– Chciałem zaprosić panią na kolację, ale nie myślałem, że odbędzie się to na podłodze. No ale skoro już się tu znaleźliśmy, byłbym głupi, nie wykorzystując swojej przewagi. No więc przyjmuje pani zaproszenie na jutro?
– Serena zaprasza? – zapytała podejrzliwie, a Webb się uśmiechnął.
– Serena i Sam, i nasza kotka Christabelle, i żółw wodny Sama, Mabel. – Webb rozejrzał się dookoła. – Jak państwo myślą, doktor Gaize nie ma chyba wyjścia i musi przyjąć zaproszenie?
Odpowiedział mu śmiech i aprobata zebranych.
– Pójdź tam, dziecko – zachichotała starsza pani. – Wyjdzie wam to obojgu na dobre, a Serena wyśmienicie gotuje.
– No więc jak? – powtórzył pytanie Webb. Uśmiechnął się, a serce jej, już nie po raz pierwszy przecież, załomotało.
– Zgoda – rzekła krótko, z trudem podnosząc się na nogi. Rozejrzała się po poczekalni i zmusiła się do uśmiechu. – Pojęcia nie mam, jak państwo wytrzymują z takim aroganckim, apodyktycznym i zarozumiałym człowiekiem…
– Nie mamy innego – odpowiedziała jej kobieta, a śmiech w poczekalni powoli zamierał wraz ze wspomnieniem wczorajszej tragedii. – Bądź lepiej, dziecko, dla niego dobra. On jeden nam już pozostał.
Rozdział 7
Przez całe popołudnie Bonnie przyjmowała pacjentów. Wszyscy pytali przed końcem wizyty, dlaczego wróciła i jak długo tu jeszcze zostanie.
Jak długo?
Jak tylko będzie można najkrócej, pomyślała.
Tego dnia już nie zobaczyła Webba. Zatelefonował następnego dnia rano, gdy jadła śniadanie przyrządzone przez Grace Crammond.
– Naprawdę dam sobie radę – mówiła właśnie Bonnie do Grace. – Nie musicie tu przychodzić. Chyba żeby Webb znowu mnie wezwał do szpitala.
– Po to, żebyś się na śmierć zapracowała? Nie martw się zresztą o nas, bo jest nam tu bardzo dobrze.
Bonnie musiała to przyznać. Grace rzeczywiście robiła wrażenie zadowolonej i to samo można było powiedzieć o Henrym i Paddym. Grace zgadywała ich życzenia, dyrygowała nimi i czuwała nad ich powrotem do zdrowia. Miała przy tym autorytet, o którym Bonnie mogła tylko marzyć. Paddy zaokrąglił się na twarzy i chyba ze trzy razy dał się słyszeć śmiech Henry'ego.
– Czy mogłaby pani przyjąć dziś pacjentów? – zapytał Webb, gdy podniosła słuchawkę. – Muszę pójść na pogrzeb Billa.
– Oczywiście – odpowiedziała. Grace mówiła jej już o pogrzebie.
– Dziękuję. – Webb wydawał się zmęczony. – Przyjadę o szóstej i pójdziemy do mnie na kolację.
Kolacja… Wcale nie chciała tam iść. Nie może…
– Webb, kiedy ja naprawdę nie mogę. Nie mogę znowu prosić Grace, żeby zajmowała się Henrym i Paddym…
– Daj spokój – krzyknęła Grace z kuchni. – Doktor Halford już wszystko ze mną załatwił.
– Zobaczymy się o szóstej – powiedział i odłożył słuchawkę.
– On terroryzuje i mnie, i panią – odezwała się Bonnie.
– Lubię być terroryzowana – odparła Grace. – Doktor Halford mówił mi, że bardzo by chciał, żebyś została w szpitalu jako jego wspólnik. Gdybym mogła wtrącić swoje trzy grosze, to też bym cię do tego namawiała…
– Widzę, że to jakiś spisek, żeby mnie tu zatrzymać…
Grace uśmiechnęła się.
– Powiedział, że gotów cię uwieść, bylebyś tu została. – Zaśmiała się cicho. – Tak sobie żartował, ale nie masz pojęcia, co to za przyjemność słyszeć, że ten człowiek żartuje. Czasem mogłoby się wydawać, że dźwiga troski całego świata. A do tego mały synek i Serena, a wiadomo, jak z nią jest…
– Jak… Jaka ona jest? – zapytała Bonnie ostrożnie. Nie powinna o to pytać, ale ciekawość wzięła górę.
