– Rany, Francie, tak się cieszę, że cię widzę.

– Ja też. – Zamknęła oczy, kiedy ją całował, upajała się jego bliskością.

– Skąd wytrzasnęłaś te kolczyki? Ze złomowiska?

– To nie są kolczyki – obruszyła się i wyprostowała dumnie. – Jeśli dobrze pamiętam, artysta, który je zrobił, twierdził, że to ucieleśnione w abstrakcyjnej formie strachy egzystencjalne.

– Coś takiego. Mam nadzieję, że zanim je włożyłaś, odprawiłaś egzorcy-zmy.

Uśmiechnęła się. Pochłaniał ją wzrokiem, zachwycał się jej włosami, za rysem piersi pod kaszmirowym sweterkiem. Zrobiło się jej gorąco. Zawstydzona, odgarnęła włosy z twarzy. Kolczyki dźwięczały cicho. Uśmiechnął się, jakby wiedział doskonale, jakie erotyczne wizje stanęły jej przed oczami. A potem rozparł się wygodnie na krześle. Zauważyła, że mimo uśmiechu na twarzy wydaje się znużony i zmartwiony. Postanowiła, że najpierw dowie się, co go gryzie, a dopiero później podzieli się z nim dobrą nowiną o kontrakcie.

– Teddy oglądał wczoraj turniej? – zapytał.

– Tak.

– Comówił?

– Niewiele. Za to włożył kowbojki od ciebie i tę straszliwą bluzę. Nie wiem, jak mogłeś kupić coś tak obrzydliwego.

Dallie się roześmiał.

– Idę o zakład, że ją uwielbia.

– Wczoraj poszedł w niej spać.

Uśmiechnął się. Podszedł kelner z kartą dań. Dallie zdecydował się na kurczaka chili z pieczoną fasolką, a Francesca wzięła krewetki z grilla i sałatkę. Nie była głodna, ale smakowite zapachy pobudziły jej apetyt.

Dallie bawił się solniczką. Rozluźnił się trochę.

– Ludzie krzyczeli za głośno, nie mogłem się skupić.

Zdziwiła się, że w ogóle cokolwiek tłumaczy, ale zbyt dużo czytała o nim, by dać się nabrać na takie usprawiedliwienie. Rozmawiali przez chwilę o Ted-dym, a potem Dallie poprosił ją, by zarezerwowała sobie trochę czasu dla niego w nadchodzącym tygodniu.

– Znowu przyjeżdżam, i to na dłużej. Będą mnie uczyć, jak się zachowywać w studiu telewizyjnym.

Spojrzała ostro. Jej dobry humor zniknął bez śladu.

– Zgodziłeś się zostać komentatorem? Nie patrzył jej w oczy.

– Jutro podpisuję kontrakt, przyniesie go mój krwiopijca.

Podano jedzenie, ale Francesca straciła apetyt. Dallie szykował się do popełnienia wielkiego błędu, choć większość ludzi nie zdawała sobie z tego sprawy. Otaczała go aura klęski. Francesce pękało serce, gdy widziała, jak starannie unika jej wzroku.

Dźgnęła krewetkę widelcem, ale nie mogła tego dłużej znieść. Podniosła głowę.

– Dallie, powinieneś przynajmniej poczekać do końca sezonu. Nie rezygnuj teraz, na tydzień przed turniejem US Classic.

Gwałtownie zacisnął zęby. Patrzył w punkt nad jej głową.

– Prędzej czy później musiałbym odstawić kij do kąta. Równie dobrze mogę zrobić to teraz.

– Pewnego dnia będziesz świetnym komentatorem, ale nie teraz. Masz dopiero trzydzieści siedem lat. Wielu golfistów starszych do ciebie nadal wygrywa ważne turnieje. A Jack Nicklaus?

Zmrużył oczy, ale w końcu spojrzał prosto na nią.

– Wiesz co, Francie? Wolałem, kiedy nie byłaś takim cholernym znawcą golfa. Nie przyszło ci do głowy, że mam dosyć słuchania rad, jak mam grać?

Rozsądek podpowiadał, że powinna dać mu już spokój, ale nie mogła, nie teraz, gdy czuła, że chodzi o coś więcej niż tylko turniej. Bawiła się przez chwilę kieliszkiem od wina, odwzajemniła jego spojrzenie, a potem stwierdziła:

– Na twoim miejscu wygrałabym US Classic, zanim odeszłabym z ligi.

