Usłyszała skrzypnięcie drzwi. Dallie podszedł do niej i podał jej torebkę.

– Cześć, Francie – zaczął miękko.

– Cześć, Dallie. – Wzięła od niego torebkę i popatrzyła na nocne rozgwieżdżone niebo.

– Dobrze się spisałaś.

Roześmiała się gorzko.

Wsunął wykałaczkę w usta.

'- Mówię poważnie. Kiedy już zdałaś sobie sprawę, że zrobiłaś z siebie idiotkę, zachowałaś się przyzwoicie. Nie urządzałaś scen na parkiecie, tylko wyszłaś dyskretnie. Wszyscy byli pod wrażeniem. Chcą, żebyś wróciła.

Przedrzeźniała go celowo:

– No nie!

Roześmiał się cicho. Drzwi skrzypnęły znowu i wyszło dwóch mężczyzn.

– Cześć, Dallie! – zawołali.

– Cześć KC, Charlie!

Wsiedli do poobijanego dżipa Cherokee, a Dallie wrócił do rozmowy z Francescą.

– Wiesz, Francie, wydaje mi się, że już nie darzę cię taką niechęcią jak na początku. To znaczy nadal jesteś cholernie upierdliwa i nie do końca w moim typie, ale czasami… Popisałaś się w tej historyjce z guźcem. Zaangażowałaś się całą sobą, nawet kiedy stało się jasne, że sama kopiesz sobie grób.

Z knajpy dobiegał brzęk talerzy i zawodzenie szaty grającej. Francescą wbiła obcasy w żwir podjazdu.

– Chcę do domu – powiedziała nagle. – Nie podoba mi się tutaj. Chcę wrócić do Anglii, gdzie wszystko jest jasne. Chcę odzyskać moje ubrania, dom, samochód… Chcę znowu mieć pieniądze i przyjaciół, którzy mnie lubią. – Chciała także znowu mieć matkę, ale tego nie powiedziała.

– Użalasz się nad sobą, co?

– A nie mam powodów? Na moim miejscu nie robiłbyś tego samego?

– Nie wiem. Nie sądzę, żebym był szczęśliwy, prowadząc życie sybaryty.

Nie do końca wiedziała, co to znaczy, ale miała ogólne pojęcie, i zdenerwowało ją, że człowiek, który najwyraźniej nie zna podstaw gramatyki, używa słów, których ona nie rozumie.

Oparł się na łokciu.

– Słuchaj, Francie, czy masz jakikolwiek plan awaryjny?

– Oczywiście, wyjdę za Nicky'ego. Już ci to mówiłam. – Dlaczego na samą myśl ogarnia ją rozpacz?

Wyjął wykałaczkę z ust i cisnął w mrok.

– Daj spokój, Francie. Masz taką ochotę na małżeństwo z Nickym jak na popsucie sobie fryzury.

Spojrzała na niego.

– Szczerze mówiąc, nie mam wyjścia. Nie rozumiesz? Nie mam ani grosza! Muszę za niego wyjść! – Widziała, jak otwiera usta, zapewne by wygłosić kolejną mądrość klasy robotniczej, i nie dała mu dojść do słowa. – Nic nie mów, Dallie! Niektórzy ludzie przyszli na ten świat, żeby zarabiać pieniądze, inni – żeby je wydawać. Ja zdecydowanie należę do tej drugiej kategorii. Nie mam zielonego pojęcia, jak zarobić na życie. Próbowałam aktorstwa i widzisz, czym to się skończyło. Nie mogę zostać modelką, bo jestem za niska. Jeśli mam do wyboru: zasuwać w fabryce albo wyjść za Nicky'ego, wybieram małżeństwo, to jasne! Zamyślił się na chwilę.

– Jeśli jutro wygram, zgarnę niezłą sumkę. Chcesz, żebym ci kupił bilet do domu?

Spojrzała na niego. Daszek czapeczki zasłaniał mu pół twarzy, widziała tylko piękne usta.

– Zrobiłbyś to?

– Już ci mówiłem, Francie. Póki mi starczy na benzynę i rachunki w barze, pieniądze nie mają dla mnie znaczenia. Ba, ja nie lubię pieniędzy. Powiem ci coś: choć uważam się za Amerykanina i patriotę, w głębi serca jestem marksistą.

