On został ranny, a ty go uratowałaś. Wydawałaś mi się tak wspaniała owej nocy, że przestałem się bać ożenku. Wszystko zostało zaaranżowane i zanim się zorientowałem, zostałem wyznaczony ma męża, nie używszy dostatecznie życia.

Wróciłem wcześniej ze Sztokholmu, by wyjaśnić ci, dlaczego powinniśmy wszystko na razie odłożyć, ale Renato kazał mi „ być rozsądnym " – to jego własne słowa.

Jeszcze dziś rano miałem szczery zamiar cię poślubić, ale kiedy siedziałem w katedrze, zrozumiałem, że nie jestem gotów.

Spróbuj mi wybaczyć. Nadał uważam, że jesteś cudowna.

Lorenzo

Cisza zdawała się dźwięczeć Heather w uszach, lecz była to dziwna cisza, przypominająca śmiech. Śmiał się cały świat. Powoli opuściła kartkę i tępo spojrzała w przestrzeń.

Lorenzo nie przyjdzie. Nigdy nie kochał jej naprawdę, nie chciał się z nią żenić, natomiast Renato pragnął tego związku, bo tak mu było wygodniej. Dla własnych celów bawił się nimi jak marionetkami, co i rusz pociągając za sznurki. Nic dziwnego, że przyjął ją tak entuzjastycznie.

– Malediril - zaklął z tyłu po sycylijsku Renato, domyśliła się, że czytał jej przez ramię.

Odwróciła się i zobaczyła, że jest zaszokowany. Krew odpłynęła mu z twarzy i wyglądał tak samo upiornie, jak w ambulansie, kiedy był bliski śmierci.

Napotkał jej wzrok. Po raz pierwszy Renato był bezradny. Musiał czuć się tak samo jak ona, niczym człowiek znienacka uderzony kamieniem. Heather w pełni odczuła to później, bo na razie wszystko obserwowała z góry.

Zaczęli ku nim ściągać zaintrygowani krewni. Wieść o tym, że stało się coś okropnego, rozeszła się lotem błyskawicy.

– Co napisał? – szepnęła Angie.

Ponieważ nie otrzymała odpowiedzi, wyjęła kartkę z odrętwiałych palców Heather. Bernardo również ją przeczytał i podniósłszy głowę, spojrzał na Renata wzrokiem przerażonym i wściekłym.

– Znajdę go i przyprowadzę…

– Nie! – krzyknęła Heather, która odzyskała jasność umysłu. – Myślicie, że teraz za niego wyjdę?

– Heather, on w gruncie rzeczy chce… – zaczął Bernardo.

– Ale ja nie. Czy myślisz, że aż tak zależy mi na ślubnej obrączce, bym siłą wlokła pana młodego przed ołtarz?

– Wybacz. – Skinął głową. – Tak mi się głupio wyrwało…

Odzyskała siłę wewnętrzną. Gdzieś w głębi serca wyła z bólu i wkrótce zaleje się łzami, ale teraz otoczyła się płaszczem dumy, która musi chronić ją do chwili, gdy zostanie sama. Gdyby tylko mogła stąd uciec i schować się przed tłumem, który przyglądał się jej upokorzeniu. Ale nie ucieknie, tylko wyjdzie stąd z podniesionym czołem.

– Dobrze – rzekła spokojnym tonem. – Skoro tak, lepiej idźmy do domu. – Popatrzyła na Renata. – Ty mnie tu przyprowadziłeś, więc mnie stąd zabierz.

Gdyby nie była taka wściekła, dostrzegłaby w jego oczach niekłamany podziw, lecz jej gniew osłabł, gdy spojrzała na stojącą obok Baptistę. Starsza pani wyglądała przerażająco źle. Cała drżała.

– Wybacz, mamma. To musi być straszne również dla ciebie.

Baptista spróbowała się uśmiechnąć.

– Spróbuj wybaczyć memu synowi, jeśli zdołasz. Nie jest zły, ale zawsze wybierał łatwe drogi. Rozpuściłam go pobłażliwością i oto skutki.

– To nie twoja wina – rzekła z naciskiem Heather, patrząc znacząco na Renata.

