– Daj mi chwileczkę.
Uciekła do łazienki.
Starała się opanować zdenerwowanie. Teraz. Teraz ma szansę przywiązać go do siebie, upewnić się, że jej nie wyrzuci, nie zostawi samej na pastwę losu. A poza tym znowu poczuje się jak dawna Francesca.
Co za szkoda, że nie ma jedwabnej koszuli nocnej. Ani szampana i pięknej sypialni z widokiem na morze. Uważnie przyjrzała się swojemu odbiciu. Wygląda koszmarnie. Musi się uczesać, umalować… Wypłukała usta wodą. Nie pokaże się mu przecież w majtkach za grosze! Drżącymi rękami zdjęła dżinsy i bieliznę, przy okazji dostrzegła zapomniany włosek na udzie i zgoliła go szybko. Musi zgasić światło.
Owinęła się ręcznikiem.
A jeśli mu się nie spodoba? Jeśli będzie beznadziejna, jak z Evanem Va-rianem i rzeźbiarzem z Marrakeszu? A jeśli… Jej wzrok zatrzymał się na flakoniku perfum. A jeśli brzydko pachnie? Bez namysłu porwała buteleczkę, rozchyliła uda i prysnęła.
– Co ty wyprawiasz, do cholery?
Dallie stał w progu. Od kiedy? Co widział? Wyprostowała się, speszona, przyłapana na gorącym uczynku.
– Nic. Nic nie robię. Spojrzał na butelkę perfum.
– Czy w tobie nie ma nic prawdziwego?
– Jak to? Wszedł do łazienki.
– Wypróbowujesz nowe zastosowanie dla perfum, Francie? Tak? – Pochylił się nad nią. – Masz firmowe dżinsy, firmowe buty, firmową walizkę. Co jeszcze?
– Dallie?
– Jesteś klientką idealną. To, co masz, określa, kim jesteś.
– To nie jest śmieszne. – Odstawiła flakonik, czerwona ze wstydu. Pokręcił głową, znużony.
– Ubieraj się, Francie. Nic na to nie poradzę. Wychodzimy.
– A czemuż zawdzięczam to, że wielkodusznie zmieniłeś zdanie? – warknęła. Szczerze mówiąc, złotko, obawiam się, że zrobisz sobie krzywdę sama rzucił przez ramię.
Rozdział 12
Bar Cajun prezentował się zdecydowanie lepiej od baru Pod Smutnym Indianinem, choć i to nie był lokal, w którym urządziłaby przyjęcie. Przycupnął piętnaście kilometrów od Lake Charles, przy autostradzie. Prowadziły do niego skrzypiące drzwi. W ponurym wnętrzu metalowy wentylator piszczał przeraźliwie. Za ich stolikiem, na ścianie pyszniła się sztuczna ryba piła w otoczeniu plakatów reklamowych piwa i chleba. Podkładki pod talerze były dokładnie takie, jak Dallie mówił, choć zapomniał dodać, że mają postrzępione brzegi i napis: Luizjana – Kraj Pana Boga.
Ładniutka ciemnowłosa kelnerka w dżinsach i koszulce bez rękawów podeszła do ich stolika. Spojrzała na Francescę z mieszaniną ciekawości i źle skrywanej zazdrości, a następnie zwróciła się do Dalliego:
– Ej, Dallie, słyszałam, że wychodzisz na prowadzenie. Gratulacje.
– Dzięki, złotko. Miałem szczęście w tym tygodniu i tyle.
– Gdzie Skeet?
Francesca z niewinną miną wpatrywała się w solniczkę na środku stołu.
– Coś mu zaszkodziło, wolał zostać w hotelu. – Dallie posłał Francescę groźne spojrzenie i zapytał, na co ma ochotę.
Przyszło jej do głowy mnóstwo smakołyków: homar z rusztu. Pasztet z kaczki z pistacjami, świeże ostrygi – ale przez minionych pięć dni dużo się nauczyła.
– A co polecasz? – zapytała.
– Chili jest niezłe, ale raki biją je na głowę.
– To poproszę raki – powiedziała. Oby tylko nie były smażone na głębokim tłuszczu. – I trochę zieleniny do tego, dobrze?
– Ciasto cytrynowe może być?
