– Znam już całą prawdę o sobie – odezwał się Daniel, kiedy leżeli spleceni ciasno ramionami. – I nie jest to przyjemne.

– Nie mów tak – poprosiła Lee.

– Jestem tyranem i to przeze mnie Phoebe odeszła. Jeśli zmarnuje sobie życie, będzie to moja wina. Pomóż mi.

– Zawsze będę ci pomagać. – I nigdy już nie odchodź.

– Nie odejdę – zapewniła.

– W takim razie mam jeszcze jakąś szansę – rozpromienił się.

– Śpij, kochanie – szepnęła. – Musimy wstać wcześnie. Ledwo zdążyła to powiedzieć, Daniel już usnął. Z łagodnym uśmiechem głaskała go po głowie, wsłuchana w jego miarowy oddech. Nie minęło kilka minut, gdy sama także zapadła w błogi sen.

ROZDZIAŁ DWUNASTY

Obudził ją szum wody. To Daniel brał prysznic w maleńkiej łazience. Ziewnęła szeroko i przeciągnęła się z rozkoszą, po raz pierwszy od wielu tygodni pogodnie myśląc o nadchodzącym dniu. Zadzwonił telefon. To pewnie budzenie, pomyślała. Podniósłszy słuchawkę, wymruczała „dziękuję” i już miała się rozłączyć, gdy usłyszała ostry damski głos.

– Chcę rozmawiać z Danielem Raife’em – oznajmiła tamta kobieta.

– Obawiam się, że Daniel nic może w tej chwili podejść do telefonu – odparła Lee.

– Oczywiście! – prychnęła nieznajoma. – Nigdy go nie ma, kiedy jest naprawdę potrzebny.

– Przepraszam, ale kto mówi?

– Caroline Jenkins. Zostawił mi wiadomość, żebym zadzwoniła. Proszę mu powiedzieć, że może mnie zastać pod numerem trzy. pięć, siedem…

– Chwileczkę…

– Nie zapisuje pani? – obruszyła się Caroline.

– Szukam długopisu – odparła Lee. – Już mam. Trzy, pięć…

Caroline Jenkins dyktowała numer tak powoli, jak gdyby miała do czynienia z wyjątkowo nieinteligentną osobą.

– Jest pani pewna, że dobrze pani zapisała? – zapytała wreszcie z przekąsem.

– Najzupełniej.

– Dobrze. Będę tu jeszcze godzinę, później można mnie zastać w domu.

– Czy Daniel zna pani domowy numer?

– Oczywiście, że tak. Tylko niech pani nie zapomni, dobrze? – przypomniała.

Dopiero gdy Lee odłożyła słuchawkę, dotarło do niej, że osobą, z którą właśnie rozmawiała, jest matka Phoebe.

– Kto dzwonił? – zapytał Daniel, stając w drzwiach.

– Caroline. Powiedziała, że zostawiłeś jej wiadomość.

– Skąd, to ona zostawiła mi wiadomość na automatycznej sekretarce – sprostował. – Kiedy oddzwoniłem, nie zastałem nikogo, więc zostawiłem jej ten numer. Lepiej będzie, jak się dowiem, o co jej chodzi.

– Mam wyjść?

– Po co? Żebym mógł swobodnie porozmawiać z kobietą, której nie widziałem od dwóch lat? Zostań, jesteś mi potrzebna.

– Mówiąc to, wystukiwał numer telefonu Caroline. – Halo, Caroline? Tu Daniel. O co chodzi?

Ze słuchawki dobiegł Lee piskliwy głos, którego właścicielka była wyraźnie zdenerwowana. Daniel słuchał reprymendy z niezadowoloną miną.

– Oczywiście, że widziałem – odezwał się w końcu. – Nie, nie ukrywałem tego, ale szczerze mówiąc, nie sądziłem, że cię to interesuje. – Zasłoniwszy mikrofon słuchawki dłonią, zwrócił się do Lee: – Ktoś przesłał jej faksem ten artykuł z „Woman ot the World”, dlatego jest taka wściekła.

– Jak mogłeś do tego dopuścić?! – Caroline wrzasnęła tak głośno, że stojąca parę kroków od telefonu Lee usłyszała ją wyraźnie.

