ROZDZIAŁ VIII

Helle i Peter szli przez las w stronę leśniczówki. Dziewczyna ledwie powłóczyła nogami, odurzona lekarstwem od doktora Jepsena. Peter musiał ją niemal ciągnąć za sobą.

– Podnoś nogi, droga Helle – skarcił ją łagodnie, kiedy po raz kolejny potknęła się o korzeń.

– Jestem dla ciebie ciężarem – mruknęła.

– Bzdura! Chodź szybciej, niepokoję się o Zara. Już tak długo jest sam, a jeżeli ktoś…

– Dobrze – odparła Helle, próbując przyspieszyć. – Jestem tylko taka zmęczona, Peter.

– Zaraz będziemy na miejscu. Nie, to nie ma sensu – rzucił niecierpliwie, kiedy ponownie się zatrzymała i oparła o pień drzewa.

Przystanął, po czym wziął dziewczynę na ręce i zaniósł do domu.

– O, jak dobrze – uśmiechnęła się sennie. – Jesteś taki silny…

Zasypiała.

Czuła niewyraźnie, jak Zar trąca ją nosem. W mieszkaniu było tak ciepło.

– Peter…

Mówienie przychodziło jej z trudnością.

– Tak? Nie zasypiaj jeszcze, przygotuję ci posłanie.

Helle zebrała wszystkie siły.

– Zmarzłeś dziś w nocy na podłodze.

– Nie było tak źle.

– A ława… Można ją chyba rozłożyć?

Pochylił się nad dziewczyną.

– Nie słyszę, co mówisz. Ława? Nie, to nie przystoi.

– Dlaczego nie? – spytała, choć język jej się plątał. – Przecież mówisz, że jestem tylko dzieckiem. Chociaż czytałeś moją powieść, twierdzisz, że jestem tylko dzieckiem…

– Chciałbym, abyś nim była, Helle.

– Dlaczego ty masz marznąć? Poza tym na tej ławie było tak twardo…

W głosie Petera brzmiało rozbawienie, ale być może tylko udawał.

– Mówisz, jakbyś była zalana w pestkę. Myślę, że doktor dał ci za dużo tabletek.

– To nic! Zasnę jak kamień.

– No dobrze – mruknął. – Mogę rozłożyć ławę, żeby ci było wygodniej, ale ja położę się na podłodze. A zresztą jeszcze daleko do nocy. Spij dobrze, moja mała, będę przy tobie. Twój rękopis jest bezpieczny, sprawdziłem to.

Nie otrzymał odpowiedzi. Helle już prawie spała, siedząc w fotelu, podczas gdy Peter ścielił dla niej posłanie. Przez moment zatrzymał się, chwyciwszy drewnianą krawędź, gotów rozłożyć ławę, ale zrezygnował. Ostrożnie zaczął rozwiązywać buty dziewczyny.

Policjant Lund niezwłocznie wyruszył do miasta. Trzeba kuć żelazo póki gorące.

Od razu udał się pod wskazany adres. Otworzyła mu Bella Bernland ubrana w obszerną, czerwoną tunikę. Czuć było, że piła.

– Kto? Helle Strøm? Nigdy nie słyszałam tego nazwiska.

A więc tak to wykombinowali! pomyślał Lund.

– Otrzymaliśmy informację, że dziewczyna tu mieszka. Mam zabrać jej rzeczy. Czy mogę wejść?

– Proszę – rzuciła Bella chłodno.

Helle wytłumaczyła dokładnie, gdzie znajdował się jej pokój. Policjant skierował się prosto w tę stronę.

Zatrzymał się w drzwiach. Nie zauważył żadnego śladu, by ktoś inny tu mieszkał w ciągu ostatnich tygodni. Ujrzał maleńką klitkę, bez sofy lub łóżka, umeblowaną wytwornie w stylu rokoko.

Lund odwrócił się w stronę właścicielki mieszkania.

– Co pani zrobiła z rzeczami dziewczyny?

– Nie wiem, o jakiej dziewczynie pan mówi, ale proszę bardzo! Niech pan przeszuka wszystkie pokoje! – rzuciła zirytowana. – I strych także. Łącznie z piwnicą i śmietnikiem!

