– Szybciej! – zawołał.

Przez ścianę deszczu nie widziała świątyni, więc mogła jedynie podążać za nim.

– Tam – pokazał na drugi koniec ruiny – tam jest sucho.

Jednak schronienie okazało się za małe. Mieściły się jedynie konie, więc wprowadzili przerażone zwierzęta do środka, a sami zostali na zewnątrz.

– Cholera! – zawołał. – Myślałem, że wytrzyma jeszcze jeden dzień.

Heather jakby wyrosły skrzydła. Zachwyciło ją wycie wiatru, błyskawice i siekące strumienie deszczu. Renato patrzył na nią zdumiony. Nie była to kobieta, którą znał, lecz osoba, natchniona siłami przyrody. Odwróciła się w jego stronę ze śmiechem i wyzwaniem w oku. W następnej chwili pochwycił ją w ramiona.

Całowana przez mężczyznę, który stracił panowanie nad sobą, który pożądał wbrew swej woli, czuła się cudownie. Tkwiła w tym jakaś zniewalająca przewrotność. Całował jej usta, policzki, oczy, odkrywając ją gorączkowo, jakby wszystko inne było nieważne. Przywarła do niego, przemoczone koszule nie skrywały niczego. Napawała się dotykiem jego ciała, muskularnych rąk i ramion, mocnego karku, jego pierwotną, męską siłą. Tego właśnie pragnęła, nawet gdy broniła się przed nim, bo – podobnie jak Renato – chciała mieć go na własnych warunkach. Jednak to, co działo się teraz, było burzą zmysłów, ciekawością, przyciąganiem się przeciwieństw, a wszystko to zlało się w rządzącą się własnymi prawami namiętność. Serce waliło jej tak gwałtownie, że wyczuł to i położył jej dłoń między piersiami.

– Czy Lorenzo przyprawił cię o takie bicie serca? – spytał.

– Czujesz różnicę?

– Nie ma żadnej różnicy! – krzyknęła. – Jesteście tacy sami. Obaj samolubni, nieczuli wobec innych, bezwzględnie wykorzystujący kobiety.

Zastanawiała się, co za przewrotność każe jej walczyć z mężczyzną, który tak silnie działa na jej serce i zmysły. To odwieczna kobieca mądrość ostrzegała ją, by nie pozwoliła mu zwyciężyć zbyt łatwo. Nie wiedziała, na czym zbudują swoją przyszłość, czy to będzie miłość, czy tylko pożądanie, jeśli jednak fundamentem ma być to, co dzieje się teraz, a ona straci grunt pod nogami, później będzie tego gorzko żałować.

Renato pojmował to doskonale, bo usiłował złamać jej opór. Wśród pocałunków szeptał o przeznaczeniu, o odwiecznej namiętności, był uwodzicielski i pełen żaru… Wprost trudno było mu się oprzeć.

Pożądanie bez miłości jest piekłem.

Łączyła ich jedynie namiętność, a małżeństwo zbudowane na tak chwiejnej podstawie nie wróży niczego dobrego. Powinna się przed tym bronić, lecz było to niezwykle trudne, gdyż ciało Heather pragnęło wszystkiego, co chciał ofiarować jej Renato.

Ulewa skończyła się równie gwałtownie, jak zaczęła, przechodząc w mżawkę. Wyrwała się z jego objęć i odwróciła, lecz niezbyt jej to pomogło. Dookoła widziała płaskorzeźby i statuetki poświęcone Ceres i związanej z nią płodności. Były tam ciężkie kłosy, parzące się zwierzęta i połączeni w mistycznym akcie rozmnażania ludzie.

Ceres była bezwzględną boginią, wszelkimi sposobami starała się podporządkować sobie wszystkie ludzkie istoty. Kusiła słodyczą pożądania, lecz gdy już osiągnęła swój cel, potrafiła boleśnie ranić.

Renato stanął za nią. Podążył za jej wzrokiem i bez trudu odgadł, o czym myśli.

– Nie można się opierać – rzekł. – Na pewno nie w tym miejscu. Ono nam przypomina, że jesteśmy tylko igraszką w rękach bogów.

