– Przekażę tę wiadomość! Pamiętajcie jednak, że mnie także grozi niebezpieczeństwo, mogę nie dotrzeć do adresata… – wzruszył ramionami.
Magnus wręczył mu kilka srebrnych monet na znak wdzięczności i kurier pogalopował dalej.
– Niekiedy dla osiągnięcia celu należy skorzystać z usług wroga – rzekł oschle Magnus. – Myślę, że teraz nasza sytuacja nie jest znów taka całkiem beznadziejna.
– Masz rację – odpowiedzieli mu zgodnie, a Maria pochyliła się i ucałowała go z wdzięcznością.
– No, no – zaśmiał się Magnus. – Jesteś coraz śmielsza. Jeszcze trochę, a nie zaprotestujesz, kiedy okryję twe usta namiętnymi pocałunkami!
Maria zarumieniła się i rzuciła pośpieszne spojrzenie na Endrego, ale jego twarz pozostała nieprzenikniona. Dotąd nie opowiedzieli Magnusowi o epizodzie w mesie.
– Chyba masz rację, wydaje mi się, że teraz gotowa jestem na wszystko – uśmiechnęła się Maria.
– Zapamiętam to sobie – odrzekł, podtrzymując swobodny ton.
Podążyli naprzód, ale z każdym kilometrem tracili pewność siebie. Po drodze byli świadkami wielu tragedii i nieszczęść. Mijali ludzi, którzy w pośpiechu opuścili swe domostwa i mając tylko to co na sobie, uciekali przed wojenną pożogą, inni znów wieźli swój ubogi dobytek na rozklekotanych wozach, inwentarz zaś wygnali na mróz.
Spotkali dwójkę dzieci, które podtrzymywały poruszającego się z trudem staruszka. Trzęśli się z zimna, bo mieli na sobie jedynie cienkie okrycia.
Maria wstrzymała konia.
– Pospiesz się – ponaglał ją Magnus. – Nie widzisz, że wróg depcze nam po piętach? Coraz bliżej widać pożary.
Ale Endre zeskoczył z siodła i podszedł do staruszka. Powiedział do niego parę słów, które tamten przyjął z rozpromienioną twarzą. Wówczas Endre podał młodsze dziecko Marii. Księżniczka przyjaźnie uśmiechnęła się do dziecka i posadziła je przed sobą w siodle. Magnus wahał się przez chwilę, ale w końcu chwycił drugie dziecko, podczas gdy Endre pomagał staruszkowi usadowić się na swym poczciwym gniadoszu.
– Dokąd idziecie? – zapytała Maria dziewczynkę.
– W Bogesund mamy ciocię. Idziemy do niej, bo nasz dom całkiem spłonął.
Maria otuliła dziecko połami swej peleryny, co malutka przyjęła ze zdumieniem.
– Nie masz rodziców? – chciała wiedzieć Maria.
– Mamy tatę, ale on wyruszył wcześniej, by przyłączyć się do Stena Sture.
Duże oczy dziewczynki błyszczały z przejęcia.
– Lubisz Stena Sture? – zainteresowała się księżniczka.
– Wszyscy go lubią – odpowiedziała malutka rezolutnie.
No, z pewnością nie wszyscy, pomyślała Maria. Wszędzie się toczy walka o władzę. Potężny arcybiskup Szwecji, Trolle, najwierniejszy zwolennik króla duńskiego, najchętniej widziałby Stena Sture parę metrów pod ziemią. I zapewne nie należał on do wyjątków.
Poruszali się teraz znacznie wolniej, ale byli przeświadczeni, że postąpili słusznie. Po południu odkryli, że posuwająca się za nimi wielka armia zatrzymała się.
– Co się dzieje? – spytał Magnus mężczyzn napotkanych na drodze.
– Szwedzka armia stanęła na przedmieściach Bogesund gotowa do obrony miasta. Duńczycy zbierają siły do walki.
– Daleko stąd do tego Bogesund?
– Nie! Proszę spojrzeć! Miasto leży dokładnie po drugiej stronie jeziora.
– Jak nazywa się to jezioro?
– Äsunden!
– Wydaje mi się, że w dole na brzegu gromadzą się wojska szwedzkie.
– Całkiem możliwe.
