Może właśnie o to chodzi, pomyślała Janey, wsuwając włosy pod baseballówkę i przyglądając się Mimi i Ziziemu spod opuszczonych powiek. Może fakt, że Mimi jest mężatką, daje mu poczucie bezpieczeństwa? W oczach towarzystwa Zizi był protegowanym Mimi, którego wybrała sobie, żeby towarzyszył jej jak ulubiony piesek, podstawiał grzbiet pod pieszczoty i zjadał resztki ze stołu. W sumie o Janey można było powiedzieć to samo. W takiej sytuacji ona i Zizi stworzyliby idealną parę; Mimi musiała to wiedzieć, a jednak nie robiła nic, żeby im pomóc.
Digger znów nie trafił w piłkę. Mali sąsiedzi Janey wydali okrzyk rozczarowania. No cóż, pomyślała Janey. Skoro Zizi jest takim typem faceta, którego nie można złapać inaczej, jak tylko udając brak zainteresowania, to proszę bardzo, ona potrafi być nie do zdobycia. Będzie się spotykać z innym, z kimkolwiek, może nawet – zaśmiała się gorzko – z tym cholernym Seldenem Rose'em!
Selden… Odkąd wybrała się z nim na przejażdżkę po tamtym meczu polo (jemu mogła się oprzeć, ale jego samochodowi – nigdy), skacze obok niej jak pies. Naprawdę szkoda, że jest taki nudny, bo kiedy wsiadła do jego wozu, przez chwilę nawet rozważała, czyby nie warto… Taki samochód wskazywał, że facet ma pozycję, forsę i gust. Ale kiedy zaczął snuć opowieść o tym, jak go restaurował, jak szukał oryginalnej skóry na tapicerkę i specjalnego chromu do pokrycia szprych – po piętnastu minutach zanudził ją na śmierć. Nie zauważył tego jednak, a jego zainteresowanie nią nie osłabło, choć wciąż konsekwentnie odmawiała mu, kiedy chciał umówić się z nią na randkę. Była pewna, że wystarczy na niego skinąć, a przybiegnie do niej. Obserwując, jak Mimi i Zizi zajmują miejsca o kilka ławek przed nią, uznała, że może to być dobre rozwiązanie.
Mimi i Zizi odwrócili się do nich i pomachali. Mały Jack zatrząsł się ze strachu, kiedy ich zobaczył. W domu jego ojca co weekend bywały tłumy ludzi, których nie sposób spamiętać, ale ten pan, który grał w polo, zapadł jednak malcowi w pamięć. Przyszedł do nich dwukrotnie – kiedy w domu była tylko Mimi – i za każdym razem groził Jackowi, że nauczy go jeździć na koniu i zrobi z niego dżokeja. Pewnie myślał, że każdy chłopiec o tym marzy. Wyczuwając napięcie Jacka, Janey przytuliła go, odrywając wzrok do Ziziego. Choć nie zdecydowała jeszcze, czy chce mieć dzieci (gdyby je miała, na pewno zatrudniłaby nianię, chociaż Patty uważała, że samodzielne wychowywanie potomstwa jest bardziej etyczne), to jednak zdawała sobie dobrze sprawę z jednej rzeczy: dla niektórych mężczyzn nie ma nic bardziej pociągającego niż młoda kobieta czule tuląca małe dziecko.
Digger nareszcie trafił w piłkę, a tłum nagrodził go gromkim aplauzem.
– Dobrze. Teraz mają dwadzieścia siedem procent szans na wygraną – oznajmił Georgie uroczyście.
– Co ty na to, Jack? – zapytała Janey.
– Nie lubię matmy – odpowiedział.
– Wiesz co? Ja też nie. – Janey uśmiechnęła się i potargała czuprynę chłopca, a on przylgnął do jej ramienia. Gorąco modliła się, żeby Zizi to zobaczył.
Niestety, często bywa tak, że kiedy człowiek stara się pokierować strzałą Amora, trafia ona w zupełnie inny cel, niżby się chciało. Tak też było i teraz: zamiast Ziziego Janey ustrzeliła Seldena Rose'a.