Roześmiała się i ta reakcja dowodziła dobitnie, że spędza z nim za dużo czasu.

– Dzięki za propozycję, Dallie, ale choć bardzo chciałabym z niej skorzystać, muszę tu jeszcze trochę zostać. Nie mogę w takim stanie wrócić do Londynu. Nie znasz moich przyjaciół. Miesiącami bawiliby się moim kosztem.

Oparł się o półciężarówkę.

– Nieźli przyjaciele, Francie.

Poruszył drażliwy temat, a ona nie chciała o tym nawet myśleć.

– Wracaj do środka – powiedziała. – Ja tu jeszcze trochę zostanę.

– Chyba nie. – Zwrócił się w jej stronę, tak że mdłe światło z werandy knajpy oświetlało jego twarz, zmieniało mu rysy: wydawał się starszy, ale nie mniej przystojny. – Wydaje mi się, że mamy co innego do roboty.

Jego słowa wzbudziły nieprzyjemne dreszcze, lecz jako kobieta Serritellich flirt miała w genach. Jakaś jej cząstka chciała uciekać do knajpy, jednak uśmiechnęła się słodko i niewinnie.

– Tak? A co?

– Może, hm… małe sam na sam? – Uśmiechnął się lekko, leniwie. – Wskakuj do buicka, jedziemy.

Nie chciała wsiąść do buicka. A może właśnie chciała? Dallie budził w niej nowe uczucia, uczucia, którym uległaby z ochotą gdyby się sprawdziła w łóżku i gdyby była jedną z tych kobiet, które nie zawracają sobie głowy myślą, że spadnie na nie kropla cudzego potu. Nie może się jednak wycofać, bo wyjdzie na idiotkę. Podeszła do samochodu i tłumaczyła sobie, że skoro ona się nie poci, może mężczyzna równie wspaniały jak Dallie Beaudine też nie ma tego problemu?


Patrzyła jak spokojnie, bez pośpiechu, podchodzi do buicka i wyjmuje kluczyki z kieszeni, wsiada do samochodu, wkłada kluczyk do stacyjki i włącza radio.

– Lubisz country, Francie? Czy wolisz co innego? Kurczę, zapomniałem dać Patowi wejściówkę na finał. Poczekaj, zaraz wrócę. – Otworzył drzwiczki.

Odprowadzała go wzrokiem. Nadal szedł powoli, leniwie. Z baru wyszli golfiści. Wdał się z nimi w rozmowę. Patrzyła, jak kręci głową i naśladuje zamach kijem golfowym. Westchnęła, rozczarowana. Dallie Beaudine nie wygląda, jakby targała nim namiętność.

W końcu wrócił do buicka. Do tego czasu zdążyła się tak zdenerwować, że z trudem opanowała drżenie. Czy wszystkie kobiety w jego życiu są tak wspaniałe, że uważa ją za jedną z wielu? Kąpiel wszystko załatwi, powtarzała sobie, gdy ruszyli. Puści gorącą wodę, wtedy jej włosy kręcą się uroczo. Umaluje się dyskretnie, spryska pościel perfumami, przykryje lampę ręcznikiem, żeby dawała stłumione światło i…

– Coś nie tak, Francie?

– A czemu pytasz? – mruknęła sztywno.

– Bo przykleiłaś się do drzwiczek.

– Tak mi wygodnie. Znowu sięgnął do radia.

– Jak chcesz. Więc co? Country czy pop?

– Ani jedno, ani drugie. Wolę rocka. – Nagle wpadł jej do głowy doskonały pomysł. – Od dziecka uwielbiałam rocka. Najbardziej lubię Rolling Stonesów. Mało kto o tym wie, ale Mick napisał dla mnie trzy piosenki, kiedy byliśmy razem w Rzymie.

Na Dalliem nie zrobiło to specjalnego wrażenia, brnęła więc dalej. Przecież to tylko małe kłamstewko, naprawdę zna Micka Jaggera, przynajmniej na tyle, żeby się witać na przyjęciach.

