– Nie teraz – mruknęła Lee niecierpliwie.

– Lepiej byłoby, gdybyś jednak przyszła – odparła asystentka, której głos jakby drżał od tłumionego śmiechu. – Otrzymałaś przesyłkę.

– Co? Jeszcze jedna orchidea?

– Można tak to określić.

Lee stanęła jak wryta w drzwiach swego biura, które pełne było różnobarwnych orchidei. Kwiaty znajdowały się dosłownie wszędzie, na fotelu, biurku, szafkach. Ogromna kompozycja, ułożona w wiklinowym koszu, tarasowała wejście, druga, podobna, pyszniła się w kącie obok okna. Przecisnąwszy się między słodko pachnącymi gałązkami, Lee sięgnęła po słuchawkę. Daniel odebrał telefon niemal natychmiast, co sugerowało, że od jakiegoś czasu czekał, aż zadźwięczy dzwonek aparatu.

– Ty wariacie – powiedziała czule.

– Czekałem wczoraj na twój telefon i kiedy nie zadzwoniłaś, straciłem wszelką nadzieję.

– Nie było listu, skąd miałam mieć pewność, że to było od ciebie?

– A kto jeszcze przysyła ci kwiaty? Podaj mi jego nazwisko, a już jest nieżywy – zagroził, śmiejąc się wesoło, choć słychać było w jego głosie niesłychane napięcie. – Przepraszam cię, Lee – dodał poważnym już tonem. – Nie powinienem był tak się unieść gniewem. Powiedziałem wtedy wiele rzeczy, których szczerze żałuję. Wybacz mi, proszę.

– Oczywiście – odrzekła po prostu, przepełniona radością, że ten wspaniały, kochany mężczyzna odnalazł drogę do niej i znów będą razem.

– Czy mogłabyś przyjść do mnie dziś wieczorem? – poprosił.

– Przyjdę, gdy tylko uporam się z pracą – obiecała.

Wszystko zaczniemy od nowa, mówiła sobie, gdy dwie godziny później jechała znajomymi ulicami. Będzie tak, jak gdyby ta kłótnia nigdy się nie odbyła.

Podobnie, jak w przypadku jej ostatniej wizyty, Daniel z niecierpliwością czekał na nią tuż za drzwiami, tym razem jednak nie po to, by już w progu z nią walczyć, ale by chwycić ją w ramiona i obsypać gorącymi pocałunkami.

– Powiedz, że wszystko jest w porządku – błagał, tuląc ją do siebie. – Że ciągle mnie kochasz.

– Tak, tak – zdołała wyszeptać, z żarliwością odwzajemniając jego pocałunki.

– Nigdy, ale to przenigdy więcej nie rób mi tego – zaklinał.

Stali tak, wtuleni w siebie, jak gdyby spotkali się po wieloletnim rozstaniu. Nic dziwnego, ich pierwszą kłótnia sprawiła, że otwarła się między nimi przepaść, która mogła się okazać trudna do zlikwidowania, na razie jednak nie chcieli o tym myśleć, przepełnieni szczęściem, jakie przyniosła ze sobą chwila pojednania.

– Wszystko będzie dobrze – zapewnił Daniel żarliwie, przyciskając ją jeszcze mocniej do piersi. – Jestem z tobą. Przetrwaliśmy naszą pierwszą kłótnię, a kolejnej już nie będzie, prawda?

– To się na pewno nigdy nie powtórzy – przytaknęła. Słysząc to, wziął ją na ręce i zaczął wchodzić po schodach.

– Wystarczy tego gadania – oznajmił żartobliwym tonem.

– A co będzie, jeśli Phoebe…?

– Jest na randce z twoim bratem. Pożyczyłem im mój samochód.

– Jesteś bezwstydnym manipulantem!

– Prawda? – ucieszył się. – Cóż, nie chciałem, żeby zbyt wcześnie wrócili.

To powiedziawszy, położył ją na swym szerokim wygodnym łóżku, które Lee tak często wspominała od czasu owego cudownego tygodnia, spędzonego we dwoje.

