– Szkoda.

Skeet zerknął w tylne lusterko.

– Podobno facet ma tylko jedną rękę.

– Żartujesz? Powiedzieli ci, jak do tego doszło?

– Wypadek przy pracy. Kilka lat temu pracował gdzieś pod Shreveport i wsadził rękę w prasę hydrauliczną. Wyszła płaska jak naleśnik.

– No, pewnie tej twojej barmance to nie sprawia różnicy. – Dallie upił kolejny łyk. – Kobiety są dziwne, nie? Pamiętasz tamtą dziewczyną z San Diego, z zeszłego roku, po turnieju…

– Przestańcie! – Francesca nie mogła się powstrzymać. – Naprawdę jesteście tacy gruboskórni? Nie zapytacie, jak się czuję? To była pijacka awantura! Nie rozumiecie, że mogłam zginąć?

– Raczej nie – mruknął Dallie. – Ktoś by ich powstrzymał. Zamachnęła się i z całej siły uderzyła go w ramię.

– Au. – Masował bolące miejsce.

– Walnęła cię? – zainteresował się Skeet.

– Tak. Oddasz jej?

– Zastanawiam się.

– Ja na twoim miejscu bym się nie zastanawiał.

– Wiem, wiem. – Spojrzał na nią i oczy mu pociemniały. – I ja też nie, gdybym sądził, że zostanie z nami dłużej niż najbliższe dwie minuty.


Przyglądała mu się, zła, że go uderzyła, przerażona tym, co usłyszała.

– Co chcesz przez to powiedzieć? – zapytała.

Skeet przejechał skrzyżowanie na pomarańczowym świetle.

– Daleko stąd do lotniska?

– Jest na drugim krańcu miasta. – Dallie pochylił się i oparł podbródek o oparcie przedniego siedzenia. – A nasz motel jest tuż-tuż.

Skeet przycisnął pedał gazu, aż Francescę wbiło w siedzenie. Łypnęła groźnie na Dalliego; niech się zawstydzi, a wtedy mu łaskawie wybaczy. Czekała całą drogę do motelu.

Wjechali na dobrze oświetlony parking. Skeet zatrzymał się przed szeregiem drzwi oznaczonych numerami. Zgasił silnik i wysiadł. Dallie także. Obserwowała z niedowierzaniem, jak obaj zatrzaskują drzwiczki wozu.

– Do jutra, Dallie.

– Do jutra.

Wyskoczyła w ślad za nimi, tuląc do siebie kuferek, na darmo osłaniając się połami bluzki.

– Dallie!

Wyjął klucz z kieszeni dżinsów i spojrzał na nią. Szarobeżowy jedwab przepływałjej między palcami. Czy on nie widzi, jak jest nieszczęśliwa i bezradna? Jak bardzo go potrzebuje?

– Musisz mi pomóc. – Wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami. – Ryzykowałam życie, idąc do tego baru, żeby cię odnaleźć.

Spojrzał na jej piersi w staniku ecru, ściągnął spraną granatową koszulkę przez głowę i rzucił jej.

– Złotko, proszę, dla ciebie ściągnąłem koszulę z pleców. Nie proś o więcej.

Z niedowierzaniem patrzyła, jak wchodzi do pokoju i zamyka drzwi – zamknął jej drzwi przed nosem! Panika, która narastała od rana, wybuchła wreszcie, wypełniła najmniejszą cząsteczkę jej ciała. Nigdy nie miała do czynienia z takim strachem, nie umiała sobie z nim poradzić, zmieniła go więc w uczucie, które znała aż za dobrze – we wściekłość. Nikt nie będzie jej tak traktował! Nikt! Już ona mu pokaże!

Podbiegła do drzwi jego pokoju i waliła w nie kuferkiem, raz za razem, wyobrażała sobie, że to jego paskudna twarz. Kopała w nie, klęła, wyrzucała z siebie całą złość w ataku furii, która już dawno stała się legendarna.

Drzwi otworzyły się gwałtownie. Stanął w progu, półnagi, szyderczo uśmiechnięty. Już ona da mu popalić! Jak śmie uśmiechać się do niej szyderczo?

