Chociaż wzięła tydzień urlopu, codziennie telefonowała do Gillian, aby dowiedzieć się, jakie zlecenia wpłynęły.

– Nie mogłabyś choć na chwilę nie myśleć o pracy? – narzekał Daniel. – Odpręż się.

– Nie, dopóki nie dojdę tam, gdzie sobie zaplanowałam – odparła.

– To znaczy?

– Na sam szczyt. Owszem, otrzymuję wiele zleceń, ale nie są to te najlepsze. Zdaje się, że będę musiała jeszcze długo harować jak wół, żeby uzyskać najwyższą pozycję.

– Nie zawsze harówka przynosi pożądane efekty – zauważył Daniel.

– Czyżby? To jakie mam inne wyjście? – zaperzyła się Lee.

– Potrzebujesz czegoś, co przyniosłoby ci rozgłos. Niekoniecznie musi to być związane z pracą. Gdybyś, na przykład, wygrała główną nagrodę na loterii, wszyscy chcieliby, abyś ty im robiła zdjęcia, ponieważ mogliby się potem pochwalić, że cię znają.

– A po co miałabym nadal zajmować się fotografiką, gdybym wygrała fortunę? – spytała przytomnie Lee.

– Rzeczywiście, nie był to może najlepszy przykład, ale chyba rozumiesz, o co mi chodzi? Powinnaś postarać się, aby ludzie chcieli do ciebie przychodzić, a później chwalić się wszystkim naokoło, że cię znają.

– Dobrze, tylko jak to zrobić?

– Pomyślę o tym – obiecał. – Ale później, teraz mam ochotę na coś innego.

Lee miała także okazję odkryć, że Daniel jest świetnym kucharzem, posiadającym doskonale zaopatrzoną lodówkę i setki oryginalnych przepisów.

– Przygotowywanie posiłków dla dorastającej córki to nie lada sztuka – wyznał kiedyś. – Problem w tym, że stałem się zbyt dobry i Phoebe nie widzi powodu, dla którego sama powinna się nauczyć gotować.

– A dlaczego niby miałaby się tego uczyć? – zapytała Lee, uśmiechając się łobuzersko. – Czy tylko dlatego, że jest dziewczyną?

– Jasne, że nie, ale skoro ja to potrafię, czemu ona nie miałaby się nauczyć? Na tym właśnie polega równość.

Obydwoje mieli niewątpliwą przyjemność śledzić kolejne odcinki komedii, jaką była niefortunna wyprawa Marka do Francji. Jak się dowiedzieli z jego telefonów, samochód dotarł nadspodziewanie daleko, bo aż do przeprawy promowej w Dover i zepsuł się już na pokładzie statku. W rezultacie przepłynął kanał La Manche trzy razy w tę i z powrotem, aż wreszcie zirytowani marynarze pomogli niefortunnemu kierowcy wypchnąć auto na wybrzeże w Calais. Przez cztery następne dni Mark prowadził ożywione dyskusje z właścicielem warsztatu samochodowego, czym znacznie poprawił swą znajomość języka francuskiego, zwłaszcza jeśli chodzi o wyrazy, które raczej trudno usłyszeć w akademickich kręgach. Udało mu się wreszcie dotrzeć do Paryża w przeddzień powrotu Phoebe do domu. Daniel, tknięty złym przeczuciem, zadzwonił do Madame Bresson, błagając, aby nie pozwoliła jego córce wracać do Anglii inną drogą niż powietrzną. Oczywiście ingerencja ta rozdrażniła Phoebe, która natychmiast zatelefonowała do ojca, by wyrazić swe oburzenie sposobem, w jaki jest przez niego traktowana. Daniel, autentycznie zatroskany o bezpieczeństwo swej jedynaczki, wykazał jednak godną podziwu stanowczość i następnego dnia Phoebe przybyła do Londynu samolotem. Niestety, ledwo zdążyli się przywitać, a już wynikła między nimi sprzeczka, podczas której Daniel stanowczo zabronił córce wsiadać do należącego do Marka samochodu. W odpowiedzi Phoebe uniosła wysoko głowę, lecz nie miała szansy wprowadzić swego sprzeciwu w życie, gdyż Mark w ciągu najbliższych trzech dni nie dojechał do domu, z uwagi na awarię, która zatrzymała go w Dover.

