ROZDZIAŁ VI

Na lodzie widniały liczne ślady stóp. Jest więc wystarczająco mocny, by po nim przejść, pomyślała Helle.

Z nieba zaczęły spadać pojedyncze płatki śniegu. Dziewczyna weszła na ogromną białą powierzchnię. Widziała wieżę po drugiej stronie zatoki, ale obraz stawał się coraz mniej wyraźny, w miarę jak śnieg gęstniał.

Helle jak zwykle przyłożyła rękę do serca i nasłuchiwała. Biło mocno i szybko. Naciągnęła szal na głowę, żałując, że nie ma cieplejszych butów.

Christian i Peter nie odpowiedzieli na jej list. Może nie życzyli sobie jej towarzystwa? Czyżby o niej zapomnieli? W oddali stał niewielki dom Petera Thorna, teraz już ledwie widoczny spoza gęstej zasłony. Nie wiadomo dlaczego, widok tego domu dodawał Helle odwagi, by iść dalej.

Powoli posuwała się po lodzie. Dygotała z zimna. Odwykła od chłodu w ciągu ostatnich miesięcy, mieszkając wygodnie i bezpiecznie w ciepłym domu Belli.

Nadal tu i ówdzie spod cienkiej warstwy śniegu wyłaniał się lód, gładki i czarny. Wydawał się wtedy cieńszy i bardziej niebezpieczny, lecz Helle było wszystko jedno. Czy umrę w ten, czy inny sposób – nie ma już żadnego znaczenia, pomyślała.

O, nie! Mimo wszystko nie chciała bynajmniej utonąć.

Nie miała też odwagi iść prędzej, musiała oszczędzać serce.

Helle ogarnęło znowu ogromne uczucie beznadziejności, z którym walczyła przez długie, samotne tygodnie, nie mając się nawet komu zwierzyć. Bella biegała tylko tu i tam, rozkoszna i roztrzepana, mówiąc w kółko o swoich spotkaniach i wystawach. Bo Bernland przychodził bardzo rzadko, dużo pracował w wydawnictwie, a poza tym sam pisał w wolnych chwilach. I chociaż miał w sobie wiele ciepła i współczucia dla Helle, nie był osobą, której łatwo się zwierzyć – wydawał się zbyt nieprzystępny i pewny siebie, nie zrozumiałby pewnie zwykłego człowieka.

Nagle Helle ze zdumieniem spostrzegła, że dotarła do drugiego brzegu. Z ulgą postawiła stopę na lądzie i skierowała się w stronę majątku Vildehede.

Jednak kiedy zadzwoniła, nikt nie otwierał. Obeszła dom dookoła i zapukała do kuchennych drzwi. Nacisnęła klamkę, ale drzwi były zamknięte na klucz.

W pobliżu zauważyła na wpół zasypane ślady stóp. A więc raczej nikogo w domu nie zastała.

Trochę niepewnie zaczęła iść w dół ścieżką, prowadzącą do leśniczówki. Co zrobi, jeżeli i tam nikogo nie spotka? Czy na próżno przebyła całą tę długą drogę? Może nawet zaprzepaściła wszelkie szanse na wyzdrowienie?

Zatrzymała się gwałtownie. Za gęstą zasłoną śniegu zamajaczyła jakaś postać.

Tak, teraz stała się całkiem wyraźna. To przecież… O, dzięki Bogu, to Peter!

Mężczyzna zatrzymał się i przyglądał się jej z niedowierzaniem.

Po chwili zawołał z tłumioną radością w głosie:

– Helle!

Dziewczyna postąpiła parę kroków, a Peter czym prędzej podbiegł do niej.

– Helle! Gdzieś ty się, u licha, podziewała?

Ulga spowodowana widokiem surowej, lecz pociągającej twarzy Petera była tak silna, że Helle się zachwiała. Leśniczy natychmiast objął dziewczynę, żeby nie upadła.

Helle nie mogła powstrzymać płaczu, czuła gorące łzy spływające po policzkach. Śnieg sypał wokół dużymi płatkami, tłumiąc wszelkie odgłosy.

– Już dobrze – mówił Peter, przytulając dziewczynę. Helle wydawało się, że leśniczy zachowuje się tak, jakby poklepywał Zara lub jakieś zagubione zwierzę.

