– Nie, nic takiego… Porozmawiamy później.

Maren uśmiechnęła się.

– Dobrze. Musisz jak najszybciej zobaczyć się z lekarzem. Jestem pewna, że każe ci rzucić palenie.

– Rzeczywiście. Tego mi jeszcze potrzeba – wymamrotała pod nosem dziewczyna.

Maren zmarszczyła czoło. Nie chciała już nic mówić, ale bardzo niepokoiła się o Jane. Zawsze była przeciwna związkowi przyjaciółki z dużo od niej starszym byłym szefem. Obie pracowały dla niego, aż w końcu Maren wykupiła Festival Productions.

Nie ufała Greenowi. Po pierwsze, w interesach potrafił być chytry jak lis. Po wtóre zalecał się do niej dawno temu, kiedy jeszcze była mężatką, a on chyba świeżo po rozwodzie. Zresztą nigdy nie mogła tego dociec, ponieważ Green opowiadał niestworzone historie o swoim życiu osobistym. Można by sądzić, że był żonaty co najmniej dziesięć razy, przy czym pierwszy raz ożeniono go wbrew jego woli, kiedy jeszcze chodził do przedszkola. Nigdy jednak nie wspominał o dzieciach i chyba rzeczywiście ich nie odwiedzał.

Maren miała nadzieję, że już nigdy go nie zobaczy. Niestety, wciąż była mu winna około osiemdziesięciu tysięcy dolarów. Z tego powodu musiała czasami spotykać Greena, a nawet być dla niego miła.

Zadzwonił telefon. Maren podniosła słuchawkę.

– Dzwoni Kyle Sterling. Masz go na drugiej linii – usłyszała miły, wyprany ze wszelkich emocji głos Jane.

– Dziękuję – powiedziała czując, jak żołądek podchodzi jej do gardła. – Zaraz odbiorę.

Zawahała się. Skąd ta reakcja? Dotychczas żaden mężczyzna nie wzbudzał w niej tylu emocji. Maren potarła czoło i przycisnęła guzik z cyferką dwa.

– Słucham?

– Maren? Sekretarka mówiła mi, że chciałaś się ze mną skontaktować.

Jego głos brzmiał chłodno. Gdzieś zniknęła cała czułość poprzedniego wieczoru.

– Nie było to łatwe.

– Sekretarce nie wolno podawać mojego domowego telefonu.

– Nawet ludziom, z którymi prowadzisz interesy?

– Nikomu! Absolutnie nikomu!

– Przykro mi, że cię niepokoję – ciągnęła czując, jakby serce miało wyrwać się jej z piersi. – Wydaje mi się jednak, że zostawiłam wczoraj teczkę w twoim samochodzie…

Po drugiej stronie zapadła cisza.

– Jesteś pewna? – usłyszała jego głos.

– Tak – rzuciła krótko.

O co chodzi? Czy Kyle chce ją przestraszyć? A może wziął dziś inny samochód…

– Zaczekaj, sprawdzę – powiedział odkładając słuchawkę.

– Kyle – szepnęła.

Niestety, było za późno. Powoli zaczęła sobie przypominać zdarzenia poprzedniego wieczoru. Spotkanie w biurze. Krótki spacer schodami. Tak, na pewno położyła teczkę na tylnym siedzeniu. Miała nadzieję, że Kyle podpisze wreszcie wszystkie umowy.

Zmarszczyła brwi. Albo ktoś ją ukradł, albo też Kyle specjalnie…

– Mam ją – usłyszała w słuchawce zdyszany głos. – Miałaś rację. Była na tylnym siedzeniu.

Maren odetchnęła z ulgą.

– Świetnie. Przyślę po nią kogoś dziś po południu.

Usłyszała stłumiony śmiech. Kyle najwyraźniej nieźle się bawił.

– Jeśli o mnie chodzi, to nie mam nic przeciwko temu – wykrztusił i znowu zachichotał. – Mam zamiar zostać tutaj aż do poniedziałku.

– Jak to? – Maren nie mogła uwierzyć własnym uszom. – Przecież dzisiaj jest piątek.