– Żartujesz, prawda? Uśmiechnął się i spojrzał na kelnerkę.
– Mary Ann, przynieś Francie dużą sałatę z pomidorami. A dla mnie smażony okoń i ogórki konserwowe, takie jak wczoraj.
– Ledwie kelnerka się oddaliła, podeszło dwóch mężczyzn w koszulkach polo. Już po chwili rozmowy zorientowała się, że to inni zawodnicy z turnieju. Chcieli ją poznać. Stanęli po obu jej stronach i obsypywali komplementami, pokazywali też, jak wyjmować białe mięso z raków, których półmisek stanął przed nią. Śmiała się gardłowo z ich opowieści, pochlebiała im bezwstydnie i błyskawicznie owinęła ich sobie dokoła palca. Była w doskonałym humorze.
Dallie tymczasem gawędził z fankami zajmującymi sąsiedni stolik. Obie kobiety pracowały w jednej z licznych w Lake Charles rafinerii. Francesca obserwowała ukradkiem, jak z nimi rozmawiał. Kiwał się na krześle, przesunął czapkę na tył głowy, oparł butelkę piwa na klatce piersiowej i uśmiechał się leniwie, opowiadając jeden z tych swoich beznadziejnych kawałów. Wkrótce cała trójka śmiała się z niewybrednych aluzji do jego „kija".
Choć każde z nich rozmawiało z kimś innym, miała wrażenie, że coś ich łączy, że Dallie poświęca jej tyle samo uwagi, co ona jemu. Ale może tylko tak się jej zdawało. Scena w motelu wstrząsnęła nią do głębi. Tuląc się do niego sprawiła, że przekroczyli niewidzialną barierę i teraz było za późno, żeby się wycofać, choćby tego chciała.
Trzej potężni farmerzy, których Dallie przedstawił jako Louisa, Pata i Stoneya przysunęli sobie krzesła do ich stolika. Stoney nie mógł oderwać wzroku od Franceski, co chwila dolewał jej tandetnego chablis z butelki, która postawił jeden z golfistów. Flirtowała z nim bezwstydnie, zaglądała w oczy z intensywnością, którą bardziej wyrafinowanych mężczyzn rzucała na kolana. Wiercił się niespokojnie, nerwowo luzował kołnierzyk i udawał, że piękne kobiety flirtują z nim co dzień.
Z czasem obie grupy usiadły razem i wszyscy opowiadali sobie anegdoty i dowcipy. Francesca zaśmiała się głośno i sączyła chablis. Czuła się świetnie – była to zasługa alkoholu i tego, że wreszcie znalazła się w centrum uwagi. Wydawało jej się, że golfiści, farmerzy, sekretarki z rafinerii to jej najlepsi przyjaciele. Uwielbienie mężczyzn sprawiało jej przyjemność, zazdrość kobiet podbudowała pewność siebie, a bliskość Dalliego dodawała siły. Rozbawił wszystkich opowieścią o nieoczekiwanym spotkaniu z aligatorem na polu golfowym na Florydzie. Nagle zapragnęła się z nimi podzielić choćby małą cząstką siebie.
– Ja też znam anegdotę o zwierzętach – oznajmiła radośnie. Wszyscy spojrzeli z oczekiwaniem.
– O rany – mruknął Dallie pod nosem.
Nie zwracała na niego uwagi. Oparła rękę na stole i zaszczyciła ich obiecującym uśmiechem.
– Znajomy mojej mamy otworzył hotel niedaleko Nairobi – zaczęła. Widząc tępy wyraz ich twarzy, dodała: – Nairobi w Kenii, w Afryce… Polecieliśmy tam mniej więcej na tydzień. Fantastyczne miejsce. Przepiękna długa weranda, z której schodziło się prosto do basenu, i pyszne drinki na bazie rumu. Słowa ilustrowała bogatą gestykulacją. – Drugiego dnia pobytu zapakowaliśmy się do landrowerów i pojechaliśmy na fotosafari. Po mniej więcej godzinie drogi zza zakrętu wyskoczył na nas ten stwór… obrzydliwy, okazało się, że to guziec, taka świnia. – Urwała dla lepszego efektu. – Oczywiście zwierzak padł jak długi… Wtedy Raoul, taki naprawdę okropny Francuz – przewróciła oczami, żeby wiedzieli, jaki straszny był Raoul – wysiadł i zrobił zdjęcia biednemu guźcowi, jak leży na zakurzonej drodze. I wtedy, zupełnie nie wiem dlaczego, moja mama powiedziała do Raoula: „Nie uważasz, że fajne byłoby zdjęcie guźca w twojej kurtce od Gucciego?"
