Czekały na hrabiego oraz jego gości. Miały ich zawieźć na wyścigi.

Właśnie dżentelmeni zaczęli się pojawiać na schodach. Stali czas jakiś, aż dołączył do nich gospodarz z cylindrem zawadiacko przekrzywionym na bok, w ciemnych wysokich butach wypolerowanych do połysku, kontrastujących z kremowymi obcisłymi spodniami. Wraz z jednym z przyjaciół wsiadł do pierwszego faetonu.

Lokajczyk wdrapał się na wąską ławeczkę z tyłu i ruszyli. Hrabia powoził końmi w sposób zdradzający prawdziwego eksperta.

Inne powozy szybko zapełniły się pasażerami.

Ci, którzy nie chcieli jechać faetonami, podróżowali w bardzo wygodnym, wręcz luksusowym powozie na resorach.

Ilonka stała w oknie i przyglądała się odjeżdżającym, dopóki ostami pojazd nie zniknął za zielonym szpalerem dębów. Potem westchnęła i przeszła do sypialni.

Miała do wykonania trudne zadanie, nie tylko dlatego, że nigdy dotąd nie podróżowała zupełnie sama. Choć wstyd jej było się przyznać, serce nakazywało jej zostać.

Dwie godziny później była już w drodze.

Natychmiast po odjeździe hrabiego Lavenhama poleciła pokojówkom spakować swoje rzeczy i zamówiła powóz, który miał ją zawieźć do najbliższej gospody – przystanku dyliżansu pocztowego.

Wydawała rozkazy tak autorytatywnym tonem, że uniknęła wszelkich dyskusji ze służbą czy choćby sugestii, że powinna zaczekać na powrót pana domu.

Miała szczęście, że sekretarz hrabiego – który wydawał polecenia, gdy gospodarz był nieobecny – także wyjechał na wyścigi i w ten sposób nie został nikt, kto mógłby jej mówić, co powinna, a czego nie powinna robić.

Dopiero kiedy była już ubrana w podróżną suknię, a jej kufry zapakowano i przygotowano do zniesienia na dół, zagadnęła pokojową:

– Zanim odjadę, chciałabym jeszcze zobaczyć pana Archera.

– Czy… jest pani pewna? Ten widok może panią rozstroić…

– Chcę się przy nim pomodlić – odparła Ilonka.

Bez jednego słowa więcej służąca powiodła dziewczynę w stronę pokoju, który zajmowała zaraz po przyjeździe.

Story były zaciągnięte, ale przez szpary wpadało wystarczająco dużo światła, by dostrzec, że pan Archer został ułożony z rękoma skrzyżowanymi na piersi.

Ilonka zbliżyła się do łóżka. Stary aktor wyglądał prawie jak kamienna rzeźba na kościelnym grobowcu.

Zdawał się młodszy niż w rzeczywistości, śmierć wygładziła mu zmarszczki. Jego twarz wyrażała dziwny spokój, jak gdyby wiedział, że już o nic nie będzie musiał się martwić.

Hrabia Lavenham miał rację mówiąc, że stary aktor umarł z uśmiechem na ustach. D'Arcy Archer po śmierci wyglądał na szczęśliwego.

„Był szczęśliwy” – pomyślała Ilonka.

Na pewno hrabia nie tylko by mu zapłacił za oba występy, lecz także polecił go przyjaciołom. Z drugiej strony jaką wartość miałyby rekomendacje, jeśli pan Archer nie mógł zagwarantować występu Ilonki? Hrabia miał na ten temat zupełnie inne wyobrażenie, a w efekcie pan Archer, wydawszy pieniądze, znów popadłby w biedę.

Uklękła przy łóżku i zmówiła modlitwę za spokój duszy zmarłego. Bóg z pewnością wiedział, co było najlepsze dla pana Archera. Może śmierć oszczędziła staremu aktorowi wielu nieszczęść i męki niepewności o przyszły los?

W korytarzu czekała pokojowa.

– Trumnę dla tego biedaka przywiozą dzisiaj po południu – powiedziała. – Nie zostanie pani na pogrzebie?

– Niestety, nie mogę – westchnęła Ilonka.