– Jesteś niezwykle łaskawa, moja droga – odparła słabym głosem Baptista. – Niezwykle… – Zachwiała się.

– Mamma! - krzyknął Renato i w ostatniej chwili ją podtrzymał.

– Połóż ją. – Angie z druhny zmieniła się w lekarkę i uklękła obok Baptisty.

– Czy to zawał? – spytał Renato, klękając przy matce z drugiej strony.

– Raczej nie. Być może to nic groźnego, ale lepiej zabrać ją do szpitala.

Renato wziął matkę na ręce.

– Mamma - powiedział. – Mamma! Miu Diu! – Ruszył w stronę drzwi. – Szpital jest obok. Zaraz tam będziemy.

– Zajmiemy się gośćmi – dodał Enrico. – Zabierzemy ich do domu, nakarmimy i pożegnamy.

– Dzięki. – Bernardo pospieszył za bratem.

– Co robimy? – Angie spojrzała na przyjaciółkę.

– Do szpitala – postanowiła Heather. – Ja też ją kocham.

W szpitalu zastały Bernarda i Renata, którzy nerwowo krążyli po korytarzu.

– Czy coś wiadomo? – spytała Heather, nie patrząc na Renata. Udawała, że go nie ma. Czuła się tak nieszczęśliwa, że z trudem powstrzymywała się od płaczu.

– Jeszcze nie, ale wszystko będzie dobrze – odparł Bernardo. – Zdarzało się to już przedtem.

– Tak, ale każdy atak przybliża ją do śmierci – jęknął Renato. – Jej serce jest przez to coraz słabsze.

– Nie bądź pesymistą – zaprotestowała Angie. – Moim zdaniem tylko zasłabła, a w końcu jestem lekarzem.

Bernardo rzucił jej wdzięczne spojrzenie. Heather nie przeoczyła tego, jak uścisnął dłoń Angie, ani pokrzepiających uśmiechów, które wymienili. Wyglądali na dobraną parę… Natychmiast pomyślała o sobie i Lorenzo… Z jej piersi wyrwał się krótki szloch, oczy na chwilę wypełniły się łzami. Miała na sobie wspaniałą suknię ślubną. W tej chwili powinna klęczeć przed ołtarzem u boku Lorenza, podczas gdy ksiądz łączyłby ich małżeńskim sakramentem. Jednak zakpiono sobie z niej, a człowiekiem, który swymi intrygami sprowadził na nią nieszczęście, był Renato.

Heather dotąd nigdy nie darzyła nikogo nienawiścią, lecz teraz poczuła gorzki smak tego uczucia. Spojrzała na obserwującego ją Renata i wiedziała, że wyczuwał jej myśli. Chciała rzucić mu w twarz oskarżenie, lecz powstrzymał ją wyraz jego twarzy. Ze złością otarła łzy. Jego matka była chora. Nie przeklnie go, lecz nigdy nie pozwoli, by widział ją słabą i upokorzoną.

– Kochanie – szepnęła Angie, pochylając się ku niej.

– Nic mi nie jest – odparła stanowczo Heather, biorąc się w garść. – Bernardo, czy mógłbyś coś dla mnie zrobić?

– Oczywiście.

– Czy byłbyś uprzejmy zatelefonować do domu i porozmawiać z pokojówką Baptisty? Potrzebuję normalnego ubrania.

– Ja też – dodała szybko Angie.

Skinąwszy głową, odszedł na bok i wyjął telefon komórkowy. Heather stanęła przy oknie i wyjrzała na zewnątrz. Wszystko wytrzyma, jeśli tylko nie będzie musiała oglądać Renata.

Bernardo wrócił z wiadomością, że pokojówka jest już w drodze, gdy pojawił się lekarz.

– Stan stabilny – oznajmił. – Możecie do niej na chwilę zajrzeć.

Obaj mężczyźni wyszli. Angie i Heather siedziały w milczeniu, póki nie przyniesiono ubrań. Po kilku minutach nikt by się nie domyślił, że wybierały się na ślub.

Wrócił Renato. Wciąż był bardzo blady, a jego głos brzmiał dziwnie.