Tego wieczoru kochali się długo i czule, ale coś wyraźnie było nie w porządku, tak jakby obawiali się tego, co nastąpi później, gdy słodkie napięcie opadnie i trzeba będzie stawić czoło problemom. Choć żadne z nich nie powiedziało tego głośno, obydwoje pojęli, że przepaść, jaka wyrosła między nimi przez te ostatnie dni, została tylko lekko przysypana i wiele wysiłku będzie od nich wymagało zbudowanie solidnego mostu, który połączy ich na nowo. Na razie mogą udawać, że nic się nie stało, rozmawiać, śmiać się, całować, jak gdyby nigdy nic, ale jeżeli nie podejmą jakichś kroków, ich związek nie wytrzyma kolejnej próby.

– Zdaje się, że nie mogę zrobić nic, by przekonać Phoebe, prawda? – odezwał się Daniel, kiedy tak leżeli przytuleni do siebie. – Znowu się dzisiaj pokłóciliśmy. Nie mam pojęcia, w którym miejscu popełniłem błąd, ale bardzo się boję, że ją utracę.

– Ależ, kochanie, nie musi do tego dojść – uspokajała go. – Po prostu nie zabraniaj jej robić tego, o czym od dawna marzyła.

– Phoebe ma szesnaście lat i w każdej chwili może się wyprowadzić, jeśli uzna za stosowne.

– Twoim więc zadaniem jest sprawić, by nie widziała takiej potrzeby. Nie zrażaj jej do siebie, bądź wyrozumiały i serdeczny.

– Chcesz przez to powiedzieć, że powinienem udawać, że wszystko jest w najlepszym porządku? – obruszył się.

– Właśnie. Taka już dola nas, rodziców, zwłaszcza kiedy nasze dzieci uzyskują niezależność. Jeśli teraz wykonasz jeden fałszywy ruch, możesz bezpowrotnie stracić córkę – ostrzegła.

– Pewnie masz rację, ale powiedz, skąd to wszystko wiesz? Przecież Sonya jest jeszcze bardzo młoda, więc nie możesz wiedzieć tego z własnego doświadczenia.

– A jednak – westchnęła. – Za każdym razem, gdy wybiera się w odwiedziny do Jimmy’ego, muszę walczyć ze sobą, by nie błagać jej, żeby została. Zawsze w takich sytuacjach obawiam się, że już do mnie nie wróci.

– Czy próbowałaś kiedykolwiek powstrzymać ją?

– Nie i zapewne dlatego zawsze wraca. Jest takie mądre powiedzenie, że jeśli kogoś naprawdę kochasz, powinieneś dać mu wolność. W przypadku dorastających dzieci sprawdza się w stu procentach.

– Może i nie będzie tak źle – przyznał Daniel, wyraźnie uspokojony. – Poza tym, jeśli będzie pracować dla ciebie, będziesz mogła mieć na nią oko. Znasz przecież większość osób w tej branży, zdołasz więc ją w razie czego ostrzec, a właścicielom agencji powiedzieć, żeby nie organizowali jej sesji z nieodpowiednimi osobami.

– Nie będzie takiej potrzeby – zapewniła. – Mulroy & Collit to renomowana agencja modelek, więc twojej córce włos z głowy nie spadnie.

– Ale jeżeli poprosisz ich, żeby Phoebe pracowała wyłącznie z tobą…

– Daniel, przestań natychmiast! – przerwała mu, zirytowana. – Znowu robisz to samo.

– Co takiego? – zdumiał się.

– Układasz po swojemu życie Phoebe, a przy okazji także i moje. Kochanie, musisz się tego oduczyć.

– Może rzeczywiście trochę przesadzam – przyznał niechętnie. – Ile modelek debiutuje każdego roku?

– Setki – odparła Lee, zaskoczona zmianą tematu.

– A ile odnosi sukces?

– Jedna, dwie…

– W takim razie, jak dobrze pójdzie, Phoebe dostanie parę zleceń i wszystko wróci do normy – ucieszył się.

– A więc liczysz, że jej się nie powiedzie? – Posłała mu pełne niedowierzania spojrzenie. – Bardzo to ładnie z twojej strony. Jak by się czuła twoja córka, gdyby o tym wiedziała?

