Spojrzała na niego z nadzieją, że zobaczy, jak potrząsa głową i mówi, że wuj się myli. Ale on potwierdził słowa wuja.

– Tak, od trzech miesięcy nie ma tu weterynarza. Nasz weterynarz ma nadzieję wrócić do pracy, więc nie chce zrezygnować z praktyki i dlatego nikt tu nie chce się osiedlić, bo jeśli Davis powróci, straci zajęcie. No i jesteśmy w impasie.

– Rozumiem. – Bonnie wysunęła się z jego rąk. Puścił ją, jak się wydawało, niechętnie. – Więc muszę ją naprawdę zastrzelić?

– Nie. – Webb potrząsnął przecząco głową, a wzrok mu złagodniał. Strach Bonnie przed tym, co ją czeka, był aż nadto widoczny. – Jeżeli będzie trzeba, ja ją zastrzelę – oznajmił.

Bonnie zawahała się. Ten człowiek jest jej wrogiem. Obraża ją na wszelkie możliwe sposoby. Nie powinna przyjmować od niego pomocy.

Nie powinna…

– Bardzo proszę – wyszeptała w końcu. – Myślę, że nie… – Potrząsnęła głową. – Tak się boję, że nie wiem, czy potrafię, czy w ostatniej chwili nie cofnę…

– Nie spudłuję – obiecał Webb. Patrzył na nią nadal dziwnie łagodnym wzrokiem. Wziął ją za rękę i przytrzymał, gdy cofnęła się przestraszona. – Zaprowadź mnie do niej, Bonnie.

– Proszę mi nie mówić Bonnie, tylko pani – szepnęła bezradnie, a Webb wybuchnął śmiechem.

– Kiedy będziesz się zachowywała jak doktor Gaize, będę nawet mówił pani doktor – obiecał. – Z tymi twoimi piegami i wielkimi, przestraszonymi oczami wcale nie przypominasz żadnej pani doktor. No więc kiedy będziesz się zachowywać jak Bonnie, będę do ciebie mówił po prostu Bonnie.

Krowa leżała bez ruchu, oddychając ciężko. Gdy podeszli, nawet nie drgnęła.

– Jak długo tu leży?

– Nie wiem dokładnie. Chyba od wczoraj.

Webb zmarszczył czoło, nachylił się nad krową i badał jej nogę. Przemawiał przy tym łagodnie do zwierzęcia.

– Zwichnięta – powiedział w końcu. – Nie widzę żadnego złamania.

– Równie dobrze mogłaby być złamana. – Bonnie uśmiechnęła się blado. – I tak nic nie możemy zrobić.

– Skąd wiesz?

– Co,., co masz na myśli?

– Od trzech miesięcy działam tu jako weterynarz.

– Chcesz… chcesz przez to powiedzieć, że wiesz, co można zrobić?

– Wiem w teorii. – Spojrzał na przerażoną Bonnie i wzruszył ramionami. – Nie jestem przecież weterynarzem, ale już parę razy nie było innego wyjścia i musiałem zrobić cesarskie cięcie czy nastawić psią łapę. Trochę czytałem i mam podstawowe wiadomości z weterynarii.

– Będziesz mógł ją uśpić?

– Trudno by było inaczej. Nie przeżyłaby. – Webb wstał i podszedł do motocykla stojącego na łące. – Zostań tu z nią, zaraz przyniosę wszystko co trzeba.

Wrócił po chwili z grubymi linami i ogromną, czarną torbą.

– Oto podręczna torba lekarza – rzekł z ironią. – Jest taka wielka, że powinienem chyba sobie sprawić taczki, żeby ją przewozić.

– Specjalista od wszystkiego. – Bonnie ze zdumieniem patrzyła na strzykawkę z ogromną igłą, którą Webb wyciągnął z torby.

– Dał mi ją weterynarz z Framlirry – wyjaśnił. – Dosyć już miał przyjazdów tutaj w środku nocy i w końcu zaczął odmawiać. Farmerzy zaczęli mnie wtedy prosić o pomoc. Skończyło się na tym, że weterynarz dał mi swoje narzędzia. – Wzruszył ramionami. – Zawsze to lepiej, niż gdyby nie mieli nikogo.