– Wierzysz w to?

– Wierzę, że są siły, którym nie możemy się przeciwstawić.

– A czego chcą od nas ci bogowie? – spytała, odwracając się do niego.

– Powiem ci, czego nie chcą. Nie dadzą nam spokojnego życia. Nigdy tego nie zaznamy. Masz w sobie coś, co doprowadza mnie do szaleństwa, a ja rozpalam cię, jak nikt inny na świecie. Walczymy ze sobą od chwili spotkania i nigdy nie przestaniemy. Jednak pójdziemy razem przez życie, bo nie pozwolę ci wyjść za innego.

Spojrzała na jego twarz i zamarła.

Miała ten sam wyraz, co podczas przejażdżki na skuterze wodnym, gdy nalegała, by popłynęli poza horyzont. Wówczas omal nie przypłaciła tego życiem, a teraz mogła rozstrzygnąć się jej przyszłość.

– Czy mnie zrozumiałaś? Odpowiedz!

Odpowiedziała, lecz nie słowami, a leciutkim uśmiechem, który nieoczekiwanie zirytował Renata.

– Czy męczysz mnie dla przyjemności?

– A jak myślisz? – spytała tak cicho, że musiał odczytać to z ruchu jej warg.

– Myślę, że nie pozwolę, byś dłużej mnie dręczyła – warknął wściekle.

– Jak chcesz mnie powstrzymać? – zaśmiała się.

– Nie drażnij mnie, Heather, bo i tak przegrasz.

– Myślę, że już wygrałam.

Wygrała jego usta wpijające się w jej wargi, rękę trzymającą ją w pasie i drugą obejmującą szyję tak, że nie mogłaby uciec, gdyby chciała. Ale nie chciała.

Pragnęła zostać w jego ramionach i w pełni cieszyć się zdobyczą. Kiedyś nadejdzie dzień, gdy przekona się, co jeszcze wygrała, zdobywając tego dziwnego, tajemniczego i pełnego sprzeczności mężczyznę.

– Powiedz mi, że z nim nie spałaś – wydyszał.

– A jeśli nawet, miałam do tego prawo. Należeliśmy do siebie.

– Powiedz mi, że do tego nie doszło.

– To nie twoja sprawa. Nie należę do ciebie i nigdy mnie nie dostaniesz.

Cofnął się. Drżał, jak po długim biegu.

– Dostanę – powiedział. – Zawsze wszystko dostaję.

Zapadła cisza. Czekał na odpowiedź, lecz postanowiła nic nie mówić. Powoli gniew zaczął gasnąć w jego oczach, zastąpiła go obojętność.

– Deszcz ustał – rzekł. – Ruszajmy, zanim znów zacznie padać.

W domu zatrzymał się tylko na chwilę, by się wysuszyć i przebrać. Heather poszła do siebie. Gdy wyszła, Renato już wyjechał.

– Kazał cię pożegnać – wyjaśniła Jocasta – nie mógł już dłużej zostać.

– Chyba rzeczywiście nie mógł.

Kolację zjadła sama, ledwie próbując potraw, aż Jocasta zbeształa męża, oskarżając go, że chce się pozbyć nowej pani, strasząc ją kiepskim jedzeniem.

Położyła się późno. Gdy wzeszedł księżyc, spacerowała po osrebrzonym jego światłem ogrodzie. Różane krzewy, symbol wiecznej miłości, lśniły zimno.

Tego właśnie szukała: czułości i delikatności. Taki rodzaj miłości, jako mieszkanka północy, pojmowała najlepiej.

Tymczasem w kraju palącego słońca i gwałtownych deszczy odnalazła namiętność w najczystszej postaci. Nieobliczalną i nie uznającą żadnych hamulców, bo tacy byli mieszkańcy tej ziemi. Sercem była jedną z nich.

Doskonale. Jeśli ma być Sycylijką, powinna zmierzyć się z problemem nie tylko z sycylijską pasją, ale i z przebiegłością.

Znów przypomniała sobie usta Renata na swoich wargach, dotyk jego mocnego ciała. To wspomnienie sprawiło, że chciała krzyczeć.

