– Toby umiera – odezwała się.

– Toby wcale nie umiera – odpowiedziała Bonnie stanowczo. Nie czuła się wcale pewnie, ale zdawała sobie sprawę, że musi zapanować nad sytuacją. – Uderzył się w głowę i musi mieć trochę czasu, zanim dojdzie do siebie. I on jeden nie potrzebuje teraz pani pomocy.

– Wzięła kobietę za rękę i przyklęknęła, by spojrzeć jej w oczy. – Czy może mi pani pomóc?

Pani Bell głośno przełknęła łzy i z trudem powstrzymała łkanie.

– T… tak.

– To świetnie – powiedziała Bonnie cicho. – Jest nam pani teraz bardzo potrzebna.

Drugie dziecko nie przestawało płakać. Jego płacz uspokoił Bonnie. Nie jest z nim tak źle, skoro potrafi tak głośno płakać.

– Ma złamaną rękę – odezwała się pielęgniarka.

Bonnie podniosła dziewczynkę, posadziła ją sobie na kolanach i podała jej środki znieczulające i uspokajające, po czym położyła dziecko na noszach przy matce.

Łkanie natychmiast ustało. Uspokojona co do losu syna, pani Bell zajęła się córeczką. Bonnie przykryła je kocami.

– Gdy przywiozą pana Bella z prześwietlenia, proszę go postawić przy żonie – poleciła Bonnie, zakładając pani Bell kroplówkę. – Świetnie sobie pani daje radę – szepnęła do niej.

– Sophie… gdzie jest Sophie? – jęknęła pani Bell. – A mój mąż…

– Pani mąż będzie tu za chwilę. Teraz jest na prześwietleniu. Zabierzemy go zaraz na salę operacyjną. Musimy przywrócić mu krążenie w nodze.

– A Sophie jest w dobrych rękach. Jest z doktorem Halfordem na sali operacyjnej – odezwała się siostra przełożona. Zakończyła już prześwietlanie i wręczyła Bonnie klisze. – Proszę obejrzeć wyniki, a ja się tutaj zajmę resztą.

W życiu swoim nie odczytywała tak szybko badań rentgenologicznych, a to, co z nich wyczytała, zmusiło ją do jeszcze większego pośpiechu… Noga była pogruchotana, ale nie na tyle, by nie można było jej nastawić. Gdyby kość została zmiażdżona, istniałoby duże ryzyko, że arterii nie uda się uratować. W tym jednak wypadku… Gdyby można go było zaraz zawieźć na salę operacyjną!

– Nareszcie – rzucił Webb, gdy weszła na salę. – Zajęło to pani sporo czasu.

Bonnie zaczerwieniła się.

– Przywieziono już pana Bella – powiedziała, starając się mówić spokojnie.

– No i?

Bonnie przyjrzała mu się. W jego głosie nie było gniewu, tylko zdenerwowanie i rozpacz.

– To pana znajomi?

– Trevor Bell jest właścicielem miejscowego baru – odpowiedział. – To mój dobry przyjaciel. A ta mała – wskazał na dziecko na stole operacyjnym – to Sophie.

Najlepsza koleżanka mojego syna.

– Jej ojciec będzie żył – powiedziała szybko, dostrzegając kryjącą się w jego oczach trwogę. – Nogi ma pogruchotane i zakłócenie krążenia, które wymaga natychmiastowej interwencji – dodała cicho, by dziewczynka nie mogła jej słyszeć.

– Trzeba będzie z tym zaczekać. – Webb odwrócił się tyłem do Sophie. Dziecko było przytomne, z jego ust sterczała rurka intubacyjna. Doznało wstrząsu i rzucało się teraz w panicznym strachu. – To jest odma. Muszę wprowadzić dren. Chciałem to zrobić przy miejscowym znieczuleniu, ale nie potrafię jej uspokoić.

Twarz dziewczynki wyglądała okropnie.

– Nie była przypięta pasem bezpieczeństwa – wyjaśnił Webb. – Ma złamane kości policzkowe. Krew zalewa jej gardło. Słuchaj, ja muszę wprowadzić dren. Ona ma niewydolność oddechową, lewe płuco się nie rozpręża.