Odpowiedział jej śmiech.

– Zaraz… gdzie jesteś?

– W San Diego. Przyjechałem tu bezpośrednio po naszym spotkaniu. Nie wiedziałem, że mam w samochodzie coś tak cennego.

– Ja też – wyjąkała Maren. – Jesteś więc u siebie, w La Jolla?

– Mhm.

Maren wyobraziła sobie zmysłowy płomień, który zapalił się w jego oczach.

Spojrzała na zegarek. Podróż do San Diego zajęłaby jej około czterech godzin. Tyle czasu! Szkoda, że zaplanowała sobie pracę w czasie weekendu.

– Wspaniale – mruknęła ponuro.

– Naprawdę potrzebujesz tych papierów?

– Raczej tak – odrzekła. – Zwłaszcza po twojej wczorajszej propozycji.

Kyle zamyślił się na chwilę.

– Nie mogę ci ich przywieźć, Maren.

– Jasne…

Nie wiedziała, co zrobić.

– A może jednak przyjedziesz do mnie na weekend? – spytał cieplejszym tonem. – Moglibyśmy popracować nad albumem Mirage. Poza tym… może namówiłbym cię na sprzedaż Festival Productions.

– Myślisz, że ci się uda?

– Na pewno.

Poczuła nagle zimny dreszcz.

– Chętnie bym przyjechała, ale…

– Boisz się?

Bez trudu wyczuła, że jest na nią zły.

– Tego nie powiedziałam.

– Nie musisz. Czuję to. O co chodzi, Maren? Czy jesteś związana z innym? Czy też może masz taki sposób uwodzenia mężczyzn?

– Nie, nie… – Ręce jej się trzęsły.

– Wobec tego możesz śmiało przyjechać!

Maren nie chciała się kłócić, chociaż jego rozumowanie wydawało jej się nielogiczne. Zagryzła wargi i zastanawiała się.

– Wcale nie muszę ci udowadniać, że się nie boję – próbowała zmienić temat. – Powinny clę przede wszystkim interesować moje teledyski.

– Ależ interesują.

– Więc o co chodzi?

– Według mnie trudno ocenić dzieło sztuki nie znając autora.

– To tylko jedna ze szkół.

– Tak, ale szczególnie mi bliska. Poza tym odniosłem wczoraj wrażenie, że ty również chcesz mnie lepiej poznać… Znacznie lepiej… – ściszył głos aż do szeptu.

Maren westchnęła.

– Mylisz się.

– Co ci szkodzi sprawdzić? Jesteś dorosła. Mogę obiecać, że nie będę cię do niczego zmuszać.

Czy mogła teraz powiedzieć, że bardziej obawia się własnych reakcji niż jego?

– To się rozumie samo przez się.

– No to jak?

Maren nie mogła powstrzymać uśmiechu. Pomysł był szalony. Nie miała jednak zamiaru zawsze postępować racjonalnie. Jak ognia bała się nudy.

– Dobrze. Przyjadę. Musisz mi jednak dać swój adres i telefon, na wypadek, gdybym się zgubiła.

– Albo rozmyśliła – dokończył za nią.

Maren wydęta wargi. Nie znal jej jeszcze. Jeżeli coś obiecała, zawsze dotrzymywała słowa.

Chwyciła długopis i zapisała adres oraz telefon, a następnie najważniejsze wskazówki dotyczące drogi. Kyle obwarował się w swoim domu jak w twierdzy. Wiedziała, że robi głupstwo, ale nie mogła się już wycofać.

ROZDZIAŁ PIĄTY

Kiedy po raz pierwszy zobaczyła posiadłość Kyle’a, przypomniało jej się hiszpańskie określenie: la casa grande. Zarówno dom, jak i otaczające go budynki robiły rzeczywiście niezwykłe wrażenie. Długi mur okalający teren zapewniał właścicielowi całkowity spokój. Nie mógł się tędy przedostać żaden wścibski reporter.

Maren przejechała przez bramę i znalazła się na obszernym dziedzińcu. Przestronny, piętrowy dom w hiszpańskim stylu wyglądał z bliska jeszcze bardziej okazale. Mogła podziwiać wspaniale wykończenie i duże, czerwone dachówki. Po obu stronach podjazdu rosły palmy i wonne hibiscusy.

