Dallie… Zagryzła usta i przyciągnęła kuferek z kosmetykami do piersi. Siedziała w kuchni, nie mogąc się poruszyć, a panna Sybil poszła na górę, spakowała jej rzeczy i wręczyła kopertę, w której była suma wystarczająca na bilet do Londynu. Francesca patrzyła tępo na kopertę. Wiedziała, że nie powinna jej przyjąć, a jeśli to zrobi, straci resztki szacunku do samej siebie. Poczuje się jak prostytutka, która przyjmuje wynagrodzenie za swoje usługi. Ale jeśli jej nie przyjmie… Wzięła pieniądze i czuła, jak umiera jej ostatnia niewinna, radosna cząstka. Nie patrząc w oczy pannie Sybil, wsunęła pieniądze do kuferka. Nagle zrobiło się jej niedobrze. Boże, a jeśli naprawdę jest w ciąży? Z najwyższym trudem powstrzymała odruch wymiotny. Starsza pani łagodniejszym niż zwykle głosem powiedziała, że Skeet odwiezie ją na lotnisko.
Francesca dumnie pokręciła głową i oznajmiła najbardziej wyniosłym tonem, na jaki mogła się zdobyć, że ma inne plany, porwała kuferek i wybiegła. Bała się, że jeszcze chwila, a rzuci się pannie Sybil w ramiona i z płaczem wyzna, że nie ma pojęcia, co robić.
Cadillac wpadł w koleinę. Jakiś czas temu zjechali z głównej drogi. W zadumie przyglądała się wydłużającym się cieniom na poboczu… i nagle coś ją uderzyło. To już nie była ta sama Francesca, co miesiąc temu. Czegoś się nauczyła.
– Jedziemy na zachód! – krzyknęła nagle. – A nie do San Antonio!
– To skrót. – Mężczyzna odłożył mapę.
Znowu zbierało się jej na mdłości. Gwałt… morderstwo… Może to zbiegły więzień? Zostawi jej poćwiartowane zwłoki gdzieś na poboczu? Nie wytrzyma tego dłużej. Ma złamane serce, jest zmęczona i nie stać jej na kolejną katastrofę. Daremnie szukała wzrokiem innego samochodu. Dostrzegła jedynie, o wiele kilometrów dalej, maszt radiowy.
– Proszę mnie wypuścić – powiedziała spokojnie, jakby wcale się nie obawiała, że chory psychicznie morderca zadźga jąna teksaskiej szosie.
Nie mogę- odparł. Jego oczy lśniły jak kawałki czarnego marmuru. -Proszę poczekać, dopóki nie dojedziemy bliżej granicy z Meksykiem, później panią wypuszczę.
Denerwowała się coraz bardziej. Mężczyzna głęboko zaciągnął się papierosem.
– Proszę posłuchać, nic pani nie zrobię, nie uznaję stosowania przemocy, po prostu wolałbym, żeby jechała ze mną kobieta, to nie budzi podejrzeń glin…
Nie udało mu się jej uspokoić, jeśli taki miał zamiar. Dotarło do niej, że to naprawdę zbieg. Nie zdołała powstrzymać ogarniającej jej histerii. Zwolnił na zakręcie. Nerwowo szarpnęła za klamkę.
– Ej! – Zahamował i złapał ją za ramię. Samochód się zatrzymał. – Proszę się uspokoić. Nic pani nie zrobię.
Usiłowała mu się wyrwać. Krzyczała. Kot wskoczył na siedzenie obok niej.
– Proszę mnie wypuścić! – wrzasnęła.
Mężczyzna trzymał mocno. Mówił, nie wyjmując papierosa z ust.
– Spokojnie. Chcę tylko dojechać bliżej granicy i…
Wydawało się jej, że czarne oczy patrzą coraz groźniej.
– Nie! – krzyknęła. – Chcę wysiąść! Tutaj! Zaraz! – Ze zdenerwowania nie mogła znaleźć klamki w drzwiach. Naparła na nie całym ciałem. Kot, zaskoczony zamieszaniem, wyprężył grzbiet i wbił pazury w udo mężczyzny.
Ten krzyknął z bólu i usiłował zepchnąć kota, który zamiauczał rozpaczliwie.