Powrót Phoebe był dla Lee sygnałem, że powinna wrócić do swego domu. Z bólem serca spakowała przywiezione ze sobą na ten tydzień drobiazgi i odjechała, kiedy Daniel udał się po córkę na lotnisko. Ze łzami w oczach wspominała wszystkie spędzone we dwoje chwile, późne kolacje w łóżku, szczere i serdeczne rozmowy, wspólne posiłki, a przede wszystkim długie godziny, spędzone na odkrywaniu siebie nawzajem. Tym większy był jej smutek, że za parę dni Daniel wraz z Phoebe wybierali się w odwiedziny do krewnych, mieszkających na północy Anglii. Próbowała sobie wytłumaczyć, iż zachowuje się absurdalnie, bo przecież za tydzień znów się zobaczą, ale bez skutku. Wciąż musiała walczyć z nabiegającymi do oczu łzami, zdawała sobie bowiem sprawę, iż nieprędko będą mogli znaleźć dla siebie tyle czasu, co w trakcie tego czarownego tygodnia.

Odrobinę radości przyniósł Lee powrót córki i brata. Biedny Mark nie mógł mówić o niczym innym, jak tylko o swych niepowodzeniach.

– W takim razie powinieneś kupić sobie porządny samochód – oznajmiła wreszcie Lee, wysłuchawszy całej historii po raz kolejny. – Moja oferta trzech tysięcy jest wciąż, otwarta.

– Daj spokój, siostrzyczko – żachnął się. – Czemu nie chcesz mnie zrozumieć i dać mi tych siedmiu tysięcy? Gdybym kupił naprawdę dobry samochód, zrobiłbym wrażenie na ojcu Phoebe i pozwoliłby córce jeździć razem ze mną.

– Ależ jemu chodzi tylko i wyłącznie o wasze bezpieczeństwo, a na bezpieczne auto z powodzeniem wystarczą ci trzy tysiące.

– Jeśli chodzi o ścisłość, gdybyś się dobrze rozejrzał, mógłbyś znaleźć coś odpowiedniego nawet za tysiąc – wtrąciła Sonya. – Naprawdę, jak mogłeś być taki głupi, żeby kupić pierwszy samochód, jaki się nawinął?

– Wystarczy – przerwała Lee, próbując zapobiec sprzeczce.

– Sonyu, jeśli nie potrafisz być bardziej pomocna, to już lepiej nic nie mów.

– Przepraszam, mamo.

– Przecież ten samochód jest bezpieczny – bronił się Mark.

– Skrzynia biegów jest prawie nowa, hamulce nigdy jeszcze mnie nie zawiodły…

– Nie miały raczej szansy, skoro nie możesz zapalić – stwierdziła przytomnie Sonya.

– Słuchaj, ty mała… – zaczął Mark.

– Spokój! – krzyknęła Lee, która powoli traciła już cierpliwość. – Ta dyskusja prowadzi donikąd. Mark, przemyśl na spokojnie moją ofertę, a na razie, gdy Phoebe wróci, możesz używać mojego samochodu.

Było jej trochę wstyd, że tak łatwo traci panowanie nad sobą, a wszystko z powodu okropnej tęsknoty za Danielem. To, że zaproponowała bratu pożyczenie swego samochodu, też nie było całkowicie bezinteresownym uczynkiem, ponieważ chciała w ten sposób zagłuszyć dręczące ją wyrzuty sumienia, a przede wszystkim upewnić się, że przynajmniej niektóre wieczory będzie mogła spędzić z Danielem sam na sam.

Wiedziała jednak, iż nawet jeśli Phoebe dostanie się na studia, to i tak pozostanie jeszcze kwestia Sonyi, więc naprawdę będzie im ciężko znaleźć odrobinę czasu tylko i wyłącznie dla siebie, chyba że… Chyba że wezmą ślub. Wtedy wszystko stałoby się proste. Do tej pory Lee odpychała od siebie tę myśl, nie czując się gotowa do podjęcia jakiejkolwiek decyzji, ale ów niezapomniany tydzień stanowił kolejną fazę jej związku z Danielem, a tym samym przybliżał moment, w którym będzie musiała poważnie zastanowić ^się nad przyszłością.

