– Nie, dziękuję – odparła sztywno. – Czekam na kogoś.

– Chyba cię wystawił – mruknęła Bonni. – Spadaj stąd, mała.

Drzwi się otworzyły i do środka weszło trzech podejrzanie wyglądających mężczyzn, ale żaden nie był Skeetem. Francescą denerwowała się coraz bardziej. Nie może przecież stać na środku cały czas, ale obawiała się wejść dalej. Dlaczego Dallie jej nie powiedział, gdzie się zatrzyma? Nie może zostać w Nowym Orleanie całkiem sama, mając jedynie trzysta pięćdziesiąt dolarów, i czekać, aż Nicky skończy swój romansik. Musi odnaleźć Dalliego, i to zaraz, natychmiast!

– Przepraszam bardzo. – Przecisnęła się między Tonym a Pete'em.

Jedna z kobiet roześmiała się szyderczo, a Tony mruknął:

– To wszystko przez ciebie, Bonni – narzekał. – Wystraszyłyście jąz Cleo, chociaż… – Na szczęście nie dosłyszała reszty. Gorączkowo rozglądała się za wolnym stolikiem gdzieś w rogu.

– Ej, skarbie…

Odwróciła się – Pete szedł za nią. Przecisnęła się między dwoma stolikami, poczuła, jak ktoś głaszcze japo pośladkach, i pobiegła do łazienki. Wewnątrz ciężko oparła się o drzwi i przytuliła do piersi kuferek z kosmetykami. Z baru dobiegł brzęk tłuczonego szkła. Wzdrygnęła się. Co to za miejsce! Skeet Cooper coraz bardziej tracił w jej oczach. Nagle sobie przypomniała, że Dallie mówił coś o rudej barmance. Co prawda nie zauważyła takiej osoby, ale też nie rozglądała się zbyt uważnie. Może inni barmani coś o niej wiedzą.

Drzwi otworzyły się gwałtownie. Do środka weszły dwie gniewne kobiety.

– Ej, Bonni, zobacz, co tu mamy – zaczęła ta o imieniu Cleo.

– No, coś takiego, nasza bogata dupa – mruknęła Bonni. – Co jest, skarbie? Znudziła ci się praca w hotelu i postanowiłaś zajrzeć do takiej speluny?

Francesca zacisnęła usta. Te okropne kobiety posunęły się za daleko. Dumnie zadarła podbródek i spojrzała Bonni w wymalowane oczy.

– Jesteście takie nieuprzejme od urodzenia czy to nabyta cecha?

Cleo się roześmiała. Popatrzyła na Bonni.

– Coś takiego. Czy mi się zdaje, czy ona cię obraziła? – Przyjrzała się kuferkowi na kosmetyki. – Co tam masz, że tak kurczowo to trzymasz?

– Nie twoja sprawa.

– Chowasz tam klejnoty, słonko? – podsunęła Boni. – Szafiry i brylanty od klientów? Powiedz, mała, ile bierzesz za numerek?

Numerek! – Francesca nie mogła nie zrozumieć, co tamta miała na myśli i nie zastanawiając się, zamachnęła się i uderzyła Bonni w wypacykowa-ny policzek. – Jak śmiesz?

Nie dokończyła. Bonni ryknęła z wściekłości i rzuciła się na nią z palcami zakrzywionymi jak szpony, gotowa wbić je we włosy Franceski. Francesca instynktownie wysunęła przed siebie kuferek z kosmetykami, chcąc zablokować jej ruch. Trafiła przy tym Bonni w brzuch z taką siłą, że ta zachwiała się na wysokich szpilkach z imitacji krokodylej skóry i, gorączkowo łapiąc oddech, runęła jak długa. Francesca poczuła prymitywną satysfakcję, że wreszcie może się na kimś wyładować za niepowodzenia ostatnich dni, ale to uczucie zniknęło bez śladu, kiedy zobaczyła minę Cleo. Dotarło do niej, że wpakowała się w prawdziwe tarapaty.

Rzuciła się do drzwi, ale Cleo złapała ją, zanim dopadła do szafy grającej.

– O nie, suko! – warknęła i pociągnęła ją z powrotem do łazienki.

Ratunku! – wrzasnęła Francesca, gdy całe życie stanęło jej przed oczami. – Na pomoc!


