Tak jak panna Sybil Chandler. Zanim wzięła pod swoje skrzydła dom przy Cherry Street, był to nudny wiktoriański potworek. W pierwszym roku pomalowała brązowe framugi na delikatny pastelowy róż i fiolet i powiesiła na ganku paprocie we własnoręcznie uplecionych koszach. Nadal niezadowolona, ozdobiła ramy okienne szlaczkiem z jasnopomarańczowych króliczków. A na zakończenie podpisała swoje dzieło na drzwiach, pod skrzynką pocztową. Spodobało jej się to tak bardzo, że dodała skondensowany życiorys:


Dzieło panny Sybil Chandler.

Emerytowanej nauczycielki.

Przewodniczącej Koła Przyjaciół Biblioteki w Wynette.

Wielbicielki W.B. Yeatsa.

Ernesta Hemingwaya i innych.

Buntowniczki.

A potem uznała, że za bardzo przypomina to epitafium, i zostawiła tylko pierwszą linijkę, na reszcie malując oczywiście kolejnego króliczka.

Buntowniczka. W porównaniu z literackimi rebeliantami z dawnych lat, jej dokonania wydawały się marne, ale przecież jej rebelia zaczęła się zaledwie dwanaście lat temu. Miała wówczas pięćdziesiąt cztery lata. Rzuciła pracę w prestiżowej bostońskiej szkole dla dziewcząt, spakowała skromny dobytek i wyruszyła do Teksasu. Przyjaciele uważali, że straciła rozum, jednak ona ich nie słuchała. Miała dosyć ustabilizowanego, przewidywalnego życia.

Lecąc samolotem z Bostonu do San Antonio, przebrała się w toalecie. Zmieniła surowy wełniany kostium na pierwsze w życiu dżinsy i kolorową koszulę. Przez resztę lotu podziwiała swoje nowiutkie kowbojki i czytała artykuły o kobiecym orgazmie.

Wybrała Wynette, zamykając oczy i celując palcem w mapę Teksasu. Rada szkolna zatrudniła ją na podstawie imponujących referencji, kiedy jednak zjawiła się w szkole w dżinsach, fioletowej koszuli, z długimi kolczykami w uszach, dyrektor zastanawiał się, czy od razu jej nie zwolnić. Uspokoiła go rzetelnością, fachowością i powagą. Tydzień później zaczęła uczyć, a trzy tygodnie potem skrzyczała radę szkolną za usunięcie Buszującego w zbożu ze szkolnej biblioteki.

J.D. Salinger wrócił na półki, a średnia maturalna w Wynette wzrosła o sto punktów. Panna Sybil Chandler straciła dziewictwo z B.J. Randallem właścicielem sklepu elektrycznego, który uważał, że nie ma kobiety wspanialszej od niej.

Wszystko było dobrze, póki B.J. nie umarł, a panna Sybil nie przeszła na emeryturę w wieku sześćdziesięciu pięciu lat. Miała za dużo czasu i za mało pieniędzy; coraz częściej bez celu snuła się po ciasnym mieszkanku. Pewnej nocy wyszła na ulicę i tam, w koszuli nocnej, znalazł ją Dallas Beaudine, jak kuliła się na rogu Main i Elwood.

Odłożyła słuchawkę po cotygodniowej rozmowie z Holly Grace i spojrzała na zegarek.

Za kilka godzin chłopcy wrócą do domu. Ominęła dwa kundle Dalliego, odstawiła konewkę i wzięła robótkę, usiadła w fotelu przy oknie. Przypomniała jej się zima 1965 roku, kiedy w jej klasie pojawił się chudy, wysoki i zabójczo przystojny zbuntowany nastolatek.

– Nie toleruję spóźnialstwa, żucia gumy i przekleństw. Na jutro napiszesz krótki esej o sobie.

Przez chwilę mierzył ją wzrokiem.

– Pieprz się, paniusiu.

Nic dziwnego, że ją zamurowało. Zanim odzyskała głos, już wyszedł.

