Maria zamknęła oczy i wciągnęła w nozdrza zapach skóry z łosia. Oddychała coraz równiej i spokojniej, wreszcie jej ciało wyraźnie się odprężyło.
Endre także odczuwał zmęczenie, przecież już kolejną dobę nie dane mu było zmrużyć oka. Pod powiekami piekł go piasek, ale dzielnie walczył ze snem. Musiał czuwać! Dopiero by to było, gdyby zsunął się z siodła! Co by na to powiedziała księżniczka? Ale dlaczego Magnus tak długo nie wraca?
Na wpół śpiący Endre zaczął myśleć o przyszłości. Magnus, jego przyjaciel, królem Norwegii! Powiewające sztandary, wiwatujące tłumy. Magnus dumnie wyprężony stoi w kręgu wysoko urodzonych mężów… Łaskawie podaje komuś dłoń, przyjmuje dary i wskazując na stojącego po prawicy Endrego, mówi: „Oto mój doradca, a zarazem najwierniejszy przyjaciel, Endre ze Svartjordet!”
A u boku Magnusa Maria… Dorosła, o olśniewającej, wręcz baśniowej urodzie, odziana w królewskie szaty…
Endre popatrzył na czarne włosy dziewczyny. Tak, pomyślał, wyrośnie z niej prawdziwa piękność. Z uwielbieniem wpatrywał się w drobne, delikatne dłonie. Jedna z nich, wzruszająco ufna, spoczywała na jego szorstkiej kamizeli. Endre jeszcze nigdy nie spotkał istoty tak kruchej jak Maria. Miała szlachetny profil, pięknie zarysowany podbródek, różane policzki, powieki przymknięte niczym złożone ptasie skrzydła, a usta bezradnie dziecinne…
Endre poczuł się nagle dorosły i silny. Kiedy jednak uświadomił sobie, że trzyma na kolanach najprawdziwszą księżniczkę, targnął nim lęk. Uśmiechnął się lekko, przypomniawszy sobie ognisty temperament, jaki wykazała w sytuacji, która na pewno ją śmiertelnie przeraziła…
Endre usłyszał, że ktoś biegnie między drzewami, i drgnął, nagle wyrwany ze snu.
Spostrzegł Magnusa niosącego pod pachą ubrania. Już z daleka widać było, że jest czymś mocno poruszony. Endre obudził delikatnie Marię. Uniosła głowę, zaspana, ale szybko poderwała się i wygładziła suknię.
– Mam złe wieści – mówił Magnus zdyszany. – Złe dla nas wszystkich!
– Co się stało? – spytał Endre, biorąc od Magnusa zakupione stroje.
Magnus był tak zasapany, że z trudem dobywał słów.
– Biegłem całą drogę… – zaczął, potem odetchnął głęboko i wyrzucił z siebie: – Nie możemy przenocować ani w gospodzie, ani w zajeździe. Von Litzen żyje i wysłał za nami pościg! To nas szukali knechci.
– O, nie! – jęknęła Maria. – On żyje? Co robić?
– Zdobyłem trochę jedzenia – ciągnął Magnus. – Posilmy się najlepiej od razu, żebyśmy mogli ruszyć dalej jeszcze przed wieczorem.
– Jechać dalej?! Nie jestem w stanie – zaprotestowała Maria.
Młodzieńcy widzieli, że tym razem to nie fanaberie wysoko urodzonej panny. Przeziębienie znacznie osłabiło jej siły, a przy tym całkiem pozbawiło optymizmu.
– Wybieraj! – rzekł Magnus powoli. – Nic nie stoi na przeszkodzie, byś poszła do osady i powiedziała, kim jesteś. Na pewno zostanie ci udzielona pomoc. Jednak w takim przypadku proszę cię o jedno: Powiedz, że uciekłaś od nas już dawno i że nie ma nas w pobliżu. Musisz nam dać tę szansę!
Patrzyła to na jednego, to na drugiego, ale ich twarze wyrażały obojętność. Decyzję musiała podjąć zupełnie sama.
– Zapewne odczulibyście ulgę, gdybyście się mnie pozbyli – powiedziała z goryczą.
