Nie zwracał uwagi na spojrzenia mijających go kobiet, energicznie czyścił podeszwę o krawężnik. I wtedy dopadł go Niedźwiedź, tu w środku Nowego Jorku.

Podpisz, póki cię chcą, szeptał. Ile jeszcze będziesz się łudził?

– Nie łudzę się! -Dallie szedł Piatą Alejąw stronę mieszkania Holly Grace.

Niedźwiedź ruszył za nim. Z niesmakiem potrząsnął głową. Myślałeś, że jak przestaniesz chlać, to wszystko się ułoży, co, mały? Myślałeś, że to takie proste. Czemu nie powiesz Skeetowi prawdy? Czemu nie powiesz, że nie masz jaj i boisz się wygrywać?

Dallie przyspieszył kroku. Może Niedźwiedź go nie dogoni? Ale Niedźwiedź był z nim od dawna i nie tak łatwo się go pozbędzie.


Holly Grace mieszkała w luksusowym apartamentowcu wznoszącym się nad Muzeum Sztuki Współczesnej. Mawiała, że sypia na najsłynniejszych malarzach świata. Portier rozpoznał Dalliego i wpuścił go do jej mieszkania.

Nie było w jego stylu – zdecydowanie za białe i za nowoczesne. Ściągnął marynarkę, krawat, włączył magnetofon i usiadł w niewygodnym fotelu, za małym, jak dla kogoś jego wzrostu. Nagle jego wzrok zatrzymał się na kilku fotografiach w srebrnych ramkach na pianinie. On, Holly Grace i jej mama, kilka wspólnych zdjęć… i Danny, latem 1969 roku.

Podniósł ją ze ściśniętym sercem. Danny, roześmiany, pogodny, z kropelką śliny na zawsze zastygłą w kąciku ust. Gdyby żył, miałby osiemnaście lat. Dallie sobie tego nie wyobrażał. Nie wyobrażał sobie syna, wysokiego jak on, jasnowłosego, smukłego, pięknego jak matka. Dla niego Danny na zawsze pozostanie brzdącem na krzywych nóżkach.

Nie chciał o nim myśleć. Ból zawsze mu towarzyszył. Już nie tak dotkliwy, ale zawsze obecny. Spojrzał na inne zdjęcie – Francesca. Przysiadła na wielkim głazie, roześmiana, i posadziła sobie na kolanach tłustego bobasa. Dobrze wspominał tamte chwile z nią.

Kto by pomyślał, że zrobi taką karierę? I to sama! Bez niczyjej pomocy wychowywała dziecko i pracowała zawodowo. Fakt, zawsze była odważna, chciała brać się z życiem za bary, nie zważając na konsekwencje. Nagle przemknęło mu przez głowę, że Francesca już dobiega do mety, podczas gdy on nadal nie wyruszył z bloków startowych.

Nie spodobała mu się ta myśl. Poszedł do kuchni. Holly Grace zawsze miała dla niego lemoniadę w lodówce. Znowu wrócił myślami do Franceski. Zawsze ją podziwiał za szczerość. Przecież bez wysiłku mogłaby mu wmówić, że mały to jego dziecko. Ale nie, wolała radzić sobie sama.

Wrócił do saloniku. Przypomniał sobie, że we wszystkich wywiadach Francesca twierdziła, że jej synek jest owocem krótkiego, nieudanego małżeństwa, tak nieudanego, że nie chciała zdradzić nazwiska ojca i mały nazywał się Day. Chyba tylko Holly Grace, on i Skeet wiedzieli, że żadnego męża nie było, ale szanowali Francescę na tyle, by trzymać język za zębami.

Jej przyjaźń z Holly Grace zastanawiała go od dawna i wielokrotnie prosił byłą żonę, że chciałby na własne oczy zobaczyć, jak to wygląda.

– Moim zdaniem ty gadasz o sporcie, a ona o butach – zakończył.

– Nie jest taka – sprzeciwiła się Holly Grace. – To znaczy, tak, gada o butach, ale nie tylko.

– Co za ironia losu, że akurat ona sama wychowuje chłopca – zauważył. – Na pewno wyrośnie na dziwaka.

