– Nie zaczynaj znowu, Holly Grace.

– Co, odkąd zerwaliśmy, już nie wygłaszasz mów w dzienniku? – dodała okrutnie. – Skorzystałeś na naszym związku, co? Ja budowałam zamki na lodzie, jak idiotka, a ty pisałeś oświadczenia dla prasy.

– Holly Grace, wkurzasz mnie, wiesz? Kocham cię. Nigdy w życiu nikogo tak nie kochałem. Łączyło nas coś pięknego.

Znowu to robi. Znowu łamie jej serce.

– Łączył nas tylko seks – syknęła.

– Nieprawda!

– A niby co? Nie lubię twoich przyjaciół, nie podzielam twoich poglądów. Wiesz, że nienawidzę Żydów.

Z jękiem opadł na kanapę.

– Jezu, znowu to samo!

– Jestem antysemitką, Gerry, naprawdę. Nie zapominaj, że pochodzę z Teksasu. Nienawidzę Żydów, czarnuchów i uważam, że miejsce pedałów jest w więzieniu. I co miałabym robić z takim różowym mięczakiem jak ty?

– Nieprawda, że nienawidzisz Żydów – tłumaczył jej powoli, jak dziecku. – Trzy lata temu podpisałaś petycję dotyczącą praw gejów, opublikowały jąwszystkie nowojorskie dzienniki. Rok później spotykałaś się z pewnym obrońcą z drużyny Pittsburgh Steelers.

– Miał bardzo jasną karnację- obruszyła się. – I przysięgał, że zawsze głosuje na republikanów.

Gerry wstał powoli. W jego oczach mieszały się czułość i troska.

– Słuchaj, skarbie, nie zrezygnuję z polityki dla nikogo, nawet dla ciebie. Zdaję sobie sprawę, że nie popierasz…

– Jesteście nieznośni i zarozumiali! – krzyknęła. – Każdy, kto nie podziela waszych poglądów, to ograniczony głupek! Wiesz co? Nikt normalny nie chce żyć w cieniu bomby atomowej, ale też nie uważa, że powinniśmy pozbywać się naszych rakiet, podczas gdy Sowieci siedzą na tonach amunicji.

– Nie uważasz, że Sowieci…

– Nie będę cię słuchać… – Porwała torebkę z kanapy i zawołała Ted-dy'ego. Dallie miał rację, kiedy powtarzał, że za pieniądze nie da się kupić szczęścia. Ma trzydzieści siedem lat i chce założyć rodzinę. I mieć męża, który by ją kochał, a nie medialne zmieszanie, jakie jej towarzyszy.

– Holly Grace, proszę…

– Pieprz się.

– Cholera! – Złapał jąza ramiona-przeciągnął do siebie i pocałował, przekonany, że słowa nie rozwiążą ich problemu. Byli tego samego wzrostu, ale Holly Grace sporo ćwiczyła w siłowni, musiał się więc nieźle postarać, by ją utrzymać przy sobie.

– No, skarbie – szepnął. – Kochaj mnie.

Poddała się na chwilę, póki nie dotarło do niej, co robi. Zesztywniała, a Gerry zsunął usta na jej szyję i pocałował długo, mocno.

– Znowu mi to robisz! – Odskoczyła od niego z krzykiem.

Celowo ją naznaczył. Nie przeprosił.

– Ilekroć na to spojrzysz, pomyśl, że odrzucasz najwspanialszą rzecz, jaka się nam przydarzyła.

Holly Grace zignorowała go, spojrzała na Teddy'ego, który w tej chwili wszedł do pokoju, i warknęła:

– Zabieraj się, idziemy.

– Ależ Holly Grace…

– I to już! – Rzuciła chłopcu kurtkę, porwała swoją z wieszaka i już ich nie było.

Gerry udawał, że ogląda rzeźbę na kominku. Unikał wzroku siostry. Choć przekroczył już czterdziestkę, nie przywykł do tego, że to jemu przypada rola dojrzałego, odpowiedzialnego partnera. Zazwyczaj otaczały go kobiety, które mu matkowały, sprzątały i zgadzały się z tym, co mówi. Nie przywykł do pyskatej teksaskiej piękności, która miała mocniejszą głowę od niego i roześmiałaby mu się w twarz, gdyby poprosił, aby mu zrobiła pranie. Kochał ją tak bardzo, że jakaś jego cząstka wyszła teraz razem z nią. Nie zaprzeczał, że wykorzystał prasowe zamieszanie dokoła ich związku. Zrobił to instynktownie, jak mnóstwo innych rzeczy. Nie mógł przecież zrezygnować z takiej okazji. Dlaczego ona nie pojmuje, że to nie ma nic wspólnego z tym, jak ją kocha?

