I jakby na potwierdzenie jego słów rozległo się głuche uderzenie o ścianę. Maria skuliła się i ukryła twarz na piersi przyjaciela.

On nie pachnie jak Lucia, pomyślała. Bije od niego całkiem obca woń, ale jakże miła. Zaskoczona uświadomiła sobie, że z lubością chłonie zapach mężczyzny.

Odwróciła wzrok w stronę drzemiącego Magnusa. Chyba dorastam, pomyślała niechętnie, bo już nie wystarcza mi patrzenie mu w oczy. Muszę w końcu przyznać sama przed sobą, że kocham go jak dorosła, no, prawie dorosła kobieta. A to stanowi znacznie poważniejsze wyzwanie. On też nie jest już chłopcem. To mężczyzna, tak jak Endre. I nagle wszystko wydało jej się niezmiernie skomplikowane. Może to i dobrze, że jutro wyjeżdżają?


Posłała Endremu nieśmiały uśmiech i ułożyła się na sienniku. Póki nie zasnęła, trzymał ją mocno za rękę. Bardzo ją to uspokajało.

ROZDZIAŁ V

Nadeszła wiosna, potem lato i Maria zaczęła się trochę niepokoić, bowiem jej przyjaciele nie dawali znaku życia, odkąd wyjechali wczesnym rankiem w Boże Narodzenie. A przecież nie mogę ukrywać się tu w nieskończoność, myślała, choć właściwie wszystko układa się jak najlepiej.

Zbliżała się kolejna jesień. Maria skończyła osiemnaście lat i jej uroda lśniła już pełnym blaskiem. Nosiła takie samo ubranie jak inne kobiety; płócienną koszulę z szerokimi rękawami i obszerną spódnicę ściąganą w talii, ale jej czarne włosy, ciemna cera i oczy wyróżniały ją spośród jasnowłosych i niebieskookich dziewcząt z doliny.

Zaczęli się kręcić koło niej adoratorzy, ale Guri pod tym względem była bardzo surowa i strzegła swej wysoko urodzonej podopiecznej jak orlica piskląt, za co Maria była jej wdzięczna. Myślała wszak tylko o Magnusie, choć zaczynała tracić nadzieję, że kiedykolwiek po nią wróci…

Ale którejś nocy Marię obudziły przyciszone głosy w sąsiedniej izbie. Ostrożnie, by nie zbudzić śpiących w tym samym łóżku dziewcząt, uniosła się na łokciach. Z wrażenia serce zabiło jej mocniej.

Przez uchylone drzwi do alkierza wpadła smuga światła i księżniczka zobaczyła przemykającą ku niej na palcach Guri.

W jednej chwili była na nogach.

– Przyjechali? – wykrzyknęła.

– Tak, ubierz się ciepło! Musicie wyjechać dziś w nocy.

– Tak szybko, dlaczego?

– Ludzie von Litzena przeszukują wszystkie chaty w Valdres – szepnęła Guri. – Podobno jutro lensman ma się zjawić u nas. Tymczasem panicz Magnus zaplanował ucieczkę na południe i wszystko jest już gotowe do drogi. Przybył z opóźnieniem, bo musiał omijać oddziały knechtów strzegących traktów. Musicie się więc spieszyć, bo czas nagli.

– Jak wyglądam, Guri? – spytała nerwowo, ubierając się w pośpiechu.

Guri poprawiła czarne włosy dziewczyny. Rozumiała, że Marii bardzo zależy, by wywrzeć jak najlepsze wrażenie na Magnusie.

– Jesteś piękna – uspokoiła ją i obie wyszły do sąsiedniej izby.

W chybotliwym płomyku lampy oliwnej Magnus sprawiał wrażenie wychudzonego i bardzo zmęczonego. Mój ty ukochany, pomyślała Maria. Musiało ci być ciężko ostatnimi czasy! Młodzieniec jednak, gdy tylko ujrzał dziewczynę, rozpromienił się, a w jego wzroku pojawił się błysk uznania.

W drugim końcu izby rozległo się głębokie westchnienie, ale księżniczka nie mogła oderwać oczu od Magnusa. Z trudem kryła podziw, choć w myślach upominała samą siebie, że nie powinna zdradzać się ze swymi uczuciami.

