędzi basenu. Pomyślała o tych, których kochała i których tak głupio straciła. Wszystkie jej dzieci odeszły, a jeden zamienił się w potwora.

Jaka z niej była matka?

Zrzuciła sandały i obeszła basen, kierując się ku głębszej części, któ¬rą oświetlała żarówka. Boże, drinki były mocne… jak lekarstwo.

Chyba że… nie… a może jej ostatni gość dosypał czegoś do butelki absolutu?

Oczywiście, że nie. Zresztą to nie miało już znaczenia. Skurczyła palce na zimnych kafelkach. Zachwiała się, potem wyprostowała na moment. Pijanym wzrokiem spojrzała na figurkę Maryi – Świętej Matki – Błogosławionej Dziewicy.

– Wybacz mi – wyszeptała, zamknęła oczy i skoczyła.

Rozdział 34

– Jak to Melanie się nie pokazała? – Sam zażądała wyjaśnień, kiedy wie¬czorem przyszła do studia. Cały dzień przeglądała notatki o Annie Seger i odkryła kolejne wskazówki, pomocne w ustaleniu tożsamości Johna. Policja i tąjemniczy kolega Tya, Andre Navarrone, też starali się rozwiązać zagadkę, zanim morderca uderzy jeszcze raz.

_ Powiedziałem ci – oznajmił Tiny, wzruszając ramionami. – Mela¬niejuż nie wróci. Wściekła się dzisiaj, wpadła do biura Eleanor i rzuciła pracę. Eleanor dostanie szału, bo Melanie nie dała jej dwutygodniowego wypowiedzenia. – Uśmiechnął się krzywo. – Idź, sama zobacz.

– A co z policjantką?

– Przyjdzie, ale na razie jesteśmy tylko ty i ja, skarbie.

– Skarbie? – powtórzyła zdenerwowana do granic wytrzymałości.

Odwróciła się gwałtownie do Tiny'ego i starała się nie podnosić głosu.

_ Powiedziałeś do mnie, skarbie? Słuchaj, Tiny, wyświadcz mi przy¬sługę. Nigdy w życiu nie mów do mnie, skarbie, mała ani żabko, ani w żaden inny pieszczotliwy sposób.

– Jejku, to miał być komplement.

– Ale nie jest – warknęła, zauważyła jego zraniony wzrok i natychmiast poczuła wyrzuty sumienia. – Chyba jestem bardziej spięta, niż myślałam. Przepraszam. Po prostu nastąpiłeś mi na odcisk.

– Tak. To się więcej nie powtórzy – powiedział rozbawiony i wszedł do studia razem z nią. Sam spojrzała na zegarek i pomyślała, że zdąży jeszcze zadzwonić do Melanie i przypomnieć jej, że ma być w pracy, zanim zacznie się program. Nie chciała ruszać telefonów w studiu, więc postanowiła skorzystać z wolnego aparatu na biurku Melby. Wykręciła numer i czekała, przy.glądając się różnym zabawnym przedmiotom pod¬świetlonym migoczącąjarzeniówką.

– No dalej, odbieraj – powiedziała i jeszcze raz sprawdziła godzinę• Odezwała się automatyczna sekretarka: "Cześć, nie ma mnie w domu… wiesz co robić, zostaw wiadomość po sygnale".

Telefon zapiszczał.

– Melanie, Melanie… jesteś tam? Mówi Sam. No, odbierz. Przydałaby się nam twoja pomoc. Proszę, Melanie. Melanie…

Ktoś podniósł słuchawkę•

– Mel…

Połączenie zostało przerwane.

Samanta aż podskoczyła, ale po chwili pomyślała, że to nie ma sensu. Melanie była zła i nie zmieni zdania, przynajmniej nie dzisiaj.

Najwidoczniej chciała im dać coś do zrozumienia. Sam szybko wróciła do studia i o mały włos nie zderzyła się z policjantką, Oorothy, która wyszła zza rogu z papierowym kubkiem kawy w ręku.

– Oj… – Udało jej się nie rozlać płynu. – Lata praktyki – wyjaśniła i dodała: – Słyszałam, że jesteśmy same dziś wieczorem.