Naomi stanęła obok i znowu pochylił się nad jej brzuchem.

– Halo? Znowu wujek Gerry. Jeśli jesteś chłopcem, pilnuj jaj, bo kobiety już ostrzą sobie na nie zęby.

– Nie żartuj, Gerry. – Naomi opadła na fotel.

Skrzywił się.

– Dlaczego nie? Sama przyznasz, że ta sprawa z Holly Grace jest po prostu komiczna.

– Spieprzyłeś to – usłyszał.

– Nie mogą dyskutować z bzdurnymi argumentami! – żachnął się. – Wie, że ją kocham, ją, a nie jej nazwisko!

– Ona chce mieć dziecko, Geny – powiedziała cicho Naomi. Znieruchomiał.

– Tak jej się tylko wydaje.

– Jezu, ależ z ciebie dupek. Ilekroć się spotkacie, gadacie o polityce. Chciałabym chociaż raz usłyszeć, jak ona przyznaje, że rozpaczliwie pragnie dziecka, a ty nadal nie dorosłeś do ojcostwa.

– To nie ma z tym nic wspólnego! – warknął. – Nie pozwolę, by moje dziecko żyło w cieniu atomowego grzyba.

Spojrzała na niego ze smutkiem.

– Kogo chcesz oszukać, Geny? Boisz się ojcostwa. Boisz się, że schrzanisz sprawę tak samo, jak nasz ojciec, niech mu ziemia lekką będzie.

Geny nie odpowiedział. Nie chciał, żeby Naomi zobaczyła łzy w jego oczach, odwrócił się więc na pięcie i wybiegł bez pożegnania.

Rozdział 21

Francesca uśmiechnęła się do kamery, gdy rozbrzmiały pierwsze takty muzyki zapowiadającej program Francesca dzisiaj.

– Witajcie. Mam nadzieję, że przygotowaliście sobie zapas przekąsek i skorzystaliście z toalety, bo w czasie programu nie oderwiecie się od telewizorów!

Spojrzała w kamerę numer dwa, gdzie zapłonęło czerwone światełko.

– Dzisiaj zapraszamy na drugą część programu o arystokracji brytyjskiej. Jak sami wiecie, odkąd tu przyjechaliśmy, szło nam raz lepiej, raz gorzej, ja sama przyznaję, że nasze ostatnie spotkanie okazało się okropnie nudne, ale dzisiaj będzie o wiele lepiej.

Kątem oka widziała, jak Nathan Hurd, producent, oparł dłonie na biodrach – wyraźny znak, że jest niezadowolony. Bardzo nie lubił, kiedy przyznawała na ekranie, że jedna z ich produkcji wyszła gorzej niż pozostałe, ale jej ostatni gość był przeraźliwie nudny i nawet najbardziej impertynenckie pytania nie pobudziły go do żywszej reakcji. Niestety, w przeciwieństwie do pozostałych, akurat ten odcinek nadawano na żywo i niczego nie dało się zrobić.

– Mam dziś w studiu czwórkę młodych ludzi, dzieci najwybitniejszych brytyjskich arystokratów. Czy zastanawialiście się kiedykolwiek, jak to jest, dorastać ze świadomością, że wasze życie jest już zaplanowane? Czy młodzi arystokraci się buntują? Zapytajmy ich o to.

Zazwyczaj program Francesco dzisiaj nagrywano w Nowym Jorku, ale czasem realizowali go gdzie indziej, tak jak teraz, gdy cała ekipa przyjechała do Anglii.

Francesca spojrzała na elegancką młodą kobietę.

– Lady Jane, czy wyobraża pani sobie, że łamie tradycję rodzinną i ucieka z szoferem?

Lady Jane zarumieniła się i roześmiała. Francesca wiedziała, że szykuje się ciekawe spotkanie.