– Pozornie tak – odpowiedział Magnus. – Ale czy sądzisz, że mielibyśmy spokojne sumienia? Zrozum, polubiliśmy cię, Mario, i nie moglibyśmy przestać myśleć, co się z tobą stało! Czy trafiłaś na porządnych ludzi? Czy nie przydarzyło ci się coś złego? Ale zdecydować musisz sama. Wprawdzie przyrzekliśmy odwieźć cię do Brandenburgii, ale żaden z nas nie jest w stanie przewidzieć, ile czasu by nam to zajęło. Poza tym sami mamy kłopoty i powinniśmy jak najszybciej opuścić Norwegię.
Maria poczuła się głęboko nieszczęśliwa. Nęciła ją perspektywa wygodnego łóżka w zajeździe, smaczny posiłek, ciepło i poczucie bezpieczeństwa. Ale jaką miała gwarancję, że rzeczywiście będzie bezpieczna? Księżniczka Brandenburgii stanowiła łakomy kąsek, nie brakowało wyrachowanych ludzi, którzy bez wahania wykorzystaliby ją do własnych celów.
A poza tym gdzieś w tle majaczyła perspektywa spotkania z von Litzenem, bo najprawdopodobniej zostanie odesłana z powrotem do męża. Czegoś gorszego niż całe życie spędzone u boku tego despoty nie mogła sobie wyobrazić… Otworzyła się przed nią jedna jedyna szansa, by tego uniknąć.
Ale z drugiej strony… dalsza ucieczka przez lasy i bezdroża? Chłód, deszcz, zmęczenie, głód… A do tego gorączka trawiąca ciało. Jak zdoła to przetrzymać?
Rzuciła tęskne spojrzenie ku zamieszkanej dolinie, kuszącej swymi wygodami, podczas gdy las wydawał się taki ciemny i przytłaczający.
Gdzie bardziej będzie bezpieczna? Z dwoma młodzieńcami, którym teraz ślepo ufała, czy też gdzieś u obcych ludzi?
Powoli odwróciła głowę i napotkała najpierw pełne zrozumienia spojrzenie Endrego, a potem chłodne, szare oczy Magnusa.
– Jadę z wami – westchnęła.
Odetchnęli z ulgą, choć każdy z innego powodu. Endre bardzo się martwił, co spotkałoby tę bezbronną dziewczynę, gdyby przestał ją chronić. Magnus zaś, oczarowany księżniczką, nie chciał się z nią rozstawać, bo potrzebował jej do realizacji swych zamierzeń. Wiedział, że sam musi odwieźć ją do księcia, bo inaczej jego plany legną w gruzach.
Von Litzenowi rzeczywiście udało się ujść z życiem tej nocy, gdy zbuntowani chłopi uderzyli na pałac i urządziwszy krwawą jatkę, podpalili go. Z wielkim trudem przecisnął się przez otwór prowadzący do piwnicy. Właściwie nie obyło się bez pomocy służącego. Spożywane dzień w dzień obiady składające się z siedmiu dań nie mogły nie pozostawić śladu na tuszy Litzena. Poza tym wypakował kieszenie najcenniejszymi przedmiotami, jakie udało mu się w ostatniej chwili zgarnąć, więc kamerdyner ledwie zdołał go wepchnąć do piwnicy.
Przedzierał się później schylony wpół przez zdawać by się mogło nie kończący się korytarz i gdy wreszcie dotarli do stajni, wyglądał jak półtora nieszczęścia.
Ale minę wciąż miał władczą, a w głosie pobrzmiewał jak zwykle rozkazujący ton.
– Ty ruszysz po posiłki! A ty pomożesz mi dosiąść konia! Pozostali osłaniać nas będą z tyłu, wy dwaj ze mną!
– Baronie von Litzen… – odezwał się jeden z knechtów nieśmiało. – A księżniczka?
Von Litzen zamarł na moment, a stopa wysunęła mu się ze strzemienia.
– Zapomniałem o niej – wymamrotał. – Co na to powie książę Brandenburgii? – Odwróciwszy się do najbliżej stojącego knechta, zawołał: – Biegnij czym prędzej po księżniczkę, a jeśli zajdzie potrzeba, poświęć nawet swe życie!
Przecież ona jest moim kluczem do władzy, myślał gorączkowo. Nie mogę jej stracić!
Jeden z żołnierzy niechętnie wybiegł ze stajni, ale prawie natychmiast wrócił.