Francesca roześmiała się na samo wspomnienie.
– Oczywiście wszyscy uznali, że to świetny pomysł, zwłaszcza że guziec nie krwawił, nie ubrudziłby więc kurtki. Raoul się zgodził. Do spółki z dwoma innymi uczestnikami wyprawy ubrali guźca w tę kurtkę. Oczywiście to było okrutne, ale wszyscy świetnie się bawiliśmy.
Powoli do niej docierało, że słuchacze pogrążyli się w kompletnej ciszy, a na ich twarzach malowała się pustka. Ten brak reakcji sprawił, że tym bardziej zapragnęła, żeby spodobała się im jej anegdota, żeby ją polubili. Mówiła coraz szybciej, podkreślając słowa coraz energiczniejszymi gestami:
– No i tak stoimy sobie na zakurzonej drodze, patrzymy na martwego biedaka… I kiedy Raoul ustawiał obiektyw… – Urwała dla lepszego efektu, zagryzła dolną wargę. – Kiedy Raoul ustawiał obiektyw, guziec zerwał się na równe nogi, otrząsnął się i uciekł w zarośla! – Roześmiała się, zachwyco na puentą, lekko przechyliła głowę i czekała, aż pozostali zawtórują jej śmiechem.
Uśmiechali się grzecznie.
Przestała się śmiać, kiedy do niej dotarło, że nie zrozumieli dowcipu.
– Nie rozumiecie? – W jej głosie pojawiły się histeryczne tony. – Do dzisiaj gdzieś w Kenii lata po buszu biedny guziec w kurtce od Gucciego!
W martwej ciszy, która zaległa po jej słowach, rozległ się głos Dalliego: – No niech mnie, Francie, niezła historyjka. A teraz zatańczymy. – Zanim zdążyła zaprotestować, złapał ją niezbyt delikatnie za ramiona i pociągnął na mały parkiet przy szafie grającej. Ledwie zaczęli poruszać się w rytm muzyki, szepnął jej do ucha:
– Pierwsza zasada wśród normalnych ludzi, Francie, brzmi następująco: nigdy, przenigdy, nie kończ zdania słowem Gucci.
Poczuła na piersi przytłaczający ciężar. Chciała, żeby ją polubili, a tylko wyszła na idiotkę. Opowiedziała anegdotę, która wcale ich nie rozśmieszyła, anegdotę, którą nagle zobaczyła ich oczami i zrozumiała, że nie powinna jej opowiadać.
Tego było już za wiele.
– Przepraszam – mruknęła przez łzy. Dallie nie zdążył jej powstrzymać, błyskawicznie wybiegła na dwór. Znużona, oparła się o brudną półciężarówkę.
Co się z nią dzieje? Przypomniała sobie, jak Nicky się zaśmiewał, gdy opowiadała tę historię, Cissy Kavendish pożyczała chusteczkę od Nigela MacAllistera, bo aż się popłakała ze śmiechu. Nagle ogarnęła ją fala tęsknoty. Dzisiaj znowu próbowała dodzwonić się do Nicky'ego, ale nawet lokaj nie odbierał. Usiłowała sobie wyobrazić Nicky'ego w tym obskurnym barze – na darmo. Dla odmiany wyobraziła więc sobie, że ma rodowe szmaragdy Gwynwycków na szyi i siedzi u szczytu stołu hepplewhite'a w jadalni Nicky'ego, udało jej się to od razu, tylko że… po drugiej stronie stołu zamiast Nicky'ego pojawił się Dallie Beaudine, w spranych dżinsach, obcisłej koszulce. Dallie, przystojny jak młody Bóg, w eleganckie jadalni Nicky' ego.
"Wymyślne zachcianki" отзывы
Отзывы читателей о книге "Wymyślne zachcianki". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Wymyślne zachcianki" друзьям в соцсетях.