Holly Grace nie spodobała się ta uwaga, nie mówił więc nic więcej, ale widział, że to samo chodzi jej po głowie.

Taśma się skończyła. Wstawał, by ją odwrócić, gdy usłyszał Holly Grace.

– Cześć, Dallie, portier mówił, że cię wpuścił. Miałeś przyjść jutro.

– Zmiana planów. Jezu, Holly Grace, to mieszkanie wygląda jak gabinet lekarski.

Holly Grace stanęła w progu z dziwną miną.

– Francesca zawsze mówi to samo. Wiesz, Dallie, czasami mnie przerażacie.

– Czemu?

Rzuciła torebkę na kanapą.

– Nie uwierzysz, ale czasami jesteście do siebie bardzo podobni. To znaczy, nie tak jak my, bo my jesteśmy jak dwa ziarnka w korcu maku. Jesteśmy podobni fizycznie, tak samo mówimy, mamy te same zainteresowania: seks, sport, samochody.

– Do czego zmierzasz? Bo głodny jestem.

– Macie z Francescąodmienne zainteresowania: ona uwielbia ciuchy, wielkie miasta, brzydzi się potem i ma bardzo liberalne poglądy, pewnie dlatego, że jest imigrantką, a ty nie zwracasz uwagi na ubranie i jesteś prawicowym radykałem. Pozornie wszystko was dzieli.

– Delikatnie mówiąc.

– A jednak jesteście podobni. Kiedy tu weszła po raz pierwszy, powiedziała to samo, co ty.

I wiesz co, nie uwierzysz, ale pobiła cię, jeśli chodzi o przybłędy. Najpierw przygarniała bezdomne koty. Potem psy, co było ciekawe, bo boi się ich panicznie. Teraz przerzuciła się na ludzi – zbiera z ulicy kilkunastoletnie uciekinierki, które sprzedają się za grosze.

– Naprawdę? – Dallie podniósł głowę z zainteresowaniem. – A co z nim robi, kiedy… – urwał, gdy Holly Grace zdjęła kurtkę i zobaczył siniaka na jej szyi. – Co to? Malinka?

– Nie będę o tym rozmawiać. – Zakryła szyję dłonią i poszła do kuchni. Poszedł za nią.

– Cholera, Gerry Jaffe, tak? Ten komuch?

– Nie komuch. – Holly Grace wzięła sobie piwo z lodówki. – Ma inne poglądy niż ty, ale to nie znaczy, że jest komuchem. Zresztą wcale nie jesteś takim konserwatystą, za jakiego chcesz uchodzić.

– Moje poglądy nie mają tu nic do rzeczy, skarbie. Nie chcę, żebyś cierpiała.

– A skoro o kochankach mowa: jak się miewa Bambi? Nauczyła się już czytać, nie poruszając ustami?

– Holly Grace…

– Przysięgam na Boga, nie rozwiodłabym się z tobą, gdybym przypuszczała, że zaczniesz się umawiać z idiotkami.

Rozwiedli się, bo kiedy prasa zwęszyła informacje o niekonwencjonalnym małżeństwie gwiazdy nowego serialu i zawodowego golfisty, ulubieńca publiczności, dziennikarze nie dawali im spokoju. Holly Grace znosiła to lepiej, ale Dallie nienawidził paparazzich i kilka razy użył siły, żeby się ich pozbyć. W rezultacie przewodniczący PGA zawiesił go na kilka miesięcy i Holly Grace uznała, że trzeba coś z tym zrobić. Stąd rozwód.

– Daj mi spokój. – Dallie się skrzywił. To fakt, Bambi to była wielka pomyłka, ale czy Holly Grace musi mu ciągle o tym przypominać?

W drzwiach zazgrzytał klucz. Z holu dobiegł zdyszany dziecięcy głos.

– Ej, Holly Grace, udało mi się! Na piechotę!

– Super! – Nagle wstrzymała oddech. – Cholera! Francie mnie zabije. To Teddy, jej synek. Odkąd zamieszkała w Nowym Jorku, kazała mi przysiąc, że się nie spotkacie.

Dallie poczuł się urażony.

– A co, ona uważa mnie za zboczeńca? Przecież go nie porwę.

– Wstydzi się i tyle.