Jednak przemawiał językiem dumy i władczości, a żadna kobieta o silnym charakterze nie zgodziłaby się na to. Więc musiała zaprzeczać własnym uczuciom. Miała wrażenie, że nie da się pogodzić tych sprzeczności.

Chyba że…

Następnego dnia późnym popołudniem wybrała się do Residenzy, gdzie zastała Baptistę pokrzepioną drzemką i w dobrym nastroju. Zasiadły na tarasie przy ciasteczkach i herbacie. Zapadał zmierzch. Deszcze odświeżyły ogród, tak że wszystko wyglądało pięknie, a ponieważ minęła najgorętsza część lata, panował miły chłód. Zachęcona przez Baptistę opisywała, jak spędza czas w domu.

– Miejscowy ksiądz złożył mi grzecznościową wizytę i spytał, czy grywam w szachy. Ucieszył się, gdy powiedziałam, że tak, i to chętnie.

Baptista zachichotała.

– Ojciec Torrino jest przemiłym człowiekiem, ale kiepskim szachistą. Daj mu czasem wygrać. A więc pasujesz do mieszkańców. To wspaniale.

– Wszyscy oglądali mnie od stóp do głów, zastanawiając się, czy się nadam – Heather uśmiechnęła się – i najwyraźniej uznali, że tak. To szczęśliwe miejsce. Nic dziwnego, że je pokochałaś. Nie chciałabym go opuszczać – dodała znacząco.

– Przecież nie musisz wyjeżdżać.

– To nie takie proste. – Heather sięgnęła po filiżankę z herbatą i chwilkę pomyślała. – Ilu kandydatów odrzuciłaś, nim w końcu powiedziałaś „tak"?

– Pięciu czy sześciu. Biedni rodzice rwali włosy z głowy.

Kątem oka Heather zauważyła spory cień na firance, a potem dostrzegła postać mężczyzny. Baptista musiała go też widzieć, ale nie dała tego po sobie poznać, natomiast przybysz milczał i słuchał uważnie.

– Nie tyle mężczyzna musi być odpowiedni – ciągnęła Baptista – co okoliczności. To są korzyści płynące z intercyzy. Ustalasz najważniejsze zasady i potem nie ma się o co kłócić.

– Sama nie wiem – mruknęła Heather, wciąż nie przyjmując do wiadomości tego, że Renato jest obecny, choć nalał sobie herbaty i usiadł nieco z tyłu. – Niektórzy ludzie zawsze wynajdą powód do sprzeczki, bo są z natury kłótliwi.

– Zgadzam się, ale dobra intercyza również to bierze pod uwagę. Niektórzy mężczyźni naprawdę są trudni we współżyciu, ponieważ… hm, jak by to trafnie ująć?

– Są wypełnieni sobą – podpowiedziała Heather.

Baptista roześmiała się szczerze.

– Uwielbiam angielskie zwroty. Są bardzo wyraziste. Z takim właśnie przypadkiem mamy do czynienia. Mężczyzna obarczony podobną cechą potrzebuje żony, która wytłumaczy mu, gdzie jego miejsce, a z kolei kobieta, gdyby na przykład doszła do wniosku, że się nieco w życiu zagubiła, powinna znaleźć u niego pomoc. Takie małżeństwo miałoby wielkie szanse na prawdziwy, wieloletni sukces.

– Jest jeszcze inna sprawa do uzgodnienia – podkreśliła Heather. – Wierność. Ze swej strony nie chciałabym znaleźć się w kolejce za Julią, Minettą i…

– Nigdy o nich nie słyszałem – odezwał się z tyłu zduszony męski głos.

– Myślę, że zapomni, iż kiedykolwiek o nich słyszał – zauważyła spokojnie Baptista.

– Dobrze – zgodziła się Heather. – Moja strona oczekuje, że sprawy przyjmą właśnie taki obrót. Ktoś coś mówił?

– Zoccu nonfa pi tia ad autra non fan – ponownie rozległ się męski głos.

– Najwyraźniej nawiedził nas jakiś duch – rzekła niezmieszana Baptista. – Przypomniał nam sycylijskie przysłowie: „Nie rób drugiemu, co tobie niemiło".