Dwie godziny później, po udanym nagraniu, które sprawi, że Amerykanie po raz kolejny pokochają jej program, zmęczona, ale zadowolona, wracała do hotelu. Amerykanie zazwyczaj wybierają hotel Claridge – jest dla nich kwintesencją Londynu, ale Francesca zawsze wolała malutki hotel Connaught – tylko dziewięćdziesiąt pokoi, doskonała obsługa i minimalne szanse, że na korytarzu spotkasz gwiazdę rocka.


Weszła do holu, spowita w czarne rosyjskie norki do pół łydki. W jej uszach połyskiwały wielkie brylantowe kolczyki. Myliłby się ktoś jednak, oczekując, że pod eleganckim futrem kryje się równie konserwatywna kreacja. Jeszcze w studiu przebrała się z nudnego kostiumu, w którym nagrywała program, w jeden ze swoich ulubionych zestawów. Miała na sobie obcisłe czarne skórzane spodnie i obszerny malinowy sweter z wizerunkiem fioletowego misia. Teddy bardzo ją lubił w tym stroju, bo czarne skórzane spodnie, jak u motocyklisty, i pluszowe misie zawsze mu się podobały.

Na myśl o Teddym uśmiechnęła się ciepło. Bardzo za nim tęskniła. Rozstania z synem ciążyły jej coraz bardziej; do tego stopnia, że poważnie się zastanawiała, czy nie zażądać od stacji telewizyjnej poważnych zmian w jej kontrakcie. Co z tego, że ma dziecko, skoro nie ma dla niego czasu? Spo-chmurniała. Ostatnio była w kiepskim humorze i czuła, jak chmura depresji nadciąga nieubłaganie, niezawodny znak, że za dużo pracowała.

Zerknęła na zegarek, licząc w myślach. Wczoraj Holly Grace zabrała Teddy'ego do Naomi, dzisiaj wybierali się do muzeum morskiego. Może jeszcze ich złapie, zanim wyjdą. Zmarszczyła brwi, gdy przypomniała sobie, co mówiła Holly Grace – Dallas Beaudine wybiera się do Nowego Jorku. Nawet teraz, po tylu latach, na myśl o Teddym i Dalliem w jednym mieście ogarniał ją niepokój. Nie obawiała się, że Dallie pozna prawdę; przecież Teddy w niczym go nie przypomniał. Ale nie chciała, by miał cokolwiek wspólnego z jej synkiem.

Rzuciła futro na wieszak i zamówiła rozmowę z Nowym Jorkiem. Bardzo się ucieszyła, gdy Teddy podniósł słuchawkę.

– Tu rezydencja rodziny Day. Theodore przy telefonie. Dźwięk jego głosu sprawił, że łzy zapiekły ją pod powiekami.

– Cześć, skarbie.

– Mama! Wiesz co? Wczoraj poszliśmy do Naomi i przyszedł Gerry i znowu się pokłócili z Holly Grace. Dzisiaj idziemy do muzeum, a później do niej do domu i zamówimy chińszczyznę. A Jason, wiesz, mój przyjaciel…

Francesca z uśmiechem słuchała paplaniny Teddy'ego. W końcu przerwał, by nabrać tchu, i wtedy powiedziała:

– Tęsknię za tobą, synku. Pamiętaj, już niedługo wracam i wtedy polecimy razem do Meksyku, na całe dwa tygodnie! – Miał to być jej pierwszy urlop, odkąd podpisała umowę ze stacją, i oboje cieszyli się na ten wyjazd od dawna.

– A popływasz w oceanie?

– Zamoczę nogi – ustąpiła. Prychnął gniewnie, po męsku.

– Co najmniej do pasa.

– Do kolan. Ani kroku dalej.

– Wiesz, mamo, straszny z ciebie tchórz – stwierdził poważnie. – Większy niż ze mnie.

– Święta racja.

– Uczysz się do egzaminu? – zapytał.

– Pouczę się w samolocie – obiecała.

Od dawna odkładała na później ubieganie się o obywatelstwo amerykańskie. Zawsze miała coś pilniejszego do zrobienia, aż pewnego dnia dotarło do niej, że mieszka tu od dziesięciu lat, a jeszcze nigdy nie głosowała. Zawstydzona, w tym samym tygodniu zaczęła, z pomocą Teddy'ego, żmudny proces ubiegania się o obywatelstwo.