– Doprawdy? – Na jego policzku zadrgał mięsień.

– Tak. – Ściszyła głos, tak że tylko on ją słyszał. – Wygrałabym ten turniej choćby po to, żeby mieć świadomość, że mnie na to stać.

– Chętnie ci pokibicuję, zwłaszcza że z trudem odróżniasz dołek od kija.

– Nie mówimy o mnie, tylko o tobie.

– Wiesz, Francesco, w życiu nie znałem większej ignorantki. – Odłożył widelec. Wokół jego ust pojawiły się głębokie bruzdy. – Tak dla twojej informacji: US Classic to jeden z najtrudniejszych turniejów. Pole, na którym się gra, to koszmar każdego golfisty. A wiesz, kto gra w tym roku? Sami najwięksi: Greg Norman, po pierwsze. Nazywają go białym rekinem. Wiesz dlaczego? Nie tylko dzięki jasnej czuprynie, także dlatego, że uwielbia zapach krwi. Ben Crenshaw -jego krótkie piłki to historia golfa. Fuzzy Zoeller. Udaje przy-jemniaczka, żartuje i zachowuje się, jakby mu na niczym nie zależało, a w rzeczywistości kopie ci grób. Twój ukochany Steve Ballesteros będzie mruczał coś po hiszpańsku pod nosem i grał jak szatan. No i Jack Nicklaus. Ma czterdzieści siedem lat, ale rozbije nas w pył. To nie człowiek, Francie.

– I Dallas Beaudine – dodała cicho. – Dallas Beaudine, który rozegrał kilkanaście najlepszych rund początkowych w historii golfa, ale pod koniec zawsze przegrywa. Dlaczego, Dallie?

Za mało tego pragniesz?

Wydawało się, że coś w nim pękło. Podniósł serwetkę z kolan, rzucił na stół.

– Chodźmy stąd. Nie jestem głodny.

Ani drgnęła. Zaplotła ręce na piersi, dumnie zadarła brodę i rzucała mu wzrokiem wyzwanie – niech tylko spróbuje ją tknąć! Załatwi to raz a dobrze, nawet gdyby miała go stracić.

– Nigdzie nie idę.

I wtedy Dallie Beaudine dostrzegł wreszcie w całej okazałości to, co do tej pory umykało jego uwagi. Pojął jej siłę woli. Od miesięcy ją ignorował, nie widział inteligencji kryjącej się w kocich zielonych oczach, żelaznej determinacji za słodkim uśmiechem, siły ducha kobiety w puszystym sweterku. Nie wiadomo jakim cudem zapomniał, że zjawiła się w tym kraju bez niczego, nawet bez charakteru – a jednak zdobyła się na to, by rozprawić się ze wszystkimi wadami. Zapomniał, że ma do czynienia z typem zwycięzcy, choć sam jest tylko pomocnikiem.

Widział, że Francesca nie ma zamiaru wyjść z restauracji, i siła jej woli zaskoczyła go. Przez moment wydawało mu się, że znowu jest dzieckiem i Jaycee zaraz uderzy go w twarz. Niedźwiedź szepnął mu do ucha: Trzymaj się, Beaudine. Dorwała cię.

Zrobił jedyne, co przychodziło mu do głowy, jedyne, co sprawi, że ta uparta baba zmieni temat, zanim rozerwie go na strzępy.

– Rany, Francie, popsułaś mi numer i nie wiem, czy nie zmienię planów na wieczór – mruknął, siadając z powrotem. Rozłożył sobie serwetkę na kolanach.

– A niby jakie miałeś plany?

– Cóż, zanim zaczęłaś mi ciosać kołki na głowie, chciałem cię poprosić o rękę. A niech tam, i tak cię poproszę.

– O rękę? – Otworzyła usta ze zdumienia.

– A czemu nie? To znaczy, do niedawna byłem tego zdania, póki nie zaczęłaś truć.

Opadła na oparcie krzesła. Skąd bolesne wrażenie, że coś w niej pęka?