Lund wziął Bellę za słowo.

Pół godziny później stanął na ulicy. Nie znalazł najmniejszego dowodu na to, że Helle tu mieszkała. A co najgorsze – ani śladu jakichkolwiek brudnopisów czy nowego rękopisu. Za to ogromne ilości pustych butelek po winie!

Potem poszedł do wydawnictwa, do którego Helle wysłała swoją powieść pod tytułem „Tęsknota”.

Zaprowadzono go do dyrektora, starszego, otyłego jegomościa, który z trudem mieścił się w krześle.

Dyrektor wciągnął głęboko powietrze.

– Czyżby nawet policja interesowała się osobą Helle Strøm? Jakiś czas temu szukał jej tutaj pewien młody człowiek, ale niestety, muszę panu odpowiedzieć to samo, co jemu: Nie mamy nazwiska tej dziewczyny w naszych dokumentach.

– Czy rękopisy trafiają bezpośrednio do redaktorów, zanim jeszcze pan je przejrzy?

– W zasadzie nie, ale czasem to się zdarza. Jeżeli mnie nie ma albo kiedy redaktor odbiera pocztę i zainteresuje go jakiś rękopis…

– Ten młody człowiek, który do pana przychodził, Christian Wildehede, pytał o jednego z pracujących tu redaktorów, prawda?

Dyrektor zastanowił się. Jedynie jego ciężki oddech zakłócał ciszę panującą w pokoju.

– Tak, pytał. Ale niestety nie mogłem mu pomóc.

– Ponieważ nie znał dokładnie nazwiska osoby, której szukał. Wydawało mu się, że brzmiało Sundman, Brunman albo Stenman.

– Tak, zgadza się. Natychmiast pomyślałem o jednym z naszych redaktorów.

– O Bo Bernlandzie?

– Właśnie! Ale ponieważ zainteresowany był obecny przy tej rozmowie i sam nie zareagował, pomyślałem, że to nie jego miał na myśli Christian Wildehede.

– Co pan mówi? – zdumiał się policjant, prostując się na krześle. – Czy Bernland wtedy tutaj był?

– Tak, u mojej sekretarki za tą ścianą…

Część pokoju została oddzielona dodatkową ścianką. Lund wstał i zajrzał za przepierzenie. Nikogo teraz w pomieszczeniu nie było, stało tam biurko, a wzdłuż ścian mnóstwo szaf z dokumentami. Bernland mógł spokojnie przysłuchiwać się stąd rozmowie między Christianem a dyrektorem, nie będąc zauważony.

– To wiele wyjaśnia w naszej sprawie – rzekł Lund, wracając na miejsce. – Czy mogę osobiście porozmawiać z Bernlandem? Jest teraz w pracy?

– Nie. Zrezygnował jakiś czas temu. Tuż po wizycie tego młodego szlachcica. Odniósł wielki sukces dzięki wątpliwej jakości książce wydanej w Szwecji i teraz zamierza całkowicie poświęcić się pisarstwu.

– Czy czytał pan tę książkę?

– Tak.

Lund zaczerpnął powietrza.

– Czy zaryzykowałby pan twierdzenie, że została napisana przez dwie osoby?

Dyrektor wyjrzał przez okno.

– To zdumiewający utwór – rzekł po chwili. – Czytałem wcześniej kilka prób Bernlanda, które zresztą odrzuciłem. W tej powieści w najwyższym stopniu zaskoczył mnie niezwykle trafny i pełen wyczucia portret postaci kobiecej. Natomiast mniej zdziwiły mnie sceny pornograficzne, które prawdopodobnie włączył, by książka się lepiej sprzedawała.

– Włączył, tak! – przytaknął policjant. – A więc mamy tu do czynienia z dwoma zupełnie odmiennymi stylami?

– Chyba tak… Ale do czego pan zmierza?

– Helle Strøm napisała piękną powieść kobiecą. Nadała jej tytuł „Tęsknota”. Wysłała ją do pańskiego wydawnictwa i z niecierpliwością czekała na odpowiedź. Tymczasem rękopis wpadł w ręce Bernlanda. Ów redaktor dołączył od siebie fragmenty pornograficzne niszcząc całą pracę autorki, i wydał książkę pod własnym nazwiskiem. Helle przeżywa teraz głębokie załamanie nerwowe.