Niewiele jednak mogli zrobić, dopóki dziecko było ogarnięte paniką. Webb na próżno usiłował dokonać cięcia na klatce piersiowej.

Bonnie spojrzała w ogarnięte trwogą oczy dziewczynki. To nie ból, lecz paniczny strach kazał jej walczyć z nimi.

– Może uda nam się przy miejscowym znieczuleniu.

Podeszła do głowy łóżka i wzięła dziewczynkę za rękę.

– Sophie, uspokój się – powiedziała łagodnie. – Posłuchaj, sama sobie szkodzisz. Uspokój się.

Webb obrzucił Bonnie uważnym spojrzeniem. Uznał, że ma rację i dezynfekując klatkę piersiową, zrobił zastrzyk znieczulający.

Dziewczynka dusiła się i dławiła, więc Bonnie szybko obejrzała jej usta. Duże rozcięcie wewnątrz ust na dolnej wardze wywoływało krwawienie, które zmusiło Webba do intubacji. Musiał się przecież skoncentrować na płucu.

– Wyjmuję – powiedziała Bonnie, nie spuszczając oczu z Sophie. – Męczy ją to bardzo; we dwoje jakoś sobie poradzimy.

Oczyściła usta Sophie z krwi, przekręciła delikatnie twarz dziewczynki na bok, tak żeby krew ściekała w zagłębienie, jakie tworzył policzek, a nie, jak do tej pory, w głąb gardła. A potem wyjęła rurkę intubacyjną.

– Krew leci ci z rozcięcia, jakie masz na wardze – zwróciła się Bonnie do Sophie. Zasłaniała sobą Webba, tak by dziewczynka nic nie widziała. – Muszę zatamować krew.

Dziewczynka była nadal przerażona. Bonnie uśmiechnęła się do niej.

– Mamusia i tatuś czekają na ciebie. Kiedy tylko zatamujemy ci krwawienie, zabierzemy cię do nich.

Sophie nagle się uspokoiła. Bonnie zrobiła jej miejscowe znieczulenie wargi, odnalazła pulsującą tętnicę i zszyła ją.

Krwawienie ustało.

Gdy Bonnie kończyła ostatni szew, dziewczynka była już zupełnie spokojna. Szok, w jakim się znajdowała, powoli mijał.

Gdy dziecko zapadło w sen, Bonnie odwróciła się w stronę Webba. Dokonał już cięcia długości blisko czterech centymetrów pomiędzy czwartym a piątym żebrem, rozcinając warstwy mięśni.

Patrzyła z uczuciem ulgi na zręczne palce Webba, który wprowadzał do klatki piersiowej dziewczynki plastikową rurkę.

Mieszkańcy Kurrary mieli szczęście otrzymując, jako swego lekarza, człowieka o takich umiejętnościach.

A był przecież teraz, po śmierci doktora Robertsa, jedynym lekarzem w mieście. Obowiązki, które na nim ciążyły, musiały go z pewnością przytłaczać.

Webb szybko umocował rurkę w otworze klatki piersiowej i uszczelnił go taśmą, tak żeby powietrze nie dostawało się z zewnątrz do jamy płucnej.

Czekając na Bonnie, przygotował cewnik śródżebrowy, który podłączył do ssaka. Powietrze zaczęło teraz opuszczać jamę opłucnej.

– Nie ma innych obrażeń? – zapytała Bonnie, podczas gdy Webb ustawiał cewnik.

– Nie jestem pewien. Z pewnością występuje wewnętrzne krwawienie, ale kiedy się tu dostała, była na pół przytomna i nie straciła zupełnie świadomości. Przy odrobinie szczęścia…

O to właśnie powinni się teraz modlić, pomyślała Bonnie. O odrobinę szczęścia.

– Trzeba ją wysłać do Melbourne. Jeśli nie mają jej zostać na twarzy blizny – odezwał się Webb – potrzebny będzie chirurg plastyczny. Zamówiłem już transport lotniczy. No, a teraz trzeba się zająć Trevorem…

Gdy tylko Sophie została wywieziona, do sali operacyjnej wwieziono jej ojca. Jego noga była nadal blado-sina i zimna.