– Chyba jej nie powiesz, prawda? – zaniepokoił się.

– Oczywiście, że nie, ale też nie zrobię nic, by zaszkodzić jej karierze, więc mnie nawet nie proś. – Skąd ci to przyszło do głowy? – spytał, robiąc minę niewiniątka.

O dziesiątej wieczorem zeszli na dół, gdyż Daniel koniecznie chciał oglądać wiadomości. Wkrótce zaczynała się nowa seria jego programów w telewizji i musiał być na bieżąco, jeśli chodzi o politykę oraz kulturę. Lee spostrzegła jednak, że co chwila odrywał wzrok od ekranu i zerkał na zegarek.

– Jest jeszcze wcześnie – uspokoiła go.

– Chodzi ci o Phoebe? – zapytał pozornie spokojnym głosem. – Zupełnie o niej zapomniałem.

Kłamczuch, pomyślała z czułością Lee. Kłamczuch, a w dodatku kiepski aktor.

Minęło wpół do jedenastej, jedenasta, a Phoebe wciąż nie wracała. Daniel przyłapał Lee na spoglądaniu na zegar.

– Za wcześnie, żebyś szła już do domu – powiedział słabym głosem. – Właśnie zamierzałem zaparzyć kawę…

– Nie martw się, zostanę z tobą do jej powrotu.

– Nie wiem, dlaczego jesteś taka przekonana, że martwię się o nią. Przecież jest już niezależną młodą kobietą. Gdzie ona jest, do licha?

– Na randce z Markiem – przypomniała mu. – Na pewno nic złego jej się nie stanie.

Przed domem zatrzymał się samochód, po czym słychać było dwa stłumione głosy. Następnie zachrobotał klucz w zamku, na co Lee i Daniel zgodnie wyszli do przedpokoju. Drzwi wejściowe otworzyły się i stanęli w nich Mark oraz Phoebe, na której twarzy malowała się niema prośba. Lee zacisnęła kciuki, modląc się, by Daniel nie popełnił jakiegoś fatalnego w skutkach błędu.

Przez chwilę wszyscy stali bez ruchu, wpatrzeni w siebie nawzajem, aż nagle Daniel postąpił dwa wielkie kroki i stanąwszy przed córką, przytulił ją mocno do siebie. Phoebe odwzajemniła uścisk, wydając z siebie głośne westchnienie ulgi.

– Przepraszam za te wszystkie okropne rzeczy, które dziś powiedziałam – wyszeptała. – Tak naprawdę wcale tak nie uważam.

– Ja też cię przepraszam, kochanie – odrzekł łamiącym się głosem. – Ale nie zmieniłem zdania.

– Ani ja, tato. – Posłała mu poważne spojrzenie. – To moje życie i zrobię z nim to, co uważam za stosowne.

– Porozmawiamy o tym później…

– Zgoda. Chciałabym, abyś zrozumiał, jakie to dla mnie ważne i dlaczego nie ustąpię, nawet jeśli masz się o to na mnie gniewać.

– Miałem nadzieję, że jednak przejrzałaś na oczy… – zaczął. Phoebe cofnęła się gwałtownie i stanąwszy obok Marka, ujęła go za rękę.

– Tato, jeśli mieszkanie razem z tobą ma oznaczać ciągłe spory, to… – przerwała.

Był to wyraźny sygnał dla Daniela, że jeszcze jeden nieostrożny krok, a może zepsuć wszystko i to w sposób nieodwracalny.

– Oczywiście, że nie – odrzekł szybko. – Ty powiedziałaś swoje, a ja swoje. – Uśmiechnął się niepewnie. – Po prostu będziemy musieli nauczyć się rozumieć siebie. Chciałbym, żebyś czuła się tu bezpieczna, dlatego obiecuję, że nie będę wygłaszał ci kazań.

Kiedy Phoebe wciąż się wahała, w głosie Daniela pojawiła się nuta desperacji.

– Uwierz mi, kochanie, to jest dla mnie bardzo trudne – ciągnął – ale staram się, jak mogę. Proszę cię, nie odchodź, nie zostawiaj swego biednego, starego ojca na pastwę samotności.