– Nie masz pojęcia, jak ślicznie wyglądasz – szepnął jej czule do ucha. – Nie masz pojęcia, jak bardzo czekałem na tę chwilę…

A potem nie było już czasu na słowa. Leżał obok niej i trzymał w ramionach jak swoją własność, której nikt mu nie może odebrać.

Bonnie nie była w stanie mu się sprzeciwić. Nie chciała nawet. Tak właśnie powinno było się stać. Czuła się nareszcie bezpiecznie, u siebie, jakby ten człowiek należał do niej.

Nie da się opisać, co odczuwała. Piersi twardniały jej w niecierpliwym oczekiwaniu, a całe ciało było jedną wielką tęsknotą za mężczyzną, który leżał przy niej.

– Webb…

Jej głos wyrażał błaganie i pieszczotę zarazem.

– Należymy do siebie – wyszeptał, a oczy jego mówiły o miłości i pożądaniu. – Spróbuj tylko zaprzeczyć.

Nie umiała. W każdym razie nie teraz. Tuż obok rozległ się dźwięk klaksonu. Bonnie poderwała się. Mój Boże, co ja tu robię? Czuła się jak niegrzeczne dziecko.

– Mleczarz – oznajmił Webb z uśmiechem. – Czy wypełniłaś kartę?

Klakson rozległ się znowu.

– Chciałam – szepnęła, starając się mówić z godnością – ale mi przeszkodzono.

Mleczarz wjechał już na podwórko. Stał teraz przy szoferce i trąbił jak na alarm.

– Pomóż mi… – szepnęła. Webb leżał zakopany w sianie, a oczy jego śmiały się przekornie. – Pomóż mi zejść na dół.

– Zejdziemy obydwoje, trzymając się za ręce i będziesz musiała wyjść za mnie za mąż.

– Pomyśl, jaką będziesz miał opinię…

Przygarnął ją do siebie.

– I kto tu mówi o mojej opinii? A kto mnie nazywał obłudnym potworem?

– Webb, muszę już iść!

Zdołała wreszcie uwolnić się z jego objęć i ześliznąć na dół. Nerwowo zapinała guziki koszuli i gdy znalazła się na podwórku, wyglądała całkiem przyzwoicie, mimo że była na bosaka.

– Dzień dobry – zawołała nieswoim głosem.

Mleczarz przyjrzał się jej uważnie.

– Nie wypełniła pani karty – odezwał się przepraszającym tonem. – Gdyby nie to, zabrałbym mleko i… nie przeszkadzałbym.

– Przepraszam. – Bonnie brak było tchu i usprawiedliwiała się jak niegrzeczne dziecko. – Byłam w stodole, ustawiałam… ustawiałam pułapki na myszy.

– Aha…

Drżącą ręką wypełniła kartę, czując cały czas obecność Webba, który patrzył na nich z góry.

Mleczarz w końcu odjechał i po chwili stanął przy niej Webb. Wprost pękał ze śmiechu. Wyjął jej z włosów źdźbło siana i pocałował.

– Boję się, pani doktor, że to nie moja opinia na tym ucierpiała. Po całej dolinie się teraz rozniesie, że byłaś na sianie z doktorem Halfordem.

– Przecież cię nie zobaczył…

Webb uśmiechnął się i wskazał ręką samochód – starego, szarego bentleya, który stał w kącie podwórka.

– Mało kto nie zna samochodu doktora Halforda – oświadczył. – Nie myślisz chyba, że on choć na chwilę uwierzył w zakładanie pułapek na myszy.

– Jest tu przecież także samochód Grace – odpowiedziała, doprowadzona do rozpaczy. – Pomyśli sobie pewnie, że jesteś gdzieś z nią w domu.

– Widziałem ze stodoły i Grace, i Henry'ego, i Paddy'ego. Siedzieli wszyscy troje na werandzie i doskonale ich było widać. – Przyciągnął ją do siebie i objął. – Nie ma rady. Dwadzieścia minut minęło. No więc czy wyjdziesz za mnie, czy też pozwolisz, żeby wszyscy w Kurrarze o tobie opowiadali?