Nic z tego nie rozumiał. W tej chwili Teddy wbiegł do kuchni, rozczochrany, roześmiany.

– Wiesz, co znalazłem na schodach? Superśrubę. Pójdziemy jeszcze raz do tego muzeum? Jest fajne i… – Urwał, bo zobaczył Dalliego. – Rany! – Otwierał i zamykał buzię jak rybka w akwarium.

– Teddy, oto jedyny i niepowtarzalny Dallas Beaudine – powiedziała Holly Grace. – Wreszcie go poznałeś.

Dallie wyciągnął rękę.

– Cześć, Teddy. Dużo o tobie słyszałem.

– Rany! – powtórzył Teddy z zachwytem. Też chciał wyciągnąć rękę, ale z tego wszystkiego zapomniał, którą. Dallie mu pomógł. Wziął za prawą i uścisnął.

– Holly Grace mówiła, że się lubicie.

– Oglądaliśmy cię w telewizji miliony razy! – poinformował Teddy entuzjastycznie. – Holly Grace opowiadała mi o golfie i w ogóle.

– Fajnie. – Ładny to on nie jest, stwierdził Dallie. Bawiła go mina chłopca; jakby zobaczył samego pana Boga. Jego mama jest śliczna, pewnie zatem z Nicky'ego był straszny brzydal.

Teddy wiercił się niespokojnie, wpatrzony w Dalliego jak w obraz. Okulary zjechały mu na czubek nosa i chciał je poprawić, ale z emocji zrzucił na ziemię.

– Proszę… – Dallie schylił się po nie.

Teddy też. Obaj kucali, dwie głowy pochyliły się do siebie, ruda i blond. Dallie podał chłopcu okulary. Ich twarze dzieliło niecałe pół metra. I wtedy Dalliemu świat zwalił się na głowę.

– O Boże!

Teddy, przyglądając mu się ze zdumieniem, włożył okulary.

Dallie złapał go za rękę tak mocno, że mały się skrzywił. Holly Grace wyczuła, że coś jest nie tak, widząc, jakim wzrokiem Dallie patrzy na Teddy'ego.

– Dallie?

Nie słyszał jej. Czas się cofał. Znowu był dzieckiem, dzieckiem wpatrzonym w rozwścieczone oblicze Jayceego Beaudine'a.

Tylko że tym razem nie była to wielka, potężna, nieogolona twarz, ale malutka, dziecinna.


Francesca jęczała z rozkoszy, gdy Stefan całował jej piersi… I nagle zadzwonił telefon.

– Idioci! – warknął. – Mówiłem, żeby mi nie przeszkadzano! Jednak atmosfera prysła

i podniósł słuchawkę.

– Do ciebie. Coś pilnego.

No nie. Zamorduje Nathana Hurda za takie numery. Nawet producent nie ma prawa zawracać jej głowy w wolny wieczór.

– Nathan, zamorduję cię… – Stefan stuknął karafką w stół i nie dosłyszała.

– Co? Nie słyszę.

– Tu Holly Grace. Przestraszyła się nie na żarty.

– Wszystko w porządku?

– Nie. Lepiej usiądź.

Ciężko osunęła się na kanapę, przerażona cichym, stłumionym głosem przyjaciółki.

– Co się dzieje? Jesteś chora? Coś z Gerrym? – Stefan przestał marudzić, gdy usłyszał panikę w jej głosie.

– Nie, Francie, nie. Chodzi o Teddy'ego.

– Co? – Francesca obawiała się, że serce wywie się jej z piersi.

Holly Grace mówiła coraz szybciej.

– Zniknął. Dzisiaj, ode mnie z domu. Chyba Dallie go porwał – dodała po chwili.

– O Boże! – Francesce zbierało się na mdłości. Niby dlaczego Dallie miałby porywać Teddy'ego? Tylko jeden powód przychodził jej do głowy, ale to niemożliwe, nikomu nie powiedziała. A jednak… Ogarnęła ją wściekłość. Jak mógł tak postąpić?

– Francie, jesteś tam?

– Tak.

– Muszę cię o coś zapytać. – Znowu długa cisza i Francesca wiedziała już, co zaraz usłyszy. – Kiedy Dallie go zobaczył, coś się z nim stało. Dlaczego?