ROZDZIAŁ VI

Endre długo włóczył się bez celu, nie mogąc zebrać myśli. Chłodny wiatr studził jego rozpaloną twarz. W powietrzu czuło się mroźny powiew zimy.

Zatrzymał się przy jakimś drzewie i zaczął walić pięściami w twardy pień, a potem przytulił się do chropowatej kory.

Przypomniał sobie słowa księżniczki: „Nie mogę żądać, byś obdarzał przyjaźnią tylko mnie”. Przyjaźnią? Czy rzeczywiście lękała się jedynie o to, że straci w nim przyjaciela?

– Pomóż mi, dobry Boże! – szeptał udręczony, osuwając się na kolana. – Nie sprostam temu, ja, Endre ze Svartjordet. Wszystko się tak dobrze układało. Za tych dwoje oddałbym życie. Oni są stworzeni dla siebie. Któż by przypuszczał, że sprawy przyjmą taki obrót…

Była już późna noc, kiedy Endre wracał do rezydencji Izabelli. Zatrzymał się gwałtownie, bo na ulicy w pobliżu domu dostrzegł jakieś poruszenie. Ukrył się pośpiesznie w ciasnym zaułku, by nie natknąć się na wychodzących z bramy knechtów prowadzonych przez dowódcę. Endre wstrzymał oddech i przylgnął do ściany, bo żołnierze stanęli w odległości zaledwie kilku kroków od niego.

– Dom jest otoczony, bramy pozamykane – odezwał się z zadowoleniem oficer. – Nikt się nie prześliznie do środka, nikt też nie ma szansy się wymknąć. Jej wysokość księżniczka Brandenburgii poczeka teraz grzecznie na przybycie barona von Litzena, który zabierze ją stąd osobiście. A banici zostaną skróceni o głowę jeszcze tej nocy. Sprowadźcie posiłki, bo mam przeczucie, że te rzezimieszki dobrowolnie nie oddadzą się w nasze ręce. Ja zostanę na straży.

Endre poczuł się tak, jakby jakaś lodowata dłoń ścisnęła mu serce. Zrozumiał, dlaczego ciotka Izabella stała się nagle taka miła. Ale żeby uknuć tak perfidny plan? Sam zdoła uciec, ale co z Magnusem, no i z biedną księżniczką?

Musi ich ratować, i to szybko! Nie ma czasu do stracenia. Powiódł wzrokiem po rezydencji znajdującej się po drugiej stronie ulicy. Całkowicie niedostępna, nie ma możliwości, by wejść do środka przez okno. Żadnych szans na przesłanie wiadomości. Przez bramę zresztą też nie przejdzie.

Z nerwami napiętymi do ostatnich granic obmyślał szalony plan. Nie, to się nie uda! tłukło mu się po głowie. Ale czy jest jakieś inne wyjście? Nie miał pojęcia, kiedy wrócą knechci, ale należało przypuszczać, że ściągnięcie posiłków nie zajmie im wiele czasu. A wtedy będzie już za późno. W każdym razie dla Magnusa, gdyż jako banity nie chroniły go żadne prawa. Można go było nawet zabić bez wyroku sądu.

Endre czuł, jak serce mu łomocze, jeszcze nigdy tak się nie bał. Na ulicy nie było żywej duszy prócz kapitana gwardii, który stał odwrócony do niego plecami i przed ważnym zadaniem pokrzepiał się płynem z manierki.

Teraz albo nigdy!

Endre przyczaił się jak kot i w następnym ułamku sekundy ścisnął oficera bezlitośnie za gardło. Nieprzytomnego zaciągnął do mrocznego zaułka, związał i zakneblował mu usta, zdjąwszy wcześniej z nieszczęśnika mundur i błyszczący pancerz. Potem odciągnął go jak najdalej i zepchnął do rynsztoka.

W chwilę później „kapitan” Endre pewnym krokiem przemierzał dziedziniec rezydencji. Zsunął na czoło lśniący hełm, w duchu dziękując opatrzności za panujący mrok. Miał nadzieję, że wnętrze domu także nie będzie zbyt rzęsiście oświetlone.

