Maren nie protestowała. Poczuła tylko dziwne mrowienie na plecach.

– Sama nie wiem…

– Jakieś plany?

– Tylko praca – westchnęła. – Musimy zacząć zdjęcia do „Wczorajszej miłości”. Obiecałam Tedowi Bensenowi, że przyjdę. Musimy znaleźć odpowiednie miejsca, dobrać rekwizyty i tak dalej. Im więcej ludzi nad tym pracuje, tym lepiej.

Kyle potarł czoło.

– Wobec tego zadzwonię do ciebie do biura – zaproponował.

– Dobrze – powiedziała wstając. – Spróbuję uporać się ze wszystkim do piątej. Sprawdzanie papierów odłożę do wizyty w La Jolla.

Podeszła do drzwi.

– Na razie – szepnęła.

– Maren!

Wolno odwróciła się w jego stronę.

– Powinienem cię chyba uprzedzić, że spotkasz się z Holly.

– Twoją córką? Myślałam, że Jest z matką… Że Rose sprawuje nad nią opiekę…

Kyle skrzywił się. Z trudem powstrzymał się, żeby nie zakląć na dźwięk imienia żony.

– Sprawuje – mruknął. – Przynajmniej na razie.

– Aha, przyjechała z wizytą?

Spojrzała w stalowoszare oczy. Tlił się w nich ogień nienawiści. Bała się dalszych pytań. Przypomniała sobie, że czytała niedawno coś o wypadku Holly.

– Można tak powiedzieć – zgodził się. – Zostanie u mnie jeszcze parę miesięcy, a może nawet dłużej.

Kyle zawahał się. Wciąż nie wiedział, w jakim stopniu może ufać Maren.

– Słyszałaś chyba, że Holly miała wypadek?

Skinęła głową. Po raz drugi zobaczyła w jego oczach wyraz bólu. Tym razem towarzyszyło mu coś jeszcze. Wściekłość? Determinacja?

– To było straszne – wyszeptał zbielałymi nagle wargami. – Przez jakiś czas walczyła ze śmiercią.

Kyle zacisnął usta. Dopiero po chwili zreflektował się i spojrzał na Maren.

– W każdym razie pamiętaj, że ją spotkasz.

Maren uśmiechnęła się.

– Naprawdę chcesz, żebym przyjechała?

– Jasne – powiedział bez wahania.

– Nie boisz się, że źle to przyjmie?

– A ty?

Maren skinęła głową.

– Widzisz, moje stosunki z córką nie należą do najlepszych – zaczął.

– Tym bardziej powinieneś uważać – przerwała mu.

Kyle uśmiechnął się gorzko.

– Nie. Myślę, że Holly powinna zrozumieć, że zależy mi na kimś Jeszcze poza mną samym – przerwał na chwilę. – Tak naprawdę, to mam nadzieję, że mi pomożesz. Zresztą niewiele już można zepsuć…

Maren spuściła wzrok.

– Jesteś pewny, że nie będę przeszkadzać?

– Najzupełniej.

Westchnęła. Przez chwilę walczyły w niej sprzeczne uczucia.

– Dobrze, przyjadę.

Kyle odprężył się. Przez chwilę patrzył na nią z uśmiechem.

– Pamiętaj, że liczę na ciebie.

Podszedł do szafy, żeby znaleźć odpowiedni krawat i marynarkę. Nawet nie spojrzał na resztki jedzenia. Zapewne przyjdzie sprzątaczka.

– W porządku.

Kyle sięgnął po klucz.

– Idziemy? – spytał.

– Tak. Ale każde swoją drogą.

Przez chwilę patrzył na nią, a potem wybuchnął śmiechem.

– Pozwól przynajmniej, że odprowadzę cię do wyjścia. Inaczej zabłądzisz. – Podał jej ramię. Maren nie protestowała.


Tego dnia wszystko poszło znacznie gorzej niż przypuszczała. Najpierw zadzwoniła Jane z wiadomością, że jest chora. Miała ją zastąpić jakaś dziewczyna z produkcji. Potem okazało się, że brakuje rekwizytów do „Wczorajszej miłości” i trzeba opóźnić pierwsze zdjęcia. Ted Bensen był wściekły.

