Zdjęła szare pantofle i dalej rozpakowywała zakupy. Dlaczego tak trudno znaleźć tę dziewczynę? Wydzwaniały z, sekretarką wszędzie, gdzie się dało -na darmo. Ona gdzieś tam jest, tak, ale gdzie? Znużona, Naomi masowała sobie skronie. Migrena nie dawała jej spokoju. Nie ma dzisiaj na nic siły. Weźmie prysznic, włoży stary szlafrok i napije się wina, zanim przejrzy dokumenty, które ze sobą przyniosła. Jedną ręką rozpinała perłowe guziki bluzki, drugą sięgnęła do kontaktu na ścianie. Jak leci, siostrzyczko?

Z krzykiem odwróciła się w stronę, z której dochodził głos jej brata.

– Boże!

Gerry Jaffe rozwalił się na kanapie. Jego sprane dżinsy i wypłowiała koszula nie pasowały do eleganckiego wnętrza. Miał ciemne falujące włosy, które tworzyły niesforną czuprynę w stylu afro. Coraz bardziej widoczne stawały się blizna na lewym policzku i bruzdy wokół jego pięknych ust, które nie tak dawno doprowadzały koleżanki Naomi do szaleństwa. Za to nos Gerry'ego się nie zmienił – nadal był wielki i dumny, orli. A w oczach nadał płonął fanatyczny ogień.

– Jak się tu dostałeś? – warknęła. Była zła i niespokojna. Nie miała siły na dalsze problemy, a Gerry zawsze oznaczał kłopoty. Jednocześnie cieszyła się na jego widok; zawsze był dla niej starszym bratem, któremu za wszelką cenę chciała dorównać.

– Nie pocałujesz mnie?

– Nie zapraszałam cię tutaj.

Wydało jej się, że wyczuwa w nim zmęczenie, ale to wrażenie zaraz znikło. Zawsze był dobrym aktorem.

– Mogłeś najpierw zadzwonić – syknęła. Przypomniała sobie, że widziała jego zdjęcia w gazetach, przewodził demonstracji przeciwko zbrojeniom atomowym. – Aresztowano cię znowu, tak?

– Cóż znaczy jedno aresztowanie w kraju wolności? – Uśmiechnął się zawadiacko.

Nagle przypomniała sobie, jak w dzieciństwie kupował jej cukierki, kiedy miała ataki astmy. Zmiękła. Kochała go i nienawidziła zarazem.

– Przestań się wygłupiać! Jesteś cholernie nieodpowiedzialny. Kiedy ty wreszcie wydoroślejesz?

Milczał, stał tylko i patrzył na nią. Spochmurnieli oboje. Jego uwagi nie uszła droga sukienka Naomi i eleganckie pantofle.

– Stary pewnie jest w końcu z ciebie dumny – stwierdził cicho. – Jego mała Naomi stała się kapitalistyczną świnią, jak on.

– Nie zaczynaj.

Kiedy na niego patrzyła, wydawało jej się, że znowu dostrzega jego znużenie.

– Masz kłopoty? – Wzruszył ramionami.

Naprawdę jest znużony, stwierdziła. I mimo wszystko jest jej bratem.

– Chodź do kuchni, musisz coś zjeść.

Patrzyła, jak łapczywie pochłania kanapki z rostbefem i żółtym serem, takie jakie lubił najbardziej. Nagle ogarnęła ją duma – jej brat jest najlepszy z nich wszystkich, najwierniejszy starym ideałom. Ale jest też dinozaurem, przeżytkiem minionej epoki w dobie szalejącego egoizmu. Walczył z wiatrakami i wołał o pokój, lecz ludzi ogłuszały słuchawki walkmanów.

Nalał sobie mleka z kartonu.

– Co u mamy? – zapytał od niechcenia, ale jej nie zmylił.

– Artretyzm jej dokucza, ale poza tym wszystko dobrze,

Gerry opłukał talerz i odstawił na suszarkę. Zawsze bardziej niż ona dbał o porządek.

– U taty też – dodała nagle. Nie będzie go zmuszała, by sam o niego zapytał. – Wiesz, że w zeszłym roku przeszedł na emeryturę?

– Tak, wiem. Czy czasami pytają o…

Naomi położyła mu rękę na ramieniu.

– Myślą o tobie, Gerry – powiedziała miękko. – Tylko że… nie jest im łatwo.

– Jasne – żachnął się.