– Webb… – Spojrzała na niego błagalnym wzrokiem, prosząc o zrozumienie. – Webb, skąd możesz wiedzieć, że chcesz się ze mną ożenić? To nie ma sensu.

– Jak bym mógł nie wiedzieć? – W jego głosie kryło się niekłamane zdumienie. Obejrzał ją raz jeszcze od stóp do głów. – Jak bym mógł cię nie pokochać, ty moja zwariowana, kochana dziewczyno?

– Kochana… – Bonnie pokręciła głową z oczami pełnymi łez. – Nic z tego nie wyjdzie, Webb. To nie dla mnie przecież.

– Bo już byłaś raz zaręczona, tak? – Webb zachmurzył się. – Mogę mu być tylko wdzięczny, że cię porzucił. Ale musiał być głupi…

– Gdybyś mnie lepiej znał… – Bonnie postanowiła mu wszystko powiedzieć. – Nic z tego nie wyjdzie. Nawet moi rodzice specjalnie mnie nie kochali…

– O czym ty, na Boga, mówisz?

– Opowiadała mi o tym ciotka Lois…

– Ach, ona… – Przygarnął ją mocno do siebie. – Czy chcesz powiedzieć, że nie ma czegoś takiego jak miłość, bo nie kochali cię twoi rodzice? A przecież to, że żyjesz, zawdzięczasz tylko temu, że kochali cię tak bardzo, że zdecydowali się nie zabrać cię z sobą.

– Ale…

– Rozmawiałem długo z Grace Crammond. O tobie i o twojej ciotce. – Podniósł ją wysoko, tuląc do siebie i nie zważając na jej gwałtowny protest. – Była jedyną osobą, która w ogóle w tej rodzinie mówiła. I jak się wydaje, potrafiła wszystko zaprawić jadem, który najwyższy czas usunąć.

– Proszę cię, postaw mnie już na ziemi… – Webb szedł w kierunku domu ze swym drogocennym skarbem w ramionach. – Przecież… przecież na pewno jesteś potrzebny w szpitalu. Co będzie, jeśli ktoś cię teraz szuka?

– Zostawiłem Grace mój telefon komórkowy, a ona wie, gdzie jestem.

Patrzono na nich. Tak jak Webb mówił, Grace zabrała Henry'ego i Paddy'ego na werandę i cała trójka, z różnymi odczuciami, oglądała scenę rozgrywającą się na podwórku. Grace robiła wrażenie nad wyraz zadowolonej, Paddy i Henry byli jednak wyraźnie zaniepokojeni.

Świadomość bycia kochaną… Sprawił to ten właśnie człowiek, a Bonnie nikt nigdy nie kochał. Od chwili, gdy jej rodzice…

– Przestań tak myśleć! – skarcił ją Webb, sadzając w wiklinowym fotelu na werandzie.

Nie miała pojęcia, skąd znał jej myśli. Że znał je, nie było żadnych wątpliwości.

– Henry – powiedział Webb – twoja siostrzenica dopiero co odrzuciła propozycję małżeństwa, jaką jej złożyłem. Potrzebna mi twoja pomoc.

– Małżeństwa? – powtórzył Henry, który na ogół nie zabierał głosu publicznie.

– Przypuszczasz, że jestem żonaty. – Webb uśmiechnął się, widząc pełną niedowierzania minę Henry'ego. – Wiem o tym, ale moja żona zmarła trzy lata temu, a Serena jest moją siostrą. No więc, jak widzisz, jestem zasługującym na szacunek wdowcem. Czy masz więc coś przeciwko temu, że Bonnie wyjdzie za mnie?

Zapadła długa cisza, a potem rozległ się pełen radości śmiech Paddy'ego.

– Ślub! Sami powiedzcie, czy nie warto jeszcze trochę pożyć?

– Musisz jeszcze trochę pożyć, Paddy – poparł go Webb. – Nie weźmiemy ślubu bez ciebie.

– Ale ja przecież nie… Nie spieszcie się tak… – szeptała Bonnie.

Czuła się tak, jakby była dzieckiem, jakby wszystko wokół niej rozgrywało się bez jej udziału.