Odpowiedział jej nieprzyjemny męski śmiech i nagle zrozumiała, że nikt jej nie pomoże. Te okropne kobiety zrobią jej krzywdę w łazience, a nikogo to nie obchodzi! W panice machnęła kuferkiem, chcąc uderzyć Cleo, ale oberwał mężczyzna z tatuażem. Syknął z bólu.

– Zabierzcie jej ten kufer- wyspała Cleo. – Przed chwilą walnęła nim Bonni.

– Bonni sobie na to zasłużyła. – Pete starał się przekrzyczeć szafę grającą i komentarze innych. Francesca prawie rozpłakała się z ulgi, gdy ruszył w ich stronę – najwyraźniej spieszył jej na ratunek. I wtedy wtrącił się facet z tatuażem.

– Zostaw je – huknął do Pete'a, który wyrwał jej kuferek. – To sprawa między dziewczynami.

– Nie! – wrzasnęła Francesca. – Nieprawda! Przecież ja ich nawet nie znam i…

Wrzasnęła, gdy Cleo złapała ją za włosy i ciągnęła z powrotem do łazienki. Oczy zaczęły jej łzawić, rozbolała ją szyja. Barbarzyństwo! Skandal! Morderstwo!

W tym momencie poczuła, że Cleo wyrwała jej kilka kosmyków. Wyrwała jej piękne kasztanowe loki! Straciła resztki rozsądku, ogarnęła ją ślepa furia. Odwróciła się z wściekłym piskiem. Cleo stęknęła, gdy pięść France-ski trafiła ją w niezbyt już jędrny brzuch. Od razu puściła kasztanowe włosy, ale Francesca wyczuła, że to nie koniec – dostrzegła nadchodzącą Bonni, gotową kontynuować dzieło Cleo. Gdzieś w pobliżu trzasnął połamany stolik i zdała sobie sprawę, że walka zatacza coraz większe kręgi i że Pete rzucił się jej na ratunek, cudowny Pete w kraciastej koszuli, z wielkim brzuchem, jej wspaniały Pete!

– Suka! – Bonni z wrzaskiem uczepiła się Franceski, szarpiąc za perłowe guziczki na czekoladowym wykończeniu szarobeżowej koszulki od Halstona. Materiał ustąpił z głośnym trzaskiem. I znowu Francesca poczuła ręce we włosach, i znowu się odwróciła, i tym razem odpowiedziała tym samym – uderzyła Bonni z całej siły.

Nagle wydawało się, że wszyscy włączyli się do walki – ktoś rzucił butelką, ktoś pchnął krzesło, ktoś krzyknął. Złamała sobie paznokcie u prawej dłoni. Jej bluzka zwisała w strzępach, tak że wszyscy mogli podziwiać jej koronkowy staniczek w kolorze ecru, ale nie miała kiedy się tym przejmować, bo Bonni uderzyła z całej siły. Francesca nie pozostała jej dłużna. W tej chwili dotarła do niej przerażająca prawda – oto ona, Francesca Serritelia Day, ulubienica międzynarodowej śmietanki towarzyskiej, pupilka kronik towarzyskich, niemal księżna Walii – jest w samym środku najprawdziwszej pijackiej bijatyki.

Drzwi do baru Pod Smutnym Indianinem otworzyły się energicznie i do środka wszedł Skeet Cooper, a za nim – Dallie Beaudine. Dallie przez chwilą przyglądał się zamieszaniu, pokręcił głową z niesmakiem i mruknął:

– A niech to! -I ruszył do środka.

Jeszcze nigdy niczyj widok tak bardzo nie ucieszył Franceski, tyle że w pierwszej chwili nie zdawała sobie sprawy, że to on. Ledwie dotknął jej ramienia, puściła Bonni, odwróciła się na pięcie i z całej siły zdzieliła go w klatką piersiową.

– Ej! – Masował bolące miejsce. – Jestem po twojej stronie… chyba.

– Dallie! – rzuciła mu się w ramiona. – Och, Dallie, Dallie, Dallie! Mój cudowny Dallie! To naprawdę ty! Oderwał ją od siebie.