– Dla nich może lepiej – powiedziała bez przekonania – ale… – Spojrzała na niego. – Szybko się tak wykończysz – szepnęła. – Jak można być jednocześnie lekarzem i weterynarzem?

– Rzeczywiście jestem dosyć zajęty – przyznał, napełniając strzykawkę. – Ale za to nie włóczę się bez celu po ulicy. I zdzieram ze wszystkich skórę. Zwłaszcza z osób, które jeżdżą nowymi, sportowymi samochodami. A teraz, pani doktor, bierzmy się do roboty.

W ciągu paru sekund krowa zapadła w sen. Webb zbadał dokładnie zwichnięty staw, ustalając, jak go nastawić.

– A teraz, pani doktor – powiedział – proszę ciągnąć.

Wytłumaczył jej krótko, co będą robić i jak należy wyprostować nogę, żeby nastawić zwichnięcie. A potem usiadł w błocie. Obydwie ręce trzymał na zwichniętym stawie, by go odpowiednio nakierować, gdy Bonnie będzie ciągnąć. Żeby tylko miała dość siły.

Nie miała.

Noga nie zmieniała pozycji.

– Może mi pokażesz, jak nakierować nogę, a sam będziesz ciągnąć – zaproponowała niepewnie, ale Webb pokręcił głową.

– Musiałbym ci dobrą godzinę tłumaczyć, pokazując różne wykresy. Ale niewiele by to pomogło, bo masz za mało siły. – Spojrzał na motocykl. – O, tu mamy źródło siły.

– Musimy ją przywiązać do drzewa – powiedział, rozglądając się wokół. – Po to właśnie przyniosłem linę. Chodźmy.

– Chcesz… chcesz ją przywiązać do drzewa, a potem pociągnąć motocyklem?

– Tak by to można było z grubsza powiedzieć – przytaknął, pochłonięty przywiązywaniem krowy. – Tyle tylko że to ty wsiądziesz na motocykl. Ja naprowadzę nogę do stawu, kiedy ty odciągniesz ją trochę.

– A jak pociągnę za mocno?

– Złamiemy jej wtedy nogę i trzeba ją będzie zastrzelić – powiedział. – Dlatego musisz ciągnąć powoli. Wolniej i ostrożniej niż kiedykolwiek prowadziłaś samochód.

– I nie ma innego wyjścia?

– Nie ma innego wyjścia.

Bonnie wsiadała na motocykl z zamierającym sercem. Nikt jej tego nie uczył, nikt na studiach nie mówił, jak się nastawia nogę za pomocą motocykla. Włączyła bieg i ruszyła wolniusieńko przed siebie. Powoli lina zaczęła się napinać.

Było to trudniejsze, niż jej się z początku wydawało.

Wystarczyło jedno szarpnięcie i byłoby po nodze. Skupiła się na swoich czynnościach. Doglądała jednocześnie liny i motocykla. Lina musi być napięta… musi się napiąć bardziej… Ciało krowy drgnęło i Webb krzyknął. Linami była przywiązana do drzewa, ale Webb kierował ją we właściwym kierunku. Pociągnął nogę do przodu i w dół. Czuwał nad tym, by wysiłek Bonnie nie poszedł na marne i by staw wrócił na swoje miejsce.

Powoli… powoli… Bonnie była bliska płaczu ze strachu i zdenerwowania. Zatrzymała maszynę z przesadną ostrożnością, a usta jej szeptały bezgłośnie modlitwę.

Lina obluzowała się nieco… i rozległ się krzyk Webba. Chciał, żeby cofnęła się troszeczkę. Bonnie wykonała polecenie, zmniejszając napięcie liny, i odwróciła się, spoglądając za siebie. Ręce Webba poruszały się gorączkowo i Bonnie widziała, jak kończyna przesuwa się do przodu i w dół, a potem wślizguje na swoje miejsce w stawie.

Mój Boże…

Zgasiła silnik i podeszła do Webba. Nogi miała jak z waty. Krowa była nadal nieprzytomna, ale wyglądała tak, jakby jej nigdy nic nie dolegało. Bonnie stanęła nad Webbem, a on uśmiechnął się do niej szeroko.