Zmierzchało, gdy wjeżdżali do Bogesund. Pomogli zsiąść staruszkowi i dzieciom.
Staruszek zwrócił się do Marii:
– Pani, twa dobroć dorównuje urodzie. Nie wiem, jak mam ci dziękować.
– Nie trzeba! – Maria z uśmiechem potrząsnęła głową.
Starzec drżącymi palcami przeszukiwał kieszeń.
– Proszę. – Podał dziewczynie maleńkie pudełeczko. – W środku znajduje się sproszkowane ziele rosnące na Dalekim Wschodzie. Kiedyś kupiłem je od pewnego marynarza, ale nie zdążyłem wypróbować. Podobno żeby uśmierzyć ból spowodowany doznanymi ranami czy chorobą, należy spalić te zioła i wdychać dym. Ból ustąpi, a rzeczywistość nagle wyda się jasna i prosta. Trzeba jednak uważać, aby dawka nie była zbyt duża, bo środek ten rozwiązuje języki i człowiek opowiada często rzeczy, które normalnie ukrywa przed światem, gdyż nagle wszystko, prócz teraźniejszości, wydaje się mu bez znaczenia. Podobno jednak po odzyskaniu świadomości nic się nie pamięta.
Maria wzięła pudełeczko i podziękowała serdecznie.
Mimo że w mieście było tłoczno z uwagi na obecność żołnierzy i uchodźców, trójka przyjaciół, dzięki ciotce spotkanych w drodze dzieci, znalazła miejsce na nocleg. Magnus polecił Marii, by nie ruszała się stamtąd. Endre, który czuł się bardzo zmęczony, położył się do łóżka.
Magnus tymczasem dosiadł konia i pocwałował na przedmieścia, a stamtąd na brzeg jeziora, gdzie gromadziło się wojsko. Leżący śnieg rozjaśniał ciemności wieczoru. Ze wschodu nadciągały ciężkie chmury. To był dobry znak. Jeśli zacznie padać śnieg, to będzie zacinał Duńczykom prosto w oczy i zmoczy im proch podczas ładowania armat i muszkietów. Tym sposobem ta nowoczesna broń nie na wiele się zda i słabiej uzbrojeni Szwedzi będą mieli większe szanse na stoczenie równej walki.
Magnus spojrzał w dal, ale nic nie wskazywało na obecność duńskich wojsk. Po drugiej stronie Äsunden było zupełnie cicho i tylko gdzieś na południowym zachodzie niebo rozjaśniały łuny pożarów.
Magnus przystanął po szwedzkiej stronie tuż u stóp wzgórza. Mężczyźni w gorączkowym pośpiechu stawiali tu z beczek barykady, przed którymi inni wyrąbywali wielkie przeręble.
– Dlaczego nie pomagasz? – odezwał się naraz jakiś głos.
Magnus odwrócił się. Tuż przy nim stał młody mężczyzna w lśniącej zbroi i z potężnym mieczem u boku.
Magnus skłonił się z szacunkiem.
– Przybyłem do miasta tuż przed wieczorem, ale chciałbym…
– Jesteś Norwegiem! – przerwał mu ostro Szwed. – Co tu robisz?
– Pozwól, panie, że się przedstawię. Jestem norweskim szlachcicem i nazywam się Magnus Maar. Wraz z przyjacielem zostałem skazany na banicję przez króla Christiana za napad na gubernatora duńskiego. Uciekliśmy z ojczystego kraju i los przygnał nas aż tu. Nic nie sprawiłoby nam większej radości, jak walka przeciwko królowi Christianowi, a w szczególności przeciwko jednemu z jego dowódców.
– Któremu?
– Von Litzenowi – odrzekł Magnus i sposępniał. – To właśnie były gubernator, o którym wspomniałem.
Młody rycerz roześmiał się.
– Widzę, że potrafisz nienawidzić, Magnusie Maar. Ale zachowaj ostrożność!
– A ja widzę, panie, że nie jesteś zwykłym żołnierzem, lecz jednym z dowódców. Czy mógłbyś mi udzielić zgody na udział w bitwie?
