– O Boże! – Niewiele brakowało, a rozpłakałaby się na widok swojego odbicia w lustrze. W naturalnym świetle jaskrawy makijaż wyglądał groteskowo, zlizała całą szminkę, była rozczochrana i brudna! Nigdy w życiu nie malowała się przy mężczyźnie, chyba że u fryzjera, ale musiała na nowo stać się tą samą osobą, którą znała od dwudziestu jeden lat!
Zabrała się do pracy. Zmyła filmowy makijaż i wtedy poczuła, że musi zdystansować się od tych dwóch mężczyzn, dać im do zrozumienia, że należy do innego świata.
– Doprawdy okropnie wyglądam. Cała ta wyprawa to jeden wielki koszmar. – Odkleiła sztuczne rzęsy, posmarowała powieki kremem nawilżającym, musnęła je cieniem, pomalowała rzęsy. – Zazwyczaj używam cudownego niemieckiego tuszu, Escarte, ale pokojówka Cissy Kavendish, taka idiotka z Indii Zachodnich, zapomniała mi go zapakować, muszę się więc zadowolić lokalną marką…
Zdawała sobie sprawę, że mówi za dużo, ale nie mogła się opanować. Fachowo nakładała róż na policzki.
– Oddałabym chyba wszystko za dobry masaż twarzy. W Mayfair jest taki mały salon kosmetyczny, doprawdy, robią tam cuda! U Lizzy Arden też, oczy wiście. – Obrysowała usta konrurówką i wypełniła zarys pastelową szminką. Przyjrzała się sobie krytycznie. Nie olśniewająco, ale może być. Przynajmniej była do siebie podobna.
Przeciągające się milczenie budziło jej niepokój, paplała więc dalej.
– W Nowym Jorku nigdy nie mogę się zdecydować, czy iść do Arden, czy do Janet Sartin. Oczywiście Janet Sartin na Madison Avenue, bo jej zakład na Park Avenue jest o wiele gorszy, prawda?
I znowu cisza. Krótka. Przerwał ją Skeet.
– Dallie?
– No?
– Jak myślisz, skończyła już?
Dallie zdjął okulary przeciwsłoneczne i rzucił do schowka przy kierownicy.
– Obawiam się, że dopiero zaczyna.
Spojrzała na niego, zawstydzona swoim zachowaniem i zdenerwowana jego słowami. Czy on nie widzi, że ma za sobą najgorszy dzień w życiu? Czy nie może jej tego odrobinę ułatwić? Była wściekła, że chyba nie robi na nim wrażenia, wściekła, że nie stara się jej zaimponować. W pewnym sensie czuła, że jest to jeszcze gorsze niż inne nieszczęścia, które ją ostatnio spotkały.
Znowu przyjrzała się sobie w lusterku. Nerwowo wyjmowała szpilki z włosów i powtarzała w duchu, że nie będzie się przejmowała opinią Dallasa Beaudine'a. Lada moment dotrą do cywilizacji. Wezwie taksówkę, pojedzie do Gulfport i zarezerwuje miejsce w pierwszym samolocie do Londynu. Nagle przypomniała sobie swoją opłakaną sytuację finansową i wpadła na genialnie proste rozwiązanie.
Drapało ją w gardle. Odchrząknęła.
– Nie można by zamknąć okna? Ten kurz jest okropny. Chciałabym się czegoś napić. – Dostrzegła przenośną lodówkę na tylnym siedzeniu. – Pewnie nie macie tam schłodzonego perriera?
W samochodzie znowu zapadła znacząca cisza.
– Kurde, skończył się – powiedział w końcu Dallie. – Staruszek Skeet go wytrąbił, zaraz po tym, jakeśmy obrobili sklep monopolowy w Meridian.