– Ty draniu! – Wpadła do środka i cisnęła kuferkiem przez cały pokój. Kuferek roztrzaskał telewizor z ogłuszającym, rozkosznym hukiem. – Ty bezczelny kretynie! – Kopnęła krzesło. – Ty bezduszny skurczybyku! – Przewróciła jego walizkę do góry nogami.

Straciła panowanie nad sobą.

Obrzucała go przekleństwami i niszczyła wszystko, co wpadło jej w ręce: przewracała lampy, zerwała zasłony, wyciągnęła szuflady z biurka. Mściła się za wszystkie krzywdy, których doznała w ciągu ostatniej doby: różowa suknia, Smutny Indianin, brzoskwiniowy cień… Karała Chloe za to, że umarła, Nicky'ego, że ją zostawił; katowała Lwa Steinera, mordowała Lloyda Byrona, ćwiartowała Mirandę Gwynwyck, a przede wszystkim unicestwiała Dalliego Beaudine'a. Dalliego, najpiękniejszego mężczyznę, jakiego znała, jedynego, na którym nie zrobiła wrażenia, jedynego, który zatrzasnął jej drzwi przed nosem.

Dallie obserwował ją przez chwilę z rękami na biodrach. Puszka kremu do golenia minęła go i trafiła w lustro.

– Nie do wiary – mruknął. Wyjrzał na zewnątrz. – Ej, Skeet, chodź tutaj! Musisz to zobaczyć!

Skeet już był w drodze.

– Co tu się dzieje? To wygląda jak… – Urwał, zamarł w progu. – Dlaczego ona to robi?


– Nie mam pojęcia. – Dallie uchylił się przed nadlatującą książką telefoniczną. – W życiu czegoś takiego nie widziałem.

– Może jej się zdaje, że jest gwiazdą rocka. Ej, Dallie, dobiera się do kijów golfowych!

Jak na atletę przystało, Dallie dopadł ją w dwóch krokach. Zanim się zorientowała, przerzucił ją sobie przez ramię.

– Puszczaj mnie, ty draniu!

– Nie ma mowy. To moje najlepsze kije.

Ruszyli. Wrzeszczała na całe gardło, gdy wynosił ją na dwór. Jego ramię gniotło ją w brzuch, ręka mocno trzymała pod kolanami. Słyszała obce głosy i zdała sobie sprawę, że w drzwiach innych pokojów pojawili się ludzie w szlafrokach.

– W życiu nie widziałem, żeby kobieta wpadła w taką panikę na widok małej myszki! – zawołał do nich Dallie.

Waliła pięściami w jego nagie plecy.

– Każę cię aresztować! -wrzeszczała. – Pozwę cię! Drań! Zostaniesz bez grosza… – Gwałtownie skręcił w prawo. Zobaczyła furtkę z kutego żelaza, ogrodzenie, podświetloną wodę…

– Nie! -wrzeszczała jakby obdzierano ją ze skóry, gdy zamykała się nad nią woda w basenie.

Rozdział 10

Skeet podszedł od Dalliego i obaj ciekawie zaglądali do basenu. W końcu Skeet stwierdził:

– Nie wypływa za szybko.

Dallie wsunął kciuki za szlufki dżinsów.

– Chyba nie umie pływać. Powinienem się tego domyślić. Szamotanina w basenie stopniowo ustawała.

– Wskoczysz i uratujesz jąjeszcze w tym stuleciu? -zainteresował się Skeet.

– Pewnie tak. Chyba że ty masz na to ochotę.

– O nie, idę spać.

Skeet odwrócił się i odszedł, a Dallie usiadł na leżaku i ściągnął wysokie buty. Obserwował przez chwilę drobną postać na dnie basenu. Gdy uznał, że już najwyższa pora jej pomóc, podszedł do krawędzi i wskoczył.

Właśnie w tym momencie Francesca zdała sobie sprawę, że wcale nie chce umierać. Mimo koszmarnego filmu, biedy, utraty wszystkiego, co miała… Przecież jest jeszcze taka młoda. Ma przed sobą całe życie. Jednak woda przytłaczała jąi Francesca zrozumiała, że to już koniec. Płuca płonęły żywym ogniem, nogi nie reagowały na polecenia. Umierała, choć jeszcze tak naprawdę nie zasmakowała życia.