– Spokojnie, Francie, jeszcze stąd nie wyszłaś. Co do licha…

Nie dokończył. Potężny facet zamierzył się na niego prawym sierpowym i Francesca z przerażeniem patrzyła, jak runął na podłogę. Dostrzegła swój kuferek, zapomniany na szafie grającej, porwała go i zdzieliła napastnika w głowę. Ku jej przerażeniu zamek ustąpił i jej skarby: cienie, pudry, róże i kremy wysypały się na podłogę. Opakowanie robionego na zamówienie sypkiego pudru otworzyło się i wypełniło powietrze jasną chmurą. Wszyscy zaczęli kaszleć i prychać i walka się zakończyła.

Dallie wstał z trudem, na wszelki wypadek wymierzył parę ciosów na prawo i lewo. Złapał ją za ramię.

– Chodźmy stąd. Wyjdźmy, zanim zechcą cię pożreć na kolację.

– Moje kosmetyki! – Rzuciła się w stronę brzoskwiniowego cienia do oczu. Wiedziała, że to idiotyczne; ma bluzkę w strzępach, złamane dwa paznokcie, krwawe zadrapania na karku, ale nagle odzyskanie cienia do powiek stało się najważniejsze na świecie. Jeśli będzie musiała na nowo stoczyć walkę, zrobi to!

Porwał ją na ręce.

– Pieprzyć twoje cienie!

– Nie! Zostaw mnie! – Musi odzyskać ten cień. Krok po kroku odbierano jej wszystko, co miała, i jeśli straci jeszcze choćby jedną rzecz, sama zniknie i nie zostanie po niej nic.

– Daj spokój, Francie!

– Nie! – Walczyła z Dalliem równie zaciekle, jak z innymi, wierzgała w powietrzu, kopała go w łydki, wrzeszczała. – Muszę go mieć!

– Dobrze, już, dobrze!

– Błagam cię, Dallie – jęczała. – Proszę!

Czarodziejskie słowo „proszę" nie zawiodło jej jeszcze nigdy… zadziałało i tym razem. Mamrocząc coś pod nosem, pochylił się i podniósł jej cienie z podłogi. Skorzystała z okazji i wyciągnęła rękę. W ostatniej chwili złapała uchwyt kuferka. Zanim zdążyła go zamknąć, straciła migdałowy krem nawilżający i złamała sobie trzeci paznokieć, ale uratowała torebeczkę z cielęcej skóry i bezcenne trzysta pięćdziesiąt dolarów. No i oczywiście brzoskwiniowy cień do oczu.

Skeet przytrzymał im drzwi, gdy Dallie ją wynosił. Postawił Francescę na chodniku i w tej chwili dało się słyszeć zawodzenie policyjnych syren. Dallie błyskawicznie zarzucił ją sobie na ramię i zaniósł do samochodu.

– Co? Ona nie może sama chodzić? - zdziwił się Skeet, łapiąc w locie kluczyki.

– Lubi się kłócić. – Dallie spojrzał na koniec ulicy, gdzie już migały policyjne koguty. – Przewodniczący PGA nasłuchał się już o mnie dosyć w tym sezonie, nie będzie zachwycony kolejną awanturą. – Bezceremonialnie wepchnął ją do samochodu, na tylne siedzenie, wsiadł i ruszyli. Przez dobrych kilkanaście minut jechali w milczeniu. Francesca szczękała zębami, wstrząśnięta walką. Drżącymi rękami starała się zasłonić bieliznę strzępami bluzki, ale zaraz zdała sobie sprawę, że to nic nie da. Poczuła gulę w gardle. Otuliła się ramionami i rozpaczliwie czekała na najmniejszy objaw współczucia, na odrobinę zainteresowania, na znak, że komuś na niej zależy.

Dallie sięgnął pod przednie siedzenie i wyciągnął butelkę szkockiej. Zerwał akcyzę, upił spory łyk i się zamyślił. Francesca przygotowała się na grad pytań i postanowiła, że odpowie na nie z całą godnością, na jaką ją stać. Zagryzła dolną wargę, żeby nie drżała.

Dallie pochylił się do Skeeta.

– Słuchaj, nigdzie nie widziałem tej twojej rudej barmanki. Pytałeś o nią?

– Tak. Wyjechała do Bogalusa z takim jednym elektrykiem.