Mimo tych trudności udało jej się załatwić wszystko przed czwartą. Miała nadzieję, że zdąży. Od biura Elise dzieliło ją zaledwie kilka kroków.

Usłyszała nieśmiałe pukanie. Do biura weszła blada dziewczyna, zastępująca Jane. Pomyślała, że już nigdy nie uwolni się od sekretarek wyglądających jak własny cień.

– Przepraszam panią, ale ten facet dzwonił kilka razy. – Podała jej plik notatek z telefonem Brandona. Tak jakby Maren nie znała go na pamięć…

– Prosił o telefon…

Uśmiechnęła się chcąc ukryć rozdrażnienie.

– Dziękuję, Cary. Zaraz zadzwonię.

Spojrzała z niepokojem na zegarek, a potem na kartki z telefonem Brandona. Po chwili wahania wykręciła jego numer.

– Brandon? Sekretarka mówiła mi, że chciałeś się ze mną skontaktować.

– Dlaczego dzwonisz tak późno?

Maren nie lubiła się tłumaczyć. Nie chciała jednak zaczynać kłótni.

– Nie było mnie w biurze. Co się stało?

– To ja chciałbym wiedzieć, co się stało – powiedział ze złością.

Wyobraziła sobie charakterystyczne skrzywienie ust byłego męża.

– Nie rozumiem.

– Terapeuta powiedział, że nie może już nic dla mnie zrobić.

– Zrobił przecież bardzo wiele! – rzuciła z udawanym entuzjazmem.

– Nie ukrywał, że nigdy już nie będę mógł grać w tenisa…

– Pamiętaj, że na początku nie wiedzieliśmy nawet, czy będziesz mógł chodzić – przypomniała.

Po drugiej stronie słuchawki zaległa cisza.

– Ja kocham tę grę, Maren.

– Wiem o tym.

– Nikt nie był lepszy ode mnie.

Przez chwilę obawiała się, że Brandon się rozpłacze. Aż skuliła się pod ciężarem wyimaginowanej winy.

– A co mówi ortopeda?

– To niepoważny gość – mruknął były mąż. – Ciągle unika odpowiedzi i twierdzi, że to wszystko kwestia psychiki. Przyjemniaczek!

– Czy byłeś u psychiatry? – pytała cierpliwie, z góry znając odpowiedź.

– Co? Iść do czubków?! Też pomysł! Przecież chcę chodzić, a nie lewitować.

Maren wstrzymała oddech. Wydawało jej się, że znalazła coś, co mogłoby zadowolić Brandona.

– Zaczekaj… A czy nie mógłbyś teraz uczyć gry?

Usłyszała wściekłe sapnięcie.

– Nie chcę uczyć! Chcę grać!

Maren próbowała go uspokoić. Wiedziała, że nie powinien się denerwować.

– Może będziesz – powiedziała. – Popatrz, ile już osiągnąłeś. Przed rokiem nie wiedzieliśmy nawet, czy będziesz chodził.

Brandon zamilkł na chwilę.

– Łatwo ci mówić – zaczął starą piosenkę. – Ty nigdy nie musiałaś rezygnować z kariery zawodowej… Świat nie zwalił ci się na głowę… Nie musiałaś walczyć…

Maren znała to już na pamięć. Zacisnęła dłoń na słuchawce i kiwała w milczeniu głową. Odetchnęła dopiero, kiedy skończył.

– Czego chcesz? – spytała w końcu.

– Znajdź mi innego terapeutę. Ten był do niczego. Jestem pewien, że…

– Brandon – przerwała mu.

– Co, szkoda ci pieniędzy?

Pokręciła głową.

– Przecież wiesz, że nie o to chodzi. Musisz zaufać lekarzom. Chcą przecież twego dobra.

– Wiem – uciął krótko. – Myślę, że ten nowy będzie lepszy od innych.

Maren westchnęła.

– Czy proszę o zbyt wiele?

– Nie, Brandon.

– Przecież śpisz na forsie.