Taki był początek ich przyjaźni. Nachodziła go w domu, gdzie zamiast rodziców zastała tylko ponurego Skeeta. Natychmiast zorientowała się, że to nie Skeet opiekuje się Dalliem, co Dallie Skeetem. W końcu wrodzona inteligencja chłopca wzięła górę nad szczeniackim buntem. Zaczął czytać książki, które mu podsuwała, choć później twierdził, że zabrał się do nich tylko po to, żeby wreszcie dała mu spokój. Jej praca przyniosła efekty-kiedy miał osiemnaście lat, skończył szkołę średnią z wyróżnieniem.

Tęskniła za nim, gdy wyjechał na studia. I on, i Skeet zawsze wracali do Wynette i odwiedzali ją, ilekroć nie grali w golfa. Miał na to jednak coraz mniej czasu. Kiedyś nie widzieli się prawie przez rok. Niemal go nie poznała, kiedy znalazł ją, oszołomioną i nieszczęśliwą, na rogu Main i Elwood.


Nie wiadomo dlaczego, Francesca wyobrażała sobie, że Dallie mieszka w nowoczesnym apartamencie tuż przy polu golfowym, nie posiadła się więc ze zdumienia, kiedy zobaczyła pastelowy wiktoriański domek. Przyglądała mu się z niedowierzaniem.

– Czy mi się zdaje, czy na framugach są króliki? – zapytała.

– Dokładnie dwieście pięćdziesiąt sześć – odparł Skeet. – Siedem, jeśli policzymy tego na drzwiach. Dallie, zobacz, na garażu jest tęcza.

– Pewnego dnia złamie sobie kark, włażąc na drabinę – burknął Dallie. Spojrzał na Francescę. – Francie, zachowuj się jak trzeba, jasne? Mówię poważnie.

Traktował ją jak dziecko, nie jak kochanką, ale nim zdążyła odpowiedzieć, drzwi się otworzyły i stanęła w nich przedziwna starsza pani. Długi siwy koński ogon powiewał za nią, okulary na złotym łańcuszku podskakiwały na jaskrawożółtym dresie, gdy do nich biegła.

– Dallas! Skeet! Cudownie!

Dallie zamknął ją w niedźwiedzim uścisku, a ledwie ją wypuścił, podbiegł do niej Skeet.

Francesca przyglądała się z zaciekawieni tej scenie. Dallie mówił, że jego matka nie żyje, więc kto to jest? Babka? Nie miał żadnych krewnych, jeśli nie liczyć tajemniczej Holly Grace. Czy to ona? Francesca jakoś nie mogła w to uwierzyć. Wmówiła sobie, że Holly Grace to siostra Dalliego, zresztą jakoś nie potrafiła sobie wyobrazić starszej pani w motelu, z handlarzem z Tulsa. Kot wyskoczył z samochodu, rozejrzał się z pogardą i zniknął pod schodami.

– A to kto, Dallas? – Kobieta spojrzała na Francescę. – Przedstaw mi przyjaciółkę.

– To jest Francie… Francesca – poprawił się. – Stary F. Scott oszalałby na jej punkcie, panno Sybil, gdyby więc sprawiała jakieś kłopoty, proszę dać mi znać. – Francesca posłała mu mordercze spojrzenie, ale nie zwracał na nią uwagi. – Panna Sybil Chandler… Francesca Day.

Małe brązowe oczka przyglądały się jej uważnie i nagle miała wrażenie, że starsza pani zagląda jej do serca.

– Jak się pani ma? – zapytała grzecznie i poruszyła się niespokojnie.

Panna Sybil rozpromieniła się, słysząc jej akcent i wyciągnęła rękę.

– Angielka! Cudowna niespodzianka! Nie zwracaj uwagi na Dallasa, oczaruje nawet nieboszczyka, ale to drań. Czytujesz Fitzgeralda?


Francesca widziała film Wielki Gatsby, ale to się chyba nie liczy.

– Niestety, nie – przyznała. – Mało czytam.

Panna Sybil mlasnęła z dezaprobatą.

– Cóż, wkrótce to zmienimy, prawda? Chłopcy, wnieście bagaże do środka. Dallas, czy ty żujesz gumę?

– Tak jest, psze pani.