– Proszę go zostawić! – Francesca przestała się mocować z drzwiami i ruszyła kotu na ratunek. Uderzyła mężczyznę w ramię. Kot nie puszczał jego uda.
Niech pani go zabierze! – wrzasnął mężczyzna. Machnął ręką i przy okazji, niechcący wytrącił sobie papierosa z ust. Rozżarzony niedopałek wpadł mu za rozchełstaną koszulę. Jęknął z bólu, gdy żar dotknął skóry.
Trafił łokciem w klakson.
Francesca waliła go w klatkę piersiową.
Kot właził mu na ramię.
– Precz! – wrzasnął.
Francesca ponownie szarpnęła za klamkę, która tym razem ustąpiła. Wyskoczyła z wozu. Kot za nią.
– Oszalała pani! – wrzasnął kierowca, wyciągnął sobie papierosa zza koszuli i masował obolałe udo.
Francesca zobaczyła swój kuferek na przednim siedzeniu i rzuciła się w stronę otwartych drzwiczek, ale mężczyzna zobaczył, co robi, zatrzasnął drzwi i nacisnął pedał gazu.
– Mój kuferek! – zawołała. – Proszę mi go oddać!
– Sama go sobie weź! – Pokazał jej środkowy palec i odjechał w obłoku kurzu.
– Mój kuferek! – krzyczała. – Muszę go odzyskać!
Biegła za cadillakiem, dopóki nie zniknął jej z oczu. Wtedy osunęła się na kolana pośrodku drogi.
Serce waliło jej w piersi jak oszalałe. Roześmiała się, dziko, nieludzko. No, to wreszcie się doigrała. Tylko że tym razem złotowłosy rycerz nie wybawi jej z opresji. Obok rozległo się chrapliwe miauknięcie. Nie ma nikogo, oprócz jednookiego kota.
Wstrząsały nią dreszcze. Otuliła się ramionami. Bała się, że lada chwila rozpadnie się na kawałki, tu, pod bezkresnym, bezchmurnym niebem, na pustej drodze, w obłoku kurzu… Straciła już wszystko. Tu, w tym kraju, straciła wszystko, co miała. Wszystko, czym była.
Powracały wspomnienia cytatów z Biblii, słowa dawno zapomnianych niań, coś o drodze do Damaszku, o upadku i powstaniu… Ukryła dłonie w kurzu i zapragnęła cudu, iście biblijnego cudu, który pozwoliłby jej odrodzić się na nowo… Czekała na głos niebios, który do niej przemówi i wskaże drogę. Czekała i nagle zaczęła się modlić, po raz pierwszy w życiu:
– Boże, błagam… spraw cud. Boże, odezwij się do mnie… Daj mi znak…
Była to szczera, żarliwa modlitwa, jej wiara, zrodzona w chwili rozpaczy – niezachwiana, bezgraniczna. Bóg jej odpowie. Musi. Czekała na zwiastuna z płonącym mieczem, który poprowadzi ją ku nowemu życiu.
– Zrozumiałam nauczkę, Boże. Naprawdę. Już nigdy nie będę samolubna. – Czekała. Łzy rzeźbiły jasne smugi na zakurzonych policzkach. Czekała na posłańca i nagle zobaczyła jakąś postać… początkowo niewyraźną. Skupiła się, szukała w najdalszych zakątkach umysłu, szukała w wyobraźni tej wizji posłańca. Szukała i znalazła…
Scarlett O'Hara.
Zobaczyła Scarlett leżącą na ziemi Tary, na tle wzgórza w technikolorze. Scarlett, która ślubuje:
„Bóg mi świadkiem, że już nigdy więcej nie będę głodna".
Francesca czuła, jak ogarnia ją histeryczny śmiech przez łzy. Przysiadła na piętach i roześmiała się na całe gardło. Typowe, pomyślała. Czego innego się spodziewała? Inni ludzie w odpowiedzi na modlitwy dostają pioruny i aniołów. Ona dostała Scarlett.
Wstała i szła, bezmyślnie, przed siebie, w tumanach kurzu. Nagle wyczuła coś w tylnej kieszeni. Sięgnęła tam i wyjęła – dwudziestopięciocentową monetę. Spojrzała na nią. Sama w obcym kraju, bez dachu nad głową, prawdopodobnie w ciąży – nie może zapominać o tej katastrofie – stała na teksa-skiej drodze, mając tylko ubranie na grzbiecie, jedną monetę w dłoni i wizję Scarlett O'Hary.