– Chyba się udało – szepnął.

W jego głosie brzmiało zmęczenie.

Bonnie osunęła się obok niego na ziemię. Wszędzie wokół było błoto. Poprzedniej nocy trochę padało i kurz zamienił się w mulistą maź, która się lepiła do wszystkiego. Ale Bonnie nawet tego nie zauważyła. Patrzyła na jałówkę rozjaśnionymi oczami. Cieszyła się nie mniej, niż gdyby się udało uratować życie człowieka.

– O, dziękuję… – wyszeptała. Nachyliła się do przodu i dotknęła krowy, jakby się chciała upewnić, że to nie sen. – Dziękuję.

Webb nie odrywał wzroku od kobiety, która się przy nim znalazła. Bonnie czuła na policzku grudkę błota. Chciała ją wytrzeć wierzchem dłoni, ale błoto się tylko rozmazało.

– Dobrze by było przenieść ją na łąkę koło domu, zanim się obudzi – odezwał się w końcu. – Wolałbym, żeby leżała na płaskim.

Bonnie kiwnęła głową.

– Jeżeli… jeżeli zechce pan jeszcze pomóc…

– Zechcę jeszcze pomóc – potwierdził, a powiedział to tak miękko, że Bonnie się zaczerwieniła.

Po piętnastu minutach było po wszystkim. Bonnie podjechała motocyklem do szopy i doczepiła do niego niską przyczepę. Wuj robił to przy niej wiele razy. Z tyłu zawieszona była gumowa mata, na tyle gruba, że mogła służyć za rampę. Wsunęli razem matę pod śpiącą ciągle krowę, przywiązali ją i wciągnęli do przyczepy. A potem zawieźli ją na bujną łąkę przy domu, gdzie po obudzeniu mogła się bezpiecznie paść, nie niepokojona przez inne krowy.

– Chodźmy. – Webb pociągnął Bonnie za sobą. – Niech sobie leży, dopóki ma ochotę. – Wziął ją za rękę i wyszli pospiesznie za bramę.

Dotyk ręki Webba sprawiał, że z Bonnie zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Pozwoliła mu trzymać swą rękę, bo nie chciała okazać mu niechęci wyrywając się.

Nie chciała wyrywać ręki…

Było to przedziwne uczucie. Świadomość, że ktoś sprawuje nad nią opiekę – było to coś zupełnie nowego i niezwykłego. Ciepło jego ręki przepełniło ją całą i odważyła się w końcu na niego spojrzeć. Zmieszała się, gdy napotkała jego oczy, w których dostrzegła iskierki śmiechu.

– Czy pani doktor wie, że ma na nosie błoto? – zapytał z udaną powagą, a Bonnie odpowiedziała mu nieśmiałym uśmiechem.

– Właśnie czuję, że jestem cała w błocie. Ciekawe, co by powiedziała siostra z sali operacyjnej, gdyby mnie teraz zobaczyła…

– Praktyka na wsi zupełnie nie przypomina praktyki w mieście – przytaknął Webb. – Musimy chyba teraz pójść obejrzeć naszych pacjentów, po to w końcu tu przyjechałem.

Ku jej zdziwieniu, w głosie jego nie było nawet śladu wyrzutu, że zostawiła ich samych na tak długo. Pomimo to Bonnie szybko opowiedziała mu o swoim pomyśle z psim alarmem.

– Cóż za pomysłowa kobieta – pochwalił ją ze śmiechem.

Patrzył na nią teraz wzrokiem pełnym podziwu i Bonnie wiedziała, że się rumieni. Czuła, że udziałem jej stało się coś, czego nigdy jeszcze nie doświadczała.

I czego nie chciała doświadczyć. Cóż dobrego mogło ją tam czekać, dokąd zaprowadzić ją chciało zbłąkane serce? Pamiętaj, kim jesteś, Bonnie, przywołała się do porządku, zła na siebie. Nie jesteś przecież Jacintą!

– Pójdę ich zobaczyć – powiedział Webb, nie zdając sobie sprawy, co dzieje się z Bonnie pod wpływem jego uśmiechu. – Czy ma pani jeszcze jakieś problemy?

– Nie miałabym, gdyby odnalazł pan kurę.