Rozdział 8
allie sam przyznawał, że źle się obchodzi z kobietami, ale była to również ich wina. Lubił kobiety dorosłe, zabawowe, nieskomplikowane, z którymi można się napić, które opowiadają sprośne kawały, nie ściszając głosu, które śpiewają na całe gardło i kłócą się jak przekupki, nie zawracając sobie głowy, co pomyśli damulka z niebieską płukanką przy sąsiednim stoliku. Lubił kobiety, które nie zawracały sobie głowy awanturami, że zamiast w domu przesiaduje na polu golfowym. Lubił kobiety, które w gruncie rzeczy przypominały mężczyzn. Tylko że pięknych, bo piękne kobiety lubił najbardziej. Nie tak sztucznie piękne, jak jakieś modelki, wymalowane i wychudzone, tylko prawdziwie, seksownie piękne. Podobały mu się duże piersi i biodra, błyszczące oczy i roześmiane usta. Lubił kobiety, które można kochać i porzucić. Taki już był i dlatego źle traktował każdą, na której mu zależało.
Ale Francesca Day to co innego. Sama jej obecność budziła w nim najgorsze instynkty.
– Czy to nie stacja benzynowa? – Skeet ożywił się po raz pierwszy od dłuższego czasu.
Francesca wytężyła wzrok i bezgłośnie wyszeptała modlitwę dziękczynną. Oczywiście nie uwierzyła w te bzdury o napadzie na sklep monopolowy, ale jaednak lepiej będzie zachować ostrożność. Zatrzymali się przed zapyziałym budynkiem z odłażącą farbą i poobijanym szyldem. Kiedy hamowali, w powietrze wzbił się tuman kurzu. Francesca miała wrażenie, że podróżuje od stuleci; umierała z pragnienia i głodu i koniecznie musiała pójść do łazienki.
– Koniec przejażdżki – powiedział Dallie i zgasił silnik. – W środku na pewno jest telefon. Możesz zadzwonić do znajomych.
– Nie będę dzwonić do znajomych – oznajmiła, wyjmując malutką torebeczkę z cielęcej skóry z kuferka z kosmetykami. – Wezwę taksówkę, żeby mnie zawiozła na lotnisko w Gulfport.
Zajej plecami rozległ się głośny jęk. Dallie osunął się na siedzenie i zsunął czapeczkę na oczy.
– Co się stało? – zainteresowała się.
– Sam nie wiem, od czego zacząć – mruknął.
– Nic nie mów. – Skeet wpadł mu w słowo. – Wysadź ją, odpal silnik i jedziemy. Facet ze stacji benzynowej się wszystkim zajmie. Mówię poważnie, Dallie. Tylko głupiec z własnej woli po raz drugi pcha palec między drzwi.
– O co chodzi? - zaniepokoiła się nie na żarty.
Dallie poprawił czapeczkę.
– Po pierwsze, Gulfport jest mniej więcej dwie godziny za nami. Jesteśmy już w Luizjanie, w połowie drogi do Nowego Orleanu. Skoro chciałaś dostać się do Gulfport, czemu szłaś na zachód, a nie na wschód?
– A niby skąd miałam wiedzieć, że idę na zachód? – obruszyła się. Dallie uderzył dłonią w kierownicę.
– A stąd, że słońce zachodziło ci przed nosem!
– Och. – Nie ma powodu do paniki, musi po prostu wymyślić inne rozwiązanie. – A w Nowym Orleanie nie ma lotniska? Mogę polecieć stamtąd.
– Niby jak się tam dostaniesz? A jeśli jeszcze raz powiesz, że taksówką, przysięgam, że własnoręcznie wyrzucę twojego pana Witą przez okno! Jesteś na odludziu, dziewczyno, zrozum wreszcie! To jest Luizjana, a nie Paryż!
Wyprostowała się i zagryzła usta.
– Rozumiem – powiedziała w końcu. – Cóż, w takim razie może zapłacę ci, żebyś mnie zawiózł do samego Nowego Orleanu? – Zmartwiona, zmarszczyła brwi i spojrzała na torebkę. Ile właściwie ma gotówki? Najlepiej będzie, jeśli od razu zadzwoni do Nicholasa, żeby pieniądze już na nią czekały w Nowym Orleanie.
Skeet wysiadł energicznie.
– Idę po coś do picia. Dallie, załatw to. Jedno ci powiem – jeśli ona tu będzie, kiedy wrócę, w poniedziałek sam sobie możesz taszczyć swoje badyle. – Zatrzasnął drzwi.