– Ich przyjaciele plotkują… – Zdawała sobie sprawę, że to kiepskie uzasadnienie.

Skinął głową i wrócił do saloniku. Stał przy oknie, wpatrzony w miasto.

– Po co przyszedłeś, Gerry?

Zapalił papierosa, nie odrywając wzroku od panoramy Manhattanu.

– Żeby odpocząć, siostrzyczko. Po prostu.


Dallie wygrał turniej w Lake Charles.

– No pewnie, że wygrał – mamrotał Skeet, gdy we trójkę wracali do hotelu ze srebrnym pucharem i czekiem na dziesięć tysięcy dolarów. – To nieistotny turniej, dlatego gra piłki, które powinny przejść do historii. Czemu nie dajesz takich popisów na ważnych turniejach, co?

Francesca zdjęła sandały i rzuciła się na łóżko. Wszystko ją bolało, bo przeszła na piechotę całe pole golfowe? zaliczyła wszystkie osiemnaście dołków. Chciała dopingować Dalliego i jednocześnie pilnować, żeby żadne sekretarki z rafinerii nie zbliżały się za bardzo. Teraz, gdy go kocha, wszystko się zmieni w jego życiu, zdecydowała. Będzie grał dla niej i wygrywał, jak dzisiaj, i zarobi dużo pieniędzy, żeby mieli z czego żyć. Byli kochankami od niecałej doby, zdawała więc sobie sprawę, że nieco przedwcześnie snuje te plany, ale nie mogła się powstrzymać.

Dallie wyciągnął koszulę zza paska szarych spodni.

– Skeet, jestem zmęczony i boli mnie ręka. Możemy o tym później pogadać?

– Zawsze tak mówisz. Nie ma żadnego później, załatwmy to od razu. Jeśli jeszcze raz…

– Przestań! – Francesca zerwała się z łóżka i spojrzała groźnie na Sk-eta. – Daj mu spokój, słyszysz? Nie widzisz, że jest zmęczony? Zachowujesz się, jakby przegrał ten turniej, do licha! Był świetny!

– Świetny, akurat – syknął Skeet. – Grał jak łamaga i sam o tym wie. Wiesz co, Fran-ces-co, zajmij się makijażem, a Dalliego zostaw mnie. – Wyszedł, trzaskając drzwiami.

Francesca spojrzała na Dalliego.

– Zwolnij go. Jest nieznośny. Wszystko ci komplikuje. Westchnął i ściągnął koszulę przez głowę.

– Daj spokój, Francie.

– To twój podwładny, ale zachowuje się, jakbyś to ty u niego pracował. Musisz z tym skończyć. – Obserwowała, jak wyjmuje z papierowej torby sześciopak piwa. Za dużo pije, uświadomiła sobie nagle, choć nigdy tego po nim nie widać. Kilka razy zauważyła też, jak łyka jakieś pigułki – zapewne nie witaminy. W odpowiedniej chwili przekona go, by zaprzestał jednego i drugiego.

Otworzył puszkę piwa.

– Francie, nie próbuj wejść między mnie i Skeeta.

– Nie próbuję. Chcę ci tylko pomóc.

– Tak? Odpuść sobie. – Dopił piwo do końca. – Idę pod prysznic.

Nie chciała, żeby się na nią gniewał, uśmiechnęła się więc zalotnie.

– Może umyć ci plecy?

– Jestem zmęczony – burknął. – Daj mi spokój.

Rozebrał się, rozkręcił kran na cały regulator i wszedł pod prysznic. Strumień wody przyjemnie masował mu obolały bark. Zamknął oczy, ale nadal miał pod powiekami obraz Franceski, jej miłosne rozmarzenie. Powinien to przewidzieć. Francie wmawia sobie, że się w nim zakochała, to widać. Cholera, trzeba było trzymać się od niej z daleka, ale spędzili razem kilka dni i jego opanowanie ma pewne granice. Zresztą wzruszyła go tą opowieścią o guźcu.

Mimo wszystko niepotrzebnie rozpinał rozporek. Teraz przylgnie do niego jak zły szeląg, będzie oczekiwała kwiatów, czerwonych serduszek i innych bzdur, na które nie miał najmniejszej ochoty. Zwłaszcza teraz, gdy na horyzoncie majaczy powrót do Wynette, gdy Halloween nadciąga wielkimi krokami, gdy ma na wyciągnięcie ręki tuzin kobiet, które bardziej mu odpowiadają.