– Jeżeli pan hrabia będzie sobie życzył panią zobaczyć, czy będzie wiedział, jak ją odnaleźć?

– Sądzę, że pan hrabia wie wszystko co konieczne – odparła Ilonka wymijająco.

Podziękowała kobiecie i dała jej wysoki napiwek dla pokojówek, przy czym odniosła wrażenie, że służąca przyjmuje go z niemałym zdziwieniem.

Schodząc po wielkich schodach uświadomiła sobie boleśnie, że na zawsze opuszcza najwspanialszy pałac, w jakim kiedykolwiek gościła… a także jego właściciela. W końcu nie zobaczyła Apolla ani nawet nie zwiedziła domu. Odjeżdżała niepocieszona.

„Do końca życia będę musiała sobie jedynie wyobrażać wszystko to, czego tu nie widziałam”.

Jednego się nauczyła. Wiedziała, jakie to uczucie być całowaną. Zrozumiała słowa poetów i pisarzy.

„Jak to możliwe, żeby całował mnie człowiek, którego dopiero co spotkałam i który o mnie nic nie wie?” – pytała sama siebie.

A jednak jego pocałunek był bardziej ekstatyczny i gwałtowniejszy niż cokolwiek, o czym zdarzyło jej się czytać lub marzyć.

Kiedy dotarła do gospody, podziękowała woźnicy oraz lokajczykowi hrabiego za odwiezienie; zdumiała obu obdarowując ich napiwkami, a następnie wynajęła powóz.

Choć było to mało prawdopodobne, brała pod uwagę, że może hrabia zechce podążać jej tropem.

Dlatego dojechała jednym powozem tylko do pewnego miasteczka na granicy Bedfordshire, a tam ponownie się przesiadła i dopiero ostatnim środkiem transportu podążyła do Stonefield, w pobliżu którego znajdował się dom pani Adolphus.

Przewidywała, że tym sposobem mądrze i skutecznie zatarła za sobą wszelkie ślady. Jednocześnie nie była pewna, czy jej wyobrażenia, że hrabia Lavenham uczyni choćby najmniejszy wysiłek, by spróbować ją odnaleźć, nie są skutkiem wyjątkowego zarozumialstwa i próżności.

„Nie mogłam przecież dopuścić, by się dowiedział, kim jestem” – usprawiedliwiała się w myślach.

Żałowała, że D'Arcy Archer przedstawił ją prawdziwym imieniem, ponieważ w ten sposób dał hrabiemu do ręki klucz, dzięki któremu można b y ł o ją zidentyfikować.

„Dla niego jestem tylko podrzędną aktoreczką”

– przekonywała siebie, wyglądając przez okno powozu na płaskie, nudne pola Bedfordshire.

Nie będzie jej szukał. Po prostu zajmie się aktorką z Drury Lane i pozwoli się adorować pięknym kobietom, które bezustannie mu się narzucają.

Poczuła w sercu bolesne ukłucie. Nie, nie mogła sobie pozwolić na śmieszne uczucie zazdrości.

„Muszę pamiętać, że hrabia i lord Marlowe są gotowi całować każdą ładną kobietę, jaką spotkają”.

Ona sama nic dla nich nie znaczyła. Była jedną z wielu.

„Hrabia Lavenham na zawsze pozostanie dla mnie kimś szczególnym” – pomyślała.

Raz jeszcze poczuła w sobie to dziwne gwałtowne poruszenie, muzykę wypływającą z serca i drżenie ogarniające całe ciało, magnetyczne fale sięgające hrabiego, by uczynić z nich obojga na jeden pełen uniesienia moment spójną doskonałość.

„Nic dziwnego, że ludzie szukają miłości”.

Spłoszyła się tą myśl, gdyż właśnie przyznała przed samą sobą, że to była miłość.

Sarna jechałaś wynajętym powozem? Niesłychane!

– wykrzyknęła pani Adolphus.

Ilonka została przyjęta w zimnym brzydkim salonie, gdzie pani Agata Adolphus, z tamborkiem w ręku, siedziała przy oknie.

– Cóż miałam zrobić, ciociu Agato? – odparła dziewczyna. – Biedna Hanna zginęła w wypadku.