– Dopuścić?! – powtórzył Daniel, teraz już naprawdę rozzłoszczony. – Posłuchaj mnie, Caroline. To się stało, bo musiało się stać i wiesz co? Jestem dumny z mojej córki, bo nie tylko jest mądra, ale i piękna, a w dodatku ma dość odwagi, by sama pokierować swoim życiem.

To powiedziawszy, rzucił słuchawkę na widełki.

– A ja jestem dumna z ciebie – oznajmiła Lee, zarzucając mu ręce na szyję.

– Szczerze powiedziawszy, ta kobieta tak mnie denerwuje, że czasem z przekory mówię rzeczy, których nie jestem tak do końca pewny – przyznał.

– Nie wierzę. Zwykle właśnie kiedy jesteś wściekły, mówisz dokładnie to, co myślisz.

W dobrych nastrojach zeszli na dół na śniadanie, a następnie pospieszyli do samochodu. Ten jednak nie chciał zapalić. Daniel na próżno raz po raz przekręcał kluczyk w stacyjce, auto ani drgnęło. Chcąc nie chcąc, zamówili taksówkę, która jak na złość przyjechała dopiero po dwudziestu paru minutach. Obiektywnie niedługa podróż z Carlisle do Gretna Green zdawała się trwać całą wieczność. Daniel otępiałym wzrokiem wpatrywał się w zegarek.

– Spóźniliśmy się – stwierdził ze smutkiem. – Na pewno już zaczęli.

Gdy znaleźli się przed urzędem, spostrzegli grupkę ludzi stojących u drzwi wejściowych, na próżno jednak wypatrywali Phoebe i Marka. Mogło to oznaczać tylko jedno.

– Wychodzą – powiedział ktoś. – Ach, czyż nie wyglądają wspaniale?

Lee i Daniel spojrzeli na młodą parę i oniemieli.

– To nie oni – wykrztusiła wreszcie Lee. – Nic nie rozumiem, przecież mieli być pierwsi.

Weszła do budynku, gdzie zaczepiła jakiegoś urzędnika.

– Przepraszam, czy był jeszcze jakiś ślub przed tym?

– Nie – odparł urzędnik. – Ten był pierwszy.

– A Phoebe Raife i Mark Kendall?

– Ach, ci. Odłożyli ceremonię na popołudnie. Zdaje się, że się pokłócili.

Lee wybiegła z budynku, by jak najprędzej obwieścić cudowną nowinę Danielowi.

– Jak my ich teraz znajdziemy? – zapytał, gdy przekazała mu wiadomość.

To był pewien problem. Mogli wprawdzie chodzić po mieście, pokazując ludziom okładkę „Woman of the World” i pytając, czy nie widzieli Phoebe, ale równie dobrze mogli zmarnować w ten sposób pół dnia.

– Znasz to miejsce – zauważył Daniel. – Jak myślisz, dokąd mogli pójść?

– Przez chwilę Lee nie miała pojęcia, co odpowiedzieć, ale nagle przypomniało jej się, że Jimmy i ona również pokłócili się, a wtedy sama powędrowała polną drogą do słynnej kuźni. – Mogą być w kuźni – powiedziała. – Szybko!

– Ale chyba minęlibyśmy ich po drodze – wyraził wątpliwość Daniel.

– Nie, jeśli poszli polną drogą;

Wsiedli zatem ponownie do taksówki i udali się do starszej części Gretna Green, gdzie przeważały małe bielone domki, otoczone uroczymi ogródkami. Panowała tam sielska atmosfera, sprzyjająca rozmyślaniom, jakie przed wielu laty prowadziła w tym miejscu Lee.

Tym razem jednak nie było na to czasu. Obydwoje szybkim krokiem ruszyli do kuźni, skąd dochodził głos przewodnika. Phoebe stała w rogu pomieszczenia, ze smutkiem przysłuchując się opowieści o niegdysiejszych zaślubinach, które miały tu miejsce. Miała na sobie sukienkę w delikatne pastelowe kwiaty, a jej włosy zdobiło kilka rumianków. W dłoni trzymała niewielki bukiecik.