Gdyby miała określić, co ją tak naprawdę powstrzymuje przed podjęciem tej decyzji, powiedziałaby, że fakt, iż Daniel jest zbyt idealny, nigdy nie traci humoru ani nie zawodzą go dobre maniery. Jego zachowanie podczas pamiętnej kłótni na drodze nie było specjalnie miarodajne; ponieważ należało złożyć je na karb złości, jaką odczuwa kierowca, kiedy ktoś uszkodzi jego auto.

Daniel niewątpliwie był prawdziwym wybrańcem bogów. Obdarzony nieprzeciętną inteligencją, urodą oraz urokiem osobistym bez trudu zyskiwał sobie sympatię, a co za tym idzie, dostawał to, czego chciał. Nawet walka o opiekę nad Phoebe zakończyła się jego sukcesem, a odzyskana córka okazała się dzieckiem, z jakiego każdy byłby dumny. Dlatego Lee uważała, iż nie istnieją powody, dla których Daniel Raife nie miałby być czarującym mężczyzną. Gdyby zdarzyło się coś poważniejszego niż lekko wgnieciony błotnik, miałaby okazję przekonać się, jaki jest w rzeczywistości i czy warto się z nim wiązać na stałe.


Pewnego popołudnia, tydzień po powrocie Daniela i Phoebe, Lee uwijała się jak w ukropie, by jak najwcześniej Wyjść ze studia, gdyż była na ten wieczór umówiona z Danielem. Już się wybierała do domu, gdy zadzwonił telefon. W słuchawce zabrzmiał wesoły głos Brendy Mulroy, współwłaścicielki agencji Mulroy & Collit.

– Witaj, Brendo. Co mogę dla ciebie zrobić?

– Ależ, moja droga, już zrobiłaś coś niesamowitego – odparła Brenda entuzjastycznie. – Jesteś prawdziwym odkrywcą młodych talentów. Dziękuję, że przysłałaś ją właśnie do nas.

– Ale kogo? – nie rozumiała Lee.

– Jak to, kogo? Phoebe Raife, oczywiście. Te zdjęcia są fantastyczne.

– Co takiego?! – Lee miała wrażenie, że się przesłyszała.

– Nie powiesz mi chyba, że zapomniałaś już, że dałaś jej nasz adres – roześmiała się Brenda.

– Ale… ja nie wiem, o czym mówisz…

– To nic ty robiłaś zdjęcia Phoebe Raife?

Lee opadła na fotel. Prawda zaczęła powoli docierać do jej skołatanego umysłu.

– Brendo, opowiedz mi wszystko od początku – poprosiła. – Jakim cudem te fotografie znalazły się u was?

– Dostaliśmy je pocztą. Kiedy je zobaczyłam, nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Zatelefonowałam do Phoebe i spotkałyśmy się dzisiaj rano. Dzwonię, by ci powiedzieć, że przyjęliśmy ją do naszej agencji.

– Czy już podpisała umowę? – zapytała Lee słabym głosem.

– Nie, kochanie, jest przecież niepełnoletnia. Poza tym wolimy, aby nasze modelki współpracowały z nami dlatego, że chcą, a nie z powodu podpisanej kiedyś umowy. Tb kwestia zaufania.

Zaufanie, pomyślała trwożnie Lee, widząc już oczyma wyobraźni gniewny wyraz twarzy Daniela. Jedyna pociecha w tym, że Phoebe wybrała najlepszą agencję modelek w Londynie.

– Pomyślałam, że się ucieszysz, że dzięki tobie Phoebe zrealizuje swoje marzenia – ciągnęła Brenda. – Słyszałam, że już prawie należysz do rodziny.

– Po tym wszystkim już chyba nie – jęknęła Lee. – To straszne, przecież Phoebe ma zacząć studia w Oksfordzie.

– Nic mi o tym nie mówiła.

– Nie możesz jej przyjąć, te zdjęcia były prezentem urodzinowym ode mnie, nie miały być wykorzystane do celów profesjonalnych.