– Nie rzuca się propozycji małżeństwa ot, tak sobie – zauważyła drżącym głosem. – Nic nas nie łączy, jeśli nie liczyć pewnego dziewięciolatka.

– Nie jestem tego taki pewien. – Sięgnął do kieszeni marynarki i wyjął malutkie pudełeczko. Otworzył je: na poduszce z aksamitu leżał piękny pierścionek z brylantem. – Kupiłem go od takiego kolesia. Chodziliśmy razem do szkoły, ale uprzedzam cię, że później przez dłuższy czas był pensjonariuszem w takim zakładzie na koszt stanu Teksas, za to, że wszedł do sklepu z bronią w ręku… Twierdzi, że wwiezieniu odnalazł Jezusa i pierścionek jest czysty, ale wolałem cię uprzedzić.

Francesca rozpoznała opakowanie od Tiffany'ego i słuchała go jednym uchem. Dlaczego nie powiedział ani słowa o miłości? Dlaczego robi to w taki sposób?

– Dallie, nie mogę go przyjąć. Nie… nie mieści mi się w głowie, że w ogóle zaproponowałeś coś takiego. – Nie wiedziała, jak powiedzieć, o co chodzi jej naprawdę, skupiła się więc na przeszkodach, które podsuwała logika: -Gdzie będziemy mieszkali? Ja pracuję w Nowym Jorku, ty – wszędzie. O czym będziemy rozmawiali poza sypialnią? Namiętność nie wystarczy, by prowadzić wspólne gospodarstwo domowe.

Rany, Francie, strasznie to wszystko komplikujesz. Byliśmy z Holly Grace małżeństwem przez piętnaście lat i tylko na początku prowadziliśmy wspólne gospodarstwo domowe, jak to ujęłaś.

Zdenerwowała się.

– Tego chcesz? Kolejnego małżeństwa takiego, jak z Holly Grace, gdzie każde żyje swoim życiem? Co kilka miesięcy się spotkamy, napijemy, zagramy golfa i poplujemy na odległość? Dallasie Beaudinie, wybij sobie z głowy, że będę twoim kumplem!

– Francie, w życiu nie pluliśmy z Holly Grace na odległość. Nie zapominaj, że technicznie rzecz biorąc, nasz synek to bękart.

– Podobnie jak jego ojciec – syknęła.

Niewzruszony zamknął pudełeczko i schował je z powrotem do kieszeni.

– No, dobrze. Nie musimy się pobierać. To tylko propozycja.

Gapiła sięnaniego. Mijały sekundy. Dallie podniósł widelec do ust i zaczął jeść.

– To wszystko? – zapytała.

– Nie mogę cię zmusić.

Gniew i uraza dławiły ją w gardle.

– A więc to wszystko. Ja się nie zgadzam, a ty zabierasz swoje zabawki i idziesz do domu?

Napił się wody. Wyraz jego oczu był równie nieczytelny i niezrozumiały, jak jej kolczyki.

– A co mam zrobić? Kelner mnie wyrzuci, jeśli padnę na kolana.

Sarkazm w obliczu kwestii tak dla niej ważnej bolał jak rany zadawane nożem.

– Nie umiesz walczyć o nic, na czym ci zależy? – wyrzuciła z siebie. Umilkł tak nagle, że zrozumiała, iż trafiła w dziesiątkę. Nagle łuski opadły jej oczu. O to chodzi. Właśnie to Skeet usiłował jej wytłumaczyć.

– Kto ci powiedział, że mi na tobie zależy, Francie? Zbyt poważnie podchodzisz do życia.

Okłamywał ją i samego siebie. Znała go, czuła jego ból. Pragnął jej, ale nie wiedział, jak ją zdobyć i, co gorsza, nie zamierzał nawet spróbować. Czego innego mogła się spodziewać po mistrzu pierwszych rund, który zawsze chrzanił finał?

– Masz ochotę na deser, Francie? Majątu takie czekoladowe cudo… moim zdaniem przydałaby się odrobina bitej śmietany, ale i tak jest pyszne.

Denerwował ją w tej chwili tak bardzo, że prawie go nienawidziła. Nagle miłość wydała się nieznośnym ciężarem. Pochyliła się nad stołem, złapała go za rękę i wbiła mu paznokcie w skórę tak mocno, że miała pewność, iż wysłucha jej uważnie.