Selden przyjechał do East Hampton na mecz i kiedy już zaparkował samochód w rzędzie pojazdów tłoczących się w ciemnej bocznej uliczce, przysiągł sobie, że ostatni raz poniża się, biorąc udział w takiej imprezie. Znów nie mógł trafić, bo nikt nie umiał udzielić mu konkretnych wskazówek. Od każdego słyszał tylko ogólniki w stylu: „To będzie gdzieś za A &P", jakby każdy wiedział, gdzie znajduje się A &E Szedł wzdłuż długiego rzędu zaparkowanych samochodów (nadal nie wiedział dokładnie, gdzie jest boisko) i rozmyślał o tym, jak wiele czasu już zmarnował w tym sezonie. Każda minuta każdego weekendu była zaplanowana: przyjęcia, imprezy, uroczystości (otwarcia przeróżnych obiektów, od sklepów po mierne wystawy sztuki). We wszystkich tych miejscach „należało być", jakby samo pojawienie się tam czyniło człowieka wyjątkowym. Niemniej widywało się tam wciąż tych samych ludzi, a kiedy spotyka się kogoś po raz szósty w ciągu jednego weekendu, o czym można jeszcze rozmawiać? Selden uznał, że całe to towarzystwo z Hamptons jest jak banda bogatych dzieciaków na luksusowych koloniach; ciągle trzeba im organizować jakieś bezsensowne rozrywki.
Przyłączył się do grupy ludzi, którzy szli przez trawiasty plac wyglądający jak szkolne boisko sportowe. Myślał dalej; choć nie jest przeciwny życiu towarzyskiemu, to woli spędzać wolny czas w sposób bardziej konstruktywny. W Los Angeles ludziom nie zbywało na ogładzie, ale tam życie towarzyskie miało sens: służyło nakręcaniu interesów i zawieraniu znajomości. Tutaj zaś chodziło wyłącznie o „bycie widzianym", a ludzie zdawali się wierzyć, że ten, kogo „nie widać", przestaje istnieć. Taka egzystencja to wielka pustka; stojąc w tłumie gości spędzanych na te obowiązkowe imprezy, z lampką taniego szampana w ręku, kiwając automatycznie głową, Selden często zastanawiał się, czy ktokolwiek z nich żywi w głębi serca tęsknotę za pięknem, za naturą, za wzajemną relacją, która sięga głębiej niż przypadkowa przynależność do tego samego towarzystwa. W chwili obecnej, podając nazwisko kolejnej bezosobowej hostessie, sprawdzającej listę gości, pożałował, że nie posłuchał instynktu i nie wybrał się w rejs swoim jachtem.
A byłbym to zrobił, pomyślał, zły na samego siebie, gdyby nie ta cholerna Janey Wilcox. Od miesiąca Selden specjalnie pojawiał się na wszystkich imprezach, na które ją zapraszano, aby mogła poznać go bliżej i docenić. Ale za każdym razem, kiedy chciał ją zaprosić na kolację, odmawiała mu, rzucając pogardliwym tonem:
– Kolacja w Hamptons w czerwcu i to jeszcze w sobotni wieczór? Jestem zaproszona na cztery przyjęcia!
Selden w końcu zaczął godzić się z tym, że nie przypadł Janey do gustu. Przez cały miesiąc, odkąd ją poznał, wierzył gorąco, że gdyby tylko mógł wyrwać ją z tego sztucznego światka, Janey Wilcox rozkwitłaby pełnią swojej prawdziwej natury. Dostrzegał w niej, bądź też sądził, że dostrzega, ten sam intelekt, to samo umiłowanie piękna i sztuki, które jego cechowało. Potrafiła mówić godzinami o literaturze i filmie, i to z zadziwiającą inteligencją, zważywszy na fakt, że nigdy nie uczęszczała na studia. Teraz jednak Selden zaczął podejrzewać, że nie bierze się to z prawdziwego zamiłowania, lecz jest to chwyt towarzyski, obliczony na to, aby przyciągnąć uwagę innych i wybić się ponad nich.
Idąc wzdłuż płotu za bazą domową, postanowił, że nie będzie więcej marnował czasu na Janey Wilcox. W Nowym Jorku jest mnóstwo wspaniałych, pięknych młodych kobiet, a on przecież stanowi świetną partię. Skoro Janey Wilcox go nie chce, znajdzie bez trudu kogoś równie dobrego… albo nawet lepszego. Z zadumy wyrwał go głuchy stukot drewnianego kija. Podążył wzrokiem za odbitą piłką.