Cała posiadłość znajdowała się na stromej skale. Rozciągał się stąd wspaniały widok na Pacyfik. Pomyślała, że samotny dom przypomina swego właściciela: elegancki, niby przyjazny, ale jednocześnie bardzo nieprzystępny. Bałaby się tutaj w czasie sztormowej nocy…

Zatrzymała samochód przy garażu i przeklinając w duchu własną głupotę skierowała się w stronę drzwi wejściowych. Pomyślała, że nie powinna zwracać uwagi na przepych otoczenia. Ostatecznie posiadała Festival Productions – coś, czego nie miał Kyle.

Zaczęła się zastanawiać, w jakim stopniu jego zaloty wynikają z zimnej kalkulacji. Z całą pewnością potrzebował jej firmy. Co więcej – potrzebował jej samej. Musiał się orientować, że Maren trzyma wszystko w garści i nadludzkim wysiłkiem osiąga sukcesy. Czy nie postanowił jej w sobie rozkochać? Porównanie z Jane nasuwało się mimo woli. Tak, pracownice kochające się w szefach, nawet w byłych szefach, są w żałosnej sytuacji…

Poprawiła sukienkę i zadzwoniła do drzwi. Na pozór była spokojna, lecz w głębi duszy drżała.

Lydia już wyjechała i Kyle czekał niecierpliwie na Maren. Co jakiś czas spoglądał na wielki zegar wiszący w salonie. Robił sobie wyrzuty, że wciągał tę kobietę w swoje pogmatwane i niespokojne życie. Pewnie miała dosyć własnych kłopotów…

Niestety, nie potrafił oprzeć się pokusie. W Maren było coś tak uwodzicielskiego, że musiał ulec. Może właśnie to, że wcale nie próbowała go uwodzić… Była jedną z niewielu kobiet, które nie rzucały mu się na szyję po pierwszych paru minutach rozmowy.

Musi się z nią spotkać jeszcze raz. Nie wiedział, co się stanie i nie dbał o to. Całą noc nie zasnął z jej powodu. Czuł, że czeka go ciężka próba. Albo zdobędzie Maren i rzuci ją jak najszybciej, albo… stanie się coś, co zmieni w jego życiu wszystko.

Z rozmyślań wyrwał go nagle dzwonek u drzwi.

Nie słyszał nawet samochodu. Zerwał się z miejsca i pośpieszył w kierunku wejścia. Z uśmiechem otworzył drzwi.

Zdążył już prawie zapomnieć, jak niebieskie potrafią być oczy Maren. Stała przed nim z rozwianymi włosami i patrzyła niepewnie w głąb domu.

– Jesteś wreszcie – powiedział na powitanie.

Maren zmarszczyła nos i odrzuciła z czoła rude w słonecznym świetle włosy.

– Bałeś się, że nie znajdę twojej posiadłości? – spytała z niewinnym uśmiechem. – Jest przecież taka mała…

Rozejrzał się wokół i roześmiał serdecznie.

– Lubię prostotę – powiedział.

Otworzył szerzej drzwi i wpuścił ją do środka.

– Cieszę się, że przyjechałaś – dodał. – Mam nadzieję, że zostaniesz dłużej.

Spojrzała w jego szare oczy, ale były równie spokojne i nieprzeniknione jak ocean. Kto wie, co może czaić się w ich niezbadanej toni…

– To nie byłoby chyba zbyt mądre.

– Dlaczego?

Spojrzała na niego ukradkiem. Czyżby kpił z niej w żywe oczy?

– Dobrze, zastanowię się – powiedziała z lekkim wahaniem.

– Nad czym się tu zastanawiać? – mruknął prowadząc ją do wnętrza. – Zawszę jesteś taka… ostrożna?

Maren miała wrażenie, jakby nagle znalazła się w zupełnie innym świecie. Wnętrze hacjendy było chłodne i dobrze klimatyzowane. Upał wydawał się tu znacznie znośniejszy.