Pompatyczna przemowa zadziwiła dziewczynę o tyle, że stary aktor przedstawił ją widzom jej własnym imieniem. Z drugiej strony może to nawet zgrabniej, niż gdyby miała udawać osobę, która od niedawna nie żyła.

D'Arcy Archer wrócił do pianina i zagrał pierwsze akordy „Panny z gór”. Ilonka powoli, olśniewając wrodzoną gracją, wyszła na środek podwyższenia i stanęła bez ruchu.

Jedną krótką chwilę, kilka sekund zaledwie, nie potrafiła wydobyć z siebie głosu. Jak przyciągana magnesem spojrzała na gospodarza. Wreszcie słowa ballady zabrzmiały w ciszy jadalni, zawibrował piękny, niemal hipnotyczny głos. Dziewczyna nie miała pojęcia, że jest wyjątkowym zjawiskiem, śpiewała zupełnie po prostu, dla hrabiego, tylko dla niego.

Wyraźnie jej się przyglądał i choć siedział rozparty w krześle, pozornie znudzony, miała niemal całkowitą pewność, że zyskała jego zainteresowanie.

Rzeczywiście, promieniująca z dziewczyny świeżość, radość życia i niewytłumaczalny magnetyzm usidliły słuchaczy. Po skończonej balladzie Ilonka skłoniła się lekko. Goście hrabiego w podziękowaniu nagrodzili ją żywym i hałaśliwym aplauzem.

Hrabia nie klaskał, lecz nie spuszczał wzroku z twarzy Ilonki, co natchnęło dziewczynę nadzieją, że chociaż gospodarz nie okazuje wyraźnie swojego zadowolenia, to jednak może uważa jej występ za wart uwagi.

D'Arcy Archer zaczął już grać cygański utwór, który wybrali jako podkład do tańca, a ona wciąż stała bez ruchu. Z zapartym tchem próbowała zapomnieć o hrabim, wczuć się w muzykę, znaleźć w niej natchnienie.

Przed oczyma, wyraźnie jak na obrazie, miała rozległe węgierskie stepy. Stała u podnóża niebotycznych gór zwieńczonych dziewiczym śniegiem.

Plemię Cyganów rozłożyło obóz dokoła ogniska, kobiety siedziały w drzwiach malowanych wozów, srokate konie pasły się na soczystej trawie.

Kilku mężczyzn wzięło w ręce skrzypce. Zaraz wokół nich zjawiły się dziewczęta, gotowe tańczyć przy muzyce znanej od dawien dawna, tętniącej im w żyłach wraz z krwią.

Ilonka stała się jedną z tych cygańskich dziewcząt.

Stopy same poniosły ją do tańca.

D'Arcy Archer, prawdziwy profesjonalista, instynktownie odgadywał, czego dziewczynie potrzeba.

Z początku grał wolno i spokojnie, łagodnie wydobywał z muzyki tęskne tony zrodzone w głębi duszy Cygana, który szukał jedynej prawdziwej miłości.

Nareszcie ją odnalazł, ale nie dane mu było rozkoszować się szczęściem. Musiał ruszyć za nią daleko w obce ziemie, do Eldorado, które zawsze mamiło za odległym horyzontem, a może jeszcze dalej?

Ilonka poruszała się lekko, kołysała, przekładała na rytm gestów muzykę spływającą spod palców Archera. Całe jestestwo dziewczyny emanowało radością życia; nie tylko umysł i dusza, ogarnięte bliskimi sercu wyobrażeniami, lecz także gibkie ciało.

Muzyka nabrała tempa. Stopy Ilonki zdawały się frunąć nad gładką podłogą. Patrzący mogliby przysiąc, że tancerka unosi się w powietrzu.

Poruszała się szybciej i szybciej, jej smukłe dłonie oddawały wdzięcznie rytm, oczy błyszczały w ekstazie – była zespolona z muzyką w jedno, była pochwałą życia.

Po dłuższej chwili osłupiałego zapatrzenia goście poczęli rękami i stopami wybijać rytm, jakby wtórowali muzyce biciem w bębny.