– Na to wygląda. – Sam dotarła do studia i otworzyła drzwi. Zerk¬nęła w stronę drugiego pomieszczenia i zauważyła, że Tiny siedzi goto¬wy ze słuchawkami na głowie.

– Niech się pani nie martwi -powiedziała Dorothy, którajednąręką trzymała kubek, a drugą otworzyła sobie drzwi do pokoju. – Znam się na tym, i szczerze pani powiem, że Tiny i ja poradzimy sobie.

– Mam nadzieję – powiedziała Sam, żałując, że Melanie jest taka porywcza i uparta. Pomimo wad, Melanie była osobą interesującą, roz¬garniętą i pełną nowych, świeżych pomysłów. Sam uważała, że dziew¬czyna jest zbyt ambitna.

Kiedy zamknęła za sobą drzwi studia, przestała myśleć o Melanie.

Miała plan, o którym nie powiedziała Tyowi, Eleanor ani policji. Wy¬próbuje go tylko pod warunkiem, że poczuje się bezpieczna. Była właś¬ciwie przekonana, że nic jej się nie może stać. Ty przywoził ją do pracy i odwoził do domu. W rozgłośni wszędzie byli policjanci i ochroniarze.

Sam chciała jednak skontaktować się z Johnem i pomóc pol icj i zła¬pać go, zanim zaatakuje następną ofiarę.

Ustawiła mikrofon, jeszcze raz sprawdziła dźwięk i upewniła się, że komputer działa prawidłowo. Tiny dał znak i popłynęła muzyka. Sam odczekała do ostatnich słów, a potem pochyliła się do mikrofonu.

– Dobry wieczór Nowy Orleanie, mówi doktor Sam. Zaczynamy Nocne wyznania, program dobry dla serca i duszy. Dzisiaj porozmawia¬my o poświęceniu – powiedziała i pomyślata, że ten temat skusi Johna. _ Wszyscy ponosimy ofiary. Zwykle robimy to dla ukochanej osoby, dla szefa albo dlatego, że czegoś bardzo pragniemy. Z tego składa się nasze życie. Czasami czujemy, że poświęcamy się za bardzo i dajemy z siebie tak wiele, a jednak nigdy nie jesteśmy odpowiednio doceniani.

Lampki sygnalizacyjne już się świeciły. Linia pierwsza, druga, trze¬cia i czwarta mrugały, kiedy Sam kończyła mówić. Katem oka zauważy¬ła, jak Tiny i policjantka rozmawiają, kiwają głowami i sprawdzają tele¬fony. Na ekranie pojawiło się pierwsze imię – Arlene.

Sam nacisnęła guzik.

– Tu doktor Sam – powiedziała. – Kto mówi?

– Cześć, jestem Arlene.

– Witaj w programie, Arlene. Przypuszczam, że dzwonisz, ponieważ masz osobiste doświadczenia albo komentarz na temat poświęcania się.

– Tak. Jestem matką trójki dzieci…

Arlene zaczęła opowiadać o całkowitym oddaniu się dzieciom i o bez¬warunkowej miłości, a Sam sprawdzała kolejne imiona, które pojawiały się na ekranie. Na drugiej linii czekała Mandy, Alan na trójce i Jennifer na ostatniej. Dobiegali do połowy programu, a John nie złapał przynęty.

Sam miała nadzieję, że to tylko kwestia czasu.


– Chcesz, żebym udawała, że jestem doktor Sam? – zapytała Melanie i przewróciła oczami, patrząc na swojego chłopaka. Nadal była zła z powo¬du tego, co stało się w radiu. Wypiła dwa kieliszki wina, jeden po drugim i stała teraz w kuchni, w swoim mieszkaniu, kroiła małe cytrynki i-mieszała alkohol. Jej chłopak, ubrany w czarne dżinsy, koszulkę i obszerną skórzaną kurtkę chodził nerwowo po pokoju. Wyglądał na zdenerwowanego i Mela¬nie,jak zwykle w jego obecności, poczuta odrobinę podniecenia -dziś może nawet odrobinę większego. Niewiele o nim wiedziała, ale dla niej był po prostu niegrzecznym, nonszalanckim chłopcem, który nie dbał ani trochę o to, co pomyślą ludzie i łamał wszelkie społeczne konwencje.

Chardonnay zaczęło działać. Nareszcie się rozluźniła.