– W porządku, chłopie – odezwał się Webb serdecznym tonem do swego półprzytomnego przyjaciela. – Pozlepialiśmy już jako tako twoją żonę i dzieciaki. Nic im nie będzie. Musimy się teraz zabrać do twoich nóg. Żebyś mógł ruszać palcami.

Bonnie podała środek usypiający, bo w tym przypadku nie było mowy o poprzestaniu na miejscowym znieczuleniu, a Webb zaczął odczytywać wyniki badań rentgenologicznych. Gdy Trevor powoli tracił świadomość, Webb delikatnie, starannie nastawiał pogruchotaną nogę.

Wymagało to czasu. Palce były nadal lodowate i bladosine, a Bonnie powoli traciła nadzieję.

Gdy noga została wreszcie nastawiona, Webb lekko ją nacisnął, wyprostowując możliwie najbardziej. Tętnica także wyprostowała się i krew mogła przepływać swobodniej. Nic więcej nie można było zrobić. Pozostawało czekanie.

I nagle rozległo się westchnienie ulgi. Webb odwrócił się do Bonnie z triumfującym uśmiechem. Nie było wątpliwości. Dolna część nogi zaczęła nabierać delikatnego, różowego odcienia. Webb przesunął palcami po kostce u nogi Trevora.

– Jest puls – powiedział z zadowoleniem. – Udało się. Bonnie, udało nam się!

Samolot pogotowia ratunkowego wylądował przy szpitalu o piątej po południu. Jechać miała cała rodzina.

Trevorowi potrzebny był chirurg ortopeda, Sophie miała przejść operację plastyczną i rozłąka naraziłaby rodzinę na dodatkowe niepokoje.

Bonnie i Webb z ulgą zauważyli, że na pokładzie samolotu było dwóch lekarzy: specjalista od nagłych wypadków i anestezjolog, oraz trzy wykwalifikowane pielęgniarki. Można by powiedzieć, że cała rodzina znalazła się pod lepszą opieką niż w szpitalu w Kurrarze.

– Znakomicie to wszystko wygląda – powiedział specjalista, oglądając klatkę piersiową i twarz dziewczynki. – Urządzenia, jakie mamy w samolocie, wyeliminują niebezpieczeństwo związane ze zmianami ciśnienia. Będziemy z panem pozostawać w kontakcie.

– Bardzo proszę, całe miasto będzie się o nich pytać.

– Webb – odezwał się jeszcze drugi lekarz. Znał najwyraźniej Webba osobiście. – Czy chcesz, żebyśmy zabrali ciało doktora Robertsa?

Webb pokręcił przecząco głową.

– Nie. To był mój współpracownik i przyjaciel. Żona także nie zgodzi się na wywożenie ciała.

– Ale policja prosi o zrobienie sekcji zwłok – odpowiedział anestezjolog cichym głosem, widząc, iż rozmowa ta sprawia Webbowi ból. – On przecież zjechał z drogi bez widocznego powodu. A nie macie u siebie patologa.

– Ja sam zrobię sekcję.

– Skoro był pańskim przyjacielem, to nieetyczne – wtrącił lekarz specjalista. – Nieetyczne i niemądre.

– Doktor Roberts nie pojedzie do Melbourne.

Webb zacisnął pięści. Widać było, że cierpi i jest już u kresu wytrzymałości.

– Jeżeli to konieczne, to ja zrobię sekcję – powiedziała Bonnie.

– Jak to?

Bonnie wzruszyła ramionami.

– Mam dokładnie takie same kwalifikacje jak pan – wyjaśniła Webbowi – a przy tym nie jestem w tę sprawę tak zaangażowana emocjonalnie.

– To świetny pomysł, Webb. Zostaw to doktor Gaize. I nie wzywaj nas przez najbliższych parę miesięcy.

Po chwili Webb i Bonnie stali razem, obserwując start samolotu. Dramat się zakończył. Mieli czas do następnego razu.