Z walącym sercem uderzył pięścią w bramę.

– Otwierać w imieniu króla! – zawołał, siląc się na duński akcent.

Ciężka zasuwa została natychmiast otwarta, jakby ktoś stał i czekał na rozkazy. Na twarzach kilku krzepkich mężczyzn, oświetlających wejście pochodniami, malowało się napięcie.

Endre pewnym krokiem wszedł do środka. Wczuł się w rolę, umysł miał teraz chłodny i jasny.

– Moi ludzie otoczyli budynek, są tuż za rogiem – oznajmił krótko. – Mając na względzie pozycję pani hrabiny, chcemy załatwić to dyskretnie, żeby nie wzbudzać nadmiernej sensacji.

Służący kiwali głowami. Endre nie spotkał ich wcześniej, więc nie musiał się obawiać, że zostanie rozpoznany. Liczył też na to, że Izabella nie będzie chciała być bezpośrednim świadkiem wydarzeń, i był jej za to wdzięczny.

Mężczyźni wskazali mu drogę po schodach. Endre ledwie się pohamował, by nie zdradzić się, że wie, gdzie znajduje się pokój banitów.

– To tutaj – mruknął któryś z mężczyzn i zatrzymał się przy wejściu.

– Bądźcie gotowi! – rozkazał surowo Endre i pchnął drzwi. Magnus był tak zaskoczony, że nawet się nie bronił. Dopadli go w łóżku i postawili na nogi, nim zdążył zareagować.

– Co to ma znaczyć? – krzyknął tylko zdenerwowany.

– Przynoszę rozkaz, że masz się, panie, natychmiast stawić na posterunku – rzekł Endre twardo.

Magnus ze zdumieniem słuchał tej dziwnej mieszanki językowej. Głos wydał mu się znajomy…

Żeby tylko mnie teraz nie zdradził, modlił się w duchu Endre. Pozostała przecież jeszcze księżniczka. Jak ja, u licha, mam ją uratować? Żaden rozsądny powód wyprowadzenia dziewczyny z domu nie przychodził mu do głowy.

– A gdzie ten drugi? – spytał i wymierzył Magnusowi potężnego kuksańca w bok.

Magnus ogłupiały potrząsnął głową. Nie mógł zebrać myśli. O co tu chodzi? Endre w mundurze kapitana gwardii królewskiej? Czyżby przeszedł na stronę wroga? Czemu tak dziwnie wtrąca duńskie słowa?

Nagle doznał olśnienia.

– Endre jest w komnacie księżniczki – odpowiedział.

Dzięki, Magnus! rzekł w duchu Endre. Właśnie takiej odpowiedzi potrzebowałem.

– W komnacie księżniczki? – odezwał się pogardliwie któryś z mężczyzn. – Ten prostak?

– Zajmiemy się nim! – obiecał „kapitan” surowo. – Popilnujcie tego rzezimieszka, a ja wyciągnę drugiego banitę. Nie możemy wtargnąć do pokoju księżniczki całą zgrają, w końcu to przyzwoita dama! – I nie czekając na odpowiedź, nacisnął klamkę. Na szczęście w ostatniej chwili przypomniało mu się, że powinien zapytać, czy to właściwe drzwi. Mało brakowało, a byłby się zdradził.

Maria poderwała się z krzykiem.

– Co pan tu robi, kapitanie? Proszę natychmiast wyjść!

Endre uciszył ją i w kilku słowach przedstawił sytuację. Marii odebrało mowę na wieść, że ciotka ukartowała taką zdradę.

– Księżniczko, musisz założyć ten mundur. To nasza jedyna szansa na ratunek. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że mężczyźni nie zwrócą uwagi na to, iż kapitan trochę zmalał.

W błyskawicznym tempie zrzucił z siebie mundur i został we własnym ubraniu, które miał pod spodem.

W tym czasie Maria podpięła wysoko włosy i założyła uniform. Cieszyła się, że w pokoju panuje mrok, poza tym Endre dyskretnie się odwrócił. Nie bez trudu nałożyła ciężki pancerz.

– Jestem gotowa!

Endre uśmiechnął się, bo hełm opadł jej na oczy.