– Zatrzymaliśmy się w fantastycznym apartamencie z widokiem na Villa Borghese. Byliśmy tam całkiem sami, mogliśmy się kochać nawet na tarasie. Oczywiście to nie było nic trwałego. Ego Micka… i do tego Bianca… A ja wtedy poznałam księcia. – Urwała. – Nie, nie tak. Najpierw poznałam Ryana O'Neala, dopiero potem księcia.

Dallie spojrzał na nią, potrząsnął głową, jakby chciał się pozbyć wody z uszu, i zajął się prowadzeniem samochodu.

– Lubisz kochać się w plenerze, Francie?

– Pewnie, podobnie jak większość kobiet, prawda? – W rzeczywistości nie wyobrażała sobie nic gorszego.

Jechali w milczeniu. Nagle skręcił w boczną drogę, na jej końcu widniała kępa cyprysów, porośniętych oplątwą.

– Co ty wyprawiasz?! – krzyknęła. – Dokąd jedziesz? Zawracaj w tej chwili! Chodźmy do motelu!

– Pomyślałem, że ci się tu spodoba, w końcu miałaś tylu sławnych kochanków i w ogóle. – Zatrzymał samochód między cyprysami. Przez otwarte okno wleciały dziwne, nieznane owady.

– Czy tam jest bagno? – zapytała przerażona. Wytężył wzrok.

– Chyba tak. Nie możemy za bardzo oddalać się od samochodu. Aligatory zazwyczaj żerują w nocy. – Zdjął czapeczkę z głowy, odłożył na tablicę rozdzielczą i spojrzał na nią wyczekująco.

Mocniej przywarła do drzwiczek.

– Chcesz pierwsza, czy ja mam zacząć? – zapytał w końcu. Była czujna.

– O co ci chodzi?

– O grę wstępną. Miałaś tylu sławnych kochanków, że trochę się speszyłem. Może lepiej będzie, jeśli ty narzucisz tempo.

– Ja… dajmy sobie spokój. To… błąd. Wracajmy do motelu.

– To kiepski pomysł, Francie. Kiedy już się na coś zdecydujesz, trzeba to dociągnąć do końca. Zwłaszcza kiedy obiecujesz facetowi, że…


– Niczego ci nie obiecywałam. Przecież tylko trochę flirtowaliśmy. Zrozum, ja wcale nie poczuję się niezręcznie, jeśli z tego zrezygnujemy, i ty na pewno też nie…

– Ależ owszem. Pewnie nawet nie uda mi się jutro dobrze zagrać. Jestem zawodowcem, Francie. A zawodowy sportowiec ma ciało jak precyzyjny mechanizm. Jeśli nie będę w formie, przegram łatwy mecz… przez ciebie, złotko.

Dopiero teraz dotarło do niej, że Dallie mówi z bardzo silnym akcentem i nagle zrozumiała, że z niej żartuje.

– Cholera, Dallie! Nie rób mi tego! I tak umieram ze zdenerwowania!

Roześmiał się, objął ją ramieniem, po przyjacielsku, przyciągnął do siebie.

– Dlaczego po prostu nie powiesz, że się denerwujesz, tylko sama sobie wszystko komplikujesz?

Dobrze jej było w jego ramionach, ale jeszcze mu nie wybaczyła, że się z niej nabijał.

– Tobie łatwo powiedzieć. Najwyraźniej dobrze się czujesz w każdym możliwym łóżku.

Ja nie. – Głęboko nabrała tchu i powiedziała, co ją gryzie. – Szczerze mówiąc… ja nie lubię seksu. – No, proszę. Powiedziała to. Teraz może się z niej śmiać do woli.

– A to dlaczego? Seks jest przyjemny i nic nie kosztuje.

– Nie jestem typem sportsmenki.

– Aha. No tak, to wszystko wyjaśnia. Ciągle nie zapomniała, że są na skraju bagna.

– Nie możemy wrócić do motelu, Dallie?

– Nie, Francie. Ledwie tam przyjedziemy, zamkniesz się w łazience i zaczniesz eksperymentować z fryzurą, makijażem i perfumami. – Odsunął jej włosy z szyi i pocałował. – Pieściłaś się kiedyś na tylnym siedzeniu samochodu?

Zamknęła oczy. Rozkoszując się doznaniem.

– A liczy się limuzyna księcia? Delikatnie ugryzł ją w ucho.

– Tylko jeśli okna zaparowały.