– Ach, Peter, dlaczego nie odpowiadaliście na moje listy? – łkała. – Czy nie chcieliście mnie już znać?

Znieruchomiał.

– Nie dostaliśmy żadnego listu, Helle. Zastanawialiśmy się, co się z tobą stało, i szukaliśmy ciebie wszędzie. Ale nie znaleźliśmy żadnego śladu.

Helle zdołała trochę opanować płacz.

– Nie dostaliście moich listów? – spytała, próbując się uśmiechnąć. – A więc to dlatego się nie odzywaliście! A ja myślałam, że w ten sposób chcecie mi dać do zrozumienia, że macie mnie dosyć. Rzeczywiście, dzisiaj dowiedziałam się, że mój ostatni list nie został wysłany, ale dwa pierwsze… No tak, Bernland pewnie przekazał je Belli, a ona i tych zapomniała wrzucić do skrzynki.

Peter pachniał tak przyjemnie! Świeżym powietrzem i lasem.

Trochę oszołomiły go nieco chaotyczne słowa Helle, chciał wypytać dokładnie o wszystko, lecz powiedział tylko:

– Bardzo się o ciebie martwiliśmy. Nikt nie wiedział, gdzie jesteś.

– A gospodyni, u której przedtem mieszkałam?

– Nie znała twojego nowego adresu. Przekazała nam tylko, że przeprowadziłaś się do miasta.

– Dziwne – odparła Helle. – Wprawdzie sama dokładnie nie wiedziałam, dokąd wyjeżdżam, ale sądziłam, że dostała później jakąś informację.

Peter odsunął nieznacznie dziewczynę od siebie.

– Ale zmarzłaś! Chodźmy do mojego domu.

– Wybierałeś się chyba właśnie do majątku?

– To nic pilnego.

Zagwizdał na Zara. Natychmiast na ścieżce pojawiła się czarna sylwetka i pies podbiegł do Helle, radośnie machając ogonem.

– O, widzę, że pamięta mistrzynię w drapaniu za uchem – roześmiał się Peter.

Dotarli do leśniczówki. Leśniczy otworzył dziewczynie drzwi. Helle weszła do skromnego, lecz zadbanego pomieszczenia. Od trzaskającego ognia w piecu biło cudowne ciepło.

Wtedy przypomniała sobie, co ostatnio przeżyła, i znowu zaczęła płakać.

– Ach, Peter, gdybyś wiedział, jak okropnie się bałam i jaka się czułam zagubiona i samotna! Dowiedziałam się, że jestem ciężko chora!

– Co ty mówisz?

– Nie jestem pewna, ale tak twierdzi lekarz.

Thorn przysunął jej krzesło, żeby usiadła.

– Mów, co się stało!

I opowiedziała mu o długich tygodniach spędzonych w łóżku, o dręczącym strachu, o bezsennych nocach i o tym, jak nieustannie wsłuchiwała się w bicie własnego serca. Lecz najwięcej mówiła o tęsknocie za kimś, z kim mogłaby porozmawiać o swoich zmartwieniach.

Peter Thorn czuł ogarniające go oburzenie. Przykucnął przed Helle i ujął ją za ręce.

– To okropne! Jakże musiałaś się czuć opuszczona! Próbowaliśmy cię szukać, a Christian…

– Właśnie. Gdzie jest Christian? – przerwała mu. – Nikogo w majątku nie zastałam.

Twarz Petera przez moment wydawała się pozbawiona wyrazu.

– Christian… to znaczy dziedzic, leży w szpitalu – odezwał się po chwili. – Ktoś go pobił na ulicy niedaleko biblioteki.

– Co ty mówisz? Czy poważnie?

– Ma złamaną szczękę i wstrząs mózgu. Nie wyglądało to najlepiej.

– Musimy go odwiedzić! Natychmiast!

– Nie, poczekaj – uśmiechnął się Peter. – Nie ma potrzeby. Christian jutro wraca do domu. Pani Wildehede pojechała właśnie po syna, a służba dostała dziś wolne. Dlatego nikt ci nie otwierał.

– Chwała Bogu, że wkrótce wracają.