Nagle coś objęło ją w pasie i ciągnęło w górę, na powierzchnię, do życia! Kurczowo chwytała ustami powietrze, krztusiła się i dławiła, i jednocześnie gorączkowo czepiała się otaczających ją ramion. Bała się, że znikną. Śmiała się i płakała jednocześnie, szczęśliwa, że żyje.

Nie wiedziała, jak to się stało, ale nagle leżała na brzegu. Ostatnie strzępy szaro-beżowej bluzki zostały na dnie basenu. Jednak nawet teraz, mając pod plecami twardy beton, nie puszczała Dalliego.

W końcu odzyskała głos.

– Nigdy… ci nie wybaczę… Nienawidzę cię – sapała i jednocześnie przywierała do niego całym ciałem, wtulała się w jego nagą pierś. – Nienawidzę cię… Nie zostawiaj mnie.

– Nieźle się zdenerwowałaś, co, Francie?

Nie zdołała odpowiedzieć, mogła się go tylko kurczowo trzymać. Tuliła się do niego, gdy niósł ją z powrotem do pokoju, gdy rozmawiał z kierownikiem, który już na nich czekał, gdy wygrzebał w bałaganie jej kuferek, szukał w nim czegoś i zaniósł ją do innego pokoju.

Położył ją na łóżku.

– Możesz się tu…

– Nie! – Panika powróciła w całej okazałości.

Starał się oderwać jej ręce od swojej szyi.

– Daj spokój, Francie, dochodzi druga nad ranem. Chcę się trochę przespać, zanim…

– Nie, Dallie! – Płakała, patrząc w oczy błękitne jak Paula Newmana. -Nie zostawiaj mnie.

Na pewno odjedziesz, kiedy zasnę. Obudzę się i już cię tu nie będzie, i zostanę sama!

– Nie odjadę, póki z tobą nie porozmawiam – powiedział w końcu.

– Obiecujesz?

Rzucił na łóżko czystą koszulkę, którą ze sobą przyniósł, i jej sandałki, które nie wiadomo jakim cudem zostały ocalone.

– Obiecuję.

Dał słowo, ale czuła, że zrobił to wbrew sobie. Pisnęła żałośnie, gdy szedł do drzwi. Przecież sama tyle razy obiecywała różne rzeczy i nigdy nie dotrzymywała obietnic! Skąd ma wiedzieć, że nie postąpi tak samo?

– Dallie?

Już go nie było.

Ostatkiem sił ściągnęła mokre dżinsy i bieliznę i zostawiła je na podłodze. Wślizgnęła się pod kołdrę. Zamknęła oczy i w ostatniej chwili, zanim zasnęła, zastanawiała się, czy nie byłoby jednak lepiej, gdyby zostawił jąna dnie basenu.

Spała mocno, głęboko, ale i tak obudziła się już cztery godziny później, ledwie pierwsze promienie słońca zza chmur przedarły się przez grube zasłony. Odrzuciła kołdrę, wstała i naga, obolała, podbiegła do okna. Uspokoiła się dopiero, kiedy zobaczyła samochód Dalliego. Nie odjechał.

Jej serce biło już normalnie. Skierowała się do lustra, instynktownie robiąc to, co robiła całe życie; jej odbicie upewni ją, że świat się nie zawalił, że nadal kreci się dokoła jej urody.

Wydała stłumiony okrzyk rozpaczy.

Może gdyby pospała dłużej, zniosłaby szok lepiej, jednak teraz nie wierzyła własnym oczom. Jej włosy, jej piękne włosy zwisały splątane i brudne, na kształtnym karku czerwieniło się zadrapanie, na delikatnej skórze wy-kwitły siniaki, a jej usta, jej słynna idealna dolna warga spuchła jak bania.

W panice rzuciła się do kuferka i błyskawicznie przejrzała swoje skarby: podręczna butelka żelu do kąpieli od Rene Garrauda, pasta do zębów (ale ani śladu szczoteczki), trzy szminki, brzoskwiniowe cienie i pudełeczko tabletek antykoncepcyjnych, które całkiem niepotrzebnie zapakowała głupia pokojówka Cissy. W torebce znalazła dwa odcienie różu, portfel z jaszczur-czej skóry i buteleczkę perfum. To wszystko, jeśli nie liczyć koszulki Dalliego i mokrych ciuchów na podłodze. To wszystko, co ma.