– Jest sama – szepnął Daniel. – Miałaś rację, zdążyliśmy. Lee ściskała mocno kciuki, by Daniel nie powiedział w tym niezmiernie ważnym momencie niczego, co mogłoby jeszcze bardziej oddalić go od córki. Phoebe, która właśnie ich spostrzegła, ruszyła w kierunku wyjścia.

– Witaj, tato – odezwała się, przyglądając mu się badawczo.

– Pojechałem za tobą, bo… – zawahał się. – Bo mam ci coś szalenie ważnego do powiedzenia. Chciałem ci to pokazać – wyjął z torby „Woman of the World” – i powiedzieć, że jestem z ciebie bardzo dumny.

– Och, tatusiu – zawołała, rzucając mu się na szyję. – Naprawdę jesteś ze mnie dumny? Naprawdę? – dopytywała się.

– Naprawdę – zapewnił. – Mam dla ciebie jeszcze jedną wiadomość. Linnon chce podpisać z tobą ten kontrakt. Masz jak najszybciej zadzwonić do Brendy.

– Cudownie! – ucieszyła się. – Gdzie telefon?

– W pobliżu jest hotel – wtrąciła się Lee. – Pewnie mają tam telefon. A nie chcesz zaczekać tu na Marka?

Phoebe miała taką minę, jak gdyby dopiero w tej chwili przypomniała sobie o jego istnieniu.

– On nie wie, że tu jestem – odparła. – Zresztą, ja też nie wiem, gdzie on jest.

– Możesz nam o tym opowiedzieć przy filiżance dobrej mocnej herbaty – zaproponował Daniel.

Gdy znaleźli się w maleńkiej hotelowej restauracji, Phoebe poszła zadzwonić do Brendy. Daniel odprowadzał córkę wzrokiem przepełnionym triumfem i miłością, ale gdy sięgnął ukradkiem po dłoń Lee, jego ręka drżała.

– Opowiedz nam teraz o Marku – poprosił, kiedy Phoebe zjawiła się z powrotem. – Jesteśmy zaproszeni na ślub?

– Nie zamierzam wyjść za niego, tato. Uciekłam, bo…

– … bo chciałem narzucić ci swoją wolę? – podsunął Daniel.

– Właśnie. Okazało się, że Mark jest jeszcze bardziej nieznośny niż ty. Przez całą drogę kłóciliśmy się o moje zarobki, bo on nie może się z tym pogodzić, że jestem w stanie zapłacić za nas dwoje. Tak więc zdecydowałam, że na razie koniec z mężczyznami.

– Niektórzy nie są tacy najgorsi – zauważyła Lee, starannie unikając Wzroku Daniela. – Ale rzeczywiście, teraz nie będziesz miała czasu na randki.

– Mam już szczegółowy plan – obwieściła Phoebe. – Przez jakiś czas będę modelką, a gdy skończę dwadzieścia pięć lat i zarobię całą górę pieniędzy, pójdę do Oksfordu.

– Do Oksfordu? – Daniel powtórzył z niedowierzaniem.

– Jasne, od samego początku miałam taki zamiar, ale nie dałeś sobie tego powiedzieć – odparła, czule klepiąc ojca po ramieniu.

Daniel spojrzał w kierunku wejścia.

– A oto i nasz pan młody – mruknął.

Na twarzy Marka odmalowało się niezadowolenie.

– Pewnie już namówiliście ją, żeby zrezygnowała – powiedział na powitanie.

– Nie było takiej potrzeby – odrzekła Lee. – Phoebe doskonale wie, że żadne z was nie dojrzało jeszcze do małżeństwa. Chyba ty też to rozumiesz.

– Wszystko byłoby w porządku, gdybyś nie skąpiła mi moich własnych pieniędzy – zirytował się Mark. – To wszystko twoja wina i gdybyś…

Nie dokończył, gdyż mocna pięść Daniela wylądowała na jego szczęce, w wyniku czego wyciągnął się jak długi na podłodze.

– Przepraszam – mruknął Daniel, rozmasowując sobie dłoń. – Nie chciałem zachowywać się jak dzikus, ale nie pozwolę, żeby ktoś obrażał moją przyszłą żonę.

– Och, jak cudownie! – wykrzyknęła z prawdziwą radością Phoebe. – Już myślałam, że nigdy do tego nie dojdzie.