– Nie wejdziesz do domu ani z gumą, ani w czapce. Francesca zachichotała, gdy starsza pani weszła do środka. Dallie cisnął gumę w krzaki.

– Poczekaj tylko – mruknął złowrogo do Franceski. Skeet zachichotał.

– Wygląda na to, że dzięki naszej Francie złapiemy oddech – stwierdził.

Dallie odpowiedział uśmiechem.

– Już widzę, jak panna Sybil zaciera ręce, zanim się do niej dobierze. – Spojrzał na Francescę. – Naprawdę nie czytałaś Fitzgeralda?

Powoli ogarniało ją wrażenie, że przyznała się do serii krwawych zabójstw.

– Przecież to nie zbrodnia. – Zachichotał.

– Tutaj, owszem. Jezu, ależ się wpakowałaś.


Trzy dni po przyjeździe do Wynette Francesca wymknęła się z sypialni, którą wyznaczyła jej panna Sybil. Miała na sobie jeden z podkoszulków Dalliego i zadziwiające majteczki z czarnego jedwabiu, które nie wiadomo jakim cudem znalazły się wśród ubrań pożyczonych od panny Sybil.

Odkąd tu przyjechali, rzadko widywała Dalliego. Wychodził rano i wracał wieczorem, spędzała więc całe dnie z panną Sybil. Zaledwie dzień po przyjeździe starsza pani wepchnęła jej w ręce egzemplarz Cicha jest noc i poradziła, żeby się nie dąsała, kiedy nie wszystko układa się po jej myśli. Denerwowało ją, że Dallie ją porzucił. Zachowywał się jak gdyby nigdy nic, jakby nie spędzili razem nocy. Początkowo nie zwracała na to uwagi, ale teraz postanowiła walczyć o to, czego chce. A chciała się kochać.

Jego głos wyrwał ją z zadumy.

– Francie, jeśli to ty, wchodź i nie hałasuj tak!

– Cicho! – Wbiegła do jego sypialni. – Bo nas usłyszy!

Był w ubraniu. Grał w golfa: strzelał do pustej butelki po piwie.

– Panna Sybil jest ekscentryczką, ale nie jest pruderyjna. Chyba była rozczarowana, kiedy powiedziałem, że zamieszkamy osobno.

Francesca też, ale nie będzie teraz do tego wracać.

– Słuchaj, prawie cię ostatnio nie widuję. Myślałam, że nadal się na mnie gniewasz przez Bestię.

– Bestię?

– Tego cholernego kota. – W jej glosie pojawiła się irytacja. – Znowu mnie podrapał.

Dallie się uśmiechnął, ale zaraz spoważniał.

– Szczerze mówiąc, Francie, uznałem, że lepiej będzie, jeśli na jakiś czas damy sobie spokój. Chyba nie masz ochoty na jeszcze więcej komplikacji w życiu. Jestem nieodpowiedzialny, jeśli chodzi o kobiety. – Wziął zamach. – To nie napawa mnie dumą, rozumiesz, ale nic na to nie poradzę. Jeśli więc chodzą ci po głowie bzdury w stylu wspólnych śniadanek i ręczników pod kolor szlafroka, z naszymi monogramami, zapomnij o tym.

Zostało w niej jeszcze dosyć starej, wyniosłej Franceski, by zdołała roześmiać się chłodno mimo guli w gardle.

– Doprawdy, Dallie, co ty pleciesz? Wychodzę za Nicky'ego, zapomniałeś już? To moje ostatnie chwile na wolności. – Tylko że wcale nie wyjdzie za Nicky'ego. Wczoraj znowu dzwoniła, miała nadzieję, że wybłaga małą pożyczkę, żeby choć trochę uniezależnić się od Dalliego. Lokaj powiedział, że pan Nicholas jest w podróży poślubnej.

Dallie podniósł głowę.

– Naprawdę? Żadnych romantycznych bzdur? Żadnych długoterminowych planów?

– Skądże.

Przysiadła na fotelu i błądziła wzrokiem po półkach pełnych książek, jakby były ciekawsze niż mężczyzna tuż obok.

– To fascynacja, skarbie – odparła lekko. – Jesteś jedyny w swoim rodzaju, wiesz chyba.