Peter zmartwiony przyglądał się dziewczynie.

– Może byś teraz trochę odpoczęła po wyczerpującej podróży? – spytał łagodnie.

Obolałe ciało i udręczony umysł Helle powoli ogarniał spokój.

– O, tak! Bardzo chętnie. Ale co potem? Muszę przecież wrócić do mojego „więzienia”, a wcale nie mam ochoty. Tutaj jest po prostu cudownie.

Leśniczy zamyślił się.

– Czy już ci lepiej?

– Tak, po rozmowie z tobą czuję się zupełnie zdrowa. Wydaje mi się nawet dziwne, że po takim wysiłku nie zauważyłam żadnych kłopotów z sercem.

– A co to za choroba, która wymaga tak nieskończenie długiego przebywania w łóżku?

– Nie wiem dokładnie. Jakaś wada serca, ale doktor nigdy mi tego nie wyjaśnił.

– Jak się nazywa twój lekarz?

– Nie znam jego nazwiska. Ale to bardzo znany profesor.

Peter wyglądał na zagniewanego. Wstał i zaczął się krzątać po mieszkaniu. Przyniósł chleb i masło, postawił czajnik na ogniu.

– Całkiem możliwe, że ten Bernland to dobry człowiek. Miło z jego strony, że tak troskliwie się tobą zaopiekował, ale to nie w porządku, że kazał ci tak długo przebywać w izolacji od świata i o niczym cię nie informował! Mówisz, że pisałaś, kiedy byłaś chora?

– Tak, właśnie skończyłam nową powieść.

– To dobrze – odparł, wyjmując ser i wędlinę. – Ponieważ ta, którą od ciebie pożyczyłem, bardzo mi się podobała. Jestem pod wrażeniem. Muszę przyznać, że niektóre fragmenty są nawet bardzo odważne!

Helle przesiadła się na wyszorowaną do białości ławę, by znaleźć się bliżej Petera i… jedzenia, była bowiem potwornie głodna. Przypomniała sobie wszystko, o czym pisała w tej powieści. O samotnej kobiecie i jej intensywnej świadomości własnego ciała. O sprawach, o których damie w ogóle nie wypadało mówić. Ale Helle chciała podkreślić, że również kobiety są żywymi istotami, że one także mają fizyczne potrzeby, choć o tym nie wspominają w obawie przed opinią innych.

Peter właśnie tak to odebrał.

– My, mężczyźni, nie rozumiemy w kobietach wielu rzeczy. Jesteśmy może zbyt powierzchowni. W każdym razie w naszych poglądach o was.

– Uważam, że ty nie jesteś taki – wyznała Helle.

Leśniczy wzruszył ramionami.

– Miałem tak niewiele do czynienia z kobietami. Las jest moim życiem. Ale najbardziej w powieści podobało mi się to, że pokazałaś ten problem w bardzo subtelny sposób, który nikogo nie gorszy. Nigdzie nie mówisz wprost o fizycznej tęsknocie za mężczyzną. A mimo to przez cały czas wiadomo, co czuje bohaterka. Myślę w każdym razie, że ten Bernland musi być bardzo głupi i wybredny, skoro nie przyjął twej powieści – powiedział, wyjmując z szuflady rękopis. – Powinnaś spróbować w innym wydawnictwie.

– Ale nie mogę tego zrobić w sytuacji, kiedy Bo Bernland i jego wydawnictwo mi pomagają.

– Jeśli wydawca odrzuci jakiś utwór, to nie ma do niego prawa. Nie podpisałaś chyba żadnej umowy, mówiącej o tym, że będziesz pisać tylko dla nich?

– Nie, nic nie podpisywałam.

– No, jedzenie gotowe. Jest bardzo skromne, ale postaraj się trochę zjeść. Musisz się posilić.

– Tak, rzeczywiście jestem głodna. Wygląda bardzo apetycznie.

Przez chwilę przy stole panowała cisza. Helle czuła się tak dobrze, że niemal sprawiało jej to ból. Dająca poczucie bezpieczeństwa bliskość Petera, Zar leżący pod stołem i dyskretnie proszący wzrokiem, ciepło bijące od pieca, wszystko to wypełniało ją cudownym uczuciem szczęścia.