– Jesteś gotowa? – spytał Magnus krótko, trochę zakłopotany, bowiem zupełnie nie wiedział, jak ma traktować tę młodą damę z wyższych sfer, która nagłe wydała mu się dorosła.

– Tak. Właściwie już od wiosny wszystko mam przygotowane – odrzekła i poszukała spojrzeniem Endrego.

Zmienił się od ich ostatniego spotkania, rozrósł się w ramionach i zmężniał. Wyglądał znacznie poważniej od butnego i nierozważnego Magnusa, którego z pewnością chronił i wspomagał na wszelkie sposoby. Jego obecność podziałała na Marię uspokajająco. Nie potrzebowali słów, by się zrozumieć. Ich uśmiechy wyrażały oddanie i szczerą przyjaźń, jaką od dawna do siebie żywili, a z ich oczu promieniowała radość ze spotkania.

Jeszcze prawie godzina upłynęła, nim wyruszyli, bo mimo nocnej pory poczęstowano ich sutym posiłkiem. Otrzymali też jedzenie na drogę. Ale w końcu nadeszła pora rozstania.

Umówili się wcześniej z gospodarzami, że położą część ubrań Marii na brzegu jeziora, by zasugerować, iż dziewczyna rzuciła się w toń z powodu jakiejś dramatycznej historii. Chodziło o to, by oszczędzić rodzinie Guri kłopotów, kiedy przybędzie lensman.

Maria wręczyła gospodarzowi resztę swych kamieni szlachetnych, ale on odmówił z dumą:

– Tu, w Valdres, nie przyjmujemy zapłaty od ludzi, którzy znaleźli się w potrzebie.

– Nie traktuję tego jako zapłaty, raczej jako skromne podziękowanie dla przyjaciół, których pokochałam. Przyjmijcie te klejnoty od księżniczki brandenburskiej na pamiątkę. Wiem lepiej niż ktokolwiek, jak bardzo się wam przydadzą.

Gospodarz uśmiechnął się, słysząc te słowa, i mruknąwszy: „Niech Bóg cię błogosławi, księżniczko”, przyjął dar. W jednej chwili stał się najbogatszym chłopem w okolicy.


Nie odważyli się pojechać drogą wzdłuż Slidrefjorden. Postanowili przedostać się przez zachodni masyw górski do Vang. Gdy zbudził się dzień, byli już wysoko w górach i kierowali się w stronę Lærdal, gdzie czekał statek Hanzy wychodzący w rejs na południe. Uciekinierzy zamierzali udawać myśliwych dostarczających skóry i inne surowce rzemieślnikom i mieszkańcom miast. Endre siedział na wozie, załadowanym po brzegi rozmaitymi błamami, i powoził swym poczciwym gniadoszem. Maria prawie cały czas leżała na miękkich futrach i oszczędzała siły na długą podróż.

Dowiedziała się, że Magnus już dawno zaplanował tę wyprawę, zdobył skóry i odpowiednie ubrania, a także umówił się z kapitanem, który obiecał ich przewieźć do Lubeki.

Wysoko w górach wiał chłodny wiatr, więc Maria otuliła się szczelnie skórami. Czuła się taka bezpieczna, widząc przed sobą plecy Endrego, i cichutko roześmiała się zadowolona. Nareszcie skończyło się długie czekanie i znów była razem ze swymi przyjaciółmi.

Endre obejrzał się.

– Wyglądasz na szczęśliwą, księżniczko – rzekł z zadowoleniem.

– Jestem szczęśliwa! Było mi bardzo dobrze u twych krewnych, ale nie kryję, że strasznie za wami tęskniłam.

– Naprawdę? – spytał Endre i trochę zawstydzony dodał: – My też tęskniliśmy za tobą!

– Cieszę się! Czy mogłabym usiąść na koźle obok ciebie? Jest tyle spraw, o których chciałabym z tobą porozmawiać.

– Proszę bardzo! – powiedział Endre i zrobił jej miejsce.