Poleciała na lewe zapole, a Selden, patrząc, jak wznosi się wysokim łukiem ponad trzecią bazą, nagle zauważył Janey siedzącą pomiędzy synami George'a Paxtona. Wszystkie jego postanowienia diabli wzięli. Był to piękny obrazek, jakby zdjęcie zrobione z ukrycia. Oblicze Janey promieniało delikatnością, jakiej nigdy wcześniej nie widział. Przytulała chłopca do piersi (Selden dałby wiele, żeby być na jego miejscu), a na jej twarzy malowała się łagodność Madonny. Serce zabiło mu mocniej, a świat, zachwiany w posadach, odzyskał równowagę; Selden zrozumiał, że nie mylił się co do niej. Oto co musi zrobić: uratuje ją, uratuje przed nią samą. Ona chce zmarnować sobie życie wśród tej pustki, wypełniając ją głupstwami; jego obowiązkiem jest wskazać jej drogę do wspanialszego świata, gdzie życie nabiera sensu. Oczyma duszy ujrzał ją pochylającą się nad gromadką ich dzieci (a ich dzieci z pewnością będą milsze oku niż dzieci George'a). W tym momencie, jakby los chciał udzielić błogosławieństwa jego planom, Janey zauważyła go, a jej łagodne spojrzenie mówiło wszystko.
W każdym razie pomachała do niego – ten przelotny gest w oczach Seldena był równie wdzięczny jak trzepot skrzydeł motyla.
Jack Paxton czuł, że zbiera mu się na wymioty. Wiedział, że źle zrobił, połykając bez gryzienia prawie całego hot doga, ale nie miał wyjścia – Georgie rzucił mu wyzwanie. Stali na parkingu, obok grupki dorosłych, a Jack miał skurcze żołądka, które nieomylnie zwiastowały, że zaraz zwróci. Niczego w życiu nie bał się tak jak tego, że wymiociny uderzą mu do nosa. Zdarzyło mu się to raz, kiedy miał trzy lata – było to zarazem jego najwcześniejsze wspomnienie dotyczące ojca. Pamiętał, że zwymiotował i powiedział: „Tato, zrzygałem się nosem". Ojciec odparł: „Wiem, synu… ", po czym wyszedł z domu i już nie wrócił.
Jack czuł, jak krew odpływa mu z twarzy. Było już po meczu, ale dorośli jak zwykle nie mogli się zebrać do odejścia.
– Na Flying Point Road jest dziś koktajl – odezwała się Roditzy Deardrum.
Roditzy wyglądała jak piesek, skaczący dookoła i ujadający, żeby zwrócić na siebie uwagę.
– No, nie wiem… – Patty się zastanawiała. Spojrzała na zlanego potem Diggera, myśląc tylko o seksie. Pragnęła przywrzeć do jego pięknie wyrzeźbionej sylwetki (miał metr dziewięćdziesiąt wzrostu i ważył osiemdziesiąt kilogramów), chciała zatracić się w jego niesamowitych, jak z innego świata oczach, które miały kształt brylantów. Wiedziała, że on też myśli tylko o jednym, bo nagle objął ją nieco mocniej i mrugnął.
Janey widziała tę wymianę spojrzeń. Popołudniowy upał dokuczliwie przytłaczał, a ona była na dodatek boleśnie rozdarta pomiędzy żądzą, którą wzbudzał w niej Zizi, a chęcią ukarania go poprzez okazanie względów Seldenowi. Uderzyła ją ta scena intymnego porozumienia pomiędzy Patty a Diggerem. Dla Janey miłość zawsze była uczuciem dość nieokreślonym, ale teraz, wśród tego tłumu strojnych ludzi spieszących do swoich samochodów, nagle zobaczyła, że ma ona zupełnie konkretny, rzeczywisty wymiar, który można wyrazić działaniem i gestem. Chciała zdobyć to, co miała jej siostra. Spośród trzech mężczyzn stojących razem z nimi, Selden, w porównaniu z wysokimi, tchnącymi młodzieńczą energią Diggerem i Zizim, był całkowicie bezbarwny. Próbował zwrócić jej uwagę, odprowadzić na stronę, ale ona nagle zrozumiała, że nigdy, za nic w świecie, nie poczuje niczego do Seldena Rose'a. Było zatem wykluczone, żeby okazała mu kiedyś względy, nawet gdyby mógł on dobrze jej się przysłużyć.
"Za wszelką cenę" отзывы
Отзывы читателей о книге "Za wszelką cenę". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Za wszelką cenę" друзьям в соцсетях.