– Norweski szlachcic po szwedzkiej stronie? Hmm, dlaczego nie? Każdy człowiek jest dla nas na wagę złota. Ale proszę mi wybaczyć niedopatrzenie. Nazywam się Sten herbu Noc i Dzień. A ponieważ przypadkowo wiem prawie wszystko o duńskiej armii, mogę cię poinformować, panie, że baron von Litzen prowadzi niewielki oddział na zachodniej flance. Zapewne ucieszyłoby cię, gdybyś został umieszczony naprzeciwko?
– Dziękuję, wasza łaskawość!
Szwed zmarszczył czoło.
– Wydaje mi się, panie, że twój zapał do walki jest zbyt silny, by powodowała tobą jedynie osobista uraza. Jaki naprawdę jest twój cel?
Magnus wyprostował się.
– Jestem człowiekiem, który kiedyś poprowadzi swych rodaków przeciwko królowi Christianowi. Kiedyś wrócę do ojczyzny jako król.
Lekki uśmiech zagościł na wargach Stena herbu Noc i Dzień.
– A więc zamierzasz zasiąść na tronie Norwegii? W takim razie wiele nas łączy, bo mnie nęci korona Szwecji.
Magnus wpatrywał się przez chwilę zdumiony w swego rozmówcę i naraz zrozumiał, że ma przed sobą Stena Sture.
– Ciekaw jestem – powiedział Szwed z uśmiechem – który z nas pierwszy osiągnie wytyczony cel. Co prawda, ja zacząłem realizować swój wcześniej… Masz zbroję?
– Nie, tylko konia.
Sten Sture skinął na stojącego w pobliżu mężczyznę.
– Postaraj się o pełne uzbrojenie dla pana Magnusa. To szlachcic, z pewnością dobrze włada bronią. – A potem podał dłoń Magnusowi. – Do zobaczenia, młody kogucie. Miejmy nadzieją, że następnym razem spotkamy się jako królowie. I dobrzy sąsiedzi.
– Życzyłbym sobie tego samego! Dziękuję za wszystko!
ROZDZIAŁ VIII
I tak nadszedł dziewiętnasty dzień stycznia 1520 roku. Ranek był chłodny i szary, kiedy Magnus żegnał się z Marią i Endrem. Nie spadł ani jeden płatek śniegu, nawet tej pomocy poskąpiły Szwedom niebiosa…
Endre patrzył ze smutkiem na przyjaciela.
– Dlaczego nie mogę jechać z tobą? A jeśli zostaniesz ranny? Będziesz mnie potrzebować…
Magnus, który znów był dumnym i odważnym szlachcicem, potrząsnął głową.
– Ufam, że zatroszczysz się o Marię i odwieziesz ją do brata, gdybym nie wrócił. Jeśli wziąłbym cię z sobą, moglibyśmy zginąć obaj, a ona zostałaby całkiem sama. Ja mam większą wprawę we władaniu mieczem niż ty. Ale nie martw się, wrócę. Ja, a nie von Litzen! Czekajcie tu na mnie albo na wiadomość ode mnie, gdyby coś… no, rozumiecie.
Maria spoglądała na przyjaciela z niemym podziwem. Błyszcząca zbroja leżała na nim jak ulał, brązowe włosy okalały twarz. Pod pachą trzymał hełm. Stalowe oczy pałały niezwykłym żarem, ale gdzieś na ich dnie czaiła się powaga. Wydawał się taki męski, że miłość Marii, która ostatnimi czasy trochę przygasła, rozpaliła się na nowo.
– Szkoda tylko, że nie mam tarczy należącej do rodu Maarów, ozdobionej czarnym łbem kuny – żałował Magnus. – A teraz, przyjacielu, zostaw nas na chwilę samych.
Endre bez słowa opuścił izbę.
Serce Marii biło jak szalone, gdy Magnus delikatnie wziął ją w ramiona i przyciągnął do siebie. Przytulił policzek do jej włosów i tak stali nieporuszeni przez dłuższą chwilę. Obejmowanie chłodnego pancerza wydało się naraz dziewczynie mało romantyczne, więc zarzuciła ukochanemu ręce na szyję. A Magnus pochylił się i dotknął ustami jej warg.
"Zbłąkane Serca" отзывы
Отзывы читателей о книге "Zbłąkane Serca". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Zbłąkane Serca" друзьям в соцсетях.