Pani Adolphus przeszyła ją ostrym spojrzeniem, jakby doszukiwała się kłamstwa. Ze zgrozą wzniosła ręce ku niebu.

– Jechałaś bez opiekunki? Jak mogłaś?

– Nie miałam wyjścia. Byłam w bardzo małym miasteczku. Nie przypuszczam, żeby ktokolwiek tam słyszał o najmowaniu damy do towarzystwa.

– Z pewnością mogłaś coś na to poradzić, gdybyś się porządnie zastanowiła – odparowała pani Adolphus, zawsze gotowa wytknąć błąd. – A gdzie spędziłaś noc, jeśli można spytać?

– Pastor był na tyle miły, że użyczył mi pokoju w plebanii. – Przynajmniej to wyjaśnienie nie powinno obudzić zastrzeżeń.

Jednak pani Adolphus nie czuła się usatysfakcjonowana.

– Czy to żonaty człowiek? – spytała ostro.

– Nie, ale po pierwsze, zbliża się do osiemdziesiątki, a po drugie, mieszka z nim gospodyni, starsza kobieta. Uwierz mi, ciociu, była z niej doskonała przyzwoitka.

– Nikogo więcej z tobą nie było?

Ilonka milczała przez chwilę. Gdyby wyznała prawdę, wzbudziłaby tysiące podejrzeń.

– Nie… nikogo więcej – odpowiedziała wreszcie.

Pani Adolphus westchnęła, nie z ulgą, lecz rozczarowana.

– No cóż – rzekła – w końcu dotarłaś tu bezpiecznie, chociaż muszę powiedzieć, że uważam całą tę historię za bardzo dziwaczną. Trudno doprawdy uwierzyć, że nie miałaś innego wyjścia, jak udać się w tak daleką drogę bez opieki.

Ilonka nie odpowiedziała na ten zarzut, bo sprowokowałaby tylko bezsensowną sprzeczkę.

– Czy mogę pójść na górę, ciociu? – spytała. – Chciałabym umyć ręce i twarz. Ostatnią część trasy przebyłam w tumanach kurzu.

– Wcale mnie to nie dziwi, niestety dawno nie padało – odparła pani Adophus. – Bóg jeden wie, co się stanie ze zbiorami, jeśli wkrótce nie nadejdą deszcze.

Ilonka odwróciła się do drzwi, lecz kiedy do nich dotarła, pani Adolphus odezwała się ponownie:

– Ach, Ilonko, w hallu jest dla ciebie list od matki – rzekła takim tonem, jakby przekazanie dobrej wiadomości sprawiało jej przykrość. – Rozpoznałam pismo. Spodziewam się, że jej ciebie brakuje.

– List od mamy? Cudownie!

Ilonka nie zwlekając wyszła do hallu. List adresowany ręką matki ujrzała starannie umieszczony z boku stołu, w takim miejscu, by go nie znalazła przypadkiem.

Chwyciła kopertę i pobiegła na górę. Chciała być sama, choćby w tym nieładnym, surowym pokoju, który zajmowała, kiedy mieszkała w Chmurnym Zamku.

Podeszła do okna, bo chociaż na zewnątrz było wciąż jeszcze dosyć światła, półmrok panujący we wnętrzu nie pozwolił jej wyraźnie widzieć liter.

Niecierpliwie otworzyła list. Pierwsze słowa zamazały jej się przed oczyma.

Mam dla ciebie dobre nowiny, kochanie. Lord Denton oświadczył się Muriel, a ona go przyjęła.

Zaręczyny zostaną ogłoszone w najbliższym porannym wydaniu „Gazette”.

Matka lorda Dentona, która ze względów zdrowotnych mieszka we Francji, chce jak najszybciej poznać przyszłą synową, stąd Muriel, w towarzystwie ciotki narzeczonego jako przyzwoitki, jedzie ją odwiedzić. Sam narzeczony nalega, by zostali u jego matki przynajmniej na miesiąc. Możesz więc szybko wracać do domu, bym w ciągu tego miesiąca, przed powrotem Muriel, mogła cię przedstawić na dworze królewskim.