Maren uśmiechnęła się blado. Nigdy nie mówiła Brandonowi, ile kosztuje Jego kuracja. Nie wspominała też o sytuacji! finansowej swojej firmy. Wciąż miała nadzieję, że mąż lada dzień wyzdrowieje. Zresztą wiele na to wskazywało. Niestety, Brandon wciąż chciał więcej i więcej.

– Zobaczę, co da się zrobić. O kogo chodzi?

– Doktor Arthur Sinclair, z Akademii. To podobno wielki autorytet.

– Dobrze. Skontaktuję się z nim.

– Świetnie – powiedział Brandon i odłożył słuchawkę.

Nawet jej nie podziękował.

Miała łzy w oczach. Z trzaskiem odłożyła słuchawkę na widełki.

– Do diabła, Brandon, dlaczego nie zajmiesz się sobą?! – jęknęła.

Rozejrzała się po biurze. Jej biurze. Musi pomóc byłemu mężowi. To jej obowiązek.

Wytarła oczy, a potem nos, i ponownie zerknęła na zegarek. Rozmowa zajęła prawie dwadzieścia minut

Przypomniała sobie pierwszą noc spędzoną z Kyle’em i jego oskarżenia.

– Wciąż go kochasz – mówił o jej byłym mężu.

Maren uśmiechnęła się.

– Bzdury – mruknęła pod nosem. – Kocham tylko ciebie, głuptasie.

I nagle spłoniła się, wyobrażając sobie, że zwraca się bezpośrednio do Kyle’a.


Kiedy wyszła z biura, już była spóźniona. Na korytarzu złapał ją Ted Bensen i zaczął coś mówić o problemach związanych z „Wczorajszą miłością”. Sama nie wiedziała, co mu poradziła, ale wyglądał na zadowolonego.

Na parkingu natknęła się na Joeya. Pomyślała, że nie przeżyje tego spotkania. Był zdenerwowany. Czekał na telefon. Powiedziała, że właśnie jedzie na spotkanie z Kyle’em i że na pewno wszystko będzie dobrze. Joey nie ustępował. Nie wiedząc, jak wybrnąć z trudnej sytuacji, ucałowała go gorąco i powiedziała:

– Pozwól mi działać, kotku.

Kiedy odjeżdżała, chłopak stał jeszcze z otwartymi ustami. Nigdy nie przypuszczała, że będzie musiała użyć jego broni. Zrobiło jej się głupio. Nie miała jednak czasu na dalsze rozpamiętywanie tego faktu. Ktoś trąbił. No tak, zdaje się, że jechała trochę za szybko…

W końcu wpadła jak bomba do biura Elise. Niestety, okazało się, że Kyle, jego prawnik oraz Ryan Woods wyszli przed paroma minutami.

Maren opadła na krzesło jak podcięta.

– Źle się czujesz? – spytała Elise.

– Nie. Jak poszło?

– Całkiem nieźle – powiedziała Elise patrząc na nią uważnie.

Miała około pięćdziesięciu lat. Gładko zaczesane włosy układały się jak kask wokół głowy. Nosiła eleganckie kostiumy w stonowanych barwach i srebrną biżuterię. Zawsze wyglądała jak dama.

– Zaproponowali dobrą cenę i bardzo przyzwoite warunki – ciągnęła.

– Więc wszystko uzgodnione?

– Niezupełnie. Chciałam, żebyś dostała trzyletni kontrakt oraz możliwość kupienia dużego pakietu akcji Sterling Recordings. I tu zaczęły się trudności.

– Kyle się nie zgodził?

Elise pokręciła głową.

– Nie, raczej Bob Simmons. Jego prawnik – dodała, widząc skonsternowaną minę Maren. – Odniosłam wrażenie, że Sterlingowi jest wszystko jedno. W pewnym momencie wstał i powiedział, że musi wracać do La Jolla.

Maren poruszyła się niespokojnie na krześle.

– Wyszedł?

– Tak. Ryan Woods przekonywał go, żeby nie rozmawiał z tobą o umowie. Mamy wszystko ustalić w naszym gronie.

Maren rozejrzała się bezradnie po niezbyt wielkim, lecz gustownie urządzonym biurze.