– Mama chce się z tobą zobaczyć – poinformował Heather.

– Jak się czuje?

– Bardzo cierpi. Obwinia się o to, co się stało.

– Bzdura. Wiem, kto tu zawinił, ale na pewno nie ona.

– Więc jej to powiedz. Mów, co chcesz, ale nie zadręczaj jej swoją miną. Tylko ty jesteś w stanie jej pomóc.

Gdy Heather weszła do pokoju chorej, Bernardo wstał z łóżka i dyskretnie się wycofał, jednak Renato stanął w drzwiach i obserwował Heather.

Starsza pani, tak niedawno jeszcze władcza i pełna werwy, teraz prawie ginęła w szpitalnym łóżku, blada, drobna i delikatna. Spojrzała na Heather. Oczy miała zmęczone i niespokojne.

– Wybacz mi – szepnęła. – Przebacz…

– Nie ma nic do wybaczania – powiedziała szybko Heather. – To nie twoja wina.

– Mój syn okrył cię hańbą.

– Nie – sprzeciwiła się ostro. – Hańbą mogłyby mnie okryć tylko moje własne uczynki i nic poza tym. To wszystko przeminie, a życie idzie naprzód. – Wzięła Baptistę za rękę. – Twoje również.

Mamma pogłaskała ją po twarzy.

– Masz wielkie serce – szepnęła – a mój syn jest głupi.

Heather uśmiechnęła się pocieszająco.

– Jak większość mężczyzn. Wiemy o tym, prawda? Ale nie damy się skrzywdzić ich głupocie.

Twarz Baptisty rozluźniła się.

– Niech ci Bóg wynagrodzi. Nie odchodź.

– Oczywiście, że nie – zgodziła się Heather. – Dopóki nie dowiem się, że wyzdrowiejesz.

– Wkrótce będę w domu. Przyrzeknij, że cię tam zastanę. – W głosie Baptisty narastało napięcie. – Obiecaj.

Heather patrzyła na nią ze zdumieniem. Chciała jak najprędzej uciec z Sycylii.

– Ale… – wyjąkała – ja nie mogę…

– Obiecaj jej! – nie wytrzymał Renato.

Baptista denerwowała się coraz bardziej.

– Przyrzekam – powiedziała szybko Heather. – Będę w domu aż do twojego powrotu. Teraz już pójdę, zostawię cię z rodziną.

– Będziesz w domu – powtórzyła Baptista. – Obiecałaś.

– Zawsze dotrzymuję słowa. – Wyszła na korytarz.

– No i co? – spytała natychmiast Angie, widząc jej pobladłą twarz.

– Sama nie wierzę w to, co zrobiłam. – Szybko zdała relację przyjaciółce.

– Nie miałaś innego wyjścia.

– To prawda, ale jak mam mieszkać pod jednym dachem z Renatem, nie mówiąc mu, jak bardzo go nienawidzę?

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Residenza była upiornie cicha. Znikły hordy gości spragnionych jadła i napoju, a przede wszystkim pikantnych szczegółów, pożywki do kolejnych plotek.

Za to ocalał weselny tort, bo wszyscy byli zbyt przesądni, by go napocząć. Wysoki, piękny i biały, samotnie głosił chwałę związku, który nie został zawarty.

Heather stała w półmroku wielkiej sali, spoglądając na figurki nowożeńców, wieńczące najwyższe piętro tortu. Czuła się schwytana w potrzask. Za nią znajdowały się bolesne wspomnienia, drogę do przodu uniemożliwiała obietnica złożona Baptiście.

Nagle poczuła wielki głód. No tak, od zeszłego wieczoru nie miała nic w ustach, zbyt była podniecona. Czekała do wesela. Podczas krajania tortu zamierzała zdjąć owe dwie figurki i zachować na zawsze. Cóż, nadal tam były.

Nagle coś w niej pękło. Przez cały dzień choroba Baptisty pomagała jej uciec przed prawdą, lecz teraz musiała spojrzeć jej w oczy. Lorenzo nie kochał jej, uciekł sprzed ołtarza, wystawił ją na pośmiewisko. Marzenia o miłości zmieniły się w odrażającą farsę.