– Serena… Serena Halford jest bardzo sympatyczną kobietą – odpowiedziała Grace zdecydowanym głosem, jakby nie bardzo w to wierzyła. – Mówiąc szczerze, to ona tu pasuje jak kwiatek do kożucha. To artystka o światowej sławie. Kiedy tu przyjechała, wszyscyśmy mieli wątpliwości, ale trzeba przyznać, że dla małego Sama jest naprawdę dobrą matką. I nawet kiedy wyjeżdża za granicę, udaje się jej zorganizować wszystko dla Sama i dla doktora. Tylko że… Tylko że doktor Halford zdaje się chwilami okropnie zmęczony, musząc być jednocześnie i matką, i ojcem.
Bonnie pokiwała głową. Kobieta robiąca zawodową karierę jako żona…
Niech tak będzie. Pozna Serenę, a on przestanie chyba wtedy jej dotykać?
Gdyby tylko pozwoliło jej to przestać go tak bardzo pragnąć.
Badanie pacjentów zajęło jej sporo czasu. System epikryz był tu inny, chorych nie znała i każda wizyta trwała dłużej niż powinna.
Ostatniego pacjenta pożegnała z westchnieniem ulgi.
– Mam nadzieję, że nikogo nie wyprawiłam na tamten świat – powiedziała Webbowi, gdy przyszedł po nią, wręczając mu stos kart chorobowych. – Nie było specjalnych problemów, tylko niejaka pani Harbent prosiła o powtórzenie valium. Przysięgała, że dostaje od pana regularnie receptę, ale nie znalazłam tej wiadomości w jej karcie, więc odmówiłam.
– Ona zwykle tak robi. Zazwyczaj ostrzegam wszystkich, którzy mnie zastępują, ale tym razem zapomniałem… – Z głosu Webba przebijało zmęczenie.
– Nie szkodzi – powiedziała Bonnie.
Tyle by dała, żeby z twarzy jego zniknęły ślady zmartwień i kłopotów. W ciemnym garniturze, w którym był na pogrzebie, wydawał jej się trochę… obcy i jakiś taki dotknięty przez los. Grace powiedziała, że zdawać by się mogło, iż dźwiga troski całego świata na swych barkach. Może i miała rację.
– Jest już pani gotowa?
Skinęła głową, nie odrywając oczu od jego twarzy.
– To pewnie był niemiły pogrzeb?
– A jak pani myślała? – odpowiedział, otwierając drzwi i przepuszczając ją przodem. – Czy w ogóle bywają mile pogrzeby?
– Jedne są bardziej, a drugie mniej tragiczne. Kiedy na kogoś przychodzi jego czas, może się zdarzyć, że pogrzeb staje się świętem, uczczeniem długiego i szczęśliwego życia.
– Gorzej, kiedy ktoś umiera, gdy nie nadszedł jeszcze jego czas. – W głosie Webba kryło się tyle bólu, że Bonnie spojrzała na niego zaintrygowana. – A potem każdy nowy pogrzeb ożywia wspomnienia. Trzeba było widzieć rozpacz na twarzy Ethel… – Wzruszył ramionami. – Pewnie im więcej lat się z sobą przeżyło, tym bardziej człowiek cierpi, może więc wczesna śmierć jest wybawieniem.
– Nie sposób jednak kochać ludzi, nie narażając się przy tym na cierpienia – szepnęła cicho. – Dlatego…
– Dlatego odsunęła się pani od swojej rodziny? Czy tak jest lepiej?
Bonnie wzruszyła ramionami.
– Przez pewien czas było… A teraz… teraz nie wyobrażam sobie, żebym mogła znowu rozstać się z Henrym.
I nie wyobrażam sobie, jak mogłabym rozstać się z tobą, pomyślała, zachowując to oczywiście dla siebie.
– Nie musi pani rozstawać się z Henrym. Może pani się tu przenieść i tu pracować.
– Nie sądzę, żeby to Henry'emu odpowiadało – skrzywiła się Bonnie. – Zobaczy pan, kiedy poczuje się lepiej, nie będzie mnie już potrzebował.
– Tak pani sądzi?
– Nikt mnie chyba nie potrzebuje. – Nie udało się jej ukryć goryczy, a przecież naprawdę nie szukała współczucia.