I nagle ogarnęła ją dziwna euforia, poczuła, że może wszystko. To Ameryka, kraj wielkich szans. Miała siebie dosyć, nie podobało jej się to, kim się stała. Była gotowa zacząć od nowa.
Córka Black Jacka spojrzała na drobną monetę w dłoni, zważyła ją i zamyśliła się głęboko. Skoro ma zacząć od początku, nie chce mieć niczego, co ją wiąże z przeszłością. Bez namysłu cisnęła monetę w dal.
W bezkresnej przestrzeni nie słyszała nawet, gdzie dwudziestopięciocentówka upadła.
Rozdział 17
Holly Grace siedziała na zielonej drewnianej ławce i obserwowała, jak Dallie ćwiczy dalekie piłki. W koszyku z piłeczkami prześwitywało już dno, a nadal posyłał wszystkie piłki na prawo. Skeet przycupnął obok i naciągnął kapelusz na oczy, żeby nie patrzeć, co Dallie wyprawia.
– Co z nim? – mruknęła Holly Grace. Przesunęła okulary słoneczne na czubek głowy. – Nieraz widziałam, jak gra na kacu, ale nigdy tak źle. Nawet nie stara się skorygować błędu, w kółko uderza tak samo.
– To ty czytasz w nim jak w książce – sapnął Skeet. – Wiesz, o co chodzi?
– Ej, Dallie! – zawołała Holly Grace. – W życiu nie widziałam gorszych podań! Daj sobie spokój z tą Angielką i skup się na piłce, dobrze?
Dallie wziął zamach.
– Nie wsadzaj nosa w nie swoje sprawy!
Wstała, obciągnęła białą bluzeczkę i podeszła do niego. Mężczyzna, którego mijała, tak zapatrzył się na jej pełne piersi, że nawet nie trafił w piłeczkę. Uśmiechnęła się zawadiacko i stwierdziła, że celowałby lepiej, gdyby przyglądał się temu, w co uderza.
Dallie wyprostował się powoli. W popołudniowym słońcujego włosy lśniły złotem. Holly Grace zmrużyła oczy.
– Skarbie, w Dallas rozniosą cię na strzępy. Dam Skeetowi pięćdziesiątaka, żeby postawił przeciwko tobie.
Dallie sięgnął po butelkę piwa.
– Wiesz, Holly Grace, najbardziej kocham cię za to, że umiesz mnie zmotywować.
Przytuliła się do niego i wciągnęła w nozdrza charakterystyczny zapach przepoconej koszulki i skórzanych uchwytów kijów golfowych.
– Mówię, co myślę, skarbie. – Cofnęła się, zajrzała mu w oczy. – Martwisz się o nią, tak?
Dallie zapatrzył się w dal.
– Czuję się za nią odpowiedzialny, nic na to nie poradzę. Źle się stało, że Skeet pozwolił jej odejść. Wie, jaka ona jest. Wplątuje się w horrory, w barowe awantury, sprzedaje ciuchy w lombardach. No i wczoraj rzuciła się na mnie, nie?
Holly Grace z uwagą przyglądała się białym rzemykom swoich sandałków.
– Prędzej czy później będziemy musieli się rozwieść.
– Niby po co? Chcesz wyjść za mąż?
– Skądże. Ale… to nie jest dobre ani dla mnie, ani dla ciebie, wykorzystujemy nasze małżeństwo jako zasłonę dymną przed silniejszym zaangażowaniem.
Przyglądał się jej podejrzliwie.
– Znowu czytałaś „Cosmo", tak?
– Dosyć tego! – Energicznie włożyła słoneczne okulary, podeszła do ławeczki i zabrała torebkę. – Nic da się z tobą rozmawiać! Jesteś taki ograniczony!
– Przyjadę po ciebie o szóstej! – zawołał za nią. – Zaprosisz mnie na kolację. Holly Grace odjeżdżała z piskiem-opon, a Dallie podał kije Skeetowi.
"Wymyślne zachcianki" отзывы
Отзывы читателей о книге "Wymyślne zachcianki". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Wymyślne zachcianki" друзьям в соцсетях.