Obie postacie na scenie oraz wszyscy goście poruszali się w coraz szybszym tempie, aż w końcu dziewczyna nagle – jak gdyby uznała właśnie, że osiągnęła już wszystko, czego chciała i pragnęła – zamarła jak posąg.

Ręce miała wzniesione wysoko, głowę odrzuconą do tyłu w zachwycie i tak zastygła, nim się osunęła na ziemię w nieopisanym geście poddania mocom silniejszym od człowieka.

Na znak Archera, przy dźwiękach finalnego crescendo, lokaj opuścił kurtynę.

Aplauz w jadalni był ogłuszający. Kilku gości zerwało się z miejsc.

– Brawo!!! – krzyczeli jedni.

– Bis!!! – wołali inni.

Za kurtyną D'Arcy Archer wstał od pianina i pomógł Ilonce się podnieść.

Rozumiał. Wiedział z całkowitą pewnością nabytą w ciągu lat na scenie, że Ilonce trudno jest wrócić do rzeczywistości z czarodziejskiego świata, w który przeniósł ją taniec.

– Była pani wspaniała! – wykrzyknął.

Obdarzyła go bladym uśmiechem. W tej samej chwili kurtyna rozsunęła się na boki, a uścisk dłoni Archera powiedział dziewczynie, że powinna się pochylić w ukłonie, podobnie jak on, przy wtórze grzmiącego aplauzu dobiegającego z jadalni.

Wreszcie kurtyna opadła znowu.

– Prosimy do nas! – dobiegły zza niej okrzyki.

– Cudowna! Boska!

– Chcemy z panią porozmawiać!

Lokaj, który miał za zadanie obsługiwać kurtynę, spojrzał na artystów pytająco. Ilonka nagle uświadomiła sobie, że jest jedyną kobietą w pokoju pełnym mężczyzn.

– Nie! Nie! – rzuciła cicho.

Nie czekała, by Archer dotrzymał jej towarzystwa.

Zanim w ogóle zdążył cokolwiek powiedzieć, wysunęła dłoń z jego ręki, przemknęła przez drzwi, którymi wprowadzono ich do jadalni, i pobiegła korytarzem, a potem w górę po schodach.

Nie potrafiłaby wyrazić swoich przeczuć słowami, lecz instynktownie odgadywała, że właśnie się zetknęła z czymś, co niespodziewanie okazało się kolejnym niebezpieczeństwem.

ROZDZIAŁ 4

W sypialni na piętrze Ilonka przysiadła na stołeczku przed toaletką i czekała, aż serce zwolni szalony bieg, a oddech się uspokoi.

Burza uczuć z wola przycichła, lecz dziewczynie trudno było wrócić do rzeczywistości i odnaleźć prawdziwą siebie. Nigdy dotąd nie tańczyła tak dobrze, nie okazała tyle szczerości w każdym geście.

Doskonale wiedziała, dlaczego tak się stało. Po pierwsze, z całych sił próbowała być pomocna panu Archerowi – przecież od jej starań tak wiele zależało! Po drugie, dopingowała ją obecność publiczności, szczególnie hrabiego Lavenhama.

Nie można powiedzieć, by zamierzała za wszelką cenę wywrzeć na nim wrażenie, ale ponieważ gorąco i szczerze pragnęła pomóc panu Archerowi, wczuła się na tyle mocno w rolę, że z Ilonki Compton przerodziła się w prawdziwą węgierską tancerkę, którą widziała w myślach.

Teraz musiała się na powrót przeobrazić, by w swoim zwykłym – jak uważała, prozaicznym- wcieleniu podjąć przygotowania do podróży ku Bedfordshire i pobytu z wiecznie skwaszoną ciotką Agatą. A wszystko dlatego, że przyrodnia siostra była chorobliwie zazdrosna.

Jeszcze na jedną cudowną chwilę pozwoliła zwyciężyć wyobraźni, poddała się marzeniom.

Powoli rytm serca przycichał. Spojrzała w lustro.

Choć oczy nadal miała nienaturalnie błyszczące, rozpoznawała już własną twarz – na powrót stawała się Ilonką.

Usłyszała pukanie do drzwi.

– Proszę wejść! – zawołała sądząc, że to jedna z pokojówek.