– Bonnie… – Webb zatrzymał się, by ująć ją za ramiona. – Nie powinnaś tak mówić… A jeśli ci powiem, że ja cię potrzebuję?
– Potrzebuje pan nowego lekarza w Kurrarze.
– Nie tylko.
– Tylko to byłabym w stanie zrozumieć – powiedziała dobitnie. O czym jeszcze mógłby rozmyślać żonaty mężczyzna? Nie zamierzam zaczynać tu praktyki – dorzuciła. – Ale… ale pańska rodzina czeka na nas chyba z kolacją?
Webb trzymał ją nadal mocno.
– Kiedy była tu pani po raz ostatni, była pani zaręczona. Co się potem stało?
– Mój narzeczony zerwał zaręczyny.
Spojrzał na nią ciepłym wzrokiem.
– Bonnie, trzeba zacząć życie od nowa – powiedział cicho. – Ja to chyba rozumiem…
– Nie interesuje mnie pańskie dawne życie uczuciowe – odpowiedziała ostro. – Serena czeka na nas chyba z kolacją?
Westchnął.
– To się nazywa zmysł praktyczny. Oczywiście ma pani rację. Serena czeka i kolacja czeka, a rozgniewana Serena i zepsuta kolacja to coś, co trzeba bez wątpienia brać pod uwagę. Czy możemy pojechać pani samochodem?
– Myślałam, że pan mieszka tuż za szpitalem?
– Owszem – uśmiechnął się – dwieście metrów stąd. Ale nie mam w zwyczaju zapraszać właścicielek podobnych samochodów na kolację po to, żeby iść na piechotę. – Twarz rozjaśniła mu się uśmiechem na widok czarnowłosego chłopczyka, który wyłonił się zza zakrętu i biegł w ich kierunku. – W dodatku wydaje mi się, że będziemy mieli pasażera. Sam, to jest doktor Gaize. Doktor Gaize, a oto mój syn.
Chłopiec miał około pięciu lat, czarną jak smoła czuprynę, którą odziedziczył najwyraźniej po ojcu, i ogromne, wyraziste oczy. Cała jego uwaga skoncentrowana była na samochodzie Bonnie.
– Proszę, bardzo proszę, czy mogę się przejechać?
Kiedy już marzenia Sama się spełniły, zatrzymań' się przed domem Webba.
– Dobry samochód – odezwał się Sam nieśmiało. – Czy nas pani jeszcze przewiezie, mnie i tatusia?
Serena czekała na progu.
Żona Webba była blondynką, miała potargane włosy, ubrana była w kwieciste wdzianko poplamione gliną i farbami. Machała do nich na powitanie chochlą do zupy. Zbliżyła się i wzięła Bonnie za ręce.
– Dzień dobry. – Cofnęła rękę, aby wytrzeć policzek, co sprawiło, iż pojawiła się na jej twarzy żółta plama. – Bardzo, naprawdę bardzo się cieszę. – Rzuciła na Webba kpiące spojrzenie. – Webb już tyle nam o pani naopowiadał, że wydaje się nam, jakbyśmy panią doskonale znali. Prawda, Sam?
– Tatuś mówił, że ma pani piegi i ładny nos i że się nam pani będzie podobać. I jeszcze mówił, że nie potrafi pani zastrzelić krowy, aha i jeszcze że zginęła pani kura i nigdzie jej teraz nie można znaleźć i – chłopcu brakowało już tchu – i pomogła pani uratować Sophie. Bonnie zwróciła się do Webba.
– Czy słyszał pan już coś o państwu Bell?
– Przyszła właśnie wiadomość. – Na twarzy Webba pojawił się uśmiech pełen czułości i serdeczności, taki, jakim na ogół nie obdarzają gości szczęśliwie poślubieni mężczyźni. – Wszystko będzie dobrze, ale Trevor musi zostać na dłuższą rehabilitację. Nikt nie odniósł na szczęście poważnych obrażeń wewnętrznych. Przynajmniej jedna dobra wiadomość… – powiedział i zwrócił się do syna: – No a ty może byś umył przed jedzeniem ręce, czy też będziesz siedział pomalowany na wszystkie kolory tęczy, jak niektóre osoby? – Rzucił przy tym wymowne spojrzenie w kierunku Sereny.
"Święta pełne słońca" отзывы
Отзывы читателей о книге "Święta pełne słońca". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Święta pełne słońca" друзьям в соцсетях.