– Tak, to prawda, że się spieszę. – Webb wziął ją mocno za rękę, a oczy jego wyrażały tak wiele, że zabrakło jej tchu. – A ty straciłaś już dosyć czasu. – Zwrócił się znów do Henry'ego. – Czy ona w ogóle wie, jak zginęli jej rodzice?

Henry pokręcił głową, zmieszany i zdezorientowany.

– Lois jej o tym mówiła… Dzieciak był w takiej rozpaczy… Powiedziała, żebym się do tego nie mieszał, że to babska sprawa…

– Bonnie, powiedz, co ci ciotka opowiedziała? – zapytał Webb.

– Że… że oni pojechali do Włoch na wakacje – szepnęła – i rozbili się na autostradzie. Zginęli na miejscu.

Henry i Grace jednocześnie westchnęli.

– Proszę, niech pani powie Bonnie wszystko to, co opowiedziała pani mnie dwa dni temu – odezwał się Webb.

– Nie wyobrażałam sobie, że twoja ciotka będzie tak mściwa. – Grace posłała Henry'emu ciepłe spojrzenie. – Wiesz chyba, że twój ojciec zajmował się medycyną.

– Tak… Myślę, że to był jeden z powodów, dla których zostałam lekarzem.

– Prowadził poważne badania naukowe. Jak wiesz, było w tym czasie dużo zamieszania w sprawie thalidomidu, tego leku, którego używanie prowadziło do wad wrodzonych. Twój ojciec sprawdzał działanie szeregu mniej znanych leków i wyniki jego badań, z tego co wiem, odbiły się głośnym echem na całym świecie. Musiał publicznie przedstawić wyniki swoich badań po to, by niebezpieczne leki zostały wszędzie wycofane. Miał wziąć udział w dwóch konferencjach: jednej w Indiach, a drugiej we Włoszech. W Bombaju wybuchła wtedy jakaś epidemia i rodzice w żadnym wypadku nie mogli cię z sobą zabrać.

– I zostawili mnie tutaj? – stwierdziła raczej, niż spytała.

– Mama nie chciała cię tu zostawiać – powiedziała Grace. – Przyszła do mnie tuż przed wyjazdem i bardzo z tego powodu cierpiała. Nie znosiła Lois i wiedziała, że nie będzie ci u niej dobrze. Chciałam cię wziąć do siebie, ale właśnie urodziły mi się bliźniaki i twoja mama wiedziała, że to niemożliwe. A mama musiała pojechać.

– Dlaczego musiała pojechać? – zapytała Bonnie.

– Twój ojciec miał chore serce – wyrzucił z siebie Henry, a pięści same zacisnęły mu się z gniewu. – W dzieciństwie zachorował na gościec, a nigdy nie był zbyt silny. Twoja mama bardzo się o niego martwiła. I słusznie, jak się okazało. Policja przypuszczała, że zabiła ich oboje jego choroba. Wracali do hotelu po skończonej konferencji we Włoszech i twój ojciec musiał dostać ataku serca. Zjechał z drogi i wjechał na słup. Znaleziono go martwego, leżącego na kierownicy. Nie odniósł żadnych obrażeń, ale twoją matkę wyrzuciło pod nadjeżdżający z przeciwnej strony samochód.

Oczy Henry'ego zaszły nagle łzami.

– Mój Boże, Bonnie, tak mi strasznie przykro. Twoja ciotka nie lubiła twojej mamy, czyli mojej siostry, od pierwszej chwili, gdy je sobie przedstawiłem. Zazdrościła jej chyba wszystkiego i żadne rozmowy nie pomagały. Nie mogła znieść, że twój ojciec był lekarzem i że twoi rodzice mieli więcej pieniędzy od nas. Ale kto mógł przypuszczać, kto mógł wiedzieć… Webb wziął Bonnie za rękę.

– Muszę już iść – powiedział. – Pacjenci czekają. Pamiętaj jednak, że wszyscy cię kochają. Kochali cię twoi rodzice, podejrzewam, że kocha cię też dwóch starszych panów i kocham cię ja. Nie wiesz nawet jak bardzo.

Bonnie nie odezwała się. Nie doszła jeszcze do siebie i pogrążona była w myślach.

– Serena uważa, że powinniśmy spędzić Boże Narodzenie wszyscy razem – oznajmił Webb.