Dyrektor gwizdnął cicho.

– To dlatego wydał książkę w Szwecji. Ale, na Boga, to przecież wielki skandal!

– Tak, a najgorsze jest to, że zdobył wszystko, co dziewczyna do tej pory napisała. Wszystkie szkice, notatki plus dwa wcześniejsze rękopisy i jeden nowy, ukończony wczoraj.

– No tak. Słyszałem, że wkrótce ma się ukazać w Szwecji jego nowa powieść.

Lund jęknął.

– Z pewnością jeden ze starszych utworów Helle, który po swojemu przerobił. Proszę sobie wyobrazić, że trzymał dziewczynę w całkowitej izolacji, w mieszkaniu swojej ciotki. Wmówił przy tym Helle, że jest poważnie chora na serce i nie może wejść czterech pięter po schodach. No i przez cały czas zachęcał ją do pisania.

– Co za cynizm!

– No właśnie. Na szczęście dziewczynie udało się wczoraj wymknąć i dotrzeć do swoich przyjaciół w Vildehede, jest więc teraz bezpieczna. Ocalał też oryginalny rękopis „Tęsknoty”, to prawdziwy cud. Przypadek sprawił, że dziewczyna pożyczyła go pewnemu młodemu człowiekowi. Bernland sądzi, że utwór został spalony. Jednak pozostałe rękopisy…

– To może być trudna sprawa. Nie ma żadnych dowodów oprócz zeznań zainteresowanych. Biedna dziewczyna!

– Jest jeszcze coś. Ten drań musi mieć pomocników. Wkrótce po tym, jak Bernland podsłuchał pańską rozmowę z Christianem Wildehede, młody dziedzic został napadnięty. Prawdopodobnie przez tego samego mężczyznę, który usiłował pozbawić życia Helle Strøm. Wiemy, że miał długie wąsy. Oprócz niego i ciotki Belli w spisku brał również udział lekarz. A więc trzech pomocników.

Dyrektor potrząsnął głową.

– Niewiele wiem o prywatnym życiu Bernlanda. Tyle tylko, że był żonaty i lubi wystawne życie. Często pokazuje się w eleganckich restauracjach z pięknymi kobietami. Ale nie sądzę, by wiązały go z nimi jakieś głębsze uczucia.

– Tak, wygląda na bardzo wyrachowanego. Sprawiłoby mi ogromną radość, gdyby udało się go zdemaskować.

– Może pan liczyć na moją pomoc, jeżeli zajdzie potrzeba! To skandal, że mój pracownik dopuścił się takiego plagiatu!

Helle obudziła się późnym wieczorem. Na początku nie mogła sobie przypomnieć, gdzie się znajduje. Dziwne posłanie, lampa naftowa, rzucająca słabe światło na biało malowane ściany i sufit, ciche pochrapywanie psa.

Zar. To dom Petera!

Jakże się uspokoiła. Jak ucieszyła.

Przestraszona przesunęła ręką wzdłuż ciała. Miała na sobie tylko bieliznę.

Czy sama się rozebrała? Nie, nie była w stanie. W takim razie to…

Poczuła, jak zapłonęły jej policzki. Peter ją rozebrał. Zdjął jej suknię, buty, pończochy…

Jakie to dziwne uczucie! Coś w rodzaju frywolności połączonej ze wstydem.

Peter…

Helle usiłowała przywołać w pamięci jego obraz… Kręcone, niesforne włosy. Ciepłe oczy, usta, które szeroko się uśmiechały, ale potrafiły też być bardzo poważne, niemal groźne. Bardzo męska sylwetka. Czy to właśnie owa męskość tak bardzo ją przerażała? To, że nie był już chłopcem, lecz dojrzałym mężczyzną? Przerażało ją to i jednocześnie pociągało.

Tak, ciało, głos i oczy, wszystko w nim ją pociągało. Ale on nie może się o tym dowiedzieć! Ani też o tym, że bardzo chciałaby, aby znalazł się tuż obok.