A jednak, choć tego nigdy jej nie powie-jest jedną z najpiękniejszych, jakie kiedykolwiek widział. I obawiał się, że prędzej czy później znowu wyląduje z nią w łóżku.

Prawdziwy z ciebie skurczybyk, co Beaudine? – Niedźwiedź pojawił się nieoczekiwanie, z aureolą nad głową. Cholerny Niedźwiedź.

Jesteś do niczego, bracie, szepnął mu do ucha. I to pod każdym względem. Wiedział o tym twój ojciec, wiem ja. Halloween się zbliża, na wypadek, gdybyś zapomniał…

Dallie rozkręcił zimną wodę, żeby nie słyszeć dalszych słów.


Sytuacja z Francescąnie uległa zmianie. Nie poprawiła się też następnego dnia, gdy wjechali do Teksasu i Dallie stwierdził, że słyszy jakiś dziwny dźwięk.

– Jak myślisz, co to? – zapytał Skeeta. – Przecież regulowaliśmy silnik nie dalej jak trzy tygodnie temu. Zresztą ten hałas dobiega z tyłu. Słyszysz?

Skeet pochłaniał artykuł o Ann-Margaret w najnowszym wydaniu „People", więc tylko potrząsnął głową.

– Może to rura wydechowa. – Dallie spojrzał na Francescę. – Słyszałaś coś, Francie?

– Nic a nic – odparła szybko.

I wtedy wnętrze buicka wypełniło głośne, chrapliwe miauknięcie. Skeet podniósł głowę.

– Co to było?

Dallie zaklął.

– Już ja wiem, co. Cholera, Francie, zabrałaś tego paskudnego kota, tak?

– Słuchaj, Dallie, nie denerwuj się – łagodziła. – Wcale nie miałam takiego zamiaru. Po prostu wsiadł za mną do samochodu i nie mogłam go wyrzucić.

– No pewnie, że za tobą wsiadł! – żachnął się. – Karmiłaś go, tak? Chociaż ci mówiłem, żebyś tego nie robiła!

Chciała, żeby ją zrozumiał.

– Ja… jest taki wychudzony, że jedzenie stawało mi w gardle, kiedy wiedziałam, że on głoduje.

Skeet zachichotał. Dallie łypnął na niego.

– Co cię tak bawi, do cholery?

– Nic a nic – odparł Skeet, uśmiechnięty od ucha do ucha. – Zupełnie nic.

Dallie zjechał na pobocze i otworzył drzwiczki. Odwrócił się i zajrzał przez oparcie na podłogę, gdzie kot kulił się obok przenośnej lodówki.

– Wyrzuć go, Francie.

– Samochód go rozjedzie! – zaprotestowała. Sama nie wiedziała, czemu tak przejmuje się losem kota, który ani razu nie okazał jej choćby odrobiny sympatii. – Nie możemy go wyrzucić przy autostradzie. Zaraz zginie.

– Świat nic na tym nie straci – burknął Dallie. Pochylił się i starał się wypędzić kota z samochodu. Zwierzak wyprężył się, syknął i wbił pazury w kostkę Franceski.


Krzyknęła z bólu.

– Zobacz, co narobiłeś! – wrzasnęła do Dalliego. Położyła sobie nogę na kolanie i oglądała podrapaną skórę. – Paskudny kot! – syknęła do zwierzaka. – Dobrze, niech cię wyrzuci prosto pod koła autobusu!

Dallie nagle się uśmiechnął. Po chwili namysłu zatrzasnął drzwiczki i spojrzał na Skeeta.

– Wiesz co, niech Francie zatrzyma sobie kota. Nie mam serca rozdzielać tak dobranej pary.


Jeśli komuś odpowiadają małe miasteczka, Wynette w Teksasie to dobry wybór. Wielkomiejskie światła San Antonio są tylko o dwie godziny drogi, jeśli ktoś nie przejmuje się durnymi ograniczeniami prędkości, które biurokraci z Waszyngtonu narzucili obywatelom Teksasu. Ulice Wynette ocieniały rozłożyste drzewa, w parku pyszniła się marmurowa fontanna. Ludzie byli twardzi i prości: farmerzy i ranczerzy. Dbali, by w radzie miasta zasiadało tylu konserwatywnych demokratów i baptystów, by sprawy zostawały po staremu. Mówiąc krótko -jeśli ktoś już przyjechał do Wynette, zostawał tam na stałe.