– Wszystko jest na mnie za duże – wyszeptała nerwowo.

– Musi się udać! Nie zapominaj, księżniczko, że tu chodzi o życie Magnusa. Nie mów za wiele i trzymaj się w cieniu.

Skinęła głową i drżąc na całym ciele wyszła do hallu, prowadząc Endrego, który miał skrępowane z tyłu ręce. Dała znak pozostałym, że mogą ruszać. Magnus popatrzył na przebranego kapitana, ale ani jeden mięsień nie drgnął na jego twarzy.

Schody wydawały się ciągnąć w nieskończoność jak w jakimś sennym koszmarze. Nawet dziecko zauważyłoby, że „kapitan” stał się nagle o głowę niższy. Ten okropny hełm zsunął się Marii na oczy, tak że nic nie widziała. Pancerz chrzęścił przy każdym kroku i wbijał się w ciało dziewczyny, wywołując okropny ból.

Ale dwaj mężczyźni niczego nie podejrzewali. Ich zainteresowanie koncentrowało się wokół banitów prowadzonych na śmierć. Trochę się dziwili, że jeńcy nie stawiają oporu, ale tłumaczyli sobie to tym, że sparaliżował ich strach.

Odźwierny, którego spotkali wcześniej, otworzył szeroko drzwi frontowe i popatrzył na Magnusa i Endrego z pogardliwym uśmieszkiem. Maria pochyliła głowę i znów hełm zasłonił jej oczy. Z boku wyglądało to tak, że kapitan prowadzi Endrego, w rzeczywistości zaś oficer trzymał się jeńca, by nie zwalić się z nóg.

Na ulicy Maria poprawiła nieszczęsny hełm i zasalutowała, dając żołnierzom do zrozumienia, że ich zadanie zostało wykonane, a potem popchnęła Magnusa i Endrego do przodu.

Nie tędy! pomyślał Magnus w pierwszej chwili, ale wówczas usłyszał odgłos rytmicznych kroków uderzających o bruk.

Skręcili w pierwszą przecznicę i pognali pędem w stronę portu. Po drodze Maria oswobodziła przyjaciołom skrępowane dłonie, a oni pomogli jej zdjąć pancerz i hełm, który potoczył się z chrzęstem po ulicy. Na horyzoncie zaczynało się rozjaśniać, więc przyspieszyli kroku.

– Pędźmy, bo lada chwila się zorientują, że uciekliśmy! – drżącym głosem zawołał Magnus. – Musimy zdążyć, nim odetną nam drogę do portu!

Wreszcie zamigotała woda, a pod stopami poczuli twarde nabrzeże. Z mroku wyłoniły się kontury statku i blade światło latarni.

– Już nie mogę – jęknęła Maria. – Nogi odmawiają mi posłuszeństwa!

Magnus i Endre wzięli ją w środek i chwycili za ręce. W tej samej chwili rozległo się uderzenie w dzwon okrętowy.

– Szybciej! Statek odpływa! – krzyknął Magnus. Ostatnie metry pokonali nadludzkim wysiłkiem. Endre przerzucił Marię przez reling i skoczył za nią. Magnus zsunął się na pokład, kiedy statek już odbijał od brzegu.

– Mieliście szczęście. Zdążyliście dosłownie w ostatniej chwili – powiedział oschle kapitan. – Dłużej już nie mogliśmy na was czekać, musieliśmy podnieść kotwicę.

– Spóźniliśmy się, przepraszamy – wystękał Endre i pomógł wstać Marii, która nie była w stanie podnieść się o własnych siłach. – Wielkie dzięki, że pan nie odpłynął bez nas, kapitanie.

W oddali znikało pogrążone w nocnym śnie Bergen, tylko na nabrzeżu słychać było gwałtowne okrzyki. Domyślali się, że żołnierze dotarli do portu.

Na razie nie mogli niczym zagrozić uciekinierom.


Hrabina Halle wraz ze służbą zeszła na ląd, ale jej kajutę zajęli jacyś urzędnicy. Pod pokładem zrobiło się dość tłoczno, bo przybyło więcej pasażerów, niż opuściło statek.