Okropny człowiek. – Francesca dumnie uniosła głowę. Spojrzała na Dalliego. Chyba jej nie wyrzuci tylko dlatego, że jego prostacki koleżka jej nie lubi? Spojrzała błagalnym wzrokiem: – Zadzwonię, dobrze? To potrwa tylko chwilę.
Wygramoliła się z samochodu z całym wdziękiem, na jaki było ją stać w koszmarnej krynolinie i weszła do niskiego budynku. Otworzyła torebkę i szybko policzyła pieniądze. Osiemnaście dolarów. Przeszył ją nieprzyjemny dreszcz. Ma tylko osiemnaście dolarów… tylko tyle dzieli ją od śmierci głodowej…
Słuchawka lepiła się od brudu, ale nie zwracała na to uwagi. Wybrała numer centrali międzynarodowej, zamówiła rozmowę na koszt abonenta i podała numer Nicholasa. Czekając na połączenie, obserwowała Dalliego. Wysiadł z samochodu, podszedł do właściciela stacji i zapytał go o coś. Co za marnotrawstwo, pomyślała, patrząc na Dalliego- takie ciało u wiejskiego prostaka.
W końcu odebrał lokaj Nicholasa, lecz krótko się cieszyła nadzieją na ratunek: nie przyjął rozmowy, oznajmił, że jego pracodawca wyjechał na kilka tygodni. Francesca gapiła się przez chwilę na słuchawkę, a potem zadzwoniła do Cissy Kavendish. Cissy owszem, odebrała telefon, ale też nie chciała przyjąć rozmowy na swój koszt. Suka! Francesca nie wiedziała, co dalej robić.
Przerażona nie na żarty, przebiegała myślą listę znajomych i nagle zdała sobie sprawę, że ostatnio źle traktowała nawet najwierniejszych wielbicieli. Jedynym, który być może pożyczyłby jej pieniądze, był David Graves, ale kręcił teraz film w Afryce. Zacisnęła zęby i zamówiła trzecią rozmowę, tym razem do Mirandy Gwynwyck. Ku jej zdumieniu, Miranda zgodziła się przyjąć rozmowę na swój koszt.
– Francesco, kochana, jak to miło, że dzwonisz, chociaż tu u nas jest środek nocy! Jak tam twoja kariera? Lloyd dobrze cię traktuje?
Francesca niemal słyszała, jak Miranda mruczy z zadowolenia, i mocniej zacisnęła dłoń na słuchawce.
– Cudownie, Mirando, nie wiem, jak ci dziękować… Ale mam tu mały problem i muszę koniecznie skontaktować się z Nickym. Podaj mi do niego telefon, dobrze?
– Przykro mi, moja droga, niestety jest teraz nieosiągalny. Wyjechał ze starą przyjaciółką, przepiękną blond matematyczką, która za nim szaleje.
– Nie wierzę.
– Francesco, nawet cierpliwość Nicky'ego ma pewne granice i chyba je przekroczyłaś. Podaj mi twój numer, oddzwoni, kiedy wróci za dwa tygodnie.
– Za dwa tygodnie! Muszę porozmawiać z nim teraz!
– Dlaczego?
– To prywatna sprawa! – warknęła.
– Przykro mi.
– Nie rób tego, Mirando! Ja naprawdę muszę… – W słuchawce zapanowała cisza. Tymczasem właściciel stacji benzynowej podszedł do radioodbiornika i przekręcił brudną plastikową gałkę. Po chwili ciszę wypełnił głos Diany Ross.
Francesca zobaczyła, że Dallie wraca do samochodu.
– Poczekaj! – Rzuciła słuchawkę i wybiegła. Serce waliło jej jak oszalałe. Bała się, że ją tu zostawi.
Zatrzymał się w pół kroku, oparł o samochód, splótł ręce na piersi.
– Nie mów mi, że nikogo nie było w domu – mruknął.
– Cóż, właśnie… nie, to nie tak. Widzisz, Nicky, mój narzeczony…
– Nieważne. – Zdjął czapkę, przeczesał jasne włosy palcami. – Słuchaj, zawiozę cię na lotnisko, ale musisz obiecać, że będziesz cicho.
"Wymyślne zachcianki" отзывы
Отзывы читателей о книге "Wymyślne zachcianki". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Wymyślne zachcianki" друзьям в соцсетях.