– Za późno, panie, dwór stoi w płomieniach.
– W takim razie nie musimy wzywać pomocy. Pożar będzie widoczny w promieniu kilkunastu kilometrów. Wpadli we własne sidła. Teraz uciekajmy! Pamiętajcie tylko o jednym: Walczyłem z desperacją o życie księżniczki, ale zostałem ranny, a wy mnie uratowaliście. Otrzymacie sowitą zapłatę, zrozumiano?
– Tak – burknęli knechci, z trudem kryjąc pogardę. Von Litzen jednak udawał, że niczego nie dostrzega, i popędził konia.
Po posiłku odzyskali wolę działania. Ruszyli w dalszą drogę i gdy po kilku godzinach słońce chowało się za horyzontem, wjeżdżali do wąskiej doliny w samym środku kniei. Postanowili poszukać miejsca na krótki nocleg. Mieli nadzieję, że w pobliżu trafią na jakąś grotę, która ochroniłaby ich przed deszczem.
Magnus czuł, że Maria ma wysoką gorączkę. Chociaż ubrali ją jak mogli najcieplej, stan jej zdrowia wyraźnie się pogorszył. Siedziała cały czas przed nim i za wszelką cenę starała się trzymać prosto w siodle, jednak głowa podejrzanie opadała jej to na jedną, to na drugą stronę. Gęste kłęby mgły kładły się grubą warstwą nad doliną i nasycały powietrze niezdrową wilgocią. Światło dnia zanikało z każdą minutą, a Magnus coraz bardziej żałował, że mimo wszystko nie zostawił dziewczyny w miasteczku.
Nagle Endre pochylił się nisko i zawołał zdziwiony:
– A cóż to za droga? Całkiem zarośnięta, jakby nie używana od wielu lat.
– Może jednak zaprowadzi nas do ludzi – wyraził nadzieje Magnus. – Tyle tylko, że nie wiadomo, jacy okażą się ci ludzie. Jak sądzisz, gdzie jesteśmy?
– Nie mam pojęcia, chociaż wydaje mi się, że do Valdres już niedaleko. Niewykluczone, że to jedno z odgałęzień doliny Etnedal. Ale to tylko przypuszczenie.
Endre, zamyślony, nie przestawał dokładnie oglądać śladów na ziemi.
– Tu droga się rozgałęzia, zupełnie tego nie rozumiem – mruczał. – Magnus, nie podoba mi się ta dolina!
Magnus rozejrzał się wokół.
– No cóż, właściwie masz rację. Nie jest tu szczególnie miło.
Ściany doliny, porośnięte lasem, przykryła gruba warstwa mgły. Konie z trudem torowały sobie drogę przez gęste zarośla. Tuż przed nimi wielki kruk poderwał się do lotu i z głośnym krakaniem zniknął w mgielnych oparach. Echo powtórzyło jego nieprzyjemny głos.
– Jak tu strasznie – zniżył głos Endre. – Nawet rzeka toczy swe wody całkiem bezgłośnie.
– Jeszcze nie spotkałem tak opuszczonego miejsca – przyznał Magnus. – Odnosi się wrażenie, że dotąd nie postała tu ludzka stopa.
– Mylisz się, tędy musiała biec niegdyś bardzo szeroka droga, bo inaczej nie pozostałby po niej najmniejszy ślad. Popatrz na te drzewa na środku traktu! Nie urosły przez jeden dzień!
Marii także udzielił się nieprzyjemny nastrój. Przytuliła się mocniej do Magnusa i rzuciła zalęknione spojrzenie w stronę lasu. W gęstniejącym mroku konie przedzierały się wolno przez zarośla.
Nagle Endre i Magnus, wyraźnie poruszeni, zatrzymali się.
– Czy to jakaś chata? – zapytał Endre z niedowierzaniem.
– Kiedyś może była – odparł Magnus. – Ale popatrzcie, tam dalej jest jeszcze jedna.
Nagle ich oczom ukazał się osobliwy widok. Dolina rozszerzyła się i ujrzeli niewielką osadę wśród zagajnika.
"Zbłąkane Serca" отзывы
Отзывы читателей о книге "Zbłąkane Serca". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Zbłąkane Serca" друзьям в соцсетях.