Było wczesne popołudnie, cienka warstwa śniegu pokrywała szczyty, wóz trzeszczał i skrzypiał. Maria trzęsła się z zimna i szczękała zębami, więc Endre otulił ją ciepłą skórą.

– Trochę tu twardo i niewygodnie, pani, ale gdybym podłożył kilka błamów…

– Jest zupełnie dobrze, Endre – uśmiechnęła się. – Nie jestem już tą samą rozpieszczoną pannicą co w ubiegłym roku. Widziałeś moje ręce?

Pokazała z dumą spracowane dłonie.

– Ależ to straszne! – wykrzyknął.

_ Co za bzdury! Wyznam ci, że jeszcze nigdy nie byłam z siebie taka zadowolona.

Popatrzył na nią badawczo. Lubiła ten jego spokojny i rozważny wzrok.

– Ciekaw jestem, czy to prawda – powiedział cicho. – W nocy, kiedy wyszłaś z alkierza, dostrzegłem na twej twarzy ślady łez.

Drgnęła i zapytała zdumiona:

– Naprawdę zauważyłeś?

– Kiedy chodzi o ciebie, pani, potrafię dostrzec wszystko.

Maria siedziała przez chwilę w milczeniu.

– Tak, to prawda – przyznała w końcu. – Często płakałam przez sen. Tak długo nie przychodziły od was żadne wieści, że zaczęłam się lękać, czy nie zginęliście.

Popatrzył na nią ze współczuciem.

– Wydaje mi się jednak, pani, że dręczy cię coś jeszcze.

Nabrała do płuc chłodnego jesiennego powietrza i westchnęła ciężko.

– Masz rację. Nie rozumiem, dlaczego Magnus jest taki milczący? – spytała z rozpaczą, wpatrzona w galopującego przodem jeźdźca.

Dłonie Endrego trzymały pewnie lejce.

– Nie wszystko ułożyło się tak dobrze, jak się spodziewał – rzekł powoli, ważąc każde słowo.

– Tak mi przykro. Proszę, opowiedz, co się z wami działo przez ten ostatni rok!

Mijali właśnie krzyż wzniesiony zapewne rękami jakiegoś utrudzonego wędrowca, przez chwilę więc jechali w milczeniu.

– Jak widzisz, pani, pieniędzy nam nie brakuje. Przez całą zimę polowaliśmy. Przemierzyliśmy pół Opplandii. Przyłączyliśmy się do banitów, trochę pracowaliśmy w różnych gospodarstwach. Wszędzie ostrożnie przepytywaliśmy, czy ludzie są gotowi powstać przeciwko uciskowi Duńczyków.

Magnus zawrócił konia i jechał teraz obok nich.

– O, tak – wtrącił się do rozmowy. – Ludzie bardzo pragną, by Norwegia miała swego króla, ale nie zamierzają nawet kiwnąć palcem, by mi w tym pomóc.

– No cóż – rzekł Endre. – Nie oceniaj ich zbyt surowo, porażka wcześniejszych powstań działa odstraszająco. Ale zwerbowaliśmy trochę śmiałków.

– Garstkę banitów i paru chłopskich synów. Taką armią nikt nie zawojuje królestwa! – prychnął pogardliwie Magnus i zgnębiony wpatrzył się w dal. Po chwili zaś dodał z uporem: – Ale ja dopnę swego! Znajdę jakiś sposób!

I uderzywszy konia w zad, pogalopował zagniewany naprzód. Maria i Endre milczeli zakłopotani.

– Bardzo się zmienił – odezwała się w końcu dziewczyna. – Było mu ciężko?

– Tak, przeżył trudne chwile – potwierdził Endre, jakby chciał usprawiedliwić przyjaciela, – Jest przecież taki dumny i w wielu sprawach przerasta innych ludzi.

– Ale ty się nie zmieniłeś. Jesteś tym samym Endre. Niech Bóg cię za to błogosławi!

Uśmiechnął się słabo.

– Mam nadzieję, że nie poczytasz mi tego, księżniczko, za zbytnią śmiałość, gdy powiem, że bardzo wypiękniałaś!

– Dziękuję, Endre! – odpowiedziała rumieniąc się. – Myślisz, że i on tak sądzi?