Ku jej zdumieniu w drzwiach ukazał się lokaj.

– Pan hrabia prosił o przekazanie pani wyrazów uznania i powtórzenie, że będzie się czuł zobowiązany, jeśli zechce pani dotrzymać mu towarzystwa w salonie.

Tego Ilonka się nie spodziewała.

Odegrała przecież swoją rolę, dała przedstawienie dla hrabiego i jego gości. Nie sądziła, by gospodarz miał jakąkolwiek rację prosić ją o coś więcej. Zamierzała stanowczo odmówić.

Już odpowiednie słowa formowały się jej na ustach, gdy nagle pomyślała, że jeśli nie uczyni zadość życzeniu hrabiego, może zaszkodzić panu Archerowi.

Miała mocne wewnętrzne przekonanie, że aplauz, jakim goście nagrodzili jej występ, zrobił na gospodarzu duże wrażenie. Jeżeli się nie myliła, zapewne hrabia zaproponuje panu Archerowi organizację występów także podczas innych przyjęć, a może nawet zarekomenduje go swoim przyjaciołom.

Pamiętała jednak, że sam nie bił braw. A jeśli w odwecie za jej odmowę użyje swej władzy przeciw panu Archerowi?

„Na pewno tak zrobi- myślała- ponieważ jest przekonany, że wszyscy muszą być mu ślepo posłuszni. Nie liczy się z naszymi uczuciami, bo nie jesteśmy dla niego nikim ważnym”.

Złościły ją podobne wnioski, lecz trudno było ich uniknąć.

Gdyby była panią siebie, wysłałaby hrabiemu wiadomość, że wypełniła już obowiązki określone w kontrakcie, za który płacił, że jest zmęczona i ma jedno życzenie: udać się na spoczynek. Wyobraziła sobie wściekłość hrabiego na wieść, że sprzeciwiła mu się zwykła aktorka, po której oczekiwał dozgonnej wdzięczności za to, że ją w ogóle zauważył. Wątpliwe jednak, czy lokaj znajdzie w sobie tyle odwagi, by taką wiadomość powtórzyć.

Uśmiechnęła się bezwiednie.

„Cóż, tak czy inaczej muszę pomóc panu Archerowi”- zadecydowała.

Czuła na sobie zaciekawiony wzrok lokaja, który zdawał się nie rozumieć jej wahań. Rozmyślnie przeciągnęła ciszę.

– Proszę przekazać panu hrabiemu – odezwała się wreszcie – że przyjdę za kilka minut.

– Tak jest, proszę pani – służący wyszczerzył zęby w uśmiechu, po czym dodał zuchwale: – niech to nie trwa długo, bo pan hrabia nie lubi czekać.

Zamknął za sobą drzwi i nie zdołał już usłyszeć śmiechu Ilonki.

Ponieważ nie lubiła być ponaglana, rozmyślnie wolno przyczesała włosy, wygładziła suknię, a następnie przez dłuższą chwilę przyglądała się swojemu odbiciu w lustrze. Wreszcie wolnym krokiem ruszyła przez korytarz wiodący do głównych schodów.

Nie mogła powstrzymać się od myśli o tym, jak przerażona byłaby matka, gdyby wiedziała o jej wyczynach. Pewnie Muriel lepiej by się czuła w tej roli. Mogłaby się cieszyć otoczeniem grupy dżentelmenów – i to bez żadnej konkurencji. Wspomnienie przyrodniej siostry ponownie zrodziło w Ilonce żarliwą nadzieję, że lord Denton, przebywający już w Towers, tak się rozkocha, iż z dnia na dzień poprosi Muriel o rękę.

„Gdyby się szybko pobrali, mogłabym niedługo wrócić do domu, do mamy” – pomyślała dziewczyna. Niczego na świecie nie pragnęła bardziej.

Kiedy znalazła się w hallu, lokaj przyśpieszył kroku, by otworzyć przed nią drzwi salonu.

Ogarnął ją hałas podniesionych głosów i śmiechów.

Choć brzmiały wesoło, odniosła wrażenie, że to przyjęcie